Wiatraki narzucane zamiast zakazywanych?

30 listopada, 2023

Politycy Prawa i Sprawiedliwości mocno utrudnili budowę elektrowni wiatrowych, wprowadzając zakaz ich budowania w odległości od zabudowy mieszkaniowej mniejszej niż dziesięciokrotność wysokości wiatraka (lub, od niedawna, 700 metrów – w przypadku jeśli jest to ujęte w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego).
Politycy Koalicji Obywatelskiej i Polski 2050 zamierzają złagodzić ten zakaz, uzależniając możliwość budowania takich elektrowni bliżej zabudowań mieszkalnych od wytwarzanego przez nie hałasu. Ale jednocześnie zamierzają dopisać budowę elektrowni wiatrowych (i innych „odnawialnych źródeł energii”) o mocy powyżej 1 MW (czyli niemal każdych) do katalogu celów publicznych, co umożliwi wywłaszczanie nieruchomości na ten cel.
Zamordystów wrogich energetyce wiatrowej zastąpili w Sejmie zamordyści chcący ją narzucać.
Bo w polityce powszechnie dominuje podejście: „Jak coś się nam nie podoba – najlepiej zakazać, jak coś nam się podoba – najlepiej wymusić”.
Bez różnicy, czy są to „konserwatyści”, czy „liberałowie”.

Konfederacja przeciwko wolnemu rynkowi

25 listopada, 2023

Politycy Konfederacji spotkali się z premierem Mateuszem Morawieckim. Jak sami twierdzą, „w celu nakłonienia rządu do realizacji postulatów przewoźników i rolników protestujących na granicy polsko-ukraińskiej”.
Postulaty przewoźników (opublikowane m. in. przez posła Krzysztofa Bosaka) to przede wszystkim przywrócenie z powrotem zniesionych po wybuchu wojny na Ukrainie zezwoleń i limitów na przewozy – co spowodowało wzrost udziału w rynku tańszych przewoźników z Ukrainy – oraz kontrola pochodzenia kapitału firm zza wschodniej granicy wchodzących do Polski. Czyli ograniczenie konkurencji.
Wśród postulatów rolników jest m. in. wprowadzenie dopłat do kukurydzy z uwagi na jej niską cenę na rynku oraz utrzymanie – dofinansowywanych przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa – niskooprocentowanych kredytów płynnościowych.
Jednocześnie w swoim oświadczeniu Konfederacja krytykuje premiera Morawieckiego, że nie zamierza realizować polityki „wolnorynkowej”. Czyli nadal kreuje się na obrońców wolności rynku, nawet popierając postulaty jego ograniczenia i sterowania nim przez państwo.
I pewnie są dalej tacy, który w taki wizerunek Konfederacji wierzą.

