Ani na media, ani na „chore dzieci”
Przychody NFZ w 2017 r. były o ok. 14 miliardów złotych, a w 2018 r. o ok. 17 miliardów złotych wyższe od przychodów tej instytucji w 2012 r. (po uwzględnieniu inflacji, czyli w złotówkach z 2017 i 2018 r.).
Prawo do wykonywania zawodu w 2017 r. miało o ok. 9 tys. lekarzy i ok. 8 tys. pielęgniarek więcej niż w 2012 r.
Mimo to w 2017 r. w szpitalach ogólnych było o ok. 3,5 tys. łóżek mniej niż w 2012 r. i przyjęto do nich o ok. 100 tys. pacjentów mniej.
Liczba porad ambulatoryjnych w 2017 r. (w tym prywatnych) zwiększyła się w porównaniu z 2012 r. nieznacznie (o ok. 25 mln, tzn. o ok. 50 osób rocznie na lekarza mającego prawo wykonywania zawodu).
A średni czas oczekiwania na gwarantowane świadczenie zdrowotne (tu dane z Barometru WHC przygotowywanego przez Mahta Sp. z o.o.) wzrósł od 2,4 miesiąca na początku 2012 r. i 2,7 miesiąca na koniec 2012 r. do 3 miesięcy na początku 2017 r., 3,1 miesiąca w połowie 2017 r. i 3,8 miesiąca (o ponad 50%) pod koniec 2018 r.
Pokazuje to, że zwiększanie wydatków na publiczną, przymusowo finansowaną „służbę zdrowia” nie przekłada się na jej jakość. Jest ona coraz bardziej nieefektywna.
Dlatego, choć oczywiście jestem przeciwny zabieraniu dodatkowych pieniędzy z kieszeni podatników na publiczną telewizję i radio, jestem też przeciwny zabieraniu ich po to, by państwo dawało więcej na „dzieci chore na raka”.
Jestem za tym, by zostawić więcej pieniędzy w kieszeniach ludzi – by mogli w razie potrzeby sami je przeznaczyć na leczenie. Czy to bezpośrednio, czy wybierając optymalne dla siebie ubezpieczenie zdrowotne – alternatywnie, a nie dodatkowo do państwowego.