Counter-Strike zakazany – na początek w Brazylii
Sędzia Carlos Alberto Simões de Tomaz ze stanu Minas Gerais w Brazylii wydał wyrok zakazujący rozpowszechniania znanej komputerowej gry Counter-Strike. Wyrok ma obowiązywać w całym kraju. Nośniki z grą i wszystko, co jest z nią związane (np. książki czy czasopisma) ma być usunięte ze sklepów. Za niepodporządkowanie się grozi grzywna w wysokości 5000 reali (ok. 7000 złotych).
Na szczęście sama gra może podobno pozostać na serwerach i gracze nie będą karani.
Powód zakazu? Zdaniem sędziego, gra zachęca do naruszania porządku społecznego, zagraża demokratycznemu państwu i bezpieczeństwu publicznemu.
Zabronione zostało rownież rozpowszechnianie innej gry – EverQuest.
Pozostaje tylko czekać, aż inne państwa wezmą przykład. Wszak te gry – i inne podobne też – to problem ogólnoświatowy. Jak narkotyki.
A za kilkadziesiąt lat specjalne agencje na całym świecie będą walczyć z mafiami dilerów komputerowych…
19 stycznia, 2008 at 12:59
Jak widać, obszar wolności na świecie się poszerza…
Z trochę innej, ale podobnej beczki. Ciekawy temat to zakaz palenia, który coraz częściej pojawia się w krajach miłościwie panującej nam UE. Wczoraj w tv jakiś platfus opowiadał, że i w Polsce nieunikniony jest zakaz palenia w miejscach publicznych, a i pewien PiS-owiec przekonywał, że to świetny pomysł. Coś ich jednoczy, może wrócą do idei PO-PiSu? 😉
Dla mnie to skandal, że właściciel knajpy nie może/nike będzie mógl decydować, czy wolno u niego palić. mam nadzieję, że zajmiesz się kiedyś tym tematem.
Pozdrawiam.
19 stycznia, 2008 at 16:50
Jeśli chodzi o zakazy palenia – to jestem za takimi zakazami w zamkniętych pomieszczeniach będących własnością publiczną (np. poczekalniach dworcowych, szkołach itp.) – tam, gdzie nie palący nie mogą w sposób łatwy uniknąć wdychania dymu z papierosów (ja nie palę – no nie powiem, żebym nigdy nie miał papierosa w ustach…ale to dlatego, żeby nie było gadania, że się boję czy że mamusia na mnie nakrzyczy). We wszelkich innych przypadkach palenie – sądzę – powinno być dozwolone.
Decyzja brazylijskiego sędziego to rzeczywiście niezła bzdura – o tym, czego można by zakazać w oparciu o rozumowanie, na jakim ta decyzja niewątpliwie się opiera, pisałem trochę w swoich tekstach.
21 stycznia, 2008 at 16:58
To całe szaleństwo związane z zakazem palenia zostało świetnie sparodiowane w jednym z odcinków sitcomu „The IT Crowd”. Polecam http://www.youtube.com/watch?v=6vDtMAAG2gI
21 stycznia, 2008 at 19:31
„w zamkniętych pomieszczeniach będących własnością publiczną (np. poczekalniach dworcowych, szkołach itp.)”
a ja nie rozumiem czemu poczekalnie i szkoly maja byc wlasnoscia publiczna? np. tak w UK i Irlandii przecietny obywatel uzasadnia zakaz palenia w pubach: „przeciez to wlasnosc publiczna”, mowi. „kazdy ma prawo isc do pubu”, mowi inny.
uwolnijmy „poczekalnie i szkoly” od pietna publicznosci i wtedy wlasciciel (czyli w sumie klient) zdecyduje gdzie palic a gdzie nie.
22 stycznia, 2008 at 07:36
JKM od dłuższego czasu sili się na swoim blogu wykazanie (matematycznie!), że nie opłaca się ubezpieczać od zdarzeń losowych. Liczy sobie wartość oczekiwaną liczby złotówek na koncie, i wychodzi mniejsza – koniec dowodu 🙂 Powiedział nawet, że warto postawić cały swój majątek (chyba razem z ostatnimi gaciami) na zakład 60%-40% w celu podwojenia. Zapomniał o marginal utility i diminishing returns…
Polecam to po prostu jako temat do obśmiania (tzn. „debaty” 😉 ). Trzeba zmienić sytuację, w której taki ignorant ekonomiczny jest ikoną libertarianizmu.
23 stycznia, 2008 at 12:42
Odnośnie komentarza Bitelza.
