Co jest kradzione?

Co kradzione – albo niszczone – jest autorowi utworu, albo innemu właścicielowi praw autorskich do tego utworu, podczas tworzenia, użytkowania lub rozpowszechniania „pirackiej” kopii, utworzonej na bazie kopii legalnie kupionej?
No bo coś chyba musi być kradzione, albo niszczone, skoro coraz powszechniej nazywa się to „naruszeniem własności intelektualnej”?
Tylko właśnie co?
Nie jest kradziona ani niszczona żadna rzecz materialna – autorowi, czy innemu właścicielowi praw autorskich, nic nie jest tu zabierane ani dewastowane. Nie traci on przez to nośnika, na którym jest zapisany skopiowany utwór.
Nie jest kradziony ani niszczony także sam utwór – właściciel praw autorskich dalej może go odtworzyć z posiadanego nośnika. Najprawdopodobniej istnieją także inne jego kopie.
Nie jest też „kradziona” praca autora czy właściciela praw autorskich, w sensie takim, że wykonuje on tu jakąś pracę, za którą nie otrzymuje zapłaty. Bo nie wykonuje on tu żadnej pracy. Owszem, praca została wykonana w celu stworzenia oryginału oraz legalnych kopii – ale za te legalne kopie zarówno autor, jak i inny właściciel praw autorskich (np. producent czy dystrybutor) otrzymał już (bądź ma przyrzeczoną) uzgodnioną zapłatę.
Nie są wreszcie kradzione ani niszczone żadne pieniądze. Mówi się wprawdzie często o „stratach” ponoszonych przez właścicieli praw autorskich wskutek piractwa, ale tak naprawdę owe „straty” polegają jedynie na braku spodziewanych, potencjalnych zysków – często zresztą spodziewanych niesłusznie, bo z faktu, że ktoś użytkuje darmową piracką kopię nie wynika wcale, że wydałby np. 100 albo 1000 złotych na kopię legalnie kupioną. A brak spodziewanych zysków nie oznacza, że ktoś traci pieniądze, a jedynie, że ich nie zyskuje. Jeśli kolega za darmo mnie ostrzyże, fryzjer nie zarobi na usłudze dla mnie – ale czy coś przez to faktycznie stracił? I czy można mówić tu o kradzieży jego pieniędzy?
Wychodzi więc na to, że chyba nic nie jest tu kradzione ani niszczone.
A jeśli tak, to używanie terminu „własność intelektualna” jest tu nadużyciem. Tym, co narusza „pirat” robiący, użytkujący lub rozpowszechniający „pirackie” kopie są prawa autorskie. Czasami również patenty, prawa do znaków towarowych, wzorów użytkowych czy przemysłowych. Ale prawa autorskie, patenty, prawa do znaków towarowych, wzorów użytkowych czy przemysłowych to nie własność. Nie da się ukraść ani zniszczyć przedmiotu tej „własności”. „Własność intelektualna” nie odnosi się do posiadania, ale ogranicza posiadanie.
Prawa autorskie i cała reszta owej „własności intelektualnej” to po prostu rodzaj monopolistycznych przywilejów, wymuszanych przez państwa w interesie określonych grup. Tak samo jak średniowieczne monopole cechowe, prawo składu czy prawo pierwszej nocy.
Tylko, że feudał domagający się ius primae noctis był przynajmniej na tyle uczciwy, że nie nazywał tego „własnością seksualną”.

15 komentarzy do “Co jest kradzione?”

  1. Peter Piotr Ciszewski Says:

    Wiekszosc ludzi powiedzialaby ze kradziony jest potencjalny zysk. Tzn. tworca zarobilby X zlotowek gdybysmy jego tworczosci nie kopiowali bez jego zgody – tzn. w sytuacji gdy on ma monopol na kopiowanie tej informacji, a w sytuacji przeciwnej zarobilby na przyklad X/100 zlotowek.
    Oczywiscie Ci sami ludzie, a przynajmniej wiekszosc z nich, nie dostrzega ze ten sam arugment moglby zostac uzyty do uznania jakiejkolwiek konkurencji za kradziez. Np. wlasciciel sklepu warzywniczego moze zarobic Y zlotowek gdy jest jedynym sklepem na osiedlu, ale tylko Y/2 zlotowek jesli sa jeszcze 3 konkurujace sklepy.
    Nalezy zauwazyc ze „prawa” nie maja nic wspolnego z zyskiem. Prawa sie ma, albo nie, a zysk to juz zalezy od innych czynnikow.

