Rodzenie dzieci może nie pomóc

Tak się zastanawiam – zewsząd słychać ostrzeżenia, że w Polsce rodzi się zbyt mało dzieci, społeczeństwo się starzeje i że z tego powodu w przyszłości pojawi się problem z tym, kto będzie miał pracować na powiększającą się rzeszę emerytów. W celu zapobieżenia temu problemowi proponuje się najczęściej różne warianty prorodzinnej polityki państwa, od ulg podatkowych na dzieci, poprzez zwiększone becikowe, budowę nowych żłobków i przedszkoli, dłuższe urlopy macierzyńskie, „wspieranie instytucji małżeństwa”, aż po dodatkowe podatki dla tych, którzy nie mają dzieci.
A jednocześnie wzrasta bezrobocie wśród młodych. Wskaźnik bezrobocia rośnie pomimo tego, że młodzi ludzie „chowają” się przed brakiem pracy na studiach albo wyjeżdżają za granicę. Czyli nowe ręce do pracy się pojawiają, ale brak miejsc do ich wykorzystania.
No więc jak z tym jest? Może jest tak, że teraz jest nadwyżka rąk do pracy, przez pewien czas będzie jeszcze się nawet zwiększać, ale w długim okresie ich jednak braknie?
No to policzmy. Wg opracowanej przez GUS prognozy ludności do 2030 roku liczba ludności w wieku produkcyjnym ma w latach 2010-2030 spaść o ok. 4 miliony i wynosić w 2030 r. 20,8 mln. W III kwartale 2011 r. liczba pracujących wynosiła ok. 16,3 mln. Jeśli więc stan zatrudnienia pozostanie w 2030 r. na obecnym poziomie, to liczba rąk do pracy będzie nadal wystarczająca. Prawda, zwiększyć ma się o ponad 3 miliony liczba osób w wieku poprodukcyjnym – do 9,6 mln. Ale ubytek 4 mln ludności w wieku produkcyjnym przy zachowaniu zatrudnienia na obecnym poziomie będzie oznaczał po prostu spadek liczby osób niepracujących w tym wieku. Więc mimo iż liczba emerytów się zwiększy, to liczba niepracujących ogółem się zmniejszy. A przecież można założyć, że wskutek postępu technicznego wydajność pracownika się zwiększy.
Oczywiście, można zadać pytanie, czy w 2030 roku polska gospodarka nie będzie potrzebowała większej liczby pracowników. Jest to możliwe. Jednak jeśli przyjąć trend z ostatnich trzech lat – pomiędzy 2008 a 2011 r. liczba pracujących zwiększyła się o 300 tysięcy osób, to do 2030 r. można zakładać zwiększenie się tej liczby o 3 miliony osób, czyli do 19,3 mln. Nadal liczba osób w wieku produkcyjnym będzie wystarczająca.
A co, jeśli liczba miejsc pracy w 2030 roku będzie mniejsza niż obecnie?
Wtedy mniejszy problem będzie w przypadku, gdy liczba ludności będzie mniejsza. Przypuśćmy, że prorodzinna polityka państwa odniosła sukces i urodziło się znacznie więcej dzieci niż przewidywano. Dzieci te dorosły… i okazało się, że mamy więcej bezrobotnych lub emigrantów.
No właśnie.
To, że urodzi się nam więcej dzieci oznacza, że w przyszłości będzie więcej rąk do pracy, ale nie oznacza automatycznie, że będzie więcej rąk w pracy. Może oznaczać, że będzie tylko więcej gęb do nakarmienia. A możliwości nakarmienia mogą być mniejsze.
Bo potencjalny brak rąk do pracy to tylko jedna strona problemu. Druga strona problemu to brak możliwości pracy. Brak kapitału, z którym można tę pracę połączyć. I ta strona jest ważniejsza, bo w przypadku lokalnego braku rąk do pracy wystarczy wspomóc się Hindusami, Chińczykami, Afrykanami czy innymi imigrantami. Natomiast w przypadku lokalnego choćby braku kapitału nie jest prostą sprawą spowodować, by się szybko pojawił.
Zadłużanie się rządów i społeczeństw przy pomocy sztucznie tworzonego pieniądza prowadzi do roztrwaniania kapitału i kryzysu w coraz większej liczbie krajów. Bezrobocie, zwłaszcza wśród młodych, jest zjawiskiem ogólnoeuropejskim, a nawet ogólnoświatowym. W Polsce jak na razie skutki kryzysu są stosunkowo słabo odczuwalne. Ale dług publiczny rośnie, a ciężar nakładanych przez państwo regulacji przygniata i paraliżuje przedsiębiorczość. Czy możemy być pewni, że w 2030 roku będzie gdzie zatrudnić polskie młode ręce do pracy?