Prawo do dyskryminacji

21 października, 2023

Pani Karina Bosak, nowo wybrana posłanka Konfederacji, opowiada się (w ślad za swoją organizacją Ordo Iuris) za tym, by hotelarze mieli prawo wynajmować pokoje z jednym łóżkiem tylko tym parom, które są małżeństwami. Na zasadzie swoistej „klauzuli sumienia” – jeżeli ktoś uważa, że seks pozamałżeński jest grzechem, nie powinien być zmuszany do świadczenia usługi, która do takiego grzechu może się przyczynić.
Ponadto zmuszanie hotelarza do świadczenia takiej usługi – jak twierdzi pani Bosak – ogranicza swobodę gospodarczą.
I muszę powiedzieć, że ma tutaj rację.
Każdy powinien mieć prawo swobodnego decydowania, komu świadczyć, a komu nie świadczyć usługi przy użyciu swojej własności. Zwłaszcza, jeżeli świadczenie usługi jest sprzeczne z jego sumieniem. Ale nie tylko – również wtedy, gdy zwyczajnie potencjalny klient mu się nie spodoba, albo gdy ma kaprys świadczyć usługi tylko określonym klientom.
Bo to jego własność i jego potencjalny zarobek.
Oczywiście nie znaczy to, że ktoś powinien móc np. ogólnie zadeklarować w formie oferty, że pokoje w jego hotelu są dostępne dla wszystkich, a następnie dopiero jeśli zgłosi się do niego para i poprosi o pokój z łożem „małżeńskim” stwierdzić, że bez aktu zawarcia małżeństwa go nie wynajmie. Oferta wiąże.
Nie znaczy to też, że odmówić usługi powołując się na „klauzulę sumienia” powinien mieć prawo z własnej inicjatywy pracownik hotelu, na przykład recepcjonista. Bo hotel nie należy do niego i jeżeli właściciel nie zgadza się na taką dyskryminację, jest to działanie na jego szkodę. Jeżeli taka transakcja narusza sumienie pracownika, powinien się zatrudnić gdzie indziej.
No i oczywiście sprawdzanie, czy dana para jest małżeństwem mogłoby być kłopotliwe. Nie każdy podróżuje z aktem zawarcia małżeństwa, a jeśli hotel będzie wymagał jego okazania (w obecnych polskich warunkach – oczywiście po uprzednio wyrażonej zgodzie na przetwarzanie takich danych osobowych i spełnieniu przez hotel obowiązku informacyjnego w tym zakresie), sporo osób może wybrać konkurencję. Ale mogę sobie wyobrazić, że hotel wymaga tylko oświadczeń, przy czym pary jednopłciowe odrzuca od razu, bo wiadomo, że polskie prawo małżeństw jednopłciowych nie uznaje.
Tak, że pod tym względem zgadzam się z posłanką Konfederacji.
Co więcej, uważam, że już obecnie właściciele hotelu mają takie prawo. Bo od 2019 r. odmowa świadczenia do którego zobowiązany jest przedsiębiorca „bez uzasadnionej przyczyny”, nie jest już wykroczeniem – Trybunał Konstytucyjny uznał to za niezgodne z Konstytucją – a ustawa o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej w zakresie równego traktowania nie zakazuje dyskryminacji ze względu na stan cywilny (a nawet orientację seksualną) przy świadczeniu usług.
Pani Bosak twierdzi jednocześnie, że hotelarz nie ma prawa odmowy wynajęcia pokoju np. katolikom. Bo „obowiązuje takie prawo, że nie można tak powiedzieć”, ponieważ „religia jest jedną z cech chronionych”.
Niestety tak jest, choć dużo mogłoby zależeć od interpretacji przepisów przez sądy.
Po pierwsze istnieje odziedziczony po PRL (w kodeksie karnym z 1932 r. nie było podobnego przepisu) art. 194 kodeksu karnego, przewidujący karalność ograniczania „człowieka w przysługujących mu prawach ze względu na jego przynależność wyznaniową albo bezwyznaniowość”. Można wprawdzie zadać pytanie, czy istnieje prawo do otrzymania jakiejś usługi świadczonej przez prywatny podmiot, ale o ile przyjmuje się, że np. odmowa przyjęcia ateisty do stowarzyszenia religijnego nie wyczerpuje znamion tego przestępstwa, o tyle odmowa wykonania jakiejś czynności usługowej lub handlowej z uwagi na to, że ktoś jest katolikiem czy ateistą jest już przez prawników uważana za czyn jego znamiona wyczerpujący.
Po drugie istnieje art. 6 ust. 1 wywodzącej się ze schyłkowej PRL ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania, stanowiący, że „nikt nie może być dyskryminowany bądź uprzywilejowany z powodu religii lub przekonań w sprawach religii”. I choć ustawa ta nie przewiduje sankcji za złamanie tego przepisu, to możliwe, że w oparciu o nią teoretycznie sąd mógłby przyznać zadośćuczynienie za doznaną krzywdę z tytułu naruszenia swobody sumienia (dobro osobiste) katolikom dyskryminowanym przez hotelarza.
Jednak tak być nie powinno.
Właściciel hotelu, czy pracownik działający w jego imieniu – powinien mieć prawo do odmowy świadczenia usługi również przedstawicielom określonej religii, na przykład katolikom, muzułmanom, czy żydom. Albo powinien mieć prawo do oferowania usług wyłącznie katolikom, żydom czy muzułmanom. Bo to jego hotel. Tak samo, jak ma prawo odmówienia wpuszczenia osoby wyznającej daną religię do swojego mieszkania. Powinien mieć prawo dyskryminowania nawet na podstawie koloru skóry.
Oczywiście, krytyka takiego działania również nie powinna być w żaden sposób ograniczana i każdy powinien mieć prawo nawoływać do bojkotu takiego hotelu. Ale zakazu być nie powinno.
Dlatego art. 194 kk oraz art. 6 ust. 1 ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania powinny zniknąć z polskiego porządku prawnego.
Ciekawe czy pani Bosak się z tym zgadza. A inni działacze i sympatycy Konfederacji?