  2. mental Says:

    „Oczywiscie Ci sami ludzie, a przynajmniej wiekszosc z nich, nie dostrzega ze ten sam arugment moglby zostac uzyty do uznania jakiejkolwiek konkurencji za kradziez. Np. wlasciciel sklepu warzywniczego moze zarobic Y zlotowek gdy jest jedynym sklepem na osiedlu, ale tylko Y/2 zlotowek jesli sa jeszcze 3 konkurujace sklepy.”

    Otóż to. Pisałem o tym swego czasu na blogu Macieja Miąsika. Sytuacja z, dajmy na to, patentem jest analogiczna do następującej: znalazłeś idealne miejsce na otwarcie sklepu. Brak konkurencji i dużo klientów. Już w głowie liczysz zyski ze swojego pomysłu. Zaczynasz budować sklep, a tu nagle ktoś bezczelnie „skopiował” twój pomysł i stawia sklep po drugiej stronie ulicy. I raptem twoje spodziewane zyski topnieją o połowę (albo i więcej, aż do średniej stopy zwrotu na rynku). Czujesz się okradziony i biegniesz do państwa, prosząc o pomoc i ustanowienie monopolu (np. wymóg spełnienia jakichś tam „standardów unijnych”, które ty oczywiście spełniasz). W efekcie siłą zmuszasz tamtego, żeby ci nie robił konkurencji, bo ty jako pierwszy wpadłeś na pomysł postawienia sklepu i to ty włożyłeś w to wysiłek, zainwestowałeś kupę środków i teraz się nie zwrócą, a tamten tylko ordynarnie skopiował. Ba, twierdzisz więcej: jak państwo nie będzie przyznawać nikomu ochrony tego typu, to świadomość takiej możliwości spowoduje, że nikt nigdy nie postawi żadnego sklepu i cofniemy się do paleolitu.

    Czy to rozumowanie ma jakikolwiek sens?

  3. dr_No Says:

    @mental
    To dopiero jest bezsensowne rozumowanie. Przykład ze sklepem jest nietrafiony. Prawo patentowe nie jest takie złe, jak ten wpis chce przedstawić. Nie wszystko jemu podlega. Na pewno nie prowadzenie działalności handlowej, które zalicza się do czynności pospolitych jak np. oddychanie.
    Sklepikarz z tego przykładu może co najwyżej zastrzec możliwość handlowania na terenie, którego jest właścicielem, a nie np. całego miasta. Zastrzegać może jedynie rzeczy niestandardowe, które sam wymyślił tak jak np. wystrój wnętrza (jako wzór przemysłowy, nie patent), logo i nazwę sklepu.
    Np. nikt nie może zabronić dwóm konkurującym ze sobą muzykom tworzenia znacząco różnych utworów w tym samym miejscu i tym samym czasie.
    Osoba zajmująca się wytwarzaniem dóbr intelektualnych podejmuje ryzyko, poświęca czas i kapitał. Badania i testy niekoniecznie muszą dać pozytywny rezultat i równie dobrze może powstać coś, czego nikt nie będzie chciał kupić. Zasłużone profity są nagrodą za to poświęcenie. Brak ochrony wynalazków sprawiłby, że mniej osób byłoby chętnych na podjęcie tego ryzyka, bo przecież po co wymyślać jakieś „fiu-bździu”, skoro z machania młotkiem jest pewny chleb?
    Dlaczego efektów tej pracy nie chronić tak samo jak dóbr wytwarzanych przez przeciętnego robola?
    Równie dobrze można to odnieść tekst o „stratach polegających jedynie na braku spodziewanych, potencjalnych zysków ” do pracownika fizycznego. Czemu on jęczy, jak mu źle zarabiając najniższą krajową harując 12h dziennie? Niech się cieszy, że w ogóle ma pracę. Przecież go nikt nie okrada, tylko pozbawia spodziewanych zysków, bo np. jego odpowiednik w innym kraju dostaje za to samo 3x tyle.

  4. mental Says:

    Doktorze No, czy zrozumiał doktor mój powyższy wpis oraz analogię, którą przeprowadziłem? Bo analogia jest jak najbardziej uzasadniona i sensowna, a co za tym idzie, nie pojmuje celowości tłumaczenia mi, co można opatentować, a czego nie można, bo to nijak się ma do meritum.

  5. sierp Says:

    No właśnie – jakie niby faktyczne straty ponosi ten pracownik fizyczny? Zakładając oczywiście, że pracodawca go nie oszukuje i że otrzymuje on zapłatę taką, na jaką się umówił, za pracę taką, na jaką się umówił.
    Czy należałoby uznać, że jest on „okradany” z różnicy pomiędzy płacą jego odpowiednika w innym kraju (najwyższą? średnią?) a jego płacą? A co za tym idzie, że „złodziej” (pracodawca?) ma mu to oddać?