10 komentarzy do “Rodzenie dzieci może nie pomóc”

  1. spindritf Says:

    > No to policzmy.

    Ale to takie liczenie na zasadzie „sztuka jest sztuka” https://www.youtube.com/watch?v=vJBnXtovqiQ#t=83s

    A co jeśli brakuje jakichś konkretnych rąk (albo mózgów) do pracy? Z wysokim ilorazem, sumiennością, pewną ręką, czy innym talentem muzycznym?

  2. sierp Says:

    Owszem, to jest problem. Ale taki sam problem grozi również w sytuacji, gdy urodzi się więcej dzieci i populacja będzie większa.
    Wprawdzie statystycznie rzecz biorąc, w większej populacji jest większa szansa na to, by znaleźli się tam ludzie wybitnie inteligentni czy utalentowani. Ale jednocześnie jest równie większa szansa na to, by znaleźli się tam ludzie o inteligencji i talentach poniżej przeciętnej, i jeszcze większa szansa na to, że znajdą się tam ludzie przeciętni. Rozkład normalny.
    Przypuśćmy, że osoby wybitnie utalentowane czy inteligentne, jakich może brakować, występują w populacji w liczbie jedna na dziesięć. Załóżmy, że przy założeniach opisanych w prognozie może brakować w 2030 r. np. 100 tysięcy takich osób. Czyli w populacji większej o milion nie powinno już ich brakować.
    Ale w populacji większej o milion będzie dodatkowo 900 tysięcy innych ludzi, którzy mogą mieć problem z pracą.
    Pytanie, czy taki wariant byłby korzystniejszy dla polskiej gospodarki i społeczeństwa jako całości niż sprowadzenie tych 100 tysięcy wybitnych specjalistów z innych krajów.

  3. Ahk4iePaiv8u Says:

    Łatwo to wyjaśnić przyjmując roboczo, że żyjemy w społeczeństwie rządzonym przez mentalnych kanibali, któremu potrzebny jest stały dopływ świeżej krwi. Więcej dzieci to kolejno:

