Przemyślenia wyborcze

8 września, 2023

Jak zrobić, by formalnie była demokracja, a w rzeczywistości zagwarantować, że dostęp do władzy będą miały tylko określone frakcje?
Oczywiście wystarczy odpowiednio ukształtować mechanizmy wyborcze.
Nie musi być to tak, jak w PRL, gdy wyborcy mogli głosować tylko na kandydatów Frontu Jedności Narodu, czy potem Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. Może to być tak, jak we współczesnej Polsce:
👉Po pierwsze, ustanowić system proporcjonalny z niezbyt dużymi okręgami i dodatkowo ogólnokrajowym pięcioprocentowym progiem wyborczym oraz metodą podziału mandatów d’Hondta premiującą tych, którzy zdobywają najwięcej głosów.
W tej sytuacji wyborcy zamiast głosować na tych, których uważają za najlepszych, głosują na tych, których uważają za najlepszych z tych, którzy – jak uważają – „mają szanse”. Co za tym idzie, łatwiej tymi wyborcami manipulować przy pomocy odpowiednio opracowanych przekazów medialnych oraz sondaży. I, jak w powieści Douglasa Adamsa, wyborcy ci „wybierają jaszczurki, bo gdyby nie wybrali jaszczurek, do żłobu mogłyby się dorwać nieodpowiednie jaszczurki”.
👉Po drugie, wprowadzić zasadę, że w celu zarejestrowania list w całym kraju, a co za tym idzie uzyskania realnej szansy przekroczenia progu (a przynajmniej bycia postrzeganym jako mające taką szansę), należy w ponad połowie okręgów – 21 – zdobyć poparcie w postaci co najmniej 5000 własnoręcznych podpisów wyborców.
Ale uwaga – muszą to być wyborcy z tego okręgu, to znaczy zarejestrowani w rejestrze wyborców w tym okręgu. W sytuacji, gdy wielu ludzi mieszka zupełnie gdzie indziej, niż są zameldowani i zarejestrowani w rejestrze wyborców (przy czym jedno nie musi pokrywać się z drugim), zbieranie takich podpisów jest utrudnione zwłaszcza w większych miastach. Podpisy elektroniczne oczywiście nie wchodzą w grę.
👉Po trzecie, ustanowić przepisy wymagające podania przy podpisie numeru PESEL oraz tak zwanego „adresu zamieszkania”, który w rzeczywistości jest adresem figurującym w rejestrze wyborców. W ten sposób zbieranie podpisów jest coraz trudniejsze, bo coraz więcej ludzi jest świadomych znaczenia ochrony swoich danych osobowych i nie chce podawać numeru PESEL razem z nazwiskiem, imieniem i adresem, żeby potem nie okazało się, że na przykład ktoś weźmie na ich dane pożyczkę, której nie spłaci.
A dodatkowo wiele podpisów okazuje się nieważnych, bo ktoś podał adres np. faktycznego zamieszkania zamiast tego, pod którym figuruje w rejestrze. Choćby był wyborcą z „właściwego” okręgu. Może nawet nie wiedzieć, pod jakim adresem tam figuruje.
👉Po czwarte, umożliwić urzędnikom w okręgowych komisjach wyborczych odrzucanie nie tylko poszczególnych podpisów z uwagi na np. adres niezgadzający się z rejestrem wyborców czy brak daty przy podpisie, ale i całych kart wyborczych z uwagi na to, że ktoś nie wpisał na nich numeru okręgu wyborczego lub że urzędnicy uważają, że to wydruki skanów czy ksera. Oczywiście te ostatnie mogą się zdarzyć, ale o odrzuceniu decyduje subiektywna ocena sprawdzających.
👉Po piąte, pozwolić tym urzędnikom sprawdzanie podpisów poparcia tylko niektórych ugrupowań. Jeśli kogoś władza naprawdę nie lubi, jest on sprawdzany, a jego konkurenci nie. Parweniusze usiłujący wedrzeć się na salony zastrzeżone dla politycznej arystokracji są sprawdzani bezlitośnie.
Okazuje się w końcu, że choć wymaganych jest 5000 podpisów, to i 9000 może być zbyt małą ilością.
Ostatecznie na placu boju zostają ci, którzy „powinni”. Z czego ci kreowani na mających największe szanse zdobywają najwięcej głosów, choćby wcale nie byli bezwzględnie najlepszym wyborem dla większości.
Potem oni tobą rządzą, mówiąc, że tak naprawdę to ty rządzisz, bo jest demokracja.