To, czy poczekalnie dworcowe, szkoły (a także urzędy, szpitale, komendy policji itd.) powinny być własnością publiczną, to jedna sprawa. Można być oczywiście za prywatyzacją dokładnie wszystkiego – z wojskiem, policją, aparatem sprawiedliwości – i nawet ogólnodostępnych terenów typu ulice, place i parki w miastach – ale póki co pozostaje nagim faktem, ze przynajmniej niektóre z tych miejsc są własnością publiczną i sądzić można, że będą nią jeszcze długo.
Dlaczego uważam. że zakaz palenia w zamkniętych pomieszczeniach będących własnością państwa czy samorządu terytorialnego (mam tu na myśli oczywiście zakaz wprowadzony na mocy ustawy lub wyraźnego upoważnienia ustawowego) jest – powiedzmy – najłatwiejszy do usprawiedliwienia? Otóż po pierwsze, w zamkniętym pomieszczeniu, ci ludzie, którzy nie mają ochoty truć się dymem z papierosów (a dym wydychany przez palacza jest bardziej szkodliwy od tego, który wciąga on do swoich płuc – choć jest oczywiście znacznie bardziej rozrzedzony) są znacznie bardziej narażeni na jego przymusowe wdychanie, niż mogliby być narażeni na terenie otwartym. Po drugie, wydaje mi się – choćby na wyczucie – że władze publiczne mogą w większym stopniu regulować takie sprawy, jak choćby palenie papierosów, w tych miejscach, które do nich należą – niż w tych, które nie są ich własnością.
Pozwolę też sobie odwołać się do zagadnienia, w kwestii którego wypowiadałem się wielokrotnie i na temat którego mam zdanie – powiedzmy – dość wyrobione, a mianowicie wolności słowa. W orzecznictwie Sądu Najwyższego USA – na które nieraz powoływałem się w swoich artykułach – istnieje takie pojęcie, jak „captive audience” – czyli przymusowi – lub tłumacząc jeszcze bardziej dosłownie – uwięzieni (choć to ostatnie słowo trzeba by oczywiście wziąć w pewien cudzysłów) słuchacze (względnie widzowie – a ogólnie mówiąc odbiorcy). W sytuacji. w której występuje występuje takie właśnie niedobrowolne audytorium – tzn. ludzie nie mogą w sposób względnie łatwy uniknąć kontaktu z niekoniecznie pożądaną przez nich ekspresją, władze mogą wprowadzić pewne ograniczenia wypowiedzi – choć ograniczenia te – generalnie rzecz biorąc – muszą być neutralne z punktu widzenia treści tych wypowiedzi. Jak bowiem w pewnym orzeczeniu stwierdził Sąd Najwyższy USA „nikt nie ma prawa do tego, by narzucać nawet dobre idee niedobrowolnym odbiorcom”. Jeśli więc władze mogą w jakimś stopniu ograniczać prawo do korzystania z jednej z najbardziej podstawowych wolności, jaką jest wolność słowa – po to, by chronić ludzi przed przymusowym wciskaniem w ich uszy lub oczy nie koniecznie pożądanych przez nich idei (choć znowu – pojęcie „przymusowego audytorium” – właśnie dlatego, że jest potencjalnie bardzo rozciągliwe – wszyscy bowiem jesteśmy w jakimś sensie tego słowa zmuszeni do tego, by oglądać np. billboardy reklamowe na ulicach – musi być interpretowane bardzo wąsko i tak też traktuje je Sąd Najwyższy USA: przykładowo, sąd ten uznał, że doktryna „przymusowych słuchaczy” nie ma zastosowania w stosunku do sytuacji, w której pewien facet pojawił się na korytarzu sądowym w kurtce z wyraźnym napisem „Fuck the draft” (czyli „Pierdolić pobór do wojska” (rzecz miała miejsce w czasie wojny w Wietnamie) jako, że ci mogliby się poczuć dotknięci tym wulgarnym napisem łatwo mogli uniknąć dalszego drażnienia ich wrażliwości zwracając wzrok w inną stronę). Jednak, o ile uniknięcie oglądania jakiegoś napisu na kurtce nawet w takim miejscu, jak np. korytarz w sądzie jest zazwyczaj sprawą łatwą, to uniknięcie w takim miejscu przymusowego wdychania dymu tytoniowego może być znacznie trudniejsze – lub wręcz niemożliwe.
