Rządy najlepszego, czyli mrzonki

Janusz Korwin-Mikke zamieścił na swoim blogu „dowód na absurdalność d***kracji”. Rozumowanie jest następujące:
„Wyobraźmy sobie, że urządzamy głosowanie – dla uproszczenia, w formie referendum. Mamy do wyboru A – i B. Załóżmy, że alternatywa jest dość jasna i zrozumiała.
Samo głosowanie jest proste: wrzucamy gałkę do urn z napisem „A” lub „B”. Potem liczymy głosy – i przyjmijmy, że wygrywa A – jak widać na załączonym obrazku.
Następnie głosy w urnie porządkujemy wedle jakiejś, powszechnie uważanej za pozytywną, cechy. Przyjmijmy, że jest to inteligencja – ale mogą być i inne: doświadczenie polityczne, samodzielność, wiedza, majątek, jakaś kombinacja tych cech – wszystko jedno. W każdej z urn na górze są więc głosy najinteligentniejszych wyborców – u dołu tych najmniej inteligentnych. Oczywiście: wszelkie pomiary są niedokładne, na pewno są błędy – ale statystycznie im kulka jest wyżej w urnie, od bardziej inteligentnego wyborcy pochodzi.
Następnie odcinamy z obydwu urn wyborców o IQ poniżej 106 (o ile pamiętam: średnia dla Polaków – ale pedantom z góry piszę, że nie chce mi się sprawdzać, bo nie ma to znaczenia) – i liczymy głosy tylko górnej półki.
Mamy dwie możliwości:
1) wynik wśród nieobciętych nie zmieni się. W takim razie ci o inteligencji niższej szli do urn niepotrzebnie, marnowali tylko swój czas i robili tłok w komisjach, powodując kolejki, przedłużając liczenie itd.
2) Wynik się (jak na obrazku) zmieni. Co oznacza, że o wyniku wyborów w głosowaniu powszechnym zadecydowali ci najmniej inteligentni.
Innymi słowy: głosowanie tych „gorszych” jest ZAWSZE albo niepotrzebne – albo szkodliwe.
Rozumowanie to można, oczywiście, powtarzać, podnosząc poprzeczkę – aż dochodzimy do głosowania jednostki.”