Kukiz, wierny żołnierz PiS

31 sierpnia, 2023

Paweł Kukiz kandyduje do Sejmu z pierwszego miejsca listy PiS w województwie opolskim.
Mimo tego, że PiS jak dotąd nie zrealizowało większości postulatów, które były kandydat na prezydenta stawiał wielokrotnie jako warunek (dalszej) współpracy:
– nie wprowadziło nie tylko jednomandatowych okręgów wyborczych (sztandarowy postulat Pawła Kukiza przez wiele lat), ale nawet ordynacji mieszanej (nie powstał nawet projekt ustawy);
– nie uchwaliło ustawy o sędziach pokoju (powstał prezydencki projekt ustawy, który procedowany jest w Sejmie od prawie 22 miesięcy i nie został skierowany do drugiego czytania mimo zakończenia prac przez podkomisję nadzwyczajną już pięć miesięcy temu);
– nie uchwaliło ostatecznie ustawy obniżającej próg frekwencyjny w referendach lokalnych i ułatwiającej mieszkańcom ich inicjowanie (po odrzuceniu ustawy przez Senat oraz zarekomendowaniu odrzucenia senackiego weta przez sejmową komisję, głosowanie zostało odłożone, ponieważ posłowie związani ze Zbigniewem Ziobrą zapowiedzieli, że zagłosują przeciwko ustawie, dopóki Fundacja „Potrafisz Polsko!” – związana z Pawłem Kukizem – nie zwróci 4,3 mln zł państwowej dotacji, i nie wróciło do porządku obrad już od ponad czterech miesięcy);
– nie uchwaliło ustawy ułatwiającej uzyskiwanie pozwoleń na broń palną (projekt złożony w marcu 2022 r. oraz autopoprawka złożona we wrześniu 2022 r. ugrzęzły w konsultacjach jeszcze przed skierowaniem do pierwszego czytania);
Z ustaw wskazywanych jako warunek współpracy przez Pawła Kukiza rządząca partia uchwaliła jedynie ustawę antykorupcyjną – ale z błędem (celowym?) uniemożliwiającym nakładanie kar finansowych na partie polityczne, które nie ujawniają umów i wpłat w publicznie dostępnym rejestrze (brak wskazanego trybu postępowania przed PKW).
Trudno nie odebrać tego inaczej, niż jako potwierdzenie faktu, że w porozumieniu, które Paweł Kukiz zawarł z PiS (i które realizował, konsekwentnie popierając projekty ustaw zgłaszane przez rządzącą partię) nie chodziło wcale o realizację jego postulatów, ale o stanowisko w Sejmie.

Nie jestem „woke”