  6. dr_No Says:

    @mental
    Żeby zrozumieć meritum, to trzeba najpierw wiedzieć na jakiej zasadzie ono funkcjonuje. Odniosłem wrażenie, że autor wpisu nie wie do końca w jaki sposób przyznaje się patent i co ochronie patentowej podlega.
    Ta analogia byłaby uzasadniona, gdybyśmy pisali na temat zasad koncesjonowania i zachowań nieetycznych związanych z tym procesem, a nie praw autorskich. Wprowadzenie licencji na jakąś działalność nie jest równoznaczne z patentem i nie daje podmiotowi posiadającemu ową licencję wyłączności na tę działalność. To, że czasem do niej prowadzi jest winą patologii systemu. Nie mniej, to nie ma nic wspólnego z prawem autorskim.

    @sierp
    Oczywiście, że jeśli obie strony dotrzymują umowy, to ten przykładowy pracownik okradany nie jest, mimo że nie otrzymuje zapłaty jaka w jego mniemaniu byłaby słuszna.
    Tak samo twórca nie jest okradany, gdy odnosi uzgodnione korzyści za dobro intelektualne, którego jest właścicielem, z osobą która chce z tego produktu skorzystać. Nie ważne, czego oczekuje produkując owe dzieło. Mogą to nawet być przysłowiowe „gruszki na wierzbie”. To jest jego problem dotyczący optymalnej wyceny własności, którą może rozporządzać tak samo jak swoją nogą.
    Gdy jednak dzieje się coś nieuzgodnionego pomiędzy tymi stronami do gry wkracza prawo, które słusznie stoi po stronie twórcy.
    Jak byście zareagowali, gdyby ktoś panoszyłby się w Waszym domu, którego jesteście pełnoprawnymi właścicielami bez pozwolenia i coś wartościowego z niego wyniósł? Zazwyczaj melduje się o tym organom ścigania w celu wyegzekwowania prawa własności. Tak samo zachowują się urzędy patentowe.

    Na lekceważenie prawa do ochrony dóbr intelektualnych, czego świadectwem jest powyższy wpis moim zdaniem składają się dwa czynniki:
    1. Olbrzymia trudność w egzekwowaniu. Praktycznie niemożliwe jest wyegzekwowanie prawa od każdej pani Zenobii z Pierdzielawy Górnej, która puszcza muzykę w swoim warzywniaku nie płacąc za to, nie oznacza że jest to działanie legalne. Gdy ktoś jedzie autobusem bez ważnego biletu i nie złapie go kontroler, to nie oznacza że ta osoba nie łamie prawa.
    2. Ogólne przekonanie: „Przecież właściciel prawa autorskiego i tak jest bogaty, co mu szkodzi?”. Bogactwo twórcy to nie jest sprawa nabywającego dobro. Autor zezwalając na korzystanie ze swojego dobra wystawia rachunek. Uczciwy człowiek płaci rachunki.

  7. sierp Says:

    „Tak samo twórca nie jest okradany, gdy odnosi uzgodnione korzyści za dobro intelektualne, którego jest właścicielem, z osobą która chce z tego produktu skorzystać. (…) Gdy jednak dzieje się coś nieuzgodnionego pomiędzy tymi stronami do gry wkracza prawo, które słusznie stoi po stronie twórcy.”

    Tylko że ktoś, kto tworzy, a następnie użytkuje i być może rozpowszechnia „piracką” kopię utworzoną na bezie kopii legalnie kupionej (choć być może nielegalnie – niezgodnie z umową – udostępnionej do kopiowania) nie jest stroną żadnej umowy z twórcą / właścicielem praw autorskich. Nie można więc porównywać tego z sytuacją okradania pracownika przez pracodawcę wskutek naruszania warunków umowy między nimi. Tu umowę co najwyżej łamie ten, kto udostępnia legalnie kupioną kopię, choć w warunkach licencji np. zobowiązał się tego nie robić.

    „Jak byście zareagowali, gdyby ktoś panoszyłby się w Waszym domu, którego jesteście pełnoprawnymi właścicielami bez pozwolenia i coś wartościowego z niego wyniósł? Zazwyczaj melduje się o tym organom ścigania w celu wyegzekwowania prawa własności. Tak samo zachowują się urzędy patentowe.”