Klęska liberałów

17 października, 2023

Mimo że według raportu „Mój jest ten kawałek podłogi” osoby o poglądach liberalnych stanowią ponad 19% polskich wyborców (w tym ponad 4% polskich wyborców to libertarianie), nie zostało to w żaden sposób uwidocznione w wynikach niedzielnych wyborów parlamentarnych.
Co więcej, można powiedzieć, że idee i środowiska liberalne poniosły w tych wyborach niespotykaną od lat klęskę.
W maju br. apelowałem o wspólny start w nich polskich środowisk wolnościowych i liberalnych, pisząc: „Na polskiej scenie politycznej jest kilka inicjatyw o charakterze liberalnym. Dobry Ruch, Wolnościowcy, Polska Liberalna, Libertarianie, Odpowiedzialność. Jeżeli wystartowałyby razem i zebrałyby podpisy pod listami w wystarczająco wielu okręgach, byłaby szansa zdobyć te kilkanaście procent głosów. Jeśli wystartują osobno, szansa ta zmaleje, bo głosy się podzielą lub też – w najgorszym przypadku – żadna z tych inicjatyw nie zarejestruje list w całym kraju i liberalni wyborcy znowu, „by nie zmarnować głosu” zagłosują na partie nieliberalne”.
Niestety, tak właśnie się stało.
Wspólna lista nie powstała i nawet nie próbowano jej utworzyć. Partia Libertarianie nawet nie podjęła próby wystawienia swoich kandydatów w wyborach. Dobry Ruch, Wolnościowcy i Odpowiedzialność przyjęły taktykę umieszczenia swoich pojedynczych liderów na listach partii nieliberalnych – antywolnościowych – i osoby te przegrały. Artur Dziambor, kandydujący z ostatniego miejsca listy Trzeciej Drogi w okręgu 26, Dobromir Sośnierz, kandydujący z czwartego miejsca listy Konfederacji w okręgu 18, Paweł Szramka, kandydujący z szóstego miejsca listy Koalicji Obywatelskiej w okręgu 5 i Łukasz Belter, otwierający listę Bezpartyjnych Samorządowców w okręgu 9 nie uzyskali mandatu. Nie pomogło to, że trójka z nich była posłami, a więc osobami dość rozpoznawalnymi.
Próbę samodzielnej rejestracji list podjęła Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców, niestety z uwagi na – delikatnie mówiąc – niechęć urzędników wyborczych udało się zarejestrować listy w jedynie 17 okręgach. Zakładano, że zbierając średnio 6-7 tysięcy podpisów poparcia w okręgu i zgłaszając z takim poparciem listy w 30 okręgach uda się zarejestrować listy w całym kraju. Dotychczas to wystarczało. Tym razem nie wystarczyło. Być może gdyby w każdym z okręgów złożono po 10 tysięcy podpisów – dwa razy tyle, ile jest formalnie wymagane – byłoby inaczej. Na to jednak PL!SP była zbyt słaba. Ostatecznie tuż przed wyborami komitet, nie mając szans na jakikolwiek znaczący wynik z uwagi na brak list we wszystkich okręgach, rozwiązał się na znak protestu.
Owszem, z list nieliberalnych ugrupowań dostało się do Sejmu kilku kandydatów głoszących dość liberalne poglądy w niektórych kwestiach – na przykład Klaudia Jachira z Koalicji Obywatelskiej/Zielonych, Stanisław Tyszka i Konrad Berkowicz z Konfederacji czy Ryszard Petru z Trzeciej Drogi – ale w tym przypadku liberalizm ten jest tylko częściowy i można mieć obawy, że zasadniczo będą oni wspierać etatystyczne linie swoich partii.
A kto wygrał? Zanosi się, że główną siłą w rządzie będzie Koalicja Obywatelska – ugrupowanie popierające „800 plus”, obiecujące „babciowe” i „kredyty 0%” – czyli jeszcze silniejsze niż obecnie wspieranie wybranych grup na koszt i ze szkodą dla innych – oraz straszące imigrantami zarobkowymi i mające na pokładzie takich ludzi, jak lider Agrounii Michał Kołodziejczak, domagający się np. obowiązkowego minimum 50% polskiej żywności w sklepach, ograniczenia swobody budowania nowych sklepów czy „społecznej moderacji” treści w Internecie przez losowo wyznaczane do tego osoby. Jej koalicjantami będą Polska 2050 Szymona Hołowni, obiecująca podwyżkę pensji urzędników o 25%, PSL chcące m. in. zrzeszyć przymusowo wszystkich przedsiębiorców w „powszechnym samorządzie gospodarczym” oraz Lewica, obiecująca nie tylko zachować wszystkie świadczenia wprowadzone przez rząd PiS po 2015 roku (w tym „800 plus”), ale i je regularnie waloryzować, oczywiście na koszt podatnika, zwłaszcza tego zamożniejszego (progresywny PIT). Wszystkie te ugrupowania chcą na siłę wciskać „zieloną energię” czy „neutralność klimatyczną” bez względu na koszty takiej transformacji. A w opozycji oprócz PiS będzie Konfederacja głosząca protekcjonizm żywnościowy, jeszcze niedawno strasząca Żydami chcącymi odebrać „mienie bezspadkowe”, wroga wobec imigrantów i osób LGBT oraz faktycznie proputinowska (m. in. wypowiedzi na temat zablokowania pomocy militarnej dla Ukrainy) w polityce zagranicznej.
Warto zwrócić uwagę, że o ile np. Michał Kołodziejczak dostał na liście Koalicji Obywatelskiej „jedynkę”, o tyle Paweł Szramka dostał dalsze miejsce. Dalsze miejsca dostali też Dobromir Sośnierz na liście Konfederacji (który tym samym „zapracował” na mandat Krzysztofa Mulawy z Ruchu Narodowego) i Artur Dziambor na liście Trzeciej Drogi. Polityczna słabość wolnościowców i liberałów jest tak duża, że więksi gracze nie musieli się z nimi w ogóle liczyć.
Moim zdaniem przyczyną takiej sytuacji jest – poza typową dla wszystkich liderów politycznych chęcią bycia tym najważniejszym wodzem, co utrudnia porozumienie – to, że osoby o poglądach liberalnych to ludzie w większości pogodzeni z etatystycznym status quo, niewierzący specjalnie w jakieś duże zmiany w kierunku wolnościowym i gotowi z tego powodu zagłosować na każdego, kto obieca choć jedną małą zmianę na lepsze albo nawet na kogoś, kto przynajmniej nie obiecuje dużych zmian na gorsze. Symbolem takiej postawy jest to, że popularną opcją dla osób o poglądach liberalnych w ostatnich wyborach – obok Konfederacji będącej programowo tylko trochę wolnorynkowo upudrowanym Ruchem Narodowym – stało się PSL, ugrupowanie od lat uchodzące za symbol bezideowego karierowiczostwa.
Mimo, że osób o poglądach liberalnych w Polsce nie jest mało, nie widzę dużych szans dla politycznych zmian w kierunku liberalnym. Myślę, że na wiele lat może pozostać nam wybór pomiędzy euroetatyzmem i nacjoetatyzmem, pomiędzy ograniczaniem wolności ludzi w imię wartości lewicowych (równość, „zrównoważony” rozwój), a jej ograniczaniem w imię wartości prawicowych (naród, religia). Jest źle, a będzie prawdopodobnie jeszcze gorzej.