27 sierpnia, 2023

Zdecydowanie nie jestem „woke”. Na 14 zadanych w badaniu Warsaw Enterprise Institute pytań „tak” odpowiedziałbym tylko na dwa: „Tranzycja płciowa (korekta płci) powinna być dostępna na życzenie” (dlatego, że każdy powinien mieć pełne prawo decydowania o swoim ciele i nikomu innemu nic do tego – z tym, że oczywiście nie oznacza to, że inni mają obowiązek takie życzenie spełnić czy finansować) oraz „Praca seksualna to praca jak każda inna i nie powinna być kryminalizowana” (z tego samego powodu).
Jedno z pytań uznałbym za niejednoznaczne: „Płeć to nie jest kwestia biologii, a przede wszystkim tego, kim czuje się dana osoba”. Bo o ile płeć w rozumieniu angielskiego „sex” jest kwestią biologii (choć nie zawsze biologia daje tu jednoznaczną odpowiedź), o tyle można tu brać pod uwagę jeszcze coś takiego, jak płeć kulturowa (zespół zachowań, norm i wartości przypisanych przez kulturę do każdej z płci – po angielsku „gender”). Ale „gender” danej osoby nie jest kwestią tylko tego, kim czuje się ta osoba (tu raczej można mówić o tożsamości płciowej), ale też tego, w jaki sposób jest ona postrzegana przez innych i w jaki sposób faktycznie funkcjonuje w społeczeństwie (owszem, zdarza się, że ktoś będąc biologicznie określonej płci jest społecznie postrzegany jako przedstawiciel innej płci, zdarza się to nawet w konserwatywnych społecznościach, ale nie jest tak zawsze), więc chcąc być precyzyjnym, nie wiedziałbym, jak odpowiedzieć na to pytanie.
Na pozostałe pytania odpowiedziałbym negatywnie (w przypadku pytania „Dziecko najlepiej wie, jakiej jest płci” odpowiedziałbym, że może ono wiedzieć, z jaką płcią się utożsamia oraz że ma prawo starać się, by funkcjonować jako przedstawiciel tej płci w społeczeństwie – ale to niekoniecznie jeszcze znaczy, że tej płci – nawet w rozumieniu „gender” – jest) lub – w przypadku pytania „LGBT to najbardziej prześladowana grupa społeczna w Polsce” – „nie wiem” (bo nie potrafię porównać tego z np. Cyganami czy imigrantami). W szczególności negatywnie odpowiedziałbym na pytania dotyczące cenzury „języka nienawiści” (bo uważam, że wolność słowa jest wyższą wartością), limitów konsumpcji, parytetów płci oraz wymogu udowadniania przez przedsiębiorców, że dbają o „sprawy społeczne”.
Z tego, co czytam, widzę jednak, że więcej respondentów popiera cenzurę i zmuszanie do udowadniania, że dba się o „sprawy społeczne” niż wolność decydowania o swoim ciele (co do niekryminalizowania pracy seksualnej – 39% „tak”, 34% „nie”, co do korekty płci na życzenie – po 38% „tak” i „nie”). Co ciekawe, więcej z nich gotowych jest przyznać, że płeć jest bardziej kwestią tego, kim się człowiek czuje (również w przypadku dzieci), niż zaakceptować tranzycję płciową na życzenie. Czyli niektórzy z nich gotowi są zaakceptować, że ktoś będący biologicznie np. kobietą jest „tak naprawdę” mężczyzną, ale nie chcą przyznać mu prawa do korekty swojego ciała na męskie…
Wygląda na to, że społeczeństwo polskie zdecydowanie nie jest „woke”, ale nie jest też szczególnie wolnościowe.

