12 miliardów i nie trzeba podnosić podatków
Profesor Dariusz Filar, członek Rady Gospodarczej przy Prezesie Rady Ministrów, udowadnia na łamach „Gazety Wyborczej”, że na dzień dzisiejszy, biorąc pod uwagę możliwe zagrożenie wiarygodności Polski na światowych rynkach finansowych, lepiej podnieść podatki niż zmniejszać wydatki z tegoż budżetu. Według tego doradcy premiera możliwe reformy po stronie wydatków albo przyniosą stosunkowo niewielkie oszczędności (np. oszczędności na becikowym, zasiłku pogrzebowym czy wyłączenie najbogatszych rolników z KRUS), albo też przyniosą je dopiero po długim czasie (wydłużenie wieku emerytalnego, reforma emerytur „mundurowych”). Zatem trzeba pilnie szukać dodatkowych wpływów do budżetu i to w wymiarze wyższym niż ten, na który na razie zdecydował się rząd: tutaj prof. Filar proponuje wprowadzenie jednolitej 19% stawki VAT bez ulg – czyli faktycznie podwyższenie tego podatku dla większości społeczeństwa, a najbardziej dla najuboższych (którym na pocieszenie zwiększyłoby się kwotę wolną od podatku dochodowego) – oraz ponowne zwiększenie składki rentowej dla pracowników, przy jednoczesnym zmniejszeniu jej dla pracodawców. Pierwsze rozwiązanie miałoby dać „ponad 10 mld” zysku dla budżetu netto rocznie, drugie – „niespełna 2 mld”.
Argumentacja prof. Filara jest jednak nieprzekonująca. Oszczędności, które bierze pod uwagę, nie są jedynymi możliwymi oszczędnościami w budżecie państwa. Doradca premiera w ogóle nie rozważa możliwości zaoszczędzenia na samym aparacie państwa, czyli przede wszystkim na kosztach administracji – tak centralnej, jak i samorządowej (co pozwoliłoby zmniejszyć subwencje dla samorządów). Można wyliczyć, że nawet bez jakiegokolwiek ograniczania liczby urzędników samo zmniejszenie ich wynagrodzeń w taki sposób, by średnie wynagrodzenie w administracji było równe średniemu wynagrodzeniu w gospodarce ogółem (obecnie jest ok. 1,424 raza wyższe) dałoby w efekcie oszczędności rzędu 9,2 mld zł rocznie. Dodatkowo, sam rząd w ubiegłym roku szacował, że zmniejszenie liczby urzędników w państwowych jednostkach budżetowych, funduszach i agencjach o 10% przyniosłoby 1,3 mld zł oszczędności rocznie – niestety po zaledwie dwóch miesiącach „opór materii” w postaci krytyki ministrów, członków Rady Służby Cywilnej i związków zawodowych spowodował, że wycofano się wstydliwie z pomysłu.
A można szukać przecież dalszych oszczędności. Można na przykład zlikwidować diety radnych, których mamy w Polsce 46790. Trudno oszacować, ile wynosi średnia miesięczna dieta radnego (stawki są tu zróżnicowane w zależności od gminy), ale można realistycznie założyć, że oscyluje w granicach 1000 zł (maksymalna możliwa stawka to obecnie ok. 2,7 tys. zł). Zniesienie diet dałoby więc co najmniej 0,5 mld zł rocznie oszczędności w budżetach samorządów, którym o tyle można by zmniejszyć subwencje z budżetu państwa. A w dodatku do rad kandydowaliby bardziej społecznicy, a nie karierowicze…
Można też zaoszczędzić na dofinansowaniu przez samorządy katechezy w szkołach, na czym budżet państwa mógłby pośrednio zaoszczędzić tak, jak w poprzednim przypadku. Zdaniem posłanki Senyszyn można zaoszczędzić na tym ponad 1 mld zł rocznie (wg moich własnych szacunkowych wyliczeń mogłoby to być nieco mniej – ok. 0,8-0,9 mld zł) i wcale nie trzeba tu renegocjować konkordatu – wystarczy zmniejszyć liczbę godzin katechezy. Mimo, iż nie zgadzam się z wieloma poglądami p. Senyszyn, to uważam, że akurat ten postulat jest słuszny. Po pierwsze – dlaczego niekatolicy (jak np. ja) mają przymusowo płacić w podatkach na nauczanie religii katolickiej? Po drugie, w czasach PRL, gdy zarówno Kościół, jak i jego wierni byli znacznie biedniejsi, katecheza z powodzeniem funkcjonowała bez dofinansowywania przez państwo, więc dziś tym bardziej jest to możliwe.
