Myśl Hilarego Minca nadal żywa

Dzisiaj 117. rocznica urodzin Hilarego Minca. Młodsi mogą nie wiedzieć, kto to taki, więc wyjaśniam: bolszewik i stalinowiec (faktycznie był przed wojną członkiem nie tylko Komunistycznej Partii Polski, ale i bezpośrednio Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików)), po wojnie osoba mająca decydujący wpływ – jako minister przemysłu i handlu, a potem wicepremier – na polską gospodarkę aż do dojścia do władzy Gomułki.
Z inicjatywy Minca pod koniec lat 40. XX w. podjęto między innymi tak zwaną „bitwę o handel”. Za wzrost cen towarów w sklepach obwiniono „elementy spekulanckie” i w celu zapobiegania drożyźnie wprowadzono rozwiązania takie, jak ustalanie wysokości zysku brutto oraz cen maksymalnych (za nieprzestrzeganie czego groziło do pięciu lat więzienia i do pięciu milionów złotych grzywny, a dodatkowo orzekane przez urzędników komisji do walki z nadużyciami i szkodnictwem gospodarczym: konfiskata towarów, zamknięcie przedsiębiorstwa lub skierowanie do pracy przymusowej) przez komisje cennikowe, uznaniowe wymierzanie dodatkowych podatków przez „obywatelskie komisje podatkowe” korzystające z informacji dostarczonych przez płatnych donosicieli zwanych „lustratorami społecznymi”, zezwolenia na prowadzenie prywatnych przedsiębiorstw handlowych, a także powołanie państwowej sieci sklepów „Powszechne Domy Towarowe” oraz przymusowa centralizacja handlu spółdzielczego.
W efekcie „bitwy o handel” liczba prywatnych sklepów w ciągu dwóch lat spadła o połowę, a hurtowni o dwie trzecie – państwo stało się tu niemal monopolistą. Potem ta liczba nadal malała. Zaopatrzenie w towary się pogorszyło.
Ktoś może myśleć, że to dawne dzieje i przekonano się, że to błędna droga.
Jednak nadal są tacy, którzy myślą jak Minc. Kamil Łukaszek, działacz Ruchu Sprawiedliwości Społecznej Piotra Ikonowicza, publikujący od czasu do czasu ma różnych mocno lewicowych portalach, takich jak wPunkt, strajk.eu czy nawet Pracownicza Demokracja, określający się na Twitterze jako „leworęczny lewicowiec z sercem po lewej stronie” i „niepraktykujący filozof”, napisał – w odniesieniu do obecnego wzrostu cen – „że za drożyznę zawsze (celowy duży kwantyfikator) odpowiedzialne są spekulacje cenami przez molochy i brak kontroli nad marżami”. I na dowód tego przytoczył fakt, że UOKiK zamierza ukarać właściciela sieci sklepów Biedronka za wprowadzanie w błąd klientów reklamą promocji „Tarcza Biedronki Antyinflacyjna” (dla tych, co nie wiedzą: chodzi o brak wywieszenia regulaminu promocji w sklepach, brak informowania w reklamie o faktycznych warunkach promocji oraz brak informacji, że zwrot różnicy cen w przypadku zakupu tańszego produktu w innym sklepie będzie w formie nie pieniężnej, a rabatu na zakupy w Biedronce).
Oczywiście „lewicowiec z sercem po lewej stronie” nie zastanowił się, jak to, jest, że mimo iż Biedronka i inne „molochy” działają na polskim rynku od wielu lat, to znaczący wzrost cen pojawił się dopiero w ostatnim roku-dwóch. Skoro wzrost cen zawsze jest spowodowany przez ich spekulacje, to dlaczego nie było go wcześniej? Nie spekulowały? Dlaczego, skoro mamy niby „liberalne państwo”, które nie kontroluje marż, a przed 2015 rokiem rządziła ekipa uważana za takich jak on za skrajnych liberałów?
Nie zastanowił się też, jak Biedronka i inne „molochy” mogą podnosić ceny na rynku bynajmniej nie zmonopolizowanym, na którym udział małych i średnich sklepów wciąż wynosi prawie 40%, a ich liczba wynosi ponad 60 tysięcy. Nie licząc sklepów internetowych sprzedających towary prosto od lokalnych producentów. W jaki sposób podnoszenie cen przez Biedronkę – jawne lub zaciemnione promocjami – miałoby wpłynąć na podnoszenie cen przez małe sklepy? Prędzej można już sobie wyobrazić, że te ostatnie – a także więksi konkurenci Biedronki – spróbują wykorzystać sytuację i pozostaną przy niższych cenach. No, chyba, że nie będą mogły, bo przyczyną wzrostu cen jest ogólny wzrost kosztów.
Wyjątkiem jest oczywiście podnoszenie cen i marż przez molochy takie jak Orlen czy PGNiG, bo tutaj rynek jest mocno zmonopolizowany, a ceny surowców energetycznych przekładają się na wzrost kosztów innej działalności. Ale jakoś towarzysz Łukaszek o nich nie wspomina, bo to wszak firmy z dominującym udziałem Skarbu Państwa, z definicji mocno kontrolowane przez rząd.
„Niepraktykujący filozof” nie zadał sobie chyba też pytania, jakie to „molochy” przyczyniły się do wzrostu cen w podążającej dość mocno w stronę socjalistycznych rozwiązań Wenezueli. Albo w Zimbabwe.
Po co się zastanawiać, jak już od czasów Minca wiadomo, że za drożyznę są odpowiedzialni spekulanci, najlepszym środkiem jest kontrola marż, a państwo ma nie oszczędzać na aparacie kontroli i „kombinatorów typu Jeronimo Martins powinno kosić na równi z murawą”.

Dodaj odpowiedź

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.