Lewica, podatki, Kościół i państwo

Lewica na ogół lubi podatki i domaga się, by zwiększyć ilość pieniędzy w nich płaconych, by finansować w ten sposób różne usługi dla społeczeństwa. Ale gdyby ktoś zaproponował, by te podatki płacić Kościołowi, to najprawdopodobniej niemal każdy lewicowiec zareagowałby z oburzeniem. Mimo, że Kościół ma spore doświadczenie w prowadzeniu szkół, szpitali, instytucji dobroczynnych, patronowaniu sztuce, biznesie, a nawet w świadczeniu usług obronnych (zakony rycerskie) czy organizacji gospodarki i społeczności i to na zasadzie ulubionej przez lewicę wspólnoty własności (nie tylko klasztory, ale i np. redukcje misyjne w Ameryce Południowej). I z pewnością mógłby się tym wszystkim zajmować, gdyby miał wystarczające pieniądze z podatków.
Dlaczego lewicowiec nie chciałby, by te podatki płacić Kościołowi? Bo duża część tak zebranych pieniędzy poszłaby na pałace i limuzyny biskupów oraz „dolce vita” duchowieństwa? Ale duża część podatków zbieranych przez państwo idzie na wygodne, a nawet wystawne życie polityków i jakoś lewicowcowi to nie przeszkadza w domaganiu się, by to państwo dostawało więcej podatków.
Bo pieniądze te byłyby używane do propagowania ideologii, z którą lewicowiec się nie zgadza? Ale państwo faktycznie bardzo często używa pieniędzy z podatków na propagowanie różnych ideologii, z którymi lewicowiec się nie zgadza i jakoś mu to nie przeszkadza w domaganiu się, by to państwo dostawało więcej podatków.
Bo nad Kościołem nie ma demokratycznej kontroli? Ale nad państwem też takiej kontroli w większości nie ma. W większości państw demokracja ograniczona jest jedynie do wyboru tego czy innego polityka, lub tej czy innej partii rządzącej, raz na kilka lat. Lewica od zawsze wskazywała na iluzoryczność „burżuazyjnej” demokracji będącej tak naprawdę przykrywką do panowania klasy rządzącej, a radykalne jej odłamy wprost nią pogardzały. A jednak to nie przeszkadza lewicowcowi w domaganiu się, by to państwo dostawało więcej podatków, a Marks i Engels domagali się zwiększenia roli państwa – w tym podwyższenia podatków – już w czasach, gdy jeszcze żadnej demokracji nie było.
Mam wrażenie, że tym, co popycha większość ideowych lewicowców do popierania dużych podatków dla państwa (choć już nie dla Kościoła), jest złudzenie, że będzie się mogło w tym państwie mimo wszystko objąć kierowniczą rolę – czy to w wyniku wyborów, czy w wyniku rewolucji – i zapewnić, że te podatki będą szły na słuszne cele społeczne, a nie do prywatnych kieszeni polityków czy na propagowanie wrogich idei. A w przypadku Kościoła szansa na to, że zostaną papieżami jest jednak znikoma (cokolwiek tradycjonaliści będą mówić o np. Franciszku).
To samo złudzenie każe ideowym lewicowcom popierać system, w którym wszystkie lub prawie wszystkie środki produkcji należą do jednej, monopolistycznej na danym obszarze, korporacji – socjalistycznego państwa – przy jednoczesnym wytykaniu jako wady tego, że w kapitalizmie należą one w większości do kilkudziesięciu czy kilkuset korporacji prywatnych tworzących ich zdaniem oligopole. Szansa na to, że zostaną właścicielami lub choćby prezesami zarządów tych ostatnich jest postrzegana przez nich jako znikomo mała, a szansa na to, że zdobędą władzę w państwie jako mimo wszystko realna. No, a skoro wierzą, że zdobędą władzę, to wierzą też, że korporacja, którą będą rządzić, będzie służyła dobru społecznemu, a nie prywatnym zyskom.

Dodaj odpowiedź

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.