Edukacja po konfederacku

17 sierpnia, 2023

Jednym z tych elementów programu wyborczego Konfederacji, które uważam za pozytywne – postulujące zmiany w dobrym kierunku – jest punkt dotyczący edukacji. Można w nim przeczytać: „Chcemy ograniczenia biurokracji, likwidacji zbędnych regulacji, pozostawienia swobody w kształtowaniu programu nauczania. Rolę państwa można i należy sprowadzić do roli organu kontrolującego wyniki szkół poprzez cykliczne egzaminy, oraz do funkcji aparatu finansowania, przejrzystego i sprawiedliwego dla wszystkich podmiotów oświatowych. Doświadczenie podpowiada, że pozostawienie więcej odpowiedzialności i kompetencji w rękach ludzi (dyrektorów, nauczycieli, rodziców, uczniów) stanowi najkrótszą i najlepszą drogę do poprawy wyników. Pora skończyć z zarządzaniem edukacją przez drobiazgowo rozpisywane przepisy, niepozostawiające przestrzeni na kreatywność w procesie kształcenia”. Dalej dodane jest, że po reformie każda szkoła będzie mogła „opracować własny, autorski, program nauczania”, a państwo nie będzie wtrącać się „w ofertę programową szkół” (str. 49-52).
Tylko że dzisiejsze głosowanie posłów Konfederacji nad obywatelskim projektem ustawy o zmianie ustawy – Prawo oświatowe każe wątpić, czy partia ta traktuje ten program poważnie. Bo aż dziewięciu z nich zagłosowało za narzuceniem szkołom podstawowym prowadzonym przez jednostki samorządu terytorialnego zakazu działalności w nich stowarzyszeń i innych organizacji „promujących zagadnienia związane z seksualizacją dzieci” (przy okazji: czy np. działalność Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, zajmującej się problematyką seksualnego wykorzystywania dzieci, to promowanie takich zagadnień?). Nawet jeśli dyrektor, nauczyciele i rodzice wyraziliby na to zgodę. Czyli zagłosowali za jeszcze większym wtrącaniem się państwa w ofertę programową szkół, wbrew swoim własnym oficjalnym postulatom. Wstrzymał się jedynie jeden – Dobromir Sośnierz.
Wygląda więc na to, że tak naprawdę są za tym, by państwo narzucało szkołom, co ma być w nich nauczane – byle było to zgodne z ich własnymi poglądami.
Skoro jednak tak, to czemu wierzyć, że będą chcieli realizować deklarowane w swoim programie postulaty – te dotyczące edukacji i te inne?

Lep na muchy, pułapka na ślimaki

16 sierpnia, 2023

Cztery lata temu Agrounia domagała się wprowadzenia przepisów „nakładających na sklepy wielkopowierzchniowe obowiązku oferowania do sprzedaży produktów rolno-spożywczych z minimalnym udziałem 51% produktów pochodzenia i produkcji krajowej”, w dodatku kupowanych w pierwszej kolejności od producentów funkcjonujących w w promieniu do 50 km – dopiero brak konkretnego towaru pozwalałby na realizowanie dostaw z dalszych regionów kraju.
Postulaty te były zaprezentowane na stronie o nazwie PostulatyAgrounii.pl.
Dziś na tej stronie jest reklama lepów na muchy i pułapek na ślimaki, a liderzy Agrounii, jak ogłosił Donald Tusk, będą kandydowali do Sejmu z list Koalicji Obywatelskiej. Prezes Agrounii Michał Kołodziejczak ma startować z 1. miejsca listy KO w okręgu konińskim.
Jak widać, „liberałowie” z Koalicji Obywatelskiej nie tylko odwołując się do strachu przed muzułmanami atakują plany ułatwienia imigracji zarobkowej, ale i nie wahają się pomóc w dostaniu się do Sejmu przedstawicielom ugrupowania chcącego, by państwo narzucało, co ma być w sklepach spożywczych i ograniczało dostępność produktów z zagranicy. I żeby uprzedzić zarzuty, że to postulat sprzed czterech lat – ten sam postulat „50% polskiej żywności w sklepach” kontraktowanej obowiązkowo przez sieci handlowe z góry na rok do przodu (!) znalazł się w programie Agrounii przedstawianym w maju br. na konferencji w Warszawie, wraz z postulatami ograniczenia swobody budowania nowych sklepów („ochrona przed koncentracją”), odkupywania przez państwo od rolników niezapłaconych faktur („fundusz stabilizacyjny”), „społecznej linii kredytowej” w NBP do wysokości przynajmniej jednej płacy minimalnej dla każdego, 10-letniego zakazu eksportu drewna oraz „społecznej moderacji” treści w Internecie przez losowo wyznaczanych do tego ludzi.
A pozująca na antysystemową Agrounia, która krytykowała transformację czasów Balcerowicza, przekonywała, że „formuła III RP się wyczerpała” i twierdziła, że nie wierzy opozycji tak samo jak PiS – chcę skorzystać z autostrady do parlamentu podsuniętej przez partię uważaną za kontynuatorów Balcerowicza i uosobienie III RP.
Obie partie to lep na muchy i pułapka na ślimaki – a raczej na naiwnych liberałów i antysystemowców.
Jeśli ktoś chce głosować na ugrupowanie naprawdę liberalne i naprawdę antysystemowe – niech zagłosuje na Polskę Liberalną – Strajk Przedsiębiorców. Nawet uznając, że jest duże ryzyko nieprzekroczenia przez to ugrupowanie progu wyborczego, to głos na PL!SP zawsze będzie tu jakąś szansą. Głos na zbieraninę Tuska takiej szansy nie daje w żadnym stopniu, bo nie są to ludzie ani liberalni, ani antysystemowi. Po prostu żądni stanowisk.

