Dlaczego lewica powinna popierać reklamę?
Dziwi mnie postawa osób o poglądach lewicowych (zwłaszcza utożsamiających się z tzw. lewicą społeczną) z entuzjazmem przyjmujących pomysł opodatkowania reklam na „cele społeczne”. Reklamy są bowiem mechanizmem, który umożliwia przeciętnemu, a nawet dość biednemu człowiekowi korzystać za darmo – w rzeczywistości na koszt bogatych, którzy za te reklamy płacą! – z takich usług jak Facebook, Google, Youtube, internetowe portale informacyjne, audycje radiowe czy programy telewizyjne. Bogaci biją się z innymi bogatymi o dostęp do klienta – zwykłego człowieka – finansując przez to średnio zamożnym i biednym dostęp do informacji i rozrywki. Przy czym ci ostatni nie mają obowiązku nic od nich kupować, a nawet oglądać reklam. Mogą sobie na czas reklamy wyciszyć telewizor i pójść zrobić herbatę, a w internetowej przeglądarce zainstalować oprogramowanie blokujące reklamy (choć to nie jest zgodne z intencjami właścicieli witryn internetowych finansowanych z tych reklam), lub po prostu ukryć niepodobającą się reklamę (Twitter, Facebook), pominąć po paru sekundach (Youtube) albo w nią nie kliknąć (Google).
Biedni mają darmowe usługi na koszt bogatych bez żadnego zobowiązania na rzecz tych bogatych – czy to nie jest celem lewicy?
A jednak wielu lewicowców popiera opodatkowanie mechanizmu, który to umożliwia.
Jaki może być efekt takiego opodatkowania? Odwołam się tu do uzasadnienia projektu, jaki politycy Lewicy złożyli kilka miesięcy temu w Sejmie. Dotyczy on między innymi opodatkowania reklam profilowanych w Internecie. Według tego, co tam napisano, przeprowadzono symulację elastyczności popytu i wyszło, że ok. 30% proponowanego podatku zostałoby przerzuconych na sprzedawców i reklamodawców. Czyli można przypuszczać, że opodatkowanie reklamy we wszystkich mediach spowodowałoby tym bardziej wzrost jej ceny.
A skoro tak, to wzrósłby koszt sprzedaży reklamowanych towarów i usług. Część produktów mogłaby podrożeć, część – zwłaszcza małych – producentów i usługodawców mogłaby mieć większy problem z konkurowaniem z większymi oraz dotarciem ze swoimi produktami do klientów. Klienci mieliby mniejszy wybór lub płaciliby więcej. Może tylko trochę, ale jednak.
A co w zamian? Jakiś miliard złotych, który mógłby zostać przeznaczony na „cele społeczne”. Na przykład na stworzenie pozarządowego kanału telewizyjnego, jak to sobie wyobraża Piotr Ikonowicz. Tylko że o tych celach póki co nie decyduje Piotr Ikonowicz ani inny działacz „lewicy społecznej”, a obecnie rządzący politycy. Kto zagwarantuje, że nie pójdzie to na np. dofinansowanie działalności znajomych o podobnych sympatiach politycznych? Przykład Funduszu Sprawiedliwości, który niby ma finansować pomoc dla ofiar przestępstw i byłych więźniów, a tak naprawdę finansuje różne organizacje związane z politykami PiS, antyaborcyjne, walczące z pornografią czy też służy do uznaniowego wspierania różnych instytucji w okręgach, gdzie kandydują partyjni koledzy pana ministra, nie nastraja optymistycznie.
Ale nawet, gdyby ten miliard miałby być faktycznie wydany na „cele społeczne”, można uzyskać go w inny sposób. Na miejscu „lewicy społecznej” postulowałbym sfinansowanie tych celów z pieniędzy, które obecnie przeznaczane są na TVP i inne media tzw. publiczne. Zamiast ponad dwóch i pół miliarda złotych rocznie z obligacji skarbowych i abonamentu za posiadanie odbiornika można by je też finansować z reklam, tak jak telewizje i radia prywatne. Niech płacą na nie bogaci, zamiast biednych windykowanych za niepłacenie abonamentu i całego społeczeństwa w podatkach.