Agresorzy i polski rząd
Dziewiętnaście lat temu prezydent USA stwierdził, że Irak rządzony przez Saddama Husajna – skądinąd zbrodniczego dyktatora – posiada broń masowej zagłady (czego potem nie potwierdzono) i wspiera terroryzm. Po czym dokonał na ten kraj zbrojnej inwazji. Polski rząd – jako jeden z czterech na świecie, w przeciwieństwie do większości państw europejskich – brał w niej bezpośredni udział, wysyłając żołnierzy.
Niecałe dwa i pół roku temu prezydent Turcji pod pretekstem walki z terroryzmem zaatakował autonomiczną północną Syrię, stanowiącą w świetle prawa międzynarodowego część sąsiedniego państwa. Część rządów europejskich potępiła wówczas turecką agresję, a niektóre nałożyły na tureckie państwo pewne sankcje. Polskie ministerstwo spraw zagranicznych oświadczyło wtedy jedynie, że „mając świadomość uzasadnionych interesów Turcji w sferze bezpieczeństwa mamy nadzieję, że trwająca operacja zakończy się jak najszybciej, a działania prowadzone będą przy poszanowaniu międzynarodowego prawa humanitarnego”.
Wczoraj prezydent Rosji powiedział, że do wyprodukowania broni masowej zagłady i wspierania działań terrorystycznych dąży Ukraina, po czym uznał kawałek jej terytorium – kontrolowany od kilku lat przez swoich sojuszników – za niepodległe państwa i wprowadził tam swoją armię. Polski rząd protestuje, a wiceminister spraw zagranicznych uznaje to za „akt kryminalny”.
Dopiero, gdy pojawia się potencjalne zagrożenie dla Polski, wybrani przez Polaków władcy uznają, że zbrojna agresja jednego państwa na drugie, przez którą cierpi ludność cywilna, to coś złego.