Zakazane rysunki w Australii

28-letni Australijczyk, Kurt James Milner, został wpisany do rejestru przestępców seksualnych oraz skazany na rok więzienia w zawieszeniu i grzywnę za ściągnięcie z Internetu „materiału związanego z wykorzystywaniem dzieci” („child exploitation material”) w postaci… komiksów porno z postaciami z „Simpsonów” i „Atomówek”. Jakkolwiek Milner prawdopodobnie rzeczywiście może mieć skłonności pedofilskie – okolicznością obciążającą było to, że wcześniej był już złapany na posiadaniu pornograficznych zdjęć z realnymi dziećmi – to chyba coś jest nie tak z prawem stanowiącym z całą powagą, że rysunek np. nagiego Burta Simpsona to „wykorzystywanie dzieci” i przewidującym wskutek tego kary za jego posiadanie…
Istnienie takiego prawa pokazuje, że walka z pedofilią osiągnęła próg irracjonalnej histerii. Bo na zdrowy rozum – o ile jeszcze zakaz posiadania pornografii z udziałem realnych dzieci można uzasadnić racjonalną chęcią ograniczenia popytu na tę pornografię, a tym samym zmniejszenia jej produkcji – a co za tym idzie zmniejszenia rzeczywistego wykorzystywania dzieci – o tyle zakaz posiadania pornografii z rysunkami postaci dziecięcych nijak nie przekłada się na ograniczenie wykorzystywania dzieci przy produkcji pornograficznych zdjęć. Ba, może nawet pośrednio wpłynąć na zwiększenie tej produkcji – bo pedofile ryzykujący tak samo za posiadanie realnych zdjęć i rysunków, jeśli już odważą się zaryzykować dla zaspokojenia swojej skłonności (a jakaś część na pewno zaryzykuje), wybiorą raczej realne zdjęcia niż komiksy. Podczas gdy przy legalności rysunków z nagimi Atomówkami, jakaś część z nich wybrałaby bezpieczniejszą opcję i nie sięgała po fotografie…
Tak przy okazji, to podobne prawo obowiązuje od niedawna również i w Polsce – karalne jest posiadanie „treści pornograficznych przedstawiające wytworzony albo przetworzony wizerunek małoletniego uczestniczącego w czynności seksualnej”. Przy czym prawo jest tu surowsze niż w przypadku zdjęć rzeczywistych osób, gdzie karalne jest posiadanie jedynie treści pornograficznych z udziałem małoletniego poniżej lat 15, a posiadanie pornografii z udziałem małoletnich w wieku od 15 do 18 lat podlega karze jedynie w  przypadku, gdy zamierza się tę pornografię rozpowszechniać. Ciekawe, kiedy doczekamy się pierwszego wyroku podobnego do tego wydanego przez sąd w Australii?

3 komentarze do “Zakazane rysunki w Australii”

  1. Maciej Miąsik Says:

    Jako ciekawostkę z Australii można dodać, że tamtejsza rada zajmująca się klasyfikacją filmów (także dla dorosłych) odmawia obecnie nadania klasyfikacji „dla dorosłych” filmom pornograficznym, w których aktorki mają małe piersi. Filmy takie nie otrzymują klasyfikacji w ogóle, co ogranicza, czy wręcz uniemożliwia ich dystrybucję.

    Jako uzasadnienie podano, że małe piersi kojarzą się z dziewczynkami, a tym samy są to takie filmy quasi-pedofilskie, których dorośli oglądać nie powinni. W trosce o dzieci, a jakże.

    W Australii aktorki porno najwyraźniej muszą mieć duże, najlepiej sztuczne, biusty. Nie wiem, co dzieje się w przypadku tak popularnego obecnie wygolonego łona..

  2. Bartek Kozlowski Says:

    Z tą klasyfikacją filmów porno w Australii to rzeczywiście ciekawe – nie wiedziałem, że filmy porno, w kórych występują aktorki z małym biustem uznawane są tam za filmy quasi – pedofilskie i nieklasyfikowane w związku z tym jako filmy „dla dorosłych” (choć wiedziałem o tym, że coś takiego, jak klasyfikacja filmów, a także gier video w Autralii istnieje).

    Ja jednak chciałbym tu zwrócić uwagę na inny, choć związny z treścią wpisu problem – a mianowicie przyjmowany przez całkiem wielu, jak mi się zdaje, ludzie argument, że zakaz czegoś – tzw. wirtualnej pornorgafii dziecięcej, jak w tym przypadku, lub czegokolwiek innego – jest O.K. gdyż coś takiego jest zakazane w innych krajach – mam tu na myśli oczywiście nie państwa typu Chiny, Arabia Saudyjska, Iran, Korea Północna czy Kuba, ale kraje uważane powszechnie za przestrzegające zasad demokracji i szanujące prawa człowieka – takie, jak kraje Europy Zachodniej, USA, Kanadę, Australię czy Nową Zelandię.