Jest to jednak rozumowanie niepoprawne.
Opiera się ono bowiem na ukrytym założeniu, że jeżeli o wyborze zadecydują ludzie najmniej inteligentni, to jest to zawsze szkodliwe. Założenie to jest błędne. Po pierwsze, wyższa inteligencja nie jest równoznaczna z wyższą kompentencją w określonej sprawie, więc może być tak, że w pewnych przypadkach wybór osoby mniej inteligentnej jest właściwszy niż tej bardziej inteligentnej. Po drugie (i ważniejsze!) ani wyższa inteligencja, ani większa kompetencja nie gwarantuje, że wybór będzie słuszny. Wyobraźmy sobie, że kwestią, nad którą się głosuje jest to, czy obciążyć wszystkie osoby z IQ poniżej 120 specjalnym podatkiem na rzecz osób z IQ powyżej 120. Jest całkiem prawdopododobne, że gdyby głosowały tylko osoby z IQ powyżej 120, to wynik byłby „tak”. Pytanie – czy wybór ten byłby słuszny?
Odpowiedź na to pytanie zależy oczywiście od tego, jak zdefiniujemy „słuszność”. Tym niemniej błędem jest zakładać, że większa inteligencja czy kompetencje w danej dziedzinie spowodują, że człowiek automatycznie będzie kierować się jakimiś ideałami, „dobrem ogółu”, a nie własnym egoistycznym interesem. Wyobraźmy sobie, że najinteligentniejszą jednostką w społeczeństwie jest ktoś w rodzaju profesora Moriarty’ego, genialnego złoczyńcy z opowiadań Conan Doyle’a. Czy ktoś taki powinien podejmować decyzje dotyczące całego społeczeństwa, czy jednak lepiej włączyć do procesu decyzyjnego tych mniej inteligentnych?
Według samego JKM, lepszym kryterium od inteligencji jest specyficznie rozumiana „umiejętność rządzenia”:
„Przypominam, że „inteligencji” użyłem tylko dlatego, że jest w miarę łatwa do wyobrażenia i zmierzenia. Znacznie ważniejszą cechą jest umiejętność rządzenia. Potomek monarchy uczy się tego od kołyski, z rozmów przy stole – a założyciel dynastii udowodnił, że tę umiejętność posiada; udowodnił tym, że władzę zdobył!”
Innymi słowy, mamy tu założenie, że decyzje podejmowane przez ludzi o największej „umiejętności rządzenia” – mierzonej m. in. skutecznością zdobywania władzy – są z definicji „najlepsze”. Przyznam, że właśnie to jest dla mnie założeniem absurdalnym. Umiejętność zdobycia (i utrzymywania) władzy nie oznacza umiejętności rządzenia rozumianej jako umiejętność podejmowania słusznych decyzji. Historia zna liczne przypadki ludzi, którzy zdobyli władzę, a następnie zapisali się jako osoby wyjątkowo niekompetentne lub tyrani (w dzisiejszym znaczeniu tego słowa). Lenin czy Mao, czy Hitler (a tak – dlaczego o „umiejętności rządzenia” ma przesądzać tylko zdobywanie władzy siłą, a nie sprytem w wyniku przekonania do siebie wyborców?) władzę zdobywali, a co było później… każdy wie. (Z dawnych władców można przytoczyć tu np. Qin Shi Huanga czy Czyngis-chana). Również wychowanie do sprawowania władzy tego nie gwarantuje – przykładami mogą być cesarze rzymscy Domicjan i Kommodus, wielki książę moskiewski Iwan Groźny i jego syn Fiodor, Wielki Mogoł Aurangzeb czy współczesny władca Korei Północnej Kim Dzong Il…
Można oczywiście powiedzieć, że w takim razie zamiast inteligencji czy „umiejętności rządzenia” wystarczy podstawić do „dowodu” JKM zdolność do podejmowania słusznych decyzji, i otrzymamy wniosek, że najlepiej pozostawić wybór w rękach jednostki, która takie decyzje podejmuje najczęściej. Problem jednak w tym, że po pierwsze nie wiemy, czy ktoś taki istnieje (bo może być tak, że zdolność do podejmowania słusznej decyzji w jednej sprawie nie ma nic wspólnego ze zdolnością do podejmowania słusznych decyzji w innych sprawach), a po drugie nawet jeśli ktoś taki istnieje, to nie mamy sposobu, by go z całą pewnością wskazać, bo wymagałoby to przeprowadzenia nieskończonej liczby eksperymentów. Żeby myśleć o wyłonieniu choćby kandydata na kogoś takiego, konieczne byłoby najpierw przeprowadzenie wielu eksperymentów z podejmowaniem decyzji w różnych sprawach, no i oczywiście określenie kryteriów słuszności. A co, jeśli przy określaniu tych ostatnich pomylimy się? Wszak jeszcze nie będzie wiadomo, kto jest osobą podejmującą najsłuszniejsze decyzje…
Obawiam się, że marzenia o rządach Aristosa – „najlepszego” – na zawsze pozostaną mrzonkami.

18 komentarzy do “Rządy najlepszego, czyli mrzonki”

  1. ufamci Says:

    tak bardzo się zgadzam że nawet nie musiałem czytać twego uzasadnienia i poczułem się zobowiązany umieścić nikomu niepotrzebny komentarz

  2. emjot Says:

    Kwestia zdobycia i utrzymania władzy jest bardzo istotna, a może nawet kluczowa dla pokoju. Rządy (pod tym względem) najlepszych gwarantują sprawne rozbijanie opozycji i kanalizują działalność społeczeństwa w rozwój (np. gosp, kulturowy). Sprzyja to specjalizacji (społeczeństwo klasowe). To jest już wartość.

  3. fugazi Says:

    Przeświadczenie JKM (nie ukrywa również że i moje) o większej skuteczności rządów wybranych przez mądrych w odróżnieniu od rządów wybranych przez wszystkich wynika z mniejszego prawdopodobieństwa wyboru głupca.

    Nie zaprzeczysz przecież, że prawdopodobieństwo bezpiecznego pilotażu samolotu będzie większe, jeżeli o wyborze pilota zadecydują fachowcy a nie przypadkowi wyborcy.

    Tak samo wybory dokonywane przez wąską grupę będą obarczone mniejszym błędem, mniejszym ryzykiem wyboru na szefa państwa głupca o ile wyborcy zostaną odpowiednio wyselekcjonowani.

