Sprawiedliwość społeczna

Już wiadomo, dlaczego nie może być tak, że ktoś buduje sobie dom czy cokolwiek innego bez wcześniejszego pozwolenia urzędnika. Otóż wymagają tego zasady sprawiedliwości społecznej.
Stwierdził to jednoznacznie Trybunał Konstytucyjny, stwierdzając, że nowelizacja prawa budowlanego znosząca obowiązek uzyskiwania pozwolenia na budowę i zastępująca go zwykłym zgłoszeniem lub co najwyżej wnioskiem o rejestrację budowy (a w niektórych przypadkach w ogóle znosząca wymóg powiadamiania urzędu) jest sprzeczna z art. 2 Konstytucji RP, stanowiącym, że Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.
Sędziowie Trybunału uznali, że budowa bez uzyskania pozwolenia – a tym samym bez przeprowadzenia postępowania administracyjnego i ewentualnie sądowoadministracyjnego – narusza prawa właścicieli sąsiednich nieruchomości, na które zamierzona inwestycja może niekorzystnie oddziaływać. Bo w takim przypadku nie są oni z urzędu informowani o zamiarze rozpoczęcia budowy i nie mogą zgłosić wobec niej zawczasu sprzeciwu. A instrumenty cywilnoprawne, przewidziane w kodeksie cywilnym dla ochrony własności nie chronią ich wystarczająco – bo działają ex post (po naruszeniu prawa), a nie zapobiegają naruszeniom i są trudne do zastosowania oraz kosztowne.
Innymi słowy Trybunał wypowiedział się jasno, że w państwie urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej poszanowanie prawa własności może być wystarczająco zagwarantowane jedynie poprzez procedury postępowania administracyjnego. Na jego straży musi stać urzędnik – a jedyny sąd umożliwiający sądową drogę jego dochodzenia to sąd administracyjny, co Trybunał potwierdził uznając, że wykluczenie drogi sądowoadministracyjnej oznacza naruszenie konstytucyjnego prawa do sądu.
Zastanawiam się, czy orzeczenie to nie jest przełomowe. Bo skoro zasady sprawiedliwości społecznej wymagają, by urzędnik stał na straży prawa własności, to dlaczego właściwie nie wymagać, by stał też w podobny sposób na straży innych praw? Na przykład – dlaczego właściwie nie wymagać przeprowadzania pełnego postępowania administracyjnego z udziałem wszystkich zainteresowanych stron przed opublikowaniem książki, filmu, programu telewizyjnego, artykułu w gazecie lub na blogu? Wszak publikacja taka może naruszyć na przykład czyjeś dobra osobiste, prawa autorskie czy narazić kogoś na straty wskutek wyjawienia informacji poufnych – a przecież instrumenty cywilnoprawne działają ex post (po naruszeniu prawa), a nie zapobiegają naruszeniom i są trudne do zastosowania oraz kosztowne. W świetle linii przyjętej przez TK wydaje się sensowne domaganie się tego, by każda publikowana informacja uzyskiwała najpierw pozwolenie na publikację wydawane przez stosowny urząd (na przykład reaktywowany Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk) w postępowaniu administracyjnym. Wprawdzie istnieje pewna przeszkoda – konstytucyjny zakaz cenzury prewencyjnej – no ale przecież zawsze można go z konstytucji usunąć w imię usuwania wewnętrznych niespójności. Zresztą, zakaz ten dotyczy jedynie cenzury „środków społecznego przekazu” – może możliwa byłaby interpretacja uznająca prywatne wydawnictwa, gazety, telewizje i blogi za środki przekazu niespołecznego?
Dlaczego nie wymagać też, by urzędnik stał na straży praw dziecka znacznie radykalniej, niż stoi do tej pory – to znaczy nie wymagać pozwoleń na posiadanie dzieci wydawanych po przeprowadzeniu pełnego postępowania administracyjnego? Wszak zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że dziecko urodzi się w rodzinie nieodpowiedzialnej lub zdemoralizowanej, a to zagraża jego konstytucyjnemu prawu do ochrony przed przemocą, okrucieństwem, wyzyskiem i demoralizacją. Zaś instrumenty cywilnoprawne przewidziane przez prawo rodzinne działają ex post (po naruszeniu prawa), a nie zapobiegają naruszeniom i są trudne do zastosowania oraz kosztowne. Czy nie lepiej zabezpieczać interesy dziecka zawczasu? Jego interesy mógłby reprezentować w postępowaniu administracyjnym – np. przed starostą – jakiś inny urzędnik.
No i dlaczego również nie wymagać pozwolenia na korzystanie z Internetu, po przeprowadzeniu postępowania administracyjnego z udziałem właścicieli praw autorskich do treści, które mogą być kopiowane przy użyciu komputera podłączonego do Internetu? Bo przecież właściciel takiego komputera może piracko kopiować sobie na dysk materiały objęte copyrightem, na przykład muzykę czy filmy – co sumarycznie, jak wykazują organizacje obrony praw autorskich, prowadzi do wielomiliardowych strat. A instrumenty cywilnoprawne działają ex post (po naruszeniu prawa), a nie zapobiegają naruszeniom i są trudne do zastosowania oraz kosztowne. Więc zasady sprawiedliwości społecznej wymagają, by państwo umożliwiło właścicielom praw autorskich zapobieżenie temu z góry, umożliwiając wyjęcie spod pozwolenia dostępu do stron i usług zawierających „pirackie” materiały. Co oczywiście prowadzi do wniosku, że, jak już proponował rząd, powinna być wdrożona jakaś infrastruktura techniczna pozwalająca na zablokowanie dowolnego adresu internetowego…
Całkiem możliwe, że za kilka lub kilkanaście lat zostanie wprowadzone ustawodawstwo wprowadzające takie regulacje – a jeśli ktoś będzie próbował je uchylić, to Trybunał Konstytucyjny, jak obecnie, stanie na straży zasad sprawiedliwości społecznej. Może nawet sam nakaże je wprowadzić?