    Takie samo pytanie można by zadać panu feudalnemu, któremu zazdrosny małżonek uniemożliwił skorzystanie z prawa pierwszej nocy. Albo XVIII-wiecznemu plantatorowi z Wirginii, któremu uciekł niewolnik.
    Nie wszystko co się nazwie „własnością” jest własnością i może być słusznie porównywane z prawdziwą własnością. Właśnie o tym jest ten wpis.
    Dlatego właśnie prawa autorskie, patenty i całą resztę podobnych praw zaczęto nazywać „własnością intelektualną”, by można było używać tego rodzaju porównań i obarczyć „piratów” (termin już sam w sobie niezbyt przychylny) piętnem złodziei.
    Twierdzenie, że twórca oryginału jakiegoś utworu jest prawowitym właścicielem „dobra intelektualnego” przekładającego się na prawo kontroli wszystkich, którzy próbują tworzyć i używać jakiekolwiek jego kopie – nawet te, które powstały / mogą powstawać już bez jakiegokolwiek udziału owego twórcy, wkładu jego pracy, kapitału czy zawarcia wobec niego zobowiązań umownych jest twierdzeniem tej samej rangi, co twierdzenie, że plantator z Wirginii był prawowitym właścicielem niewolnika, a pan feudalny prawowitym właścicielem prawa pierwszej nocy do żony poddanego.

  8. dr_No Says:

    „Twierdzenie, że twórca oryginału jakiegoś utworu jest prawowitym właścicielem „dobra intelektualnego” przekładającego się na prawo kontroli wszystkich, którzy próbują tworzyć i używać jakiekolwiek jego kopie – nawet te, które powstały / mogą powstawać już bez jakiegokolwiek udziału owego twórcy, wkładu jego pracy, kapitału czy zawarcia wobec niego zobowiązań umownych jest twierdzeniem tej samej rangi, co twierdzenie, że plantator z Wirginii był prawowitym właścicielem niewolnika, a pan feudalny prawowitym właścicielem prawa pierwszej nocy do żony poddanego.”

    Co ma „dobro intelektualne” do bytu innego niezależnego organizmu? Czy książka, utwór muzyczny, preparat itp. jest takowym organizmem zdolnym do samodzielnego istnienia, ucieczki od właściciela?
    Jedyny związek jaki widzę z dyskusją, to że pojęcia prawne zmieniają się z biegiem czasu, czyli są względne. To nie jest zbyt odkrywcze.
    Plantator w Wirginii czy ów pan feudalny nie był „twórcą” swojego niewolnika. Przekładając tę sytuację na prawo autorskie był właścicielem nośnika, którym mógł się posłużyć do wykonania ciężkiej pracy jak np. łopata.

    „Tylko że ktoś, kto tworzy, a następnie użytkuje i być może rozpowszechnia „piracką” kopię utworzoną na bezie kopii legalnie kupionej (choć być może nielegalnie – niezgodnie z umową – udostępnionej do kopiowania) nie jest stroną żadnej umowy z twórcą / właścicielem praw autorskich.”

    Twórca dystrybuując swój produkt składa nam w ten sposób ofertę w postaci użytkowania jego własności intelektualnej poprzez określony przez niego nośnik na ograniczonych zasadach. Ograniczenia te najczęściej są trudne do niezauważenia. Dokonując zakupu po ustalonej cenie, tę ofertę przyjmujemy. W świetle prawa jest to umowa.

  9. sierp Says:

    „Twórca dystrybuując swój produkt składa nam w ten sposób ofertę w postaci użytkowania jego własności intelektualnej poprzez określony przez niego nośnik na ograniczonych zasadach. Ograniczenia te najczęściej są trudne do niezauważenia. Dokonując zakupu po ustalonej cenie, tę ofertę przyjmujemy. W świetle prawa jest to umowa.”

    Tu zgoda – ale chodzi o to, że w przypadku, jeśli ktoś (np. Kowalski) zrobi „piracką” kopię na bazie innej kopii wcześniej legalnie kupionej, aczkolwiek nielegalnie (tj. ze złamaniem warunków umowy) udostępnionej przez kogoś innego (np. Nowaka), to nie zachodzi tu sytuacja dystrybucji produktu przez twórcę – Kowalski robi swoją kopię bez jego jakiegokolwiek udziału i bez zawierania z nim jakiejkolwiek umowy, a więc i przyjmowania na siebie ograniczeń.
    Tak więc, jeśli nie obowiązywałyby prawa autorskie, a jedynie normalne prawo cywilne odnoszące się do umów i normalnej własności, to twórca miałby tu słuszne roszczenia do Nowaka (o złamanie umowy), natomiast nie mógłby mieć żadnych roszczeń do Kowalskiego (bo z nim żadnej umowy nie zawierał).
    Chodzi o to, że prawa autorskie wykraczają właśnie poza standardowe prawa dotyczące umów i własności. Patentów dotyczy to tym bardziej, bo w przypadku patentu możliwa jest sytuacja, że ktoś wymyśli coś zupełnie niezależnie od tego, kto to opatentował (czyli jest niezależnym twórcą) i dopiero w momencie próby wdrożenia pomysłu w życie dowie się, że właściciel patentu (o którym nawet nie wiedział wcześniej) ma do niego jakieś roszczenia.