    1) Więcej rodziców których można zaszantażować na kilka sposobów
    2) Więcej rodziców których można tanio przekupić jako wyborców oferując im „ulgi na dzieci”
    3) Więcej ofiar które można zaprząc do roli słupów uzasadniających bytowanie bezużytecznych w innym przypadku „nauczycieli”. Sporo ludzi żyje żerując na „obowiązku szkolnym”, pobierając pensje za realizację „nowoczesnych metod edukacyjnych” w zakresie np. wiązania butów, zaplatania warkoczy itp. czynności. Twierdzenie że dziecko jest w stanie nauczyć się wiązać buty bez pomocy specjalisty opłacanego z budżetu – w tzw. „nowoczesnej gospodarce opartej na wiedzy” jest bluźnierstwem. Pamiętam skecz monty pythona o szkole uprawiania seksu, w której nobliwy Pan Profesor na przykładzie żony demonstrował w jaki sposób wkładać penisa do pochwy – mniej więcej na tej samej zasadzie działają szkoły przekazujące kompletnie bezużyteczną wiedzę.
    4) Więcej młodych ludzi wreszcie to więcej jeleni których można naciągnąć na kredytową propagandę „stymulacji konsumpcji” i wykonywania rzeczywistej pracy, której nie chce już wykonywać praktycznie nikt, bo praktycznie każdy po dość krótkim czasie orientuje się jak ten system działa.
    5) Mało tego – demokratyczne oszustwo opiera się przede wszystkim na liczebności. Dlatego konstruowanie coraz bardziej „globalnych” biurokratycznych tworów o coraz większym zasięgu liczebnym jest uzasadnione, i stanowi w pewnym sensie substytut „stymulacji płodzenia”. W rzeczywistości nie ma żadnego powodu dla którego np. mieszkaniec Zakopanego miałby płacić tyle samo podatku X co mieszkaniec Gdańska, a mieszkaniec Szczecina tyle samo podatku Y co mieszkaniec Rzeszowa – niemniej, żeby wszyscy czterej płacili równie dużo, musi ich być odpowiednio duża ilość. Trzech osób nie da się przekonać że pieniądze biorą się znikąd – żeby pasożytować na tego rodzaju twierdzeniu niezbędne jest utrzymywanie liczebności na odpowiednio wysokim poziomie.

    Koniec końców najbardziej prozaiczna przyczyna – kto pamięta z „folwarku zwierzęcego” – więcej dzieci to więcej kandydatów na zomowców nowej generacji którym państwo może w „odpowiedniej” chwili, na podstawie „sprawiedliwych społecznie” przesłanek, zastąpić rodziców.

    Miarą użyteczności jednostki dla systemowych celów jest stopień jej podporządkowania i wykorzystania, stąd im kto bardziej bezwolny i naiwny, a w praktyce młodszy – tym bardziej jest użyteczny, a jego użyteczność spada z wiekiem – pracowicie hamowana przez system indoktrynacji „dobrem społecznym”. Idealne byłoby wyhodowanie osobników którzy nigdy się nie starzeją – zawsze mają gdzieś pomiędzy zerem a dwudziestym czwartym rokiem życia, podobnie jak na wyspie kanibali z plemienia „Bara-Bara” idealne byłoby wyhodowanie osobników którym kończyny odrastają w tempie w jakim są zjadane przez beneficjentów.

    Pytanie nie brzmi „Czemu rodzenie więcej młodych” – pytanie brzmi „Dlaczego akurat „rodzenie” miałoby być lepszą metodą niż inne na problem „braku rąk do pracy?”. Dlatego, że problem „braku rąk do pracy” polega na tym że dzięki kolektywizmowi własne zawzse nadają się się do tej pracy gorzej niż cudze.

    q.e.d.