Nowi komuniści

15 sierpnia, 2023

W 1920 roku Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski z Julianem Marchlewskim i Feliksem Dzierżyńskim wzywał do wydarcia z rąk kapitalistów i obszarników fabryk, kopalń, folwarków i lasów, by przeszły one „na własność narodu”.
Wtedy się nie udało, bo Armia Czerwona poniosła porażkę, która dzisiaj, jak co roku, jest oficjalnie świętowana. Ale udało się po II wojnie światowej.
Prywatne kopalnie, fabryki i lasy przeszły w ogromnej większości na własność „narodu”, to znaczy państwa. Również spora część ziemi rolnej została przejęta przez państwo.
Potem „peerel” się skończył – gospodarczym upadkiem – i duża część tego majątku znowu trafiła w ręce prywatne, choć niekoniecznie pierwotnych właścicieli czy ich spadkobierców. Ale zdecydowana większość kopalń i lasów, i całkiem sporo fabryk, nadal należy bezpośrednio lub pośrednio do państwa.
A teraz rządząca partia sugeruje odpowiedzieć „nie” w referendum na pytanie „czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw”, a jej lider straszy, że jeśli polskie lasy będą w rękach prywatnych (jak w wielu innych krajach europejskich) to nie będzie można chodzić swobodnie na grzyby.
Jak widać, wizja własności gospodarki obecnych panów Polski niewiele różni się od tej Polrewkomu. No, z wyjątkiem komitetów robotniczych – nie po to państwo przejmuje kontrolę nad środkami produkcji, by oddać ją jakimś robolom. Ale w PRL było podobnie.

Państwo nie powinno być właścicielem przedsiębiorstw

12 sierpnia, 2023

Pierwszym pytaniem w referendum organizowanym równocześnie z wyborami do Sejmu i Senatu będzie, jak oznajmił Jarosław Kaczyński, „czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw?”.
Uważam, że odpowiedź może tu być tylko jedna – TAK.
Można sprzeciwiać się tej czy innej formie prywatyzacji (w szczególności takiej, gdzie o tym, kto zostanie nowym właścicielem decyduje państwowy urzędnik, którego można skorumpować), ale co do zasady państwo nie powinno być właścicielem żadnego przedsiębiorstwa.
Bo to oznacza w praktyce, że takie przedsiębiorstwo kontrolowane jest przez ten czy inny polityczny gang i stanowi dla niego pośrednie źródło finansowania.
Dysponując możliwością obsadzania stanowisk w państwowych przedsiębiorstwach i spółkach, będące przy władzy ugrupowania polityczne uzyskują trudną do zniwelowania przewagę finansową, system polityczny kostnieje, a polityka staje się walką już nie tylko o możliwość kierowania państwem i realizowania swojej wizji, ale głównie o „konfitury” związane z tymi stanowiskami.
Dodatkowo kontrolowane przez państwo firmy mają mniejszy bodziec do efektywnego działania, bo w razie kłopotów mogą zostać dofinansowane pieniędzmi podatników – w każdym razie łatwiej niż te prywatne. A menedżerowie obsadzani z politycznego klucza niekoniecznie są tymi najbardziej kompetentnymi.
Z drugiej strony, państwo jako właściciel tych przedsiębiorstw i tak woli maksymalizować ich zyski zamiast dbać o interesy obywateli-konsumentów, czego dowiodły rekordowe zyski PGNiG, Orlenu, JSW, Azotów, Lotosu, PGE, PKO BP, PZU i Pekao SA w 2022 roku przy jednoczesnych wysokich cenach paliw, nawozów i produktów bankowych. Więc odpada argument o dobrym państwie chroniącym przed podnoszeniem cen przez złych kapitalistów.
Pamiętam czasy, gdy niemal wszystkie przedsiębiorstwa były państwowe. Czasy biedy, pustych półek w sklepach, kolejek, braku telefonu w domu, donaszania ubrań po ojcu i podcierania tyłka gazetami z braku papieru toaletowego.
Tak więc, jeśli takie pytanie rzeczywiście zostanie zadane w referendum, zagłosuję „TAK”.