Wszystkie wymienione wyżej oszczędności łącznie dają ok. 12 mld zł, czyli tyle, ile dodatkowe wpływy z podwyżek podatków wymienione przez prof. Filara. Są przy tym możliwe do uzyskania od przyszłego roku – pod warunkiem przeprowadzenia odpowiednich szybkich zmian w prawie.
A przecież to jeszcze nie wszystko. Można się zastanowić, dlaczego z budżetu państwa mają być w ogóle ponoszone wydatki na np. finansowanie mistrzostw Europy w piłce nożnej (dyscyplinie, która nie interesuje wszystkich Polaków i w której Polacy się nie liczą) w 2012 r. (1,3 mld zł w 2010 r. z rezerwy celowej), na kulturę fizyczną i sport (0,5 mld zł w 2010 r.), dlaczego budżet państwa ma dopłacać do infrastruktury PKP (0,8 mld zł w 2010 r.) czy do górnictwa węgla kamiennego (0,3 mld zł w 2010 r.)…
Żeby zachować wiarygodność w oczach „świata globalnych finansów” nie trzeba podnosić ludziom podatków. Nawet, jeśli twierdzi tak doradca premiera z tytułem profesora. Jeśli rząd je teraz podniesie, to zrobi to dlatego, że tak chce, a nie dlatego, że tak musi.
15 sierpnia, 2010 at 11:34
Kapitalny tekst. Obalasz hasła z mainstreamu posługując się danymi z mainstreamu. Coś mi mówi, że ten blog będzie coraz popularniejszy 🙂
15 sierpnia, 2010 at 12:06
Jestem jak najbardziej za tymi cięciami, może zbierzemy większą ilość osób i po prostu napiszemy jakąś petycję (or sth) by Ci idioci mieliświadomość, że MY POLACY (lub przynajmniej większość z nas), nie zgadzamy się z ich obecną polityką.
15 sierpnia, 2010 at 12:32
Nie wiem dlaczego mam się godzić z takimi półśrodkami, a może nawet ćwierćśrodkami? Właściwie dlaczego powinniśmy się martwić tym, że okupant ma problemy z budżetem? Mnie to ani cieszy ani martwi. Właściwie czy jest chociaż 1% potrzebnych do czegoś urzędników.
Z drugiej strony uważam, że obecna sytuacja jest wymarzona z punktu widzenia naszego drogiego pasożyta. Jego wpływy (władza) rosną ponieważ ludzie będą słabsi względem niego! Udawanie przez okupanta jakiegoś zmartwienia jest raczej hipokryzją a rzeczywistością.
15 sierpnia, 2010 at 12:50
Nie jestem zwolennikiem podejścia „im gorzej, tym lepiej”. Martwię się, że okupant ma problemy z budżetem, jeśli to ma przełożyć się na wzrost podatków albo dodrukowywanie pustego pieniądza.
A siła tego okupanta w dużej mierze bierze się z poparcia społeczeństwa. Jak się ludziom otworzy oczy, pokaże, że podwyżki podatków wcale nie są konieczne, to może przestaną go popierać.
15 sierpnia, 2010 at 15:44
Ja bym tam na jakieś powszechniejsze otwieranie oczu nie liczył. Siła takich tekstów polega na tym, że są atrakcyjne dla ludzi, którzy w jakiś tam sposób są od libertarianizmu niedaleko i często zdarza się, że libertarianami dzięki nim zostają.
Libertarianizm przyciąga a takie wpisy robią za magnesy; proste przełożenie – im nas więcej tym lepiej.
16 sierpnia, 2010 at 08:27
Po trzecie – dlaczego katolicy (jak np. ja) mają przymusowo płacić w podatkach na nauczanie religii nawet katolickiej i innych bzdur, niech sami zaczną decydować czego uczą się ich dzieci i za to płacą. Czy Ma Pan jakąś obsesję na punkcie religii? Odpowiedź: jak szkoła będzie państwowa to raz będą uczyć marksizmu (już tak było i niedługo to wróci bo na razie jest lekki kamuflaż) a raz katolicyzmu w zależności na kogo motłoch zagłosuje. Nie ma cięć i nie będzie bo nic i nikt ich do tego nie zmusza. Krypto komuniści jak p. Filar kierują się prosta zasadą (i to trzeba obalić) im więcej „nagrabią” tym mogą zbudować większy „dwór”. Tam nie ma żadnej ekonomii poza oczywiście kamuflażem w postaci państwowych etatów z odpowiednimi nazwami.