  4. Ahk4iePaiv8u Says:

    Jeżeli kogoś dziwi, że kolektywizm państwowy (znany jako socjalizm) jednocześnie promuje antykoncepcję i woła o problemie demograficznym, niech się też zastanowi dlaczego kolektywizm religijny jednocześnie jest przeciwko antykoncepcji a „u siebie” wprowadził celibat – w obydwu przypadkach z tego samego powodu. Interes elit rządzących danym kolektywem ( rozumiany i przedstawiany jako „interes wspólny” ) obejmuje niejawne zastępowanie rodziny jako struktury której wewnętrzna spójność stanowi potencjalne zagrożenie wyłamania się z kieratu narzuconego przez władze. Ludzie mają tendencję do przedkładania interesu rodziny nad mitycznym „interesem ogółu” – szansa że okradnę brata dla dobra proboszcza albo pierwszego sekretarza partii ( w zamian za udział w owocach kradzieży oferowany przez tegoż „pryncypała” ) jest znacznie mniejsza niż szansa na to że razem z bratem/siostrą/synem/żoną etc. okradniemy „wspólnotę religijną” albo urząd podatkowy. Z kolektywnego punktu widzenia rodzinę należy kontrolować a w ostateczności zlikwidować jako przesąd ( mrówki nie mają rodzin ), ponieważ rodzina stanowi przyczynek do zamiany „dobra wspólnego” w którym arbitralnie dużą część mają rządzący – na dobro rodzinne, klanowe etc. Stąd relacje międzyludzkie sankcjonowane prawem społecznym czy kanonicznym są preferowane przez systemy zarządzania masami ponad relacjami sankcjonowanymi przez prawo naturalne. Kolektywiści rasowo-narodowi ( znani jako naziści ) praktykowali te swoje lebensraumy, kościoły różnych wyznań konsekwentnie praktykują jakieś wersje „okna życia”, czy jak to tam zwał, a feministki, „pożyteczne idiotki” naszych czasów, praktykują dobrowolne przekazywanie państwu wychowania dzieci, eliminując ojców pod hasłem „równego udziału” w tym wychowaniu. Wszystkie dzieci są nasze to sztandarowy postulat zbiorowego zakłamania, z tym, że „nasze” w zależności od przypadku oznacza „wspólnotę wiernych” kontrolowaną przez szlachtę wyznania, „wspólnotę aryjską” kontrolowaną przez wodzów narodu, „wspólnotę klasową” kontrolowaną przez aparat partyjny, i tak dalej.. We wszystkich przypadkach i kombinacjach rzeczywista rodzina jest zastępowana przez skończony zbiór dwóch możliwości – rodzina kontrolowana lub rodzina żadna. Rodzina niezależna, samowystarczalna etc. czyli istniejąca bez kontroli, o wewnętrznie ustalonej hierarchii wartości, jest konsekwentnie piętnowana medialnie/z ambony etc. jako źródło grzechu, patologii i różnych takich przed którymi „wszyscy” powinni się „strzec” oddając prymat we „właściwe ręce” :>

  5. Ahk4iePaiv8u Says:

    W kobiety jest łatwiej uderzyć z zastępowaniem interesu wspólnoty rodzinnej interesem wspólnoty definiowanej jakoś globalnie, stąd zbiorowy kult „matki Polki” w socjaliźmie bohatersko płodzącej nowych członków klasy robotniczej, religijny kult matki pod postacią Matki Boskiej jako matki wszystkich wierzących etc. Kolektyw oczywiście rości sobie bezwzględne prawo sankcjonowania rodzicielstwa, dziecko nieusankcjonowane chrztem albo urzędowym aktem potwierdzającym rodzicielstwo jest „niepełnowartościowe” – i stąd podstawa do przejęcia kontroli nad nim przez właściwy organ jedynej słusznej władzy. Stąd bezwzględne zobowiązanie do wychowania dziecka w wierze katolickiej w treści przysięgi małżeńskiej, stąd bezwzględne zobowiązanie do wychowania dziecka w duchu „społecznych” czy „narodowych” wartości podlegających okresowej kontroli i weryfikacji pod rygorem przejęcia potomka 🙂
    Brak dzieci to odpowiedź na patologie wykreowane przez system – ale taka odpowiedź jest nie do przyjęcia ponieważ prymat systemu jest jego niepodważalnym dogmatem, stąd sugestie o tym jakoby brak dzieci stanowił „problem społeczny”. Problem społeczny stanowi omnipotencja zbiorowej władzy i etycznego monopolu tej władzy – oraz wynikająca z tego racjonalna bezdzietność, a nie „demografia”.
    Przestrzegam osoby nabierające się na „wszystkie dzieci są nasze” – „wszystkie dzieci są nasze” w rzeczywistości oznacza, że twoje dziecko, podobnie jak każde inne, jest „twoje” wyłącznie w zakresie związanych z nim obowiązków – natomiast w zakresie praw wszystko bez wyjątku, włącznie z monopolem na definiowanie tych praw, należy do bezimiennych „nas” reprezentowanych przez aktualnego kacyka. Dla „kacyka” system zawsze jest dobry choćby był dowolnie zdeformowany, a jako „problem” podaje się na tacy „demografię” której prawdziwa przyczyna – nieusuwalne wady systemu – jest i ma pozostać białą plamą w świadomości posłusznych producentów mięska :/