    „Plantator w Wirginii czy ów pan feudalny nie był „twórcą” swojego niewolnika. Przekładając tę sytuację na prawo autorskie był właścicielem nośnika, którym mógł się posłużyć do wykonania ciężkiej pracy jak np. łopata.”

    Był raczej właścicielem pakietu uprawnień pozwalających mu w świetle prawa do ograniczania wolności niewolnika = prawa własności tego niewolnika do jego ciała. Tak jak obecnie twórca jest właścicielem pakietu uprawnień (praw autorskich) pozwalających mu w świetle prawa do ograniczania prawa własności innych ludzi do ich komputerów, magnetofonów, a nawet własnych ciał (np. domaganie się tantiem za śpiewanie piosenki przez dzieci na zabawie).
    Tylko czy nazwanie takiego pakietu uprawnień „prawem własności do niewolnika” czy (odpowiednio) „prawem własności do dobra intelektualnego” powoduje, że staje się on równoważny z normalnym prawem własności?

    Mi chodzi właśnie o to, że nie wszystko, co nazywa się „własnością” tą własnością od razu jest. W tekście próbuję wykazać, że nazywanie np. praw autorskich „własnością intelektualną” jest nieuprawnione, ponieważ w przypadku ich naruszenia nic nie jest kradzione ani niszczone. Natomiast w odpowiedzi widzę (jak zwykle) argumentację sprowadzającą się z grubsza do wykazywania, że prawa autorskie są słuszne, bo chronią ową „własność intelektualną” czy też „dobro intelektualne”.
    To tak samo, jakby argumentować, że prawa sankcjonujące władzę pana nad niewolnikiem były słuszne, bo chroniły jego „własność” tego niewolnika. Albo że prawo pierwszej nocy było słuszne, bo chroniło „własność seksualną” feudała. I tak dalej. Wszystko można nazwać „własnością” i argumentować na tej podstawie, że jakieś przepisy prawne są słuszne, bo chronią tę „własność”.
    Tylko, że taka argumentacja mija się z celem, jeśli odrzucić sens posługiwania się pojęciem takiej „własności”.

  10. dr_No Says:

    „Tu zgoda – ale chodzi o to, że w przypadku, jeśli ktoś (np. Kowalski) zrobi „piracką” kopię na bazie innej kopii wcześniej legalnie kupionej, aczkolwiek nielegalnie (tj. ze złamaniem warunków umowy) udostępnionej przez kogoś innego (np. Nowaka), to nie zachodzi tu sytuacja dystrybucji produktu przez twórcę – Kowalski robi swoją kopię bez jego jakiegokolwiek udziału i bez zawierania z nim jakiejkolwiek umowy, a więc i przyjmowania na siebie ograniczeń.
    Tak więc, jeśli nie obowiązywałyby prawa autorskie, a jedynie normalne prawo cywilne odnoszące się do umów i normalnej własności, to twórca miałby tu słuszne roszczenia do Nowaka (o złamanie umowy), natomiast nie mógłby mieć żadnych roszczeń do Kowalskiego (bo z nim żadnej umowy nie zawierał).”
    To nie znaczy, że Nowak jest „czysty”, jeśli kupuje ten produkt będąc świadomym jego pochodzenia z nielegalnego źródła. Zachowanie Nowaka to nic innego jak paserstwo. Tu działa umowa między nim a państwem, mówiąca że jeżeli będzie łamał prawo, to mogą zostać wyciągnięte wobec niego konsekwencje.

    „Był raczej właścicielem pakietu uprawnień pozwalających mu w świetle prawa do ograniczania wolności niewolnika = prawa własności tego niewolnika do jego ciała. Tak jak obecnie twórca jest właścicielem pakietu uprawnień (praw autorskich) pozwalających mu w świetle prawa do ograniczania prawa własności innych ludzi do ich komputerów, magnetofonów, a nawet własnych ciał (np. domaganie się tantiem za śpiewanie piosenki przez dzieci na zabawie).”
    Nie ogranicza prawa do używania komputerów, magnetofonów itp., tylko do używania poprzez nie innego produktu, którego jest właścicielem. Przecież mogę przez to samo urządzenie wysłuchać 100 innych piosenek artysty, który jest tańszy albo przymknie oko na to.
    To tak jakby napisać, że sklepikarz ogranicza mi możliwość korzystania z kuchenki gazowej, ponieważ czepia się mnie, że nie zapłaciłem mu za ryż. Jak nie mam pieniędzy na ryż, to nie powinienem próbować go kraść, tylko nabyć to na co mnie stać czyli ziemniaki.

