Przywileje dla palących węglem
Rząd postanowił zrobić tej zimy prezent ludziom ogrzewającym swoje domy i mieszkania węglem, i na każde ogrzewane tak gospodarstwo dać 3 tysiące złotych. Ogólny koszt tego prezentu wyniesie 11 i pół miliarda złotych – średnio około 670 zł na każdego pracującego mieszkańca Polski.
3 tysiące złotych to więcej niż obecnie kosztuje tona ekogroszku workowanego, sporo więcej niż kosztuje tona ekogroszku czeskiego, niemal dwa razy więcej niż kosztuje tona węgla orzech, nie mówiąc o miale węglowym.
Ponieważ do ogrzania przez zimę średnio docieplonego domu o powierzchni 50 metrów kwadratowych powinno wystarczyć 1,2 tony węgla, a do ogrzania dobrze docieplonego domu o powierzchni 100 metrów kwadratowych – 1,3 tony węgla, to niewykluczone, że całkiem wielu posiadaczy pieców węglowych będzie mogło ogrzać się tej zimy za darmo lub bardzo niewielkim kosztem.
A zaoszczędzone w ten sposób pieniądze wydadzą na coś innego, przyczyniając się w jakimś stopniu do wzrostu inflacji.
Za to ogrzewający swe mieszkania i domy gazem, energią elektryczną, olejem opałowym czy innym sposobem nie tylko, że nie dostaną żadnej dopłaty i zapłacą za ogrzewanie tyle co do tej pory lub – z uwagi na rosnące ceny – więcej, ale będą jeszcze musieli dorzucić się na prezent dla spalaczy węgla. Może nie bezpośrednio – środki mają zostać przeznaczone z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19, który może być finansowany m. in. z obligacji – ale na pewno pośrednio.
Ja na przykład mieszkam w ok. czterdziestometrowym mieszkaniu ogrzewanym gazem (nie mój wybór, tak zdecydował właściciel budynku, czyli TBS) i według prognoz mam zapłacić tej zimy ponad 1500 złotych. Prawda, że dochodzi jeszcze kuchenka gazowa i ogrzanie wody w kranie, ale z drugiej strony opłaty mam rozłożone mniej więcej równomiernie na cały rok, więc część kosztów zimowego ogrzewania i tak płacę latem. No i niewykluczone, że z powodu wzrostu cen gazu będę musiał jeszcze coś dopłacić.
W czym jestem gorszy od tych, którzy palą węglem?