9 komentarzy do “Sprawiedliwość społeczna”

  1. Dariusz Pławecki Says:

    Rany boskie, panie Jacku, niech pan tak nie pisze bo jak oni to przeczytają to tak zrobią!

  2. mental Says:

    Przeklejam komentarz z liberalis.pl usera „Rudolf”:

    „Wszystkie przykłady nijak się mają do budowy na sąsiedniej nieruchomości. Prawo cywilne nie zapewni żadnej ochrony sąsiadowi. We wszystkich podanych przykładach taka ochrona jest możliwa. W przypadku budowy skutki są nieodwracalne. Załóżmy, że wybudowałeś sobie dom w dzielnicy domków jednorodzinnych. Na sąsiedniej działce inwestor postanowił wybudować fabrykę. Zgłasza budowę organowi (zgodnie z nowelą), organ nie wyraża sprzeciwu (łatwiej dać w łapę za milczenie) w terminie 30 dni. Sąsiad o fabryce dowie się dopiero, gdy ją zobaczy. Nie było sprzeciwu więc budowa jest legalna, nawet jeśli niezgodna z miejscowym planem. Sąsiad według noweli nie ma żadnych środków przeciwko budowie, mało tego nie musi być o niej informowany.

    Prawo cywilne sąsiadowi nie zapewni w takim wypadku prawie żadnej ochrony. Wartość nieruchomości sąsiadów poleci drastycznie w dół, bo kto by chciał mieszkać obok fabryki. Prawo cywilne nie stoi temu na przeszkodzie, aby fabryka stała obok domu. Te kwestie reguluje prawo zagospodarowania przestrzennego i prawo budowlane, które mogą być przedmiotem postępowania administracyjnego. Tego postępowania według noweli miało jednak nie być. Sąsiad nie będzie więc mógł sprzeciwić się budowie podnosząc, że jest ona niezgodna z prawem budowlanym czy też przepisami dotyczącymi zagospodarowania przestrzennego. Sprzeczność zaś budowy z tymi przepisami jest obojętna z punktu prawa cywilnego i roszczeń negatoryjnych (ochrona własności) czy też posesoryjnych (ochrona posiadania).