16 sierpnia, 2010 at 08:53
Nie mam obsesji na punkcie religii (jaką niestety ma wielu ateistów). W pełni zgadzam się ze stanowiskiem, że każdy powinien sam decydować, czego uczą się jego dzieci i ile oraz komu za to płacić. Szkoły nie powinny być dofinansowywane z przymusowych podatków – nic nie powinno być dofinansowywane z przymusowych podatków.
Ale póki co, póki szkoła jest państwowa i raczej nie zanosi się na szybką zmianę tej sytuacji, to można postulować zrealizowanie tego postulatu choćby w małej części – dotyczącej przy tym tematu drażliwego (jak pokazują np. ostatnie spory wokół krzyża w Warszawie), jakim jest religia. Ten artykuł ma na celu wskazanie SZYBKICH możliwości oszczędności w budżecie, nie reform systemowych. Zmniejszenie finansowania katechezy przez państwo jest możliwe do zrealizowania na szybko, jest krokiem (wprawdzie małym, ale zawsze) w wolnościowym kierunku i byłoby do zaakceptowania społecznego zarówno przez ateistów i antyklerykałów (dla których jest to istotny postulat), jak i przez katolików (którzy powinni pamiętać czasy PRL, gdy katecheza doskonale funkcjonowała będąc finansowaną w całości ze środków kościelnych – a więc można bez państwa!).
18 sierpnia, 2010 at 22:52
To co piszesz można podważyć w łatwy sposób.
Wydaje mi się, że nie znasz się na obliczeniach do wpływów, albo nie bierzesz pod uwagę wszystkich aspektów, choćby z tych sektorów, które sam wymieniłeś.
Może zobrazuję to co napisałem, bo sam tego nie rozumiem …
Jeżeli zmniejszymy wynagrodzenia urzędnikom tak jak to opisałeś – biorąc pod uwagę ile wydawali wcześniej, rzeczywiście oszczędzilibyśmy tyle ile piszesz, ale jeżeli ktoś zarabia mniej to tym samym wydaje mniej – więc i wpływy do budżetu z tej sfery by się zmniejszyły.
Zapominamy tutaj o aspekcie takim, że pieniądze, które idą z budżetu państwa w znacznej mierze wracają do niego, a oszczędności powinny być szukane w takich sektorach, w których środki te przepadają bez powrotu do budżetu – chodzi głównie o sektory, które nie są opodatkowane w ogóle, ale nie jestem w stanie ich wymienić.
Wiadomym jest, że nie ma szans na likwidowanie podatków w Polsce, ale jak już chcą je zwiększać, to niech opodatkują kościół – wydaje mi się że spokojnie by wystarczyło 🙂
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że za podniesieniem podatków jest osoba, do której pokoju przychodziło się po wpisy do indexu … porażka
19 sierpnia, 2010 at 00:19
„jeżeli ktoś zarabia mniej to tym samym wydaje mniej – więc i wpływy do budżetu z tej sfery by się zmniejszyły”
To prawda, z tym, że tak naprawdę zmniejszyłyby się głównie wpływy do ZUS i NFZ (do samego budżetu mniej). Jednak nawet jeśli założyć, że budżet „musiałby” wyrównać ZUS i NFZ spadek wpływów (nie do końca prawda, bo części trafiającej do OFE nie ma powodu wyrównywać), a przeciętny urzędnik wydaje miesięcznie wszystko na towary i usługi z najwyższą stawką VAT, i tak mamy (przy takim zmniejszeniu płac) 2,4 mld oszczędności netto. Jeśli wydaje tylko połowę, to dochodzi do tego dodatkowy miliard. Przy założeniu, że wszyscy urzędnicy odprowadzają składki do OFE dochodzą kolejne 2 mld. Można jednak zmniejszyć te płace jeszcze bardziej, albo zwolnić więcej urzędników.
19 sierpnia, 2010 at 07:05
doskonale zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, po prostu chciałem pokazać, że obliczeń budżetu nie da się dokonać na zasadzie tutaj wezmę tyle, tutaj tyle i za rok będziemy mieli o tyle mniej, ile wzięliśmy.
19 sierpnia, 2010 at 07:07
ale napisałem 😀
miało być „…i za rok deficyt będzie mniejszy o tyle ile wzięliśmy.”