    Oczywiście mniejsze prawdopodobieństwo nie oznacza brak takiej opcji.
    Pozostają do rozwiązania także rozmaite problemy techniczne, typu: w jaki sposób wyłonić ową wąską grupę specjalistów. Ale to tylko problemy techniczne, liczy się zasada – prawdopodobieństwo wyboru dobrego przywódcy przez większość jest mniejsza niż przez kilku światłych a jlepiej przez jednego „najświatlejszego” wyborcę.
    Najświatlejszy i jest to bardzo prawdopodobne nie popełni głupstwa.

    Pozdrawiam
    Fugazi

  4. sierp Says:

    Tylko, że JKM doprowadza to do absurdu, twierdząc, że istnieje „najlepsza” jednostka a potem usiłując postawić znak równości pomiędzy hipotetycznym „najlepszym”, a faktycznymi jedynowładcami.
    Wyłonienie „najlepszego” to nie „problemy techniczne”, bo najpierw ktoś (kto? skoro nie znamy jeszcze „najlepszego”) musi określić kryteria „najlepszości”, a potem potencjalni kandydaci muszą zostać eksperymentalnie sprawdzeni. I wcale nie wiemy, że uda się wskazać „najlepszego”, bo może się okazać, że ten, kto podejmował trafne decyzje w przeszłości może podejmować nietrafne w przyszłości. Poza tym w sytuacji, gdy ten „najlepszy” dostałby realną monopolistyczną władzę nad innymi, to mógłby podejmować trochę inne decyzje niż w warunkach „eksperymentalnych”…
    Zapomina się, że wszyscy ludzie mają swoje własne interesy i przede wszystkim dbają właśnie o nie. Dlaczego wąska grupa mądrych miałaby dbać o dobro szerokiej rzeszy głupszych? A zakładanie, że nie będzie konfliktu interesów w przypadku polityki nie ma absolutnie podstaw.

  5. Szime Says:

    Problem wskazany przez p. Sierpińskiego jest realny. Nie ma sposobu, by jakkolwiek zdefiniowani 'najlepsi’ nie zaczęli uchwalać praw dających im przywileje kosztem 'gorszych’. To samo jednak tyczy się także demokracji, w której chwilowa większość może uchwalać prawa dające jej przywileje kosztem mniejszości (a że w różnych sprawach są różne większości bilans netto może być ujemny dla wszystkich). To że w decyzje podejmowane przez 'najlepszych’ będą rozsądniejsze od decyzji podejmowanych przez całą masę jest oczywiste z definicji. Pozostaje pytanie, czy nadużywanie władzy dla własnych interesów będzie większe w sytuacji, gdy większość rządzi mniejszością, czy w sytuacji gdy mniejszość rządzi większością. Osobiście skłaniałbym się do przekonania, że wyzysk będzie jednak mniejszy przy rządach mniejszości, bowiem mniejszość jako słabsza liczebnie musi się miarkować w swych zapędach, aby nie zostać zmieciona ze sceny przez nadmiernie wyzyskiwaną większość. Co ma natomiast ograniczyć zapędy większości?

  6. fugazi Says:

    > I wcale nie wiemy, że uda się wskazać “najlepszego”, bo może się okazać, że ten, kto podejmował trafne decyzje w przeszłości może podejmować nietrafne w przyszłości.

    Ale nie zaprzeczy Pan temu, że prawdopodobieństwo tego, iż tak wybrany okaże się idiotą jest mniejsze od sytuacji kiedy wybierają wszyscy.
    Jednak selekcją posiłkują się poważne firmy w procesie rekrutacji wybierając najbardziej pożądanego pracownika. Nawet tych wysokiego szczebla nie omijają testy kompetencji.
    My zaś w pewnym sensie powierzamy przypadkowo kreowanym półinteligentom swoje pieniądze a co gorsza los najbliższych.
    Mieszkam w mieście w którym tłuszcza wybrała dwukrotnie nie doś że TW to do tego skończonego idiotę, który doprowadził miasto prawie półmilionowe na skraj bankructwa narażając na wielomilionowe odszkodowania i utratę reputacji. Gość nie zaliczyłby testów promujących do 4 klasy szkoły podstawowej a tu masz los – prezydent.

    >Dlaczego wąska grupa mądrych miałaby dbać o dobro szerokiej rzeszy głupszych?

    Dlatego, że mądrzejsza grupa wyznaje wartości nadrzędne ponad tymi indywidualnymi.
    Nie docenia pan Panie Jacku potęgi testów. Można za ich pomocą wyeliminować jednostki nieodpowiednie. To jak będą skomplikowane aby wynik był najbardziej uczciwy, czy uczciwy sam jego przebieg to kwesta techniczna.

