Narodowo-lewicowa tęsknota za gwarantowanym zatrudnieniem
„Miejsca pracy w ramach programu robót publicznych powinny być tworzone oczywiście w miarę możliwości w sposób celowy – tak, aby zapewnić pełniejszą realizację zadań publicznych i odciążyć instytucje publiczne. Priorytetem musi jednak pozostać obowiązek pełnego zatrudnienia wszystkich chętnych – celem programu ma być bowiem zapewnienie minimum środków do życia wszystkim bezrobotnym”.
„Uruchomimy program gwarancji zatrudnienia. Dążenie do pełnego, produktywnego zatrudnienia jest – zgodnie z art. 65 ust. 5 Konstytucji RP – obowiązkiem władz publicznych. Tworzone w ten sposób miejsca pracy będą odpowiadać na potrzeby lokalnych społeczności”.
Pierwsze zdanie pochodzi z programu Ruchu Narodowego z 2016 r., wciąż widniejącego na ich stronie internetowej. Drugie zdanie pochodzi z deklaracji programowej Lewicy Razem.
Jak widać, zarówno część Lewicy, jak i część Konfederacji upatruje rozwiązanie problemu bezrobocia w gwarantowanych przez państwo miejscach pracy – jak w PRL.
Różnica jest tylko taka, że narodowcy chcą, by program robót publicznych zastąpił zasiłki dla bezrobotnych, natomiast Lewica Razem nie postuluje likwidacji tych ostatnich. No, ale przy gwarancji zatrudnienia dla każdego większość ludzi i tak nie będzie chciała korzystać z zasiłków, które zresztą przysługują tylko przez pewien czas.
O tym, że organizowanie jakiejś działalności tylko po to, by kogoś zatrudnić jest droższe od po prostu dania mu pieniędzy za nic (czyli zasiłku), jedni i drudzy już nie mówią. O tym, że może zachęcać to część ludzi do kształcenia się w mało produktywnych umiejętnościach – skoro państwo i tak będzie musiało znaleźć im zatrudnienie – też nie.
Za to ani jedni, ani drudzy nie zająkną się, że środki, które państwo przymusowo pobiera w postaci składek na Fundusz Pracy, w niewielkim tylko stopniu przeznaczane są na to, by osoby, które utraciły pracę, miały z czego żyć do czasu znalezienia następnej. W 2019 roku wpływy ze składek na FP wynosiły 13576 mln zł, a wydatki na zasiłki dla bezrobotnych jedynie 1667 mln – zaledwie nieco 12% wpływów. A wszelkie wydatki z Funduszu Pracy – 6389 mln, czyli mniej niż połowę wpływów. W tym 2184 mln poszło na „promocję zatrudnienia”, czyli głównie na staże – inaczej mówiąc na finansowanie przedsiębiorcom darmowych pracowników w sytuacji, gdy przepisy nie zabraniają przyjąć kolejnego finansowanego z FP lub środków unijnych stażysty po tym, jak zakończy się staż poprzedniemu, nawet w przypadku, gdy nikogo się nie zatrudni (choć PUP może odmówić).
Gdyby choćby pięciokrotnie więcej środków FP – z tych samych składek co obecnie – przeznaczano na wsparcie byłych pracowników na wypadek utraty pracy – to zasiłki dla bezrobotnych mogłyby wynosić tyle, co wynagrodzenie minimalne (obecnie przez pierwsze trzy miesiące wynoszą ok. jego połowy, a potem ok. jego czterdziestu procent) i być wypłacane dwa razy dłużej, czyli standardowo przez rok. Ludzie straciwszy zatrudnienie mogliby w większym spokoju szukać kolejnego i nie trzeba byłoby przeznaczać dodatkowych środków na stworzenie dla nich sztucznych miejsc pracy.
A jak najlepiej zapewnić, by składki mające finansować ubezpieczenie od bezrobocia faktycznie były przeznaczane na ten cel, a nie marnowane? Oczywiście, pozwolić innym ubezpieczycielom konkurować z Funduszem Pracy, a najlepiej uczynić takie ubezpieczenie dobrowolnym.
Być może pojawiłyby się wtedy różne warianty ubezpieczenia – na przykład można byłoby płacić wyższe składki, a w zamian dostać w razie utraty pracy wyższy zasiłek. Co mogłoby być korzystne dla osób więcej zarabiających, bo one często mają wyższe wydatki, których nie mogą od razu zmniejszyć.
„Socjal” nie musi być przymusowy, a wolność gospodarcza nie musi oznaczać braku „socjalu”.