    Jestem ciekaw czy autory równie ochoczo krytykowałby wyrok TK, gdyby za oknem nie widział już dłużej słońca ani drzew, a jedynie fabrykę i dym się z niej wydostający i nie mógłby z tym nic zrobić, nawet jeśli budowa była niezgodna prawem.”

  3. sierp Says:

    Dlaczego prawo cywilne nie zapewni ochrony?
    Jeśli ktoś poniósł faktyczną szkodę w wyniku budowy rozpoczętej przez sąsiada, to może domagać się jej naprawienia – tyle, że musi udowodnić, że taką szkodę poniósł.
    Może tu powoływać się np. na art. 144 kc (właściciel nieruchomości powinien przy wykonywaniu swego prawa powstrzymywać się od działań, które by zakłócały korzystanie z nieruchomości sąsiednich ponad przeciętną miarę, wynikającą ze społeczno-gospodarczego przeznaczenia nieruchomości i stosunków miejscowych), art. 147 kc (właścicielowi nie wolno dokonywać robót ziemnych w taki sposób, żeby to groziło nieruchomościom sąsiednim utratą oparcia), no i oczywiście na art. 415 kc. A jeśli organ nie wniósłby przewidywanego w nowelizacji sprzeciwu mimo tego, że miał taki obowiązek (np. niezgodność z planem zagospodarowania przestrzennego), to naprawienia szkody można moim zdaniem żądać od niego, na podstawie art. 417 kc, po wcześniejszej skardze na bezczynność organu do sądu administracyjnego i uzyskaniu orzeczenia, że była ona niezgodna z prawem (prawdę mówiąc, warunek wcześniejszego uzyskania takiego orzeczenia jest wg mnie celowym utrudnieniem i powinien być usunięty z kodeksu cywilnego).
    Z tym, że sama idea planów zagospodarowania przestrzennego i to, że komuś można zabronić budowy na jego działce tego, co chce tylko dlatego, że jest to niezgodne z takim planem godzi wg mnie w prawo własności – tego, kto chciałby budować. Bo to nie jest już ochrona _własności_ innych, ale ochrona ich interesów. A czemu prawo własności powinno być ograniczane tylko ze względu na czyjeś interesy? Dlaczego czyjeś prawo do wybudowania np. fabryki na własnej działce ma być ograniczane tylko ze względu na to, że sąsiadowi spadnie przez to wartość jego nieruchomości, albo że będzie on miał gorszy widok z okna? To nie ograniczy przecież jego swobody dysponowania tą nieruchomością.

  4. Ahk4iePaiv8u Says:

    Co do dzieci, to oczywiście ironię wyraził Pan przejrzyście, rzecz w tym, że państwu nie chodzi o to żeby ludzie nie mieli dzieci – tylko żeby mieli, i żeby je kontrolować kiedy już je zrobią 🙂 Sekret działania tego rodzaju konstrukcji o jakich tu dyskutujemy ( Panu, jak sądzę, znany ), polega na ustawianiu kogoś w pozycji winy. Nie ma zakazu płodzenia dzieci bez zezwolenia, ale to funkcjonariusz państwowy decyduje kto jest wystarczająco dobrym rodzicem – post factum. Na dzieciach urodzonych – nowych podatnikach – rząd w jakimś tam sensie zarabia. Na nieruchomościach zarabia więcej poprzez opłaty za wydawanie certyfikatów że dom jest „dobry” na milion sposobów, niż na odebraniu go komuś post factum – czego zresztą przyjęta metoda nie wyklucza. Jeżeli można zarobić dużo przed i jeszcze trochę po budowie – zarabiajmy, mówi państwo. Jeżeli można zarobić trochę przed urodzeniem, a zaryzykować nie zarobienie „dużo” w wyniku nieposiadania dzieci – również sprawa jest jasna.. na płodzenie zezwolenie nie jest potrzebne. Ale dziecko już urodzone trzeba zarejestrować, zapisać, oznaczyć, wysłać do przedszkola w którym nie mogą pracować osoby bez certyfikatu państwowego, a następnie do szkoły w której uczy się tego co ministerstwo uznało za dobre.. a wszystko dla społecznego dobra, względnie dobra architektury, i naturalnie dobra dzieci 😀

