Protest mediów z moralnością Kalego w tle
Prasa i inne media prywatne protestują przeciwko projektom wprowadzenia „składki” (faktycznie podatku) od reklam, z której dochody miałyby iść częściowo na Narodowy Fundusz Zdrowia, a częściowo na specjalny fundusz zajmujący się finansowaniem kultury oraz na ochronę zabytków.
I słusznie, bo w sytuacji, gdy pieniądze na te wszystkie cele, i to większe, można by uzyskać po prostu nie dofinansowując TVP i innych mediów państwowych co roku sumą prawie 2 miliardów złotych, wygląda to na celowe finansowe osłabianie środków przekazu niezależnych od państwa – być może w celu ich likwidacji lub przejęcia przez podmioty związane z rządem.
Swój sprzeciw wyraziła m. in. Izba Wydawców Prasy.
Chciałbym jednak przypomnieć, że Izba Wydawców Prasy i związane z nią media konsekwentnie popierały i popierają wprowadzenie przymusowych opłat za wykorzystywanie fragmentów treści z prasy internetowej przez biznes taki jak wyszukiwarki czy agregatory treści, co nakazuje art. 15 dyrektywy o prawie autorskim i prawach pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym (znanej w Polsce jako „ACTA2”). Na stronie IWP można znaleźć wielokrotnie wyrażane poparcie dla tej dyrektywy, apele o jej jak najszybsze wdrożenie w Polsce, poparcie dla podobnych przepisów wprowadzanych przez inne państwa oraz potępianie prób np. Google uchylania się od płacenia.
Czyli, jak rozumiem, jeśli państwo zabiera wydawcom prasy część przychodu z reklamy na jakieś tam swoje cele, to źle. Ale jak to samo państwo zmusza biznes cyfrowy do oddawania części przychodu uzyskiwanego faktycznie z reklam tym wydawcom prasy, to dobrze.
Ba, nawet w oświadczeniu zarządu IWP w związku z projektem ustawy o składce z tytułu reklamy oraz w liście otwartym właścicieli mediów jest utyskiwanie, że projekt ten faworyzuje „mega-platformy” czy też „globalnych cyfrowych gigantów”, którzy będą płacić mniej.
Pamiętam czasy, gdy wszystkie legalne środki masowego przekazu w Polsce należały do rządu lub rządzącej partii i przekazywały w zasadzie to samo. Wolę więc, by źródeł informacji było więcej niż mniej. Jestem za swobodą rozpowszechniania informacji. W tym reklamowych. I przeciwko obciążaniu reklamy dodatkowym opłatami – zarówno tej prasowej, radiowej i telewizyjnej, jak i tej internetowej. Nawet bardziej internetowej niż prasowej, bo reklama internetowa daje mi to, że mogę korzystać z wielu podstawowych usług, takich jak wyszukiwarki czy portale społecznościowe, za darmo. A ponadto ta reklama faktycznie dostarcza mi wartościowych informacji – z uwagi na niezbyt duży jej koszt w Google czy na Facebooku reklamują się często małe firmy, o których w innym przypadku bym nie słyszał. Na przykład sklepy z żywnością prosto od rolnika czy ekologiczną. Albo małe knajpy sprzedające na wynos.
Dlatego nie podoba mi się „moralność Kalego” prezentowana przez protestujących, a przynajmniej ich część.