Wojna z e-papierosami
Ledwo na polskim rynku zaczęły się upowszechniać tzw. e-papierosy (urządzenia służące do inhalowania nikotyny w parze wodnej), to już w Ministerstwie Zdrowia oraz sejmowej Komisji Zdrowia zrodził się pomysł, aby zakazać ich produkcji i sprzedaży. Oficjalnie z troski o zdrowie obywateli (wg rzecznika ministerstwa „elektroniczny papieros nie ma odpowiednich badań i norm bezpiecznego używania. Przyjmowanie niekontrolowanych dawek nikotyny grozi uzależnieniem od tego alkaloidu, a nawet przedawkowaniem”), półoficjalnie (o czym piszą media) z powodu lobbingu producentów gum i plastrów nikotynowych. A nieoficjalnie najprawdopodobniej również z powodu strat, jakie rozpowszechnienie e-papierosów mogłoby wyrządzić przemysłowi tytoniowemu oraz samemu państwu. Bo tak naprawdę sięgają po nie głównie wcale nie ci, którzy chcą odzwyczaić się od palenia (choć i dla tych e-papieros jest lepszy od plastra nikotynowego, bo daje zajęcie dla rąk). Przede wszystkim sięgają po nie ci, którzy chcą nadal uprzyjemniać swoje życie dawkami nikotyny, ale za mniejsze pieniądze oraz z mniejszym zagrożeniem dla zdrowia. Elektroniczne papierosy są bowiem zarówno tańsze (w przypadku nałogowych palaczy koszt zakupu takiego urządzenia zwraca się po dwóch-trzech tygodniach), jak i – wbrew temu, co próbuje w żywe oczy wmówić rzecznik Ministerstwa Zdrowia – dużo mniej szkodliwe dla zdrowia. To, co wdycha „palacz” e-papierosa nie jest dymem tytoniowym i nie zawiera żadnych rakotwórczych substancji takich jak smoła czy węglowodory aromatyczne, tlenku węgla ani związków drażniących układ oddechowy. Zawiera tylko nikotynę, wodę i obojętne substancje tworzące złudzenie „dymu” (glikol propylenowy oraz dodatki zapachowo-smakowe). I chociaż wchłaniany jest tu większy procent nikotyny niż w przypadku tradycyjnych papierosów, to „palacz” może tak dobrać stężenie roztworu służącego do napełniania urządzenia, że będzie przyjmował takie dawki nikotyny, do jakich się przyzwyczaił.
A tańsze e-papierosy są między innymi dlatego, że nie są obłożone akcyzą. Więc – z punktu widzenia rządu – strach pomyśleć, co będzie, jeśli choć 10% z 10 milionów polskich palaczy przejdzie na tę formę wdychania nikotyny. Przyjmując, że przeciętny palacz wypala dziennie paczkę 20 papierosów za 7 zł, płaci on rocznie państwu akcyzę w wysokości ok. 1800 zł (138,5 zł za tysiąc sztuk plus 31,41 proc. maksymalnej ceny detalicznej). 1,8 miliarda złotych mniej w budżecie…
Oczywiście, teoretycznie można pomyśleć o nałożeniu akcyzy na e-papierosy i akcesoria do nich. Jest to jednak bardziej skomplikowane niż wprowadzenie zakazu, nie mówiąc już o tym, że ludzie mogliby nadal sprowadzać sobie towar np. przez Internet z niektórych innych krajów Unii, gdzie e-papierosy są póki co legalne i nieobłożone akcyzą. Więc łatwiej całkowicie zakazać pod byle zmyślonym pozorem – na wzór wielu innych państw, które już tak zrobiły. Tym bardziej, że jest to też na rękę producentom wyrobów tytoniowych, którzy nie będą musieli zawracać sobie głowy inwestowaniem w nowy produkt…
20 września, 2009 at 22:45
I pojawiła się nawet petycja
Moje uwagi co do niej:
1. Niestety w samej petycji atakowane są również dopalacze. Jak zwykle większość walczy jedynie o swoją Wolność, depcząc Wolność innych ludzi.
2. To bardzo niedobrze, że trzeba już pisać petycje, nie żeby uchylić jakiś przepis, ale by nie wprowadzić któregoś z długiej listy nowowymyślonych.
3. Skoro obecnie mamy „liberalne” rządy, to ilość przepisów tracących moc powinna przewyższać ilość tych nowouchwalanych. Dlaczego tak nie jest?
21 września, 2009 at 00:58
Ad. 3. Bo to „liberalne” rządy.