Recepty, Konfederacja i wolny rynek
Wszyscy (poza nieobecnym Ryszardem Wilkiem) posłowie Konfederacji zagłosowali przeciwko ustawie dopuszczającej sprzedaż niektórych (tych, które będą miały odpowiednie pozwolenie dopuszczające do obrotu wydane przez Prezesa Urzędu Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych) środków antykoncepcyjnych bez recepty. (Obecnie ustawa nakazuje, by każdy produkt leczniczy dopuszczony do stosowania w antykoncepcji był wydawany na receptę).
Czyli za pozostawieniem większych ograniczeń w handlu produktami leczniczymi, a dokładniej środkami antykoncepcyjnymi.
To kolejny w ostatnich dniach przypadek opowiadania się Konfederacji przeciwko swobodzie handlu, po domaganiu się embarga na produkty rolno-spożywcze z Ukrainy.
Jak widać, wolny rynek i wolność gospodarcza, tak chętnie wynoszone przez tę partię na sztandary, nie są jednak dla jej liderów specjalnie ważne.
Konfederacja jest partią katolicko-protekcjonistyczną, nie wolnorynkową ani tym bardziej wolnościową. Co oczywiście nie znaczy, że inne partie obecne w Sejmie są wolnorynkowe czy wolnościowe. Ale w przypadku środków antykoncepcyjnych akurat partie obecnej koalicji są ciut bardziej wolnościowe i wolnorynkowe od Konfederacji.
A co do produktów leczniczych, to moje zdanie jest takie, że w ogóle nie powinno być zakazu sprzedaży jakichkolwiek z nich bez recepty, z wyjątkiem dobrowolnych zakazów przyjmowanych przez same apteki. Jak ktoś chce się leczyć na własną rękę, niech się leczy. Bez refundacji ze strony państwa, ale powinien mieć do tego prawo. A tym bardziej ktoś, kto wie od lekarza, że musi przyjmować określone leki stale, zwłaszcza, gdy tych leków mu akurat zabrakło. Już teraz zresztą często recepta jest tylko formalnością, którą można uzyskać w różnych internetowych „receptomatach” bez faktycznego badania lekarskiego ani znajomości historii choroby przez lekarza. Tylko, że trzeba wtedy na lek trochę poczekać.
I to jest stanowisko wolnorynkowe.