Wybory bez liberałów

13 października, 2023

Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców wycofała się z wyborów do Sejmu. Komitet wyborczy został rozwiązany.
Mając przez pewien czas wgląd od wewnątrz w jego działalność uważam, że fakt niezarejestrowania list tego komitetu w całym kraju (brakło do tego rejestracji list w czterech okręgach) został spowodowany celowym działaniem urzędników wyborczych, którzy do weryfikacji jego list zastosowali inne kryteria niż w przypadku jego konkurentów: w przynajmniej kilku okręgach (np. w Katowicach i Gliwicach) wszystkie (a nie tylko wyrywkowe) podpisy poparcia były sprawdzane w oparciu o dane z Centralnego Rejestru Wyborców, przy zastosowaniu niekonstytucyjnej (weszła w życie niewiele ponad dwa miesiące przed wyborami) definicji „adresu zamieszkania” (oznaczającej adres ujęty w ww. Rejestrze, a nie faktyczny adres zamieszkania) oraz wytycznych PKW nakazujących odrzucać każdy podpis poparcia z adresem różnym od tego w CRW. Przy tych kryteriach sprawdzania liczba odrzuconych podpisów poparcia sięgała lub przekraczała 40% i nie wystarczyło zebranie nawet ponad 7 tysięcy podpisów poparcia w okręgu.
W kilku innych okręgach okręgowe komisje wyborcze z kolei „na oko” odrzuciły dużą liczbę kart z podpisami jako skserowane lub podrobione w inny sposób, bądź też dlatego, że brakowało na nich numeru okręgu (nie pozwolono uzupełnić). PKW postanowiła nie weryfikować też w ogóle liczby podpisów w przypadku odwołań dotyczących czterech okręgów, w których oprócz podpisów poparcia na wszelki wypadek złożono oświadczenie o rejestracji list w ponad połowie okręgów wyborczych, uznając zgłoszenia list w tych okręgach za zgłoszenia bez podpisów (choć okręgowe komisje podpisy sprawdzały).
Liderzy komitetu uznali, że w takiej sytuacji nie ma się co upokarzać i startować z przylepioną etykietką planktonu, który nie zarejestrowawszy list we wszystkich okręgach jest skazany na poparcie śladowe, dużo mniejsze od tego, które mógłby osiągnąć startując na równych zasadach z innymi.
I słusznie – nie ma sensu grać, gdy fauluje sam sędzia, a szansy na jakikolwiek zauważalny wynik nie ma żadnej. Lepiej już pokazać „faka” arbitrowi.
A ja jako obywatel pozwolę sobie nie zagłosować w wyborach, w których nie ma już żadnej listy nie tylko wolnościowej, ale nawet liberalnej, to znaczy konsekwentnie postulującej zmniejszenie ograniczanie naszej wolności przez państwo. Jest wprawdzie jeszcze kilku kandydatów głoszących takie hasła, ale kandydują z list partii etatystycznych, domagających się zwiększania „zamordyzmu” w tych czy innych dziedzinach, i to z dalszych miejsc na ich listach, a ponadto żaden nie kandyduje w moim okręgu. A wybierać po raz kolejny barw buta, który będzie mnie deptać (narodowe, europejskie, czerwone, zielone itp.) mi się nie chce.