  5. Ahk4iePaiv8u Says:

    A co do budów, to, o ile wiem, w przeważającej większości przypadków rzeczywistość wygląda następująco – albo buduje się „na krzywy ryj” gdzieś na zadupiu, zgłasza piwnicę na ziemniaki a buduje dom itp., albo też osoby mające „kontakty” w wydawalniach certyfikatów załatwiają sobie je „taniej” różnymi metodami, budują jakąś „podstawową” wersję którą się potem kupuje – już z certyfikatami. Innymi słowy, przy zakupie nieruchomości kupuje się de facto certyfikaty, których „wyrobienie” kosztowałoby nieporównywalnie więcej.. hipotetycznie jeżeli wyrobienie wszystkich rodzajów certyfikatów dla nowo budowanej nieruchomości kosztuje powiedzmy 100 000 zł, no to ktoś kto załatwił dla fundamentów wszystkie możliwe wymagane kwitki za 50 000 sprzedaje te fundamenty z kwitkami za 75 000. I tak się to kręci.. 🙂

  6. Ahk4iePaiv8u Says:

    Notabene standardową praktyką jest, podobnie jak w przypadku opodatkowania, że opłat są tysiące i absolutnie nie mają w tytule „za wybudowanie nowej nieruchomości” – opłata za projekt „spełniający normy”, opłata za „możliwość podłączenia wody”, „możliwość podłączenia prądu”, „możliwość że dach nie spadnie mieszkańcom na głowę” i tak dalej i tak dalej. Wszystko dla bezpieczeństwa – bezpieczeństwa budującego i bezpieczeństwa społecznego ( niekonieczne w tej kolejności ). Jaki rodzaj niebezpieczeństwa dla ewentualnych sąsiadów stwarza, że mnie prąd kopnie bo źle zamontuję skrzynkę prądową, albo że dach ewentualnie spadnie mi na głowę lub będzie przeciekał – pozostaje tajemnicą niezbadaną 🙂

  7. Ahk4iePaiv8u Says:

    Syndromem nowych czasów jest, że formalnie urząd cenzorski nie istnieje. Ale za to istnieje tysiąc urzędów które łącznie, z punktu widzenia kogoś podlegającego ich cenzurze, robią mniej więcej to samo. No ale nikt nie powie że w Polsce jest cenzura, prawda? 🙂 Nie ma cenzury. Żeby zorganizować koncert trzeba mieć zezwolenie na zorganizowanie koncertu, i (teoretycznie) obiecać, że nie będzie się na tym koncercie śpiewać tego albo tamtego. Ale cenzury naturalnie nie ma. Nie wierzy Pan? to proszę spróbować zorganizować koncert jakiegoś zespołu który będzie śpiewał np. że „rząd to ch..”, albo że „policja to sk..” 🙂
    http://sepmati.wrzuta.pl/audio/4AAFQE73aBr/wzgorze_ya-pa_3_-_nie_mozna

  8. Ahk4iePaiv8u Says:

    Na dobrą sprawę, jeżeli obok mojej działki obsunie się ziemia i zrobi się dwudziestometrowa dziura, albo wszechwładna kasta urzędnicza zdecyduje wybudować tam więzienie, wartość mojej działki spadnie również. To co, może certyfikat dla ziemi z zezwoleniem na obsuwanie się, albo zakaz budowania więzienia bez zgody sąsiadów? 🙂 Dziwnym trafem budowle służace „społecznemu dobru”, budowane za „państwowe” pieniądze zawsze dostają wszystkie odpowiednie kwity, niezależnie od tego zdania sąsiadów. Ale żeby prywaciarz mógł coś wybudować obok kogoś ? O nie, co to to nie.. 🙂

  9. sierp Says:

    Robert Gwiazdowski ma takie samo zdanie jak ja:
    http://www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=935 🙂

Dodaj odpowiedź

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.