    Oczywiście metoda doboru przywódcy wybieranego w ten sposób bardziej przydatna jest u nas gdzie „wykolejony” nasz charakter narodowy predysponuje nas do wyboru patałacha bardziej niźli wizjonera.

    Pozdrawiam
    Fugazi

  7. sierp Says:

    „Ale nie zaprzeczy Pan temu, że prawdopodobieństwo tego, iż tak wybrany okaże się idiotą jest mniejsze od sytuacji kiedy wybierają wszyscy.”

    Zapewne tak będzie, tylko że trudno mi wyobrazić selekcję. Bo tak naprawdę powinna ona polegać na sprawdzeniu, jak dana osoba wybierze w określonych sytuacjach. Można by opracować jakiś symulator procesów politycznych. Tylko… jak go opracować, jak tak naprawdę nie wiemy na pewno, jak te procesy przebiegają? Żeby przetestować kogoś w ten sposób, musielibyśmy już z góry wiedzieć, jakie wybory są dobre, a jakie złe…
    Więc może lepiej testować na „żywym materiale”? Na przykład wprowadzić wymóg praktykowania w polityce, jak to robili Rzymianie? Tylko na jakich podstawach oceniać, czy podjęte w trakcie tego praktykowania decyzje były dobre, czy złe? Czasami nie jest to jednoznaczne, czasami okazuje się to po wielu latach…

    „Dlatego, że mądrzejsza grupa wyznaje wartości nadrzędne ponad tymi indywidualnymi.”

    W to absolutnie nie wierzę. Być może czasami nawet lepiej, by przy władzy był głupiec, bo nie będzie wiedział, jak zaszkodzić…

    „Nie docenia pan Panie Jacku potęgi testów. Można za ich pomocą wyeliminować jednostki nieodpowiednie. To jak będą skomplikowane aby wynik był najbardziej uczciwy, czy uczciwy sam jego przebieg to kwesta techniczna.”

    A kto będzie te testy układał i na podstawie jakich kryteriów?
    Obawiam się, że jeśli do układania takich testów wzięliby się „fachowcy” wyznaczeni przez polskie ośrodki akademickie, to libertarianie i zwolennicy ekonomii austriackiej poodpadaliby w przedbiegach…
    Poza tym w testach można oszukiwać. Rodzi się kolejne pole do korupcji.
    To nie są „kwestie techniczne”, które można zbagatelizować.
    Walter Jon Williams napisał powieść SF „Aristoi”, gdzie jest opisane społeczeństwo, w którym władców wybiera się właśnie w taki sposób. Jednak w końcu okazuje się, że systemem egzaminów ktoś manipuluje…

  8. sierp Says:

    Szime – antyspam przechwycił twój komentarz, stąd opóźnienie.

  9. Szime Says:

    ad sierp – dzięki za wyłowienie z otchłani

  10. bitelz Says:

    przeciez eksperyment JKM mozna odwrocic: sortujemy glosy wg IQ, ale od NAJNIZSZEGO do NAJWYZSZEGO, po czym odcinamy najwyzszy i patrzymy.
    chodzi o to ze inteligencja czy inna pozytywna charakterystyka w zaden sposob nie gwarantuje „slusznosci” wyboru. udowodnil to pan Jacek powyzej, w przykladzie z „IQ 120”. bledne jest przekonanie utylitarian o tym, ze decyzje moga byc obiektywnie sluszne i obiektywnie dobre. przeciez sam JKM glosi, ze socjalizm jest „be” do dokonuje transferu bogactwa od jednych do drugich wlasnie uzywajac obiektywnego dobra ogolu jako argumentu! kazda decyzja POLITYCZNA powoduje przymusowy transfer bogactwa z rak jednych do drugich: podejscie „lewicowe” rozni sie od „prawicowego” tylko zestawem kryteriow uzywanych do podjecia decyzji o takim przymusowym transferze.

  11. ABW Says:

    (na wstępie witam wszystkich, to mój pierwszy wpis na tym forum)

    Chciałbym zauważyć, że u JKM „dowód” jest tylko przejściem do stwierdzenia, że najlepsze są rządy jednostki.

