Chcą nam zabrać zagranicznych pracowników
Rafał Woś, dziennikarz identyfikowany z lewicą, wezwał do wprowadzenia „moratorium migracyjnego”. Jak można wyczytać z jego tekstu, miałoby ono dotyczyć głównie „pracowników niewykwalifikowanych”. Bo w jego wyobrażeniu stały napływ cudzoziemców zgodnie z zapotrzebowaniem rynku powiększa „rezerwową armię pracy” i tworzy „permanentną konkurencję” dla „słabiej sytuowanych grup społecznych”. Które rzekomo przez to zarabiają mniej, mają gorsze warunki pracy, gorszy dostęp do opieki zdrowotnej i muszą więcej płacić za mieszkanie.
Tylko, że to wyobrażenie jest nieprawdziwe. Mimo tego, że w Polsce pracuje ponad milion cudzoziemców, w nisko wykwalifikowanych zawodach nadal widać niedobór rąk do pracy. Z „Barometru Zawodów” na rok 2021 (prognozy zapotrzebowania na pracowników opracowywanej corocznie na podstawie badania zlecanego przez Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii, a koordynowanego przez Wojewódzki Urząd Pracy w Krakowie) wynika, że w skali kraju deficyt poszukujących pracy przewidywany jest m. in. wśród robotników budowlanych, robotników obróbki drewna, magazynierów, betoniarzy i zbrojarzy, brukarzy, kierowców autobusów, samochodów ciężarowych i ciągników, murarzy i tynkarzy czy opiekunów osób starszych i niepełnosprawnych. W zawodach takich, jak sprzątaczki i pokojowe, sprzedawcy i kasjerzy, kurierzy, pomoce w gospodarstwie domowym czy pracownicy fizyczni w produkcji i pracach prostych przewidywana jest – mimo możliwości zatrudniania imigrantów – równowaga popytu i podaży. Ale już w Warszawie sprzątaczka, pokojowa, sprzedawca, kasjer czy pracownik fizyczny w produkcji i pracach prostych to też zawody deficytowe.
Czyli nie jest tak, że wskutek napływu cudzoziemców jest nadmiar potencjalnych pracowników „niewykwalifikowanych”, a pracodawcy mogą dzięki temu przebierać w tłumie chętnych i płacić mniej niż gdyby imigrantów nie było. Cudzoziemcy raczej łatają dziury tam, gdzie występuje brak rąk do pracy – często dlatego, że potencjalni pracownicy-Polacy dawno już wyjechali do krajów, gdzie mogą zarobić więcej. Bezrobocie w Polsce jest jednym z najniższych w Europie, a bezrobotni nie są w większości tymi, którzy chcieliby podjąć pracę w nisko kwalifikowanych zawodach.
Owszem, w pewnych szczególnych przypadkach może się zdarzyć, że przy zamknięciu polskiego rynku pracy dla „niewykwalifikowanych” cudzoziemców konkurencja o jakieś stanowiska pracy zmaleje, a płace na tych stanowiskach nieco wzrosną. Może nawet z tego powodu zatrudni się na nich część Polaków pracujących dotąd w innych zawodach. Ale ogólnie rezultatem czegoś takiego będzie kilkaset tysięcy – jeśli nie ponad milion – mniej pracowników na rynku. I co za tym idzie, wyprodukuje się mniej bogactwa – konkretnych dóbr i usług – bo nie będzie miał go kto produkować. Poziom życia w Polsce ogólnie będzie niższy – również dla tych słabiej sytuowanych grup, bo przy mniejszym „torcie do podziału” ich pieniądze będą miały mniejszą wartość – choć może jakaś niewielka grupa pracowników zarobi realnie więcej.
No a Ukraińcy i inni obcokrajowcy, którzy do Polski nie przyjadą, będą mieli gorzej, bo u siebie zarobią jeszcze mniej i będą mieli jeszcze gorsze warunki pracy. Ale dla Rafała Wosia najwyraźniej ich los jest obojętny, choć próbuje wmawiać, że to właśnie taki model migracji, jak obecnie – dający możliwość stosunkowo łatwego ich zatrudnienia w Polsce – jest traktowaniem ich jak „nieludzi”.
Nie jest niespodzianką, że Rafałowi Wosiowi przyklasnął nacjonalista Krzysztof Bosak, pisząc na Twitterze, że „wreszcie ktoś na lewicy zaczyna dostrzegać koszty polityki otwartych granic rządu”. Wszak on i jego partia od dawna byli niechętni imigrantom, a jego komentarze o Hindusie w turbanie dowożącym jedzenie klientom Uber Eats i o tym, czy „polska młodzież nie dałaby sobie rady z tym zadaniem” wywołały swego czasu ostrą dyskusję w Internecie. Krzysztof Bosak wraz z resztą Konfederacji pozuje wprawdzie na wolnorynkowca, ale jak widać z wolnym rynkiem ma wspólnego mniej więcej tyle, co Rafał Woś z lewicowym hasłem, że „żaden człowiek nie jest nielegalny”. Czyli niewiele. I w gruncie rzeczy są bliżej siebie niż pewnie sami myślą, choć jeden mówi o „narodzie”, a drugi o „pracownikach” i „słabiej sytuowanych grupach”.