    „W tekście próbuję wykazać, że nazywanie np. praw autorskich „własnością intelektualną” jest nieuprawnione, ponieważ w przypadku ich naruszenia nic nie jest kradzione ani niszczone.”
    Jest kradzione. Przykładowy Kowalski pracujący przy produkcji gwoździ oczekuje, że na podstawie rzeczywistej ilości wykonanych przezeń sztuk zostanie mu obliczone i wypłacone umówione wynagrodzenie. Jemu i tylko jemu, a nie jakiemuś Nowakowi, który mu je ukradł z pudełka i pokazał szefowi jako swoje obniżając przy tym Kowalskiemu dochód z pracy, bo przecież liczą się tylko gwoździe spisane przez szefa. Jest kradzież? Jest, choć oficjalnie nie ma. Kowalskiemu trudno udowodnić, że Nowak działał nieuczciwie.
    Tak samo muzyk będący autorem popularnego utworu dostaje wynagrodzenie tylko na podstawie ilości sprzedanych nośników, która jest znana przez dystrybutora w przeciwieństwie do pana Mietka z bazaru który kupił oryginalną płytkę a potem skopiował 1000 razy i sprzedaje na swojej polówce. Nie dość, że pan Mietek handluje bez zgody autora, to jeszcze powoduje spadek sprzedaży legalnych nośników i dochodu muzyka. I tu jest ta kradzież. Ciężko ją dokładnie oszacować i wycenić sprawiedliwie stratę, bo nie wiadomo ilu takich Mietków jest i czy np. przez te brakujące kilka tysięcy płyta nie uzyskałaby statusu platynowej, co mogłoby nakręcić jeszcze bardziej oficjalną sprzedaż. Jednak to nie oznacza że straty nie ma.

  11. sierp Says:

    „To nie znaczy, że Nowak jest „czysty”, jeśli kupuje ten produkt będąc świadomym jego pochodzenia z nielegalnego źródła. Zachowanie Nowaka to nic innego jak paserstwo. Tu działa umowa między nim a państwem, mówiąca że jeżeli będzie łamał prawo, to mogą zostać wyciągnięte wobec niego konsekwencje.”

    Ja nie twierdzę, że Nowak jest tu czysty. On rzeczywiście łamie umowę. Ale paserstwa się nie dopuszcza, bo przecież nie kupił nic kradzionego. On kupił legalną kopię na nośniku. Albo też zrobił sobie kopię przez internet po zawarciu umowy i zapłaceniu pieniędzy.
    Ale Kowalski jest już czysty (jeśli chodzi o ograniczenia umowne), bo on z twórcą oryginału żadnej umowy nie zawierał. Więc argumentacja, że ograniczenia wynikają z umowy z twórcą w jego przypadku się nie stosuje.

    „Nie ogranicza prawa do używania komputerów, magnetofonów itp., tylko do używania poprzez nie innego produktu, którego jest właścicielem. Przecież mogę przez to samo urządzenie wysłuchać 100 innych piosenek artysty, który jest tańszy albo przymknie oko na to.
    To tak jakby napisać, że sklepikarz ogranicza mi możliwość korzystania z kuchenki gazowej, ponieważ czepia się mnie, że nie zapłaciłem mu za ryż. Jak nie mam pieniędzy na ryż, to nie powinienem próbować go kraść, tylko nabyć to na co mnie stać czyli ziemniaki.”

    Ta argumentacja oparta jest na ukrytym założeniu, że niewątpliwie istnieje coś takiego jak „własność intelektualna” podobna normalnej własności – czyli właśnie tym założeniu, które zostało zakwestionowane w moim tekście.
    Taka argumentacja nie ma sensu.
    Idąc dalej tym tropem, można napisać, że feudał domagający się prawa pierwszej nocy nie naruszał prawa poddanej do dysponowania swoim ciałem, a jedynie do używania go w sposób naruszający jego „własność seksualną”.
    Jeszcze raz odsyłam do tekstu – co jest w tym przypadku kradzione?
    Porównanie ze sklepikarzem nie jest trafne, ponieważ w jego przypadku ryż pochodził od niego – czyli najpierw on go miał, a potem już nie miał, nie dostając nic w zamian. Ryż gotowany na kuchence był tym samym ryżem, który wcześniej miał sklepikarz.
    W przypadku zrobienia kopii utworu jest inaczej. Kopia, którą zrobi sobie „pirat” nie jest tą samą kopią, którą ma twórca. Twórca nadal ma swoją kopię (oryginał), a ta, którą zrobił „pirat” powstała całkowicie bez jego udziału – nawet bez kontaktu z kopią będącą w posiadaniu twórcy.

