Radny Kałuża i demokracja płynna
Wojciech Kałuża, radny Sejmiku Województwa Śląskiego wybrany z listy Koalicji Obywatelskiej (z rekomendacji Nowoczesnej) postanowił zmienić front i za obietnicę fotela wicemarszałka poparł PiS. Tym samym PiS uzyskało w sejmiku większość jednego głosu i może rządzić w województwie.
Tym samym radny Kałuża pokazał, gdzie ma 25109 wyborców, którzy na niego głosowali jako na „jedynkę” na liście KO, w nadziei, że głosują przeciwko PiS.
Oczywiście, to, że politycy po wyborach pokazują, że mają w tym miejscu swoich wyborców, jest rzeczą powszechną, a nawet nagminną. I nie powinno już nikogo dziwić. Dość rzadko zdarza się to jednak w tak jawnej formie, w postaci oficjalnego przekupienia stołkiem i zdrady na rzecz głównego politycznego przeciwnika.
A czemu się zdarza? Bo wyborcy nie mogą w takim przypadku wycofać już swojego poparcia. Oczywiście w następnych wyborach mogą już na takiego polityka nie zagłosować, ale przez kilka lat może on cieszyć się stanowiskiem oraz liczyć na to, że w kolejnych wyborach wystawi go inne ugrupowanie i zagłosuje na niego inna grupa wyborców.
A wyobraźmy sobie teraz, że nie ma czegoś takiego, jak okresowe wybory i kadencje radnych (czy posłów). Zamiast tego każdy obywatel może w każdej chwili udzielić pełnomocnictwa dowolnemu politykowi i w każdej chwili to pełnomocnictwo wycofać. Przez Internet, rejestrując to w blockchainie. W radzie, sejmiku czy parlamencie w praktyce zasiadają politycy, którym udało się zebrać dużą liczbę takich pełnomocnictw, z głosem proporcjonalnym do tego, ile tych pełnomocnictw mają. Wielkość tych ciał nie jest z góry określona: jeśli kilku politykom uda się zebrać pełnomocnictwa większości obywateli, to parlament może składać się w praktyce tylko z tych kilku osób (tak jak w wielu spółkach akcyjnych liczą się w praktyce tylko duzi akcjonariusze). Jednak obywatele mogą z dnia na dzień wycofać swoje pełnomocnictwa i przerzucić je na kogoś innego. Utrata zaufania obywateli skutkuje „karą” natychmiastową: polityk dziś „rozdający karty” może stoczyć się w krótkim czasie w polityczny niebyt.
W takim systemie (nazywa się on demokracją płynną) taki pan Kałuża, zdobywszy pełnomocnictwa 25 tysięcy obywateli, raczej nie zaryzykuje wolty takiej, jaką dzisiaj zrobił. No, chyba, że są to jego ślepo oddani zwolennicy – w innym przypadku jutro może okazać się, że ma zero pełnomocnictw i jest na „rynku politycznym” zupełnie bezwartościowy (pełnomocnictw od dotychczasowych przeciwników politycznych raczej nie może się spodziewać, bo ci przecież udzielili je już bardziej sprawdzonym kandydatom).
Taki system premiowałby polityków przewidywalnych dla obywateli i zasadniczo dotrzymujących obietnic. No, ale właśnie z tego powodu raczej nie zostanie wprowadzony.