Gaza, państwo terrorystyczne

7 października, 2023

Terrorystyczny rząd Gazy znowu zaatakował Izrael, kierując ataki głównie przeciwko celom cywilnym. Rakiety uderzyły m. in. w budynki w Tel Aviv – mieście, które odwiedzałem wielokrotnie, w tym nierzadko właśnie o tej porze roku (raz byłem tam dokładnie w święto Simchat Tora, które w tym roku przypada właśnie dzisiaj). Gdybym był tam teraz i miał pecha, to mógłbym zginąć.
Tym razem atak został dokonany nie tylko przy pomocy rakiet, ale i przez uzbrojonych żołnierzy Hamasu, którzy jakoś przeniknęli na teren Izraela, jeżdżą po ulicach tamtejszych miast i strzelają do ludzi. Zginęło jak dotąd ponad sto osób, około tysiąca zostało rannych.
Prawdopodobnie za chwilę rozpoczną się [aktualizacja: już się rozpoczęły] odwetowe naloty na cele militarne w Gazie, przy okazji których zginą tym razem cywile po stronie palestyńskiej, w dużo większej liczbie. Bo w Gazie obiekty militarne są poukrywane wśród cywilnych.
Odpowiedzialność za śmierć tych ludzi i zniszczenia po obu stronach spada na agresora, czyli w tym przypadku rządzący Gazą Hamas.
Owszem, Hamas i jego zwolennicy będą się upierać, że to tylko wojna obronna, a faktycznym agresorem jest Izrael, który wypędził setki tysięcy Palestyńczyków, okupuje Zachodni Brzeg, łamie prawa człowieka i zabija niewinnych cywilów.
Ale prawda jest taka, że wojna, która faktycznie trwa od ponad 75 lat, została rozpoczęta przez Palestyńczyków (rzecz jasna – nie wszystkich, tylko przez ich politycznych przywódców, takich jak Muhammad Amin al-Husajni, który utrzymywał przyjazne stosunki z niemieckimi nazistami). To wskutek ich początkowej porażki wielu palestyńskich cywilów musiało udać się na wygnanie, a tereny zamieszkałe przez Palestyńczyków są albo częścią Izraela, albo są okupowane, wyjąwszy ten kawałek Strefy Gazy rządzony przez Hamas.
Wyobraźmy sobie, że po zakończeniu II wojny światowej i wypędzeniu Niemców z terytoriów stanowiących obecnie zachodnią Polskę pozostali na tych terenach Niemcy organizują partyzantkę, która rozwija się w ruch o charakterze terrorystycznym, podnosząc żądania powrotu wypędzonych na Śląsk i przyłączenia go z powrotem do Niemiec, bądź jego niepodległości. Władze polskie tę partyzantkę zwalczają, przy czym cierpi cywilna ludność niemiecka. Po czym partyzanci usadawiają się np. w Zgorzelcu i atakują stamtąd Polaków rakietami i wypadami grup terrorystycznych.
Popierać Hamas to tak, jakby popierać niemiecką organizację terrorystyczną domagającą się powrotu wypędzonych Niemców na tereny zabrane przez Polskę Niemcom po II wojnie światowej – gdyby takowa istniała.
Owszem – wypędzanie ludzi z ich domów lub zabranianie im powrotu i zabieranie własności jest złe. Nie usprawiedliwia to jednak aktów terrorystycznych celowo skierowanych przeciwko ludności cywilnej.
Różnica jest jeszcze taka, że Izrael przez długie lata (nie wiem, jak teraz) był gotowy dla zakończenia wojny na podział terytorium, tak by Palestyńczycy mogli żyć we „własnym” państwie. Z Gazy się jednostronnie wycofał. Ale organizacje palestyńskie konsekwentnie tę propozycję odrzucały. W konsekwencji wojna eskalowała.
Tak – Palestyńczycy powinni mieć prawo żyć w pokoju we „własnym” państwie czy państwach, jeśli tego chcą. A Izrael powinien w pełni szanować ich prawa człowieka. Ale Izraelczycy też powinni mieć prawo żyć w pokoju we „własnym” państwie, jeśli tego chcą. A terrorystów atakujących ludność cywilną powinno się najpierw zniszczyć.