    Kluczowe jest moim zdaniem stwierdzenie, że jednostka, która zdobyła władzę, udowodniła tym samym swą przydatność do rządzenia. Eliminuje to całkowicie problem wyboru, gdyż pozostałe jednostki albo pozwalają sobą rządzić pośrednio przyznając rację, że obecny władca jest najlepszym z możliwych w danym czasie, albo też rzucają mu wyzwanie i same próbują przejąć władzę.

    Cały problem w tym, że kryteria doboru „najlepszego władcy” mogą być bardzo różne. JKM po prostu przyjął, że najlepszy jest ten, który faktycznie rządzi. Oczywiście pociąga to za sobą stwierdzenie, że ludzie tacy jak Hitler i Stalin byli najlepszymi władcami, na jakich „stać” było ówczesne społeczeństwa.

  12. Karoll Says:

    Ale poprzedniego dnia p. JKM napisał:

    >Jest po prostu niewiarygodne, do jakiego stopnia wszyscy Państwo >jesteście zniewoleni przez stosowane dzień w dzień pranie mózgów! Nawet >ludzie życzliwie pragnący dowiedzieć się czegoś o wprowadzeniu >monarchii pytają: „Jak wybrać króla?”!!

    >Samo to pytanie świadczy, że jesteście Państwo d***kratami! Gdyby król >został wybrany, to z definicji ustrój byłby d***kratyczny, a nie >autokratyczny!!! Zamiast monarchii otrzymalibyście Państwo w >najlepszym razie hitleryzm lub faszyzm.

    Hitler został wybrany w wyborach, Stalin doszedł do władzy przez poparcie członków swojej partii.

    A w czasie, kiedy nasi sąsiedzi mieli takich wspaniałych przywódców, w Polsce rządził Piłsudski. Również socjalista i rewolucjonista, podobno także agent – ale chyba o wiele lepszy władca od tamtych. Co czyni taką różnicę? Może brak dumy, pychy, że został wybrany, że teraz może zrobić wszystko, co mu się podoba. Zdobył władzę przez zawłaszczenie, tak w 1918 jak i w 1926.

    Najlepsze kryterium wyboru wodza to umiejętność dostrzeżenia możliwości zarządzania rzeczami, które nie są zarządzane przez nikogo. Zdolność odnalezienia własności niczyjej. Ja tak rozumiem anarchizm. Można by też wymyślić coś pośredniego między anarchokapitalizmem a demokracją: głosują ci, którzy dobrowolnie oddają pieniądze państwu, a moc ich głosu jest proporcjonalna do wysokości oddanej sumy. To też jakaś selekcja.

  13. sierp Says:

    Władców w rozmaitych miejscach i czasach wybierano i wcale nie oznaczało to, że ustrój był demokratyczny.
    Czy w Rzymie za królestwa (króla wybierali kapłani i zgromadzenia rodów) była demokracja? A za cesarstwa, kiedy to cesarzy często wybierało wojsko albo senat?
    Czy u Germanów we wczesnym średniowieczu była demokracja? A władców wybierano na wiecach, choć zwykle z rodu królewskiego.
    Czy w Polsce za Jagiellonów, których tak naprawdę wybierano (tron nie był automatycznie dziedziczny) była demokracja? A potem, kiedy to króla wybierała szlachta?
    Czy jak Rudolfa Habsburga wybrano na cesarza, to była demokracja?
    Czy w Kościele katolickim, a wcześniej w Państwie Kościelnym, była demokracja? A papieża się wszak wybiera…

    Jeśli powiedzieć, że Stalin zdobył władzę przez poparcie członków swojej partii, to Piłsudski też. Przecież nie zdobył jej sam. Zresztą w 1918 r. proszono go o wzięcie władzy, i otrzymał ją z rąk Rady Regencyjnej, a nie wziął jej siłą.
    A jeśli uznać, że w 1926 r. wziął ją sam siłą… to czym ta metoda zobycia władzy różni się od puczu Lenina w 1917?
    Więc to nie o metodę zdobycia władzy chodzi, tylko o człowieka…

  14. kmc Says:

    Wynika z tego iż, prawo głosu powinny mieć również dzieci…

  15. Karoll Says:

    Wybór przywódcy to pewien element demokracji, który ma wpływ na to, kim będzie ten przywódca. Pan JKM upraszcza więc, zgodnie ze swoim stylem.