    Wirtualna – lub jak kto woli – „pozorowana” pornografia dziecięca nie powinna być moim zdaniem zakazana – o tym, dlaczego argumenty wysuwane na rzecz zakazu produkcji, dystrybucji i (tym bardziej) nabywania i posiadania tego rodzaju ekspresji są nieprzekonujące pisałem w tym tekście: http://bartlomiejkozlowski.eu.interii.pl/virtualchildporn.pdf
    Jednak niezależnie od tego, czegoby nie sądzić na temat zakazów „wirtualnej pornografii dziecięcej” jest niewątpliwym faktem, że taka pornografia zakazana jest w zdaje się w coraz większej liczbie krajów świata. I tak np. w 1993 r. niezwykle szerokie prawo przeciwko „pornorgafii dziecięcej” w tym również pornografii nie przedstawiającej realnie istniejących osób zostało uchwalone w Kanadzie (treść tego prawa zob. tu –
    http://laws.justice.gc.ca/eng/C-46/page-4.html#anchorbo-ga:l_Vgb:s_163
    – pod hasłem „Definition of child pornography”) – w roku 2001 zostało ono uznane przez Sąd Najwyższy Kanady za zgodne z tzw. Kanadyjską Kartą Praw i Wolności w sprawie R. v Sharpe (zob. http://en.wikipedia.org/wiki/R._v._Sharpe ). Podobny zakaz istnieje w Wielkiej Brytanii. W Stanach Zjednoczonych zakaz produkcji i rozpowszechniania „wirtualnej pornografii dziecięcej” został w 2002 r. uznany za sprzeczny z I Poprawką do Konstytucji w sprawie Ashcroft v. Free Speech Coalition (http://en.wikipedia.org/wiki/Ashcroft_v._Free_Speech_Coalition ) jednak już po tym orzeczeniu wprowadzone zostały przepisy, według których produkowanie, rozpowszechnianie, a nawet samo tylko posiadanie wirtualnej pornografii dziecięcej, o ile ma ona charakter „obsceniczny” zagrożone jest takimi samymi karami, jak produkcja, rozpowszechnienie i posiadanie pornografii z udziałem rzeczywistych dzieci – kary te sięgają od 5 do 20 lat więzienia w przypadku pierwszego przestępstwa i od 15 do 40 lat w przypadku recydywy, jeśli chodzi o produkcję i dystrybucję i do 10 lat, a w przypadku recydywy od 10 do 20 lat za samo posiadanie lub oglądanie takiej pornografii.

    Argument, że coś jest gdzieś zakazane nie jest oczywiście dla mnie żadnym argumentem, że to coś, powinno być zakazane – a w każdym razie, nie jest to dla mnie argument samoistny. A jednak, dla całkiem, jak mi się wydaje, wielu osób, fakt, że gdzieś (a tym bardziej w wielu krajach) istnieje jakieś rozwiązanie jest czymś przesądzającym o tym, że takie rozwiązanie powinno obowiązywać również w Polsce. Oczywiście, wiedza większości ludzi o tym, jakie gdzie obowiązują przepisy i tym bardziej o tym, jak są one interepretowane jest nader skromna i w zwiazku z tym następują w tej kwestii różne przekłamania. I tak, gdzieś jeszcze w latach 90-tych natknąłem się w jakimś piśmie na wzmiankę o tym, że tygodnik „Nie” Jerzego Urbana nie mógłby się legalnie ukazywać w Wielkiej Brytanii, a we Francji jego redakcja miałaby duże kłopoty. Było to, jak sądzę, przekłamanie wynikające z tego, że w Wielkiej Brytanii istnieją rygorystyczne przepisy dotyczące zniesławienia, w każdym przypadku obarczające dowodem prawdy w procesie o zniesławienie osobę oskarżoną lub pozwaną przed sądem. W Wielkiej Brytanii prasie trudniej jest wygrać proces o zniesławienie, niż w Stanach Zjednoczonych, gdzie reguły gry w sytuacji, gdy pozywającym w sprawie o zniesławienie jest tzw. osoba publiczna są odwrotne – ale nie znaczy to, że takie pismo, jak polski tygodnik „Nie” nie mogłoby tak istnieć – jakby nie było, zakaz cenzury wstępnej jest jedną z fudamentalnych zasad brytyjskiego podejścia do kwestii zakresu i granic wolnosci słowa. Twierdzenie, że tygodnik „Nie” nie mógłby być wydawany w Wielkiej Brytanii było zatem oczywistą bzdurą – jednak taki właśnie argument przedstawiany był przez któregoś z licznych niegdyś zwolenników likwidacji tego pisma w sposób – zdaje się – naprawdę poważny.

    Podobne argumenty spotyka się jednak czasem również w dyskusjach na znacznie wyższym poziomie. I tak np. bułgarski Trybunał Konstytucyjny uznał kilka lat temu przepisy przewidujące kary za znieważanie wyższych urzędników państwowych za zgodne z bułgarską konstytucją – argumentując, że podobne zakazy istnieją w kodeksach karnych państw Europy Zachodniej (zapominając, lub nie wiedząc o tym, że takie akurat zakazy w są w tych państwach praktycznie, lub w najgorszym przypadku prawie, nie egzekwowane). Z tego co wiem, to oficjele takich państw, jak choćby Chiny również bronią istniejących w nich zakazów wypowiedzi innych przepisów ograniczających korzystanie z ludzkich praw i wolności – powołując się na takie czy inne postanowienie istniejące w ustawodawstach krajów zachodnich.

    Argument, że gdzieś istnieje jakieś rozwiązanie – takie, jak np. zakaz „wirtualnej pornografii dziecięcej” – jest niesłychanie marnym argumentem na rzecz obowiązywania czy wprowadzenia takiego rozwiązania, jednak mimo swej marności argument taki może mieć – niestety, swoją siłę. A sila ta wynika z prostego faktu – argument taki zwalnia kogoś, kto go przymuje, od obowiązku myślenia. A smutną prawdą jest to, że ludziom myśleć chce się rzadko. Zwłaszcza nad takimi sprawami, jak np. zasadnośc zakazu „wirtualnej pornografii dziecięcej”….

  3. Jacek Sierpiński » Blog Archive » Po debacie - ale jeszcze nie po herbacie Says:

    […] warto byłoby w końcu zapytać, dlaczego właściwie rzeczy takie, jak hazard w Internecie albo pornograficzne rysunki z Simpsonami mają być […]

Dodaj odpowiedź

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.