Konfederacja i wdzięczność Ukrainy

23 września, 2023

W ostatnich dniach zauważyłem wysyp wypowiedzi oraz wpisów działaczy i sympatyków Konfederacji sugerujących (lub jawnie stwierdzających), że polska polityka wobec Ukrainy (czyli mocne wspieranie jej w wojnie z Rosją) była i jest błędna, a Ukrainie i Ukraińcom nie można ufać. Bo prezydent Ukrainy nie okazał wdzięczności za pomoc, krytykując w mocnych słowach („Niektórym z naszych przyjaciół w Europie wydaje się, że grają na siebie, a w rzeczywistości pomagają przygotować scenę dla aktora z Moskwy”) utrzymanie przez Polskę embarga na ukraińskie zboże, a w dodatku próbuje dogadywać się z Niemcami.
Utwierdza mnie to w przekonaniu, że gdyby Konfederacja rządziła w momencie rosyjskiej agresji na Ukrainę, to dzisiaj rosyjskie czołgi mogły być już w Polsce, a na polskie miasta spadałyby rosyjskie rakiety. Bo rządzona przez Konfederację Polska zachowałaby się – sądząc po dzisiejszych wypowiedziach jej działaczy – jak orbanowskie Węgry i nie tylko nie udzieliłaby pomocy militarnej, ale i nie pomogłaby logistycznie w dostarczaniu pomocy militarnej przez inne państwa, co mogłoby wpłynąć na wynik wojny na samym jej początku. Być może nawet nie ułatwiłaby ucieczki ukraińskim uchodźcom, zmuszając ich tym samym do korzystania ze standardowej procedury ubiegania się o ochronę międzynarodową.
A po szybkim upadku rządu w Kijowie, bez specjalnego sprzeciwu świata, i ustanowieniu na Ukrainie władz posłusznych Putinowi, rosyjska armia, o nienaruszonym potencjale, miałaby otwartą drogę do ataku – być może wraz z armią ukraińską – na Polskę. A Putin byłby zachęcony powodzeniem „specjalnej operacji wojskowej” i mógłby liczyć, że i w przypadku Polski świat słabo zareaguje.
Ale prezydent Ukrainy nie miałby okazji do okazania niewdzięczności.
Tylko, że w polityce międzynarodowej nie chodzi o to, by władze innego państwa okazywały wdzięczność, łechtając narodowe ego Polaków. Można uważać, że słowa prezydenta Zełeńskiego są dla Polski krzywdzące, a stawianie na Niemcy jest (zważywszy niezbyt chętne pomaganie przez Niemcy Ukrainie przez wiele miesięcy wojny oraz dużo silniejsze niż w Polsce prorosyjskie nastroje w społeczeństwie niemieckim) błędem, ale nie zmienia to faktu, że polityka polskiego rządu wobec Ukrainy i Ukraińców była i jest zasadniczo (poza ową nieszczęsną kwestią embarga na zboże) właściwa. Tak z punktu widzenia moralnego (sprzeciw wobec agresji, humanitarna postawa wobec uchodźców), jak i z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski i Polaków, które to bezpieczeństwo chronią obecnie ukraińscy żołnierze powstrzymując na terenie swojego kraju wojska Putina.
Dlatego nigdy nie zagłosuję na Konfederację, bez względu na to, w jakim stopniu jej program w kwestiach gospodarczych jest zbieżny z moim. Bo nie chcę ani wojny spowodowanej rosyjską agresją na Polskę, ani ponownie życia w państwie będącego w orbicie politycznych wpływów Moskwy – żyłem w nim dwadzieścia lat i pamiętam, jak było.
A przy okazji, rozumiem Zełeńskiego i wcale nie uważam, że okazał on jakąś straszną niewdzięczność. Wcześniej wielokrotnie on i inni ukraińscy politycy dziękowali za polską pomoc. Ale nakładanie embarga na ukraińskie zboże, wbrew stanowisku Unii Europejskiej, w sytuacji, gdy eksport zboża jest istotny dla ukraińskiej gospodarki, Rosja blokuje szlaki morskie, a na rosyjskie zboże żadnego embarga nie ma, może być postrzegane jako działanie – niekoniecznie celowe – w interesie Rosji. (A przy okazji, przeciwko interesom i swobodzie wyboru polskich młynarzy, piekarzy i konsumentów pozbawionych dostępu do tańszego zboża z Ukrainy, ale to już wewnętrzna polska sprawa).
Mam nadzieję, że władze Polski i Ukrainy mimo wszystko się dogadają, stosunki pozostaną przyjazne, Ukraińcy w Polsce nadal będą przyczyniać się do produkcji bogactwa, a Konfederacja nie wejdzie do rządu po najbliższych wyborach.

Wyborczy czas, paskudny czas

22 września, 2023

„Afera wizowa”, w połączeniu ze zdemaskowanymi przez Tuska planami ułatwienia wydawania wiz cudzoziemskim pracownikom, pokazała, że tak naprawdę rządząca partia nie obawia się napływu migrantów (bo – jak już pokazał napływ milionów Ukraińców, nie stanowią oni realnego zagrożenia ani jako migranci zarobkowi, ani jako uchodźcy), a pokazowe blokowanie granicy białoruskiej z wprowadzaniem stanu wyjątkowego i naruszaniem konwencji międzynarodowych miało i ma na celu jedynie zdobycie poparcia wyborców obawiających się cudzoziemców lub nienawidzących ich – z rozniecaniem w nich takiego strachu i nienawiści, jeżeli się da.
Z kolei krytykowanie przez największą partię opozycyjną liczby i stosunkowej łatwości uzyskiwania polskich wiz oraz planów ściągnięcia większej liczby migrantów zarobkowych oraz skwapliwe podkreślanie przez popierające ją media, że rząd wydawał te wizy między innymi ludziom „z krajów islamskich”, pokazuje, że ugrupowanie owo również stara się o poparcie takich wyborców – choć tak naprawdę wcale migrantów się nie obawia, akceptując unijne plany relokacji tych, którzy trafiają do państw Unii Europejskiej nielegalnie.
Jedni i drudzy świadomie poświęcają prawa człowieka oraz interes gospodarczy Polski w imię zdobycia głosów tych, którzy przepełnieni są strachem lub nienawiścią wobec „obcych”, lub których łatwo takim strachem czy nienawiścią zarazić.
Nad Konfederacją nie ma nawet co się rozwodzić, bo oni od początku nastawiają się na ten elektorat i przedstawiają migrantów – tak zarobkowych, jak i uchodźców – jako zagrożenie. Choć pewnie ich liderzy też zdają sobie sprawę, że nie taki imigrant straszny, jak go malują.
Nawet Lewica, w osobie posłanki Żukowskiej, zaczyna mówić, że większość migrantów – tych ekonomicznych – należy odesłać z Europy. Najwyraźniej również wśród potencjalnych wyborców tej partii jest sporo takich, którzy niechętni są myśli o towarzyszu z pracy mówiącym innym językiem.
Wyborczy czas to paskudny czas.