    Skoro już poruszyłem Piłsudskiego, to trzeba uściślić, że zdobył rządy jako przywódca wojskowy i zwolennik niepodległości, a poparły go wszystkie siły polityczne kraju poza komunistami. Co więcej, zdobył władzę prosto po przyjeździe z niemieckiego więzienia. Miał więc zwolenników wśród całej elity narodu. Elity – a nie jak Hitler większości…

    Przez pojęcie zawłaszczenie nie rozumiem przejęcia siłą, ale właśnie przejęcie pokojowe bądź prawie pokojowe. Zamach majowy nie był dla marszałka zbyt wielkim wysiłkiem organizacyjnym, władza była po prostu bardzo słaba. To wcale nie znaczy, że oceniam to wydarzenie pozytywnie. Był to po prostu mało konfliktowy ruch.

    Lenin z kolei przejął władzę jako przywódca klasy, nie państwa. Jego główni wrogowie byli wszędzie wokół niego. Musiał podtrzymywać i rozwijać swoją nienawiść, aby utrzymać się przy władzy, Stalin również.

    Istotą demokracji jest również przemoc – nie ważne, jak pięknie zostanie później przyozdobiona. Brutalna gra sił, w której nie liczy się racja, lecz większość. Ktokolwiek się tej większości przeciwstawi, jest wrogiem absolutnym.

    Ktoś może trochę się zagubić – zawłaszczenie będzie się kojarzyć z spiskiem, puczem, karabinami – czymś złym. Według pacyfistów. Ale to nie przemoc jest zła – zła jest reglamentacja przemocy. Tworzenie partii, ideologii które mają się przeciwstawiać innym ideologiom. To właśnie czyni różnicę: jedność narodu polskiego kontra wielkie podziały społeczne w Rosji i w Niemczech, które powstały po to, aby ktoś mógł zatriumfować w wielkich konfliktach wewnętrznych. Warunki do powstania takich konfliktów tworzy najczęściej demokracja: w Rosji rząd Kiereńskiego, a w Niemczech – właśnie to, o czym pisał pan Blankertz.

  16. Karoll Says:

    Można powiedzieć, że nieistotne są bezpośrednie wydarzenia towarzyszące przejęciu władzy, ale sama istota tej władzy, umiejętność rozwiązywania przez nią konfliktów – bądź ich wywoływania. Demokracja jest wygodna dla rządzących – nie strzelają do siebie, nie zamykają się nawzajem w więzieniach. Ale jaką papkę są w stanie zrobić z umysłów ludzkich, ile nienawiści w nich posiać, aby samemu mieć dobrze – temu nie mogę się nadziwić.

  17. Karoll Says:

    >To że w decyzje podejmowane przez ‘najlepszych’ będą rozsądniejsze od decyzji podejmowanych przez całą masę jest oczywiste z definicji. Pozostaje pytanie, czy nadużywanie władzy dla własnych interesów będzie większe w sytuacji, gdy większość rządzi mniejszością, czy w sytuacji gdy mniejszość rządzi większością. Osobiście skłaniałbym się do przekonania, że wyzysk będzie jednak mniejszy przy rządach mniejszości, bowiem mniejszość jako słabsza liczebnie musi się miarkować w swych zapędach, aby nie zostać zmieciona ze sceny przez nadmiernie wyzyskiwaną większość. Co ma natomiast ograniczyć zapędy większości?

    O to właśnie chodzi. Z czasem niektóre demokracje poddają się „tuningowi” w postaci rozmaitych realnych i pozornych metod utrzymywania praw mniejszości, ale to już nie to. Wszystkie takie prawa mniejszości opierają się na woli ich stanowienia przez większość – są tym nieodwracalnie skażone.

  18. Algernon Says:

    Myszka Miki robi tu pewien logiczny błąd. Podzieliwszy „gałki” na lepsze i gorsze, napisał, że jeśli podziały głosów lepszych i gorszych będą takie zame, to znaczy, że zadecydowały głosy gorsze. Oczywista nieprawda, gdyż w tych dyskryminacyknych pseudowyborach i tak ZWSZE (takie jest założenie tego chorego eksperymentu) decydują głosy lepszych.
    Poza tym, w praktyce takiego głosowania, głosy nie mogłyby być oddawane na żadnych gałkach, gdyż każdy musalby przecież mieć przypisaną wartość kryterium dyskryminacji. Pseudowybory byłyby więc praktycznie jawne.
    Co do zaś królów, to przykład Ludwików Kolejnych dowodzi, jak można mieć resztę społeczeństwa w de i rządzić tak, żeby „rząd się sam wyżywił”.

Dodaj odpowiedź

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.