  6. Ahk4iePaiv8u Says:

    Ech, ludzie są ślepi, nie widzą podobieństwa w tym że „dobra Niemka” za faszyzmu to była Niemka „odpowiednio” traktująca „obowiązek rodzicielski”, że dobry społecznie” socjalista to socjalista który możliwie dużo dzieci posyła do państwowej szkoły, że „dobry katolik” to oczywiście katolik z „odpowiednio” liczną rodzinką – i jednocześnie że ekstremalnie zły, potencjalne źródło wszelkich możliwych problemów i patologii jakie podpowiada wyobraźnia to rodzic proklamujący swoje prawo do wychowania dzieci z dala od „wartości społecznych”, „wartości duchowych” etc. Demagogia „problemu demograficznego” w połączeniu z bonusami, dotacjami, ulgami i „wyrównywaniem szans” któregoś dnia może doprowadzić do wprowadzenia kar za bezdzietność (!!!) znanych jako „bykowe”, a w ostateczności, poprzez praktykowane ponoć w Skandynawii „anonimowe zapłodnienie”, do obowiązku dostarczenia przewidzianego prawem kontyngentu potomstwa. Pierwszy krok – kosmicznie irracjonalne w swej statystycznej prostocie obliczanie że dobrobyt wymaga aby na kobietę przypadało dwa i pół dziecka – został już wykonany :/

  7. Ahk4iePaiv8u Says:

    http://www.youtube.com/watch?v=XmURvVgzF2M
    http://www.youtube.com/watch?v=ZL7WQLUOIAQ

    „Winna jest demografia!! Teraz trzeba ją tylko ZŁAPAĆ, i zmusić aby odpowiedziała za swoje zbrodnie!”

  8. mental Says:

    Ahk4iePaiv8u, masz nawijke, że aż miło posłuchać. Wpadnij czasami –> https://libertarianizm.net/thread-1886.html Twoje niektóre teksty są już „w środowisku” kultowe 😉

  9. Arkadiusz Danilecki Says:

    Panie Sierpiński, dla IQ faktycznie mamy rozkład normalny, ale:
    1) IQ jest mocno dziedziczne, tym większa dziedziczność im bardziej równe środowisko (trochę truizm, ale często sie go nie zauważa)
    2) Bardziej inteligentni mają mniej dzieci
    3) Efekt Flynna przestaje działać
    4) Coraz poważniejsze są więc obawy o efekt dysgeniczny obecnych trendów demograficznych.
    Będzie nas nie tylko mniej; będziemy tylko średnio głupsi. Na dodatek koszty utrzymywania staruszków będą coraz większe, i większe od utrzymywania bezrobotnych.

    I przypominam, że wartość każdego rodzaju pieniądza ZAWSZE jest określany przez liczbę osób. Akceptuję pieniądze, bo spodziewam się za nie dostać coś w przyszłości. Coś w przyszłości dostanę, jeżeli będzie w przyszłości ktoś gotowy przerobić surowce na produkty, zapewnić odpowiednie usługi itd.

  10. sierp Says:

    Wartość pieniądza nie jest określana tyle przez liczbę osób, ale przez liczbę dóbr, na jakie można go wymienić.
    A może być np. tak, że dysponując odpowiednim kapitałem (np. maszyny, lepsza organizacja pracy), mniejsza liczba osób potrafi wyprodukować większą liczbę dóbr.
    Może też być tak, że duża część osób nie jest zaangażowana w proces produkcji. Gdyby oni zniknęli, nie miałoby to wpływu na wartość pieniądza, co najwyżej na wzajemne relacje cen między różnymi dobrami (bo spadłby popyt na np. żywność).
    Więc zależność wartości pieniądza od liczby osób nie jest jednoznaczna.

Dodaj odpowiedź

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.