    „Przykładowy Kowalski pracujący przy produkcji gwoździ oczekuje, że na podstawie rzeczywistej ilości wykonanych przezeń sztuk zostanie mu obliczone i wypłacone umówione wynagrodzenie. Jemu i tylko jemu, a nie jakiemuś Nowakowi, który mu je ukradł z pudełka i pokazał szefowi jako swoje obniżając przy tym Kowalskiemu dochód z pracy (…).
    Tak samo muzyk będący autorem popularnego utworu dostaje wynagrodzenie tylko na podstawie ilości sprzedanych nośników, która jest znana przez dystrybutora w przeciwieństwie do pana Mietka z bazaru który kupił oryginalną płytkę a potem skopiował 1000 razy i sprzedaje na swojej polówce. Nie dość, że pan Mietek handluje bez zgody autora, to jeszcze powoduje spadek sprzedaży legalnych nośników i dochodu muzyka.”

    Te dwie sytuacje nie są równoważne.
    W pierwszym przypadku Kowalski faktycznie stracił na rzecz Nowaka wykonane przez siebie gwoździe – Nowak przedstawił szefowi egzemplarze wykonane przez Kowalskiego.
    W drugim przypadku muzyk nie stracił na rzecz pana Mietka ani jego klientów żadnej płytki. Pan Mietek sprzedaje egzemplarze wykonane przez siebie, a nie przez muzyka.
    Ale – nie kwestionuję tego, że pan Mietek handluje bez zgody autora, łamiąc tym samym (najprawdopodobniej) warunki licencji, które nie pozwalały mu na robienie kopii w celach sprzedaży. Więc autor ma prawo zarówno domagać się zaprzestania przez niego tej działalności, jak i domagać się od niego odszkodowania.
    Jednak to nie jest kradzież, a złamanie umowy. Samo w sobie spowodowanie spadku sprzedaży i dochodu autora nie jest kradzieżą. Bo żeby coś komuś ukraść, to ten ktoś musiałby to najpierw mieć. Nie można ukraść tego, czego nie ma.
    I do tego, by autor egzekwował tu swoje prawa nie są potrzebne prawa autorskie ani tym bardziej przyznawanie im statusu „własności”. Wystarczą zwykłe reguły dotyczące zobowiązań umownych, wynikające z prawa cywilnego.
    Prawa autorskie i koncepcja „własności intelektualnej” służą czemuś innemu – temu, by pociągnąć do odpowiedzialności cywilnej i karnej pana Bolka, który kupi egzemplarz wytworzony przez pana Mietka i będzie go użytkował albo nawet zrobi na jego podstawie własne kopie i sprzeda albo rozda innym. I to właśnie kwestionuję, ponieważ pan Bolek nic autorowi nie kradnie, ani nie jest mu winien.

  12. mental Says:

    @dr No

    „To, że czasem do niej prowadzi jest winą patologii systemu. Nie mniej, to nie ma nic wspólnego z prawem autorskim. ”

    No właśnie tutaj doktor się grubo myli. To nie patologie systemu są winne, ale SYSTEM. Bo koncepcja „praw autorskich” to makabryczny absurd i najłatwiej się o tym przekonać, wdrażając tę koncepcję niezłomnie w życie. Zwolennik „własności” nie-materii z konieczności kroczy fałszywą drogą. A krocząc fałszywą drogą, człowiek zawsze jest niekonsekwentny, w przeciwnym razie ludzkość zostałaby zniszczona. Nigdy nie zobaczysz fałszywej zasady, która byłaby doprowadzona do samego końca. Niekonsekwencja zwolenników IP jest granicą ich absurdalności, a zarazem najlepszym na nią dowodem. Przykład (podaję za Maciejem Miąsikiem):

    Proces dzielenia się plikami zachodzi, gdy jeden człowiek wysyła plik drugiemu. Jedynym sposobem, aby próbować ograniczyć ten proceder, jest monitorowanie całej komunikacji pomiędzy zwykłymi ludźmi. Nawet gdy władze zlikwidują wszystkie inne możliwości, ludzie wciąż będą mogli przesyłać pliki chronione prawem autorskim jako załączniki w mejlach albo poprzez sieci prywatne. Jeśli tak się stanie, to czy powinniśmy dać rządom prawo monitorowania wszystkich mejli oraz dostęp do wszystkich szyfrowanych sieci prywatnych? Gdziekolwiek istnieją sposoby na prywatną komunikację, tam znajdzie się sposób na dzielenie się chronionymi utworami. Jeśli chce się powstrzymać od tego ludzi, trzeba usunąć prawo do prywatnej komunikacji. Nie ma innej opcji.

