Strzały do Lenina
30 sierpnia 1918 roku działaczka Partii Socjalistów-Rewolucjonistów Fejga Rojtbłat, znana inaczej jako Fanni Kapłan, dokonała zamachu na Włodzimierza Lenina, strzelając do niego trzykrotnie (ponoć zatrutymi pociskami, jak uczono mnie jeszcze na lekcjach rosyjskiego w szkole w czasach PRL) po wiecu w jednej z moskiewskich fabryk broni. Dyktator jednak przeżył – został tylko ranny, choć mogło to przyczynić się do tego, że zmarł już kilka lat później – natomiast od jednej z kul zginęła postronna osoba.
Fanni Kapłan została ujęta i zabita bez sądu cztery dni później. Zamach stał się dla bolszewików pretekstem do rozpoczęcia „czerwonego terroru”, który, wg różnych źródeł zebranych przez badacza democydu prof. Rudolpha Rummela, doprowadził do śmierci od 250 tysięcy do nawet ponad trzech i pół miliona ludzi (Rummel przyjął pół miliona, zaś ogólną liczbę cywilnych bezbronnych ofiar celowych działań bolszewickich rządów od końca 1917 r. do 1923 r. – wraz z ofiarami głodu wywołanego kolektywizacją i rekwizycjami żywności, tłumienia buntów i obozów pracy, bez ofiar walk w wojnie domowej – oszacował na niecałe 3,3 miliona).
Czy śmierć Lenina w zamachu powstrzymałaby terror i zmniejszył liczbę ofiar? Raczej nie należy sądzić, że państwo kierowane od 1918 r. przez Trockiego lub Stalina byłoby mniej mordercze. Ale warto sobie uzmysłowić, że już leninizm – a nie dopiero stalinizm – był zbrodniczy w wielkiej skali.