Państwowy deweloper na kościelnych gruntach, czyli fantastyka mieszkaniowa

5 sierpnia, 2023

Dziennikarka „Krytyki Politycznej” Paulina Januszewska jakiś czas temu wyobraziła sobie, że gdyby w Polsce zniknął katolicyzm, to „państwowy deweloper” budowałby mieszkania na gruntach należących obecnie do Kościoła, czyli na około 160 tys. hektarów. I to rozwiązałoby problem mieszkalnictwa.
Chciałbym w tym miejscu zauważyć, że Skarb Państwa dysponował na koniec 2021 r. ponad 1,5 mln hektarów gruntów innych niż leśne, zadrzewione, komunikacyjne i pod wodami. Czyli około dziesięciokrotnie większą ich powierzchnią, niż ma w Polsce Kościół. Przypuszczam, że do dzisiaj niewiele się pod tym względem zmieniło. A państwowy deweloper – Polskie Domy Drewniane S.A. – powstał w 2018 r. i (jak niedawno pisałem) do połowy 2022 r. wybudował 31 mieszkań z planowanych 11 tysięcy.
Tak, że zwiększenie stanu posiadania gruntów przez państwo o 10% prawdopodobnie niewiele tu by zmieniło.
Nie bronię tu Kościoła, który nie powinien być finansowany z pieniędzy podatników ani korzystać z przywilejów w zakresie reprywatyzacji, której odmówiono zwykłym ludziom (zwłaszcza, że akurat w jego przypadku słuszność reprywatyzacji jest dodatkowo wątpliwa, bo jego przedwojenna własność miała w dużej mierze pochodzenie polityczne). Ale wyobrażanie sobie, że gdyby kościelna ziemia należała do państwa, rozwiązałoby to (wraz z państwowym deweloperem) problem braku mieszkań w Polsce, to fantastyka.

Imigranci podtrzymują gospodarkę

3 sierpnia, 2023

Polskiej gospodarce brakuje pracowników fizycznych, głównie tych niewykwalifikowanych. Bo Polacy nie chcą pracować fizycznie – ostatecznie nie po to ktoś się lata kształcił, by pracować jako robotnik niewykwalifikowany – lub też uważają, że wynagrodzenia za taką pracę są niewystarczające.
Lukę wypełniają cudzoziemcy, których aktywnie poszukują agencje zatrudnienia. Już nie tylko z Ukrainy, ale i z Azji Środkowej czy Ameryki Południowej.
Co by się stało, gdyby tych cudzoziemców zabrakło?
Być może część przedsiębiorców mogłaby podnieść wynagrodzenia dla pracowników fizycznych bez konieczności podwyższania cen swoich produktów. Być może część pozostałych mogłaby zrobić to podnosząc ceny swoich produktów. A część nie byłaby w stanie zrobić ani jednego, ani drugiego, i zamknęłaby swój biznes, lub też przeniosła go do innego kraju.
Ale i ci, którzy mogliby podnieść wynagrodzenia nie zyskaliby przez ten ruch zbyt wielu pracowników. Bo bezrobocie w Polsce jest niskie (2,7% wg metodologii Eurostatu), co oznacza, że większość chcących pracować Polaków i tak gdzieś już pracuje. Może niektórzy zamieniliby wtedy niżej płatną pracę „umysłową” na wyżej płatną pracę robotnika niewykwalifikowanego. Ale w ten sposób powstałby z kolei niedobór pracowników na innych stanowiskach.
Tak czy inaczej, brak cudzoziemców doprowadziłby do niedoboru pracowników na rynku i ostatecznie zniknięcia lub wyprowadzenia z Polski części biznesów. Może niektórym udałoby się zautomatyzować część stanowisk, ale na pewno nie wszystkim.
A to z kolei oznaczałoby, że polska gospodarka się skurczy i będzie wytwarzać mniej bogactwa. I że co za tym idzie będzie mniej bogactwa do podziału i konsumowania.
Dlatego pomysły ograniczania imigracji zarobkowej do Polski – wysuwane np. przez Konfederację czy Donalda Tuska – są szkodliwe dla samych Polaków.