    Krótko: egzekwowania monopolu autorskiego nie da się uskuteczniać bez permanentnej inwigilacji komunikacji oraz stałych rewizji wszystkich posiadanych przez nas nośników danych.

    Czy to nie dowodzi absurdalności koncepcji 'własności” intelektualnej?

    Inna sprawa – proponuję eksperyment myślowy. Gdyby ludzie wymyślili maszynę do kopiowania przedmiotów materialnych, która bez kosztów, szybko i wygodnie potrafi stworzyć doskonałą kopię każdej rzeczy, to czy powinniśmy:

    1. Cieszyć się z tego powodu czy smucić? Byłoby nam (jako ludzkości) lepiej czy gorzej z takim urządzeniem?

    2. Powinniśmy prawnie zabronić kopiowania? Czy skopiowania mercedesa sąsiada byłoby nieuczciwe? Co z firmą Mercedes-Benz, której nie zapłacisz za „jej” samochód, chociaż będziesz z niego korzystać?

    3. Czy ktokolwiek miałby motywację udoskonalania i produkowania samochodów, skoro każdy mógłby je sobie za darmo skopiować?

    Jak na te pytanie odpowie zwolennik IP?

  13. Arkadiusz Danilecki Says:

    Panie Sierpiński, generalnie przemawiają do mnie pańskie argumenty. Mimo tego jednak nie uważam, by kopiowanie cudzych pomysłów można by było nazwać etycznym zachowaniem. Powiedzmy, że X ogłasza grupie studentów, że chce kupić wiersz na akademię, który ma spełnić pewne określone warunki. Marysia biegnie do domu i całą noc dłubie w pocie czoła. Wojteczek baluje. Następnego dnia Marysia przynosi wiersz, ale na chwilę wyskakuje do ubikacji. Wojteczek przepisuje wiersz Marysi, zanosi Xowi, dostaje zapłatę.

    Pytanie brzmi: czy Wojteczek coś Marysi ukradł? Bez wątpienie Marysia utraciła jedynie szansę potencjalnych zysków, nic więcej. Jeżeli uznałby Pan, że jednak Marysia utraciła towar, bo tym towarem był „pierwszy wiersz napisany dla Xa”, to w oczywisty sposób można zastosować to do każdego utworu („pierwszy film 'Avatar’ dla Xa” itd).

    Czy Wojteczek postąpił etycznie? Jeżeli uzna Pan, że tak, to naprawdę nasze systemy etyczne drastycznie się rożnią.

  14. sierp Says:

    Wg mnie Wojteczek nie postąpił etycznie, jednak nie dlatego, że coś ukradł, ale dlatego, że oszukał – twierdząc, że ten wiersz jest jego. Tak samo nieetyczne są wszelkie plagiaty.
    Chyba, że mowa o sytuacji, w której zamawiającego nie obchodzi, kto jest autorem pracy i że Wojteczek wcale nie twierdził, że jest autorem – po prostu przyniósł czyjś wiersz (może nawet podpisany przez Marysię), a zamawiający kupił go wiedząc, że nie jest on jego autorem.
    Jednak i tu Wojteczek postąpiłby nieetycznie, bo narusza to ogólnie przyjęte normy koleżeństwa.
    Ale do eliminacji takich zachowań nie powinno się stosować środków karnych opartych na karach za naruszanie praw autorskich. Wystarczy takie zachowania nagłaśniać. Kto wiedząc o tym zatrudni Wojteczka na stałe do pisania tekstów?
    No i jeśli takie Wojteczki będą problemem, to w końcu Marysie nauczą się pilnować swoich dzieł przed ich skopiowaniem (np. będą dostarczać je w zabezpieczonych plikach), jeśli z ich sprzedaży zamierzają mieć zysk.

  15. Eklektyk Says:

    Według mnie sprawa Wojteczka to naruszenie prawa autorstwa, a to w odróżnieniu od własności intelektualnej powinno być chronione.
    W licencji Creative Commons
    http://creativecommons.org/licenses/by/3.0/pl/
    mamy właśnie warunek uznania autorstwa przy możliwości swobodnego kopiowania, rozpowszechniania, odtwarzania,wykonywania utworu oraz tworzenia utworów zależnych.
    I tak trzymać!

Dodaj odpowiedź

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.