Jeszcze o CRW

17 września, 2023

Jeszcze o istocie problemu z Centralnym Rejestrem Wyborców, który – jak uważam – spowodował nadmierny, w porównaniu z poprzednimi wyborami, odsetek odrzucanych podpisów poparcia dla list kandydatów (tam, gdzie w oparciu o ww. Rejestr sprawdzano wszystkie podpisy), a w konsekwencji niezarejestrowanie pewnej liczby kandydatów, w tym przynajmniej kilku list Komitetu Wyborczego Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców, ale także np. kandydata Konfederacji do Senatu w jednym z okręgów warszawskich.
Bo niektórzy uważają, że to jakaś teoria spiskowa.
Od 4 sierpnia br. wszedł w życie przepis Kodeksu wyborczego zawierający definicję „adresu zamieszkania”. Wcześniej w Kodeksie wyborczym takiej definicji nie było i interpretowano to pojęcie jako adres faktycznego zamieszkiwania, związany z centrum interesów życiowych wyborcy. Co za tym idzie, sprawdzanie, czy adres figurujący obok podpisu wyborcy na karcie poparcia dla listy kandydatów jest (jak wymaga tego ustawa) jego adresem zamieszkania sprowadzało się to ustalania, czy on tam faktycznie zamieszkuje – w oparciu o różne urzędowe dokumenty, w tym (zgodnie z art. 217 Kodeksu wyborczego) urzędowe rejestry mieszkańców i rejestry wyborców (prowadzone przez gminy), a także wyjaśnienia wyborców. Kodeks nie wykluczał brania przy takim sprawdzaniu pod uwagę np. zameldowania na pobyt czasowy.
Teraz „adres zamieszkania” to „adres, pod którym dana osoba faktycznie stale zamieszkuje i pod tym adresem ujęta jest w Centralnym Rejestrze Wyborców w stałym obwodzie głosowania zgodnie z adresem zameldowania na pobyt stały albo adresem stałego zamieszkania”. Inaczej mówiąc, adres różniący się od adresu, pod którym wyborca ujęty jest w CRW nie jest traktowany jako jego „adres zamieszkania”, a wytyczne Państwowej Komisji Wyborczej nakazują uznawać w takim przypadku adres za wadliwy, choć art. 217 Kodeksu wyborczego nadal dopuszcza teoretycznie weryfikację w oparciu o „dostępne urzędowo dokumenty” i „wyjaśnienia wyborców”. Przy sprawdzaniu uznaje się w takim przypadku, że podpis złożony przez wyborcę ma „wadę eliminującą”.
Należy tu dodać, że zgodnie z art. 18a Kodeksu wyborczego w Centralnym Rejestrze Wyborców nie znajdują się dane dotyczące zameldowania na pobyt czasowy, za „adres zamieszkania” nie jest uznawany też adres przebywania wpisany do tego Rejestru w związku z wnioskiem o dopisanie do spisu wyborców (to można było robić zresztą dopiero od 1. września br.), a dane z dotychczasowych rejestrów wyborców miały zostać przekazane najpierw przez gminy do Państwowej Komisji Wyborczej (do 30 kwietnia br. – termin określony nie w ustawie, ale w komunikacie premiera), następnie przez Państwową Komisję Wyborczą do CRW (do 30 czerwca br. – termin również określony w komunikacie premiera), a następnie zweryfikowane w CRW przez gminy (do 29 lipca br. – termin tak samo określony w komunikacie premiera). Czy zostały poprawnie przekazane i zweryfikowane – nie wiadomo.
Przypominam – przepisy wprowadzające do Kodeksu wyborczego definicję „adresu zamieszkania” oraz nakazujące przeprowadzać postępowanie sprawdzające w oparciu o dane z Centralnego Rejestru Wyborców weszły w życie 4 sierpnia br. – notabene również w terminie określonym w komunikacie Prezesa Rady Ministrów w sprawie określenia terminu uruchomienia Centralnego Rejestru Wyborców. Pomijając już konstytucyjność delegowania określenia terminu wejścia w życie przepisów ustawy do aktu, który nie jest konstytucyjnym źródłem prawa, ustalone orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego określa, że uchwalanie istotnych zmian w prawie wyborczym powinno następować co najmniej sześć miesięcy przed kolejnymi wyborami („konieczność zachowania co najmniej sześciomiesięcznego terminu od wejścia w życie istotnych zmian w prawie wyborczym do podjęcia pierwszej czynności wyborczej jest nienaruszalnym składnikiem art. 2 Konstytucji” – wyrok Trybunału Konstytucyjnego 28 października 2009 r., sygn. akt Kp 3/09). A tu mamy niewiele ponad dwa miesiące przed wyborami.
Oznacza to, że wprowadzono prawdopodobnie niekonstytucyjne zmiany w prawie wyborczym w istotny sposób wpływające na ocenę prawidłowości podpisów poparcia pod listami kandydatów. Stąd taka duża liczba zakwestionowanych podpisów w niektórych przypadkach. Dodajmy – w przypadkach, w których Okręgowe Komisję Wyborcze uznały, że należy sprawdzić wszystkie podpisy, a nie jedynie niektóre wyrywkowo.