Trybunał Stanu dla Mariana Banasia

28 lipca, 2023

Deklaracja Mariana Banasia co do dążenia do zwiększenia niezależności Najwyższej Izby Kontroli jest całkowicie niewiarygodna w sytuacji, gdy uprawia on jednocześnie zupełnie jawny lobbing na rzecz określonego ugrupowania politycznego, to znaczy Konfederacji. Bo gdyby naprawdę chodziło mu o ustawę wzmacniającą niezależność NIK i rozszerzającą jej uprawnienia, to mógł wystąpić na konferencji prasowej sam.
Przeciwnie, tym posunięciem urzędujący Prezes NIK zrujnował sobie wizerunek w pewnym stopniu niezależnego urzędnika, na jaki zapracował po swoim wyborze. Może i jest niezależny od obecnie rządzącej partii, ale należy wątpić, czy będzie tak samo niezależny w sytuacji, gdy w rządzie znajdzie się Konfederacja – co jest możliwe po tegorocznych wyborach.
Wystąpienie Banasia kwalifikuje się do postawienia go przed Trybunałem Stanu za złamanie art. 205 ust. 3 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, stanowiącego, iż Prezes Najwyższej Izby Kontroli nie może nie tylko należeć do partii politycznej, ale też prowadzić „działalności publicznej nie dającej się pogodzić z godnością jego urzędu”. Bo lobbing na rzecz partii politycznej na krótko przed wyborami, przez wspólne wystąpienie razem z jej liderem, można za taką działalność uznać. Zwłaszcza, jeśli ten lider jeszcze całkiem niedawno ogłaszał publicznie, że „nie chcemy Żydów, homoseksualistów” oraz namawiał do rozpuszczania plotek, że „Żyd nałoży Polakowi chomąto i będzie nim orał”.
Rządząca partia, zwłaszcza przy wsparciu choćby części opozycji, mogłaby łatwo to zrobić (postawienie Prezesa NIK przed Trybunałem, co skutkuje jego zawieszeniem w czynnościach, wymaga uchwały Sejmu podjętej bezwzględną większością głosów). Pytanie jednak, czy ma w tym interes – uderzenie w szefa instytucji kontrolującej rząd nawet w sytuacji, gdy dał wyraźny pretekst do takiego uderzenia, może być źle odebrane przez wyborców wahających się, na kogo zagłosować i może spowodować odpływ kolejnych głosów do Konfederacji. Tym bardziej takiego interesu nie mają PO, Lewica, PSL czy Polska 2050, dla których Prezes NIK skonfliktowany z rządem jest wygodny, dostarczając przeciwko temu rządowi merytorycznych danych.
Podejrzewam więc, że mimo krytyki sejmowi politycy nie postawią Mariana Banasia przed Trybunałem Stanu, a nawet o to nie zawnioskują. A po wyborach może okazać się, że Najwyższa Izba Kontroli nie będzie miała już żadnych istotnych uwag do finansów rządu, w którym ministrem będzie Sławomir Mentzen.