Mimo że według raportu „Mój jest ten kawałek podłogi” osoby o poglądach liberalnych stanowią ponad 19% polskich wyborców (w tym ponad 4% polskich wyborców to libertarianie), nie zostało to w żaden sposób uwidocznione w wynikach niedzielnych wyborów parlamentarnych.
Co więcej, można powiedzieć, że idee i środowiska liberalne poniosły w tych wyborach niespotykaną od lat klęskę.
W maju br. apelowałem o wspólny start w nich polskich środowisk wolnościowych i liberalnych, pisząc: „Na polskiej scenie politycznej jest kilka inicjatyw o charakterze liberalnym. Dobry Ruch, Wolnościowcy, Polska Liberalna, Libertarianie, Odpowiedzialność. Jeżeli wystartowałyby razem i zebrałyby podpisy pod listami w wystarczająco wielu okręgach, byłaby szansa zdobyć te kilkanaście procent głosów. Jeśli wystartują osobno, szansa ta zmaleje, bo głosy się podzielą lub też – w najgorszym przypadku – żadna z tych inicjatyw nie zarejestruje list w całym kraju i liberalni wyborcy znowu, „by nie zmarnować głosu” zagłosują na partie nieliberalne”.
Niestety, tak właśnie się stało.
Wspólna lista nie powstała i nawet nie próbowano jej utworzyć. Partia Libertarianie nawet nie podjęła próby wystawienia swoich kandydatów w wyborach. Dobry Ruch, Wolnościowcy i Odpowiedzialność przyjęły taktykę umieszczenia swoich pojedynczych liderów na listach partii nieliberalnych – antywolnościowych – i osoby te przegrały. Artur Dziambor, kandydujący z ostatniego miejsca listy Trzeciej Drogi w okręgu 26, Dobromir Sośnierz, kandydujący z czwartego miejsca listy Konfederacji w okręgu 18, Paweł Szramka, kandydujący z szóstego miejsca listy Koalicji Obywatelskiej w okręgu 5 i Łukasz Belter, otwierający listę Bezpartyjnych Samorządowców w okręgu 9 nie uzyskali mandatu. Nie pomogło to, że trójka z nich była posłami, a więc osobami dość rozpoznawalnymi.
Próbę samodzielnej rejestracji list podjęła Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców, niestety z uwagi na – delikatnie mówiąc – niechęć urzędników wyborczych udało się zarejestrować listy w jedynie 17 okręgach. Zakładano, że zbierając średnio 6-7 tysięcy podpisów poparcia w okręgu i zgłaszając z takim poparciem listy w 30 okręgach uda się zarejestrować listy w całym kraju. Dotychczas to wystarczało. Tym razem nie wystarczyło. Być może gdyby w każdym z okręgów złożono po 10 tysięcy podpisów – dwa razy tyle, ile jest formalnie wymagane – byłoby inaczej. Na to jednak PL!SP była zbyt słaba. Ostatecznie tuż przed wyborami komitet, nie mając szans na jakikolwiek znaczący wynik z uwagi na brak list we wszystkich okręgach, rozwiązał się na znak protestu.
Owszem, z list nieliberalnych ugrupowań dostało się do Sejmu kilku kandydatów głoszących dość liberalne poglądy w niektórych kwestiach – na przykład Klaudia Jachira z Koalicji Obywatelskiej/Zielonych, Stanisław Tyszka i Konrad Berkowicz z Konfederacji czy Ryszard Petru z Trzeciej Drogi – ale w tym przypadku liberalizm ten jest tylko częściowy i można mieć obawy, że zasadniczo będą oni wspierać etatystyczne linie swoich partii.
A kto wygrał? Zanosi się, że główną siłą w rządzie będzie Koalicja Obywatelska – ugrupowanie popierające „800 plus”, obiecujące „babciowe” i „kredyty 0%” – czyli jeszcze silniejsze niż obecnie wspieranie wybranych grup na koszt i ze szkodą dla innych – oraz straszące imigrantami zarobkowymi i mające na pokładzie takich ludzi, jak lider Agrounii Michał Kołodziejczak, domagający się np. obowiązkowego minimum 50% polskiej żywności w sklepach, ograniczenia swobody budowania nowych sklepów czy „społecznej moderacji” treści w Internecie przez losowo wyznaczane do tego osoby. Jej koalicjantami będą Polska 2050 Szymona Hołowni, obiecująca podwyżkę pensji urzędników o 25%, PSL chcące m. in. zrzeszyć przymusowo wszystkich przedsiębiorców w „powszechnym samorządzie gospodarczym” oraz Lewica, obiecująca nie tylko zachować wszystkie świadczenia wprowadzone przez rząd PiS po 2015 roku (w tym „800 plus”), ale i je regularnie waloryzować, oczywiście na koszt podatnika, zwłaszcza tego zamożniejszego (progresywny PIT). Wszystkie te ugrupowania chcą na siłę wciskać „zieloną energię” czy „neutralność klimatyczną” bez względu na koszty takiej transformacji. A w opozycji oprócz PiS będzie Konfederacja głosząca protekcjonizm żywnościowy, jeszcze niedawno strasząca Żydami chcącymi odebrać „mienie bezspadkowe”, wroga wobec imigrantów i osób LGBT oraz faktycznie proputinowska (m. in. wypowiedzi na temat zablokowania pomocy militarnej dla Ukrainy) w polityce zagranicznej.
Warto zwrócić uwagę, że o ile np. Michał Kołodziejczak dostał na liście Koalicji Obywatelskiej „jedynkę”, o tyle Paweł Szramka dostał dalsze miejsce. Dalsze miejsca dostali też Dobromir Sośnierz na liście Konfederacji (który tym samym „zapracował” na mandat Krzysztofa Mulawy z Ruchu Narodowego) i Artur Dziambor na liście Trzeciej Drogi. Polityczna słabość wolnościowców i liberałów jest tak duża, że więksi gracze nie musieli się z nimi w ogóle liczyć.
Moim zdaniem przyczyną takiej sytuacji jest – poza typową dla wszystkich liderów politycznych chęcią bycia tym najważniejszym wodzem, co utrudnia porozumienie – to, że osoby o poglądach liberalnych to ludzie w większości pogodzeni z etatystycznym status quo, niewierzący specjalnie w jakieś duże zmiany w kierunku wolnościowym i gotowi z tego powodu zagłosować na każdego, kto obieca choć jedną małą zmianę na lepsze albo nawet na kogoś, kto przynajmniej nie obiecuje dużych zmian na gorsze. Symbolem takiej postawy jest to, że popularną opcją dla osób o poglądach liberalnych w ostatnich wyborach – obok Konfederacji będącej programowo tylko trochę wolnorynkowo upudrowanym Ruchem Narodowym – stało się PSL, ugrupowanie od lat uchodzące za symbol bezideowego karierowiczostwa.
Mimo, że osób o poglądach liberalnych w Polsce nie jest mało, nie widzę dużych szans dla politycznych zmian w kierunku liberalnym. Myślę, że na wiele lat może pozostać nam wybór pomiędzy euroetatyzmem i nacjoetatyzmem, pomiędzy ograniczaniem wolności ludzi w imię wartości lewicowych (równość, „zrównoważony” rozwój), a jej ograniczaniem w imię wartości prawicowych (naród, religia). Jest źle, a będzie prawdopodobnie jeszcze gorzej.