W rejestrze źle figurujesz, nie zagłosujesz

13 września, 2023

Na 7175 podpisów wyborców popierających listę Komitetu Wyborczego Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców w okręgu 31 (Katowice) Okręgowa Komisja Wyborcza weryfikując je wszystkie w Centralnym Rejestrze Wyborców zakwestionowała aż 2487 (prawie 34,7%). Z czego 698 zakwestionowała jako „inny adres” (adres podany przy podpisie różnił się od tego z CRW), a 595 jako „brak praw wyborczych do właściwej rady” (prawdopodobnie w CRW był adres z innego okręgu – oczywiście nie oznacza to braku praw wyborczych, ale brak praw do poparcia listy w okręgu 31). Jest bardzo prawdopodobne, że ludzie, tak jak przy poprzednich wyborach, wpisywali adres stałego zamieszkania (na kartach wg wzoru było napisane „adres zamieszkania”), a w Centralnym Rejestrze Wyborców ich nazwiska widniały głównie pod adresem zameldowania na pobyt stały, bo taki adres wg ustawy Kodeks wyborczy był zaciągany do CRW z rejestru PESEL (zameldowanie na pobyt czasowy nie jest tam brane pod uwagę). Niewykluczone, że do CRW nie wpisano też wszystkich zmian adresu wynikających ze wcześniejszych wniosków o dopisanie do stałego rejestru wyborców w innym obwodzie – to miały pouzupełniać gminy. Niewykluczone też, że wśród 139 podpisów zakwestionowanych jako „inne nazwisko, imię” było sporo takich, których autorzy niedawno zmienili nazwisko przy okazji zmiany stanu cywilnego, bo dotarły do mnie sygnały o konkretnych takich przypadkach.
W tym, że powyższe błędy wynikały z wpisywania przez wyborców w dobrej wierze faktycznego adresu zamieszkania zamiast adresu z CRW (o którym mogli nawet nie wiedzieć, bo rejestr został uruchomiony z początkiem sierpnia br., a udostępniony do zmian od 1 września br., gdy większość podpisów była już złożona), a nie z jakichś celowych fałszerstw, utwierdzają mnie dwa fakty – po pierwsze, KW Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców zwrócono do poprawy ponad 100 zgłoszeń kandydatów, którzy podali dane różniące się od tych z CRW (w tym kandydatki, które sam przekazywałem osobie dokonującej zgłoszenia listy w okręgu 29), po drugie, jedna z osób chcących pełnić funkcję w jednej z obwodowych komisji wyborczych chciała początkowo podać w zgłoszeniu adres, pod którym faktycznie mieszka, a nie adres, pod którym jest zameldowana w zupełnie innej gminie.
To, że w przypadku innych komitetów takich wyników nie uzyskano, nie jest argumentem, ponieważ KW Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców był prawdopodobnie jedynym komitetem, któremu w kilkunastu okręgach zarządzono weryfikację wszystkich – a nie tylko wyrywkowych – podpisów poparcia w oparciu o dane z CRW. Nawet bez zawiadomień o wszczęciu postępowania wyjaśniającego, o których mowa w art. 217 Kodeksu wyborczego. I procent „odrzutów” w tych okręgach był podobny do tego z Katowic.
Jakby nie było, błędy wynikające z wpisywania adresu różniącego się od tego z CRW (czy w tym samy okręgu, czy innym) wyniosły ponad 18% złożonych podpisów (inną sprawą jest to, że odrzucenie na tej podstawie podpisu osoby z tego samego okręgu wyborczego oznacza faktycznie odrzucenie podpisu poparcia osoby, co do której zweryfikowano fakt stałego zamieszkania – w każdym tego słowa znaczeniu – w okręgu tym samym, którego dotyczy popierana lista kandydatów i której podpisu nie zakwestionowano jako sfałszowany – przy uznaniu tych podpisów, odrzuconych z przyczyn czysto formalnych jako „błędny adres” lista PL!SP w okręgu 31 byłaby zarejestrowana).
A teraz wyobraźmy sobie, że 18% wyborców w okręgach podobnych katowickiemu – w większych miastach – dowiaduje się przy urnie wyborczej, że nie może głosować w swoim obwodzie, tylko musi to zrobić w całkiem innej gminie, często odległej. Bo nie wpadło na to, że mogą figurować w CRW gdzie indziej – skoro wcześniej głosowali tam, gdzie faktycznie mieszkają. Tak jak ci, co udzielali poparcia tej liście kandydatów. I, co za tym idzie, nie zmieniło swoich danych w CRW.
Spora część elektoratu z takich okręgów – tradycyjnie częściej sprzyjających obecnej opozycji – może „odbić się od urny”. Może to zaważyć na wyniku wyborów. Nawet kilka procent tak odrzuconych wyborców może na nim zaważyć.
Weryfikujcie swoje adresy w Centralnym Rejestrze Wyborców.