Chciałbym też zauważyć, że wielu miejscach, będących własnością publiczną, jakie miałem na myśli, ludzie przebywają w wyniku po prostu życiowej konieczności – weźmy tu choćby środki komunikacji miejskiej, którymi znaczna część ludzi codziennie podróżuje z domu do zakładu pracy. Największy chyba „absolutysta” jeśli chodzi o interpretację Pierwszej Poprawki do Konstytucji USA, jakim wśród sędziów amerykańskiego Sądu Najwyższego był William O. Douglas stwierdził (co prawda w votum separatum), że puszczanie przez głośniki w środkach komunikacji miejskiej w Waszyngtonie muzyki i reklam handlowych jest niedopuszczalne. Jak bowiem sędzia Douglas (jakiś czas temu napisałem o nim artykuł – zob. http://b.kozlov1.webpark.pl/douglas.htm . napisał w swej opinii „słuchacze w tramwaju są przymusowymi słuchaczami. To jest kwestia konieczności a nie swobodnego wyboru” – choć dodał – Oczywiście, ktoś, kto jest w publicznym pojeździe nie może skarżyć się na hałas lub paplaninę innych głosów. Ktoś, kto wkracza w jakiekolwiek publiczne miejsce poświęca część swojej prywatności. Mój protest jest przeciwko inwazji w prywatność ponad i poza ryzyko związane z podróżowaniem”. Jeśli więc czymś uzasadnionym jest ochrona ludzi w środkach komunikacji miejskie przed narzucaniem im na siłę muzyki i reklam – to czy może być czymś nieuzasadnionym ochrona ludzi znajdujących się w takim miejscu – w którym są oni z powodu życiowej konieczności – przed przymusowym wdychaniem śmierdzącego i szkodliwego dymu tytoniowego?
Głównym jednak punktem spornym, jeśli chodzi o kwestie zakazu palenia tytoniu jest problem dopuszczalności narzucenia przez władze takich zakazów w tych miejscach, które są co prawda publiczne w tym sensie, że są ogólnodostępne, ale stanowią prywatną własność: chodzi oczywiście o puby, kawiarnie, bary, restauracje itp. Odnośnie narzucanych odgórnie przez władze zakazów palenia w takich miejscach mam już spore wątpliwości. Po pierwsze, zakazy takie w sposób oczywisty stanowią ingerencję w prawo ich właścicieli do dysponowania swoją własnością – problem ten nie występuje w przypadku zakazów palenia w miejscach należących do samych władz publicznych. Po drugie, w miejscach takich, jak puby, kawiarnie, czy restauracje ludzie przybywają z reguły z własnego, wolnego i nie przymuszonego wyboru – w przeciwieństwie do takich miejsc, jak np. autobusy miejskie, w których przebywają oni z życiowej konieczności. Po trzecie wreszcie, w społeczeństwie, w którym znaczna część ludzi nie pali tytoniu i jest swego rodzaju moda na nie palenie wolny rynek i związane z nim prawo popytu i podaży w sposób naturalny wymusza powstanie takich lokali gastronomicznych, w których palić nie wolno, że nie ma takiego problemu, że ci ludzie, którzy chcieliby np. pójść na kawę czy piwo, a jednocześnie nie chcieliby wdychać dymu z papierosów, tak naprawdę nie mają gdzie się udać.
I – na koniec (choć w gruncie rzeczy należałoby od tego zacząć) trzeba zadać pytanie, co może usprawiedliwiać odgórne zakazy palenia tytoniu w społeczeństwie szanującym ludzką wolność? Otóż – moim zdaniem – jedynym dopuszczalnym celem takich zakazów może być ochroną przed wdychaniem dymu tytoniowego (co do którego nie ma wątpliwości, że jest on szkodliwy dla zdrowia) przez te osoby, które byłyby zmuszone do wdychania go wbrew swej woli. Nie może być takim celem (a każdym razie, nie jest według mnie celem usprawiedliwionym) promowanie zdrowego tryby życia. Jeśli można zakazywać palenia papierosów dlatego, że szkodzą one zdrowiu – to dlaczego nie można by zakazywać jedzenia zbyt tłustej żywności, używania nadmiernej ilości cukru (co ponoć akurat robię) albo oglądania wywołujących niezdrowe emocje filmów? Takie myślenie jest prostą drogą do totalitaryzmu. Zdrowy tryb życia należy oczywiście promować – ale należy to czynić za pomocą edukacji i perswazji, a nie zakazów. Z tego samego względu (i oczywiście jako konsekwentny zwolennik wolności słowa) jestem przeciwko zakazom reklamowania papierosów. Potencjalnym, szkodliwym skutkom takich reklam należy przeciwdziałać poprzez uświadamianie ludziom, że palenie tytoniu jest szkodliwe, kontr – reklamy w rodzaju pamiętnej „papierosy są do dupy” a nie poprzez zakazy. Żaden rozsądny człowiek nie może powiedzieć, że reklamy papierosów są – trawestując słowa sędziego Sądu Najwyższego USA Luisa Brandeisa z jego słynnej opinii zbieżnej (concurring opinion) w sprawie Whitney v. California (zob. http://www.bc.edu/bc_org/avp/cas/comm/free_speech/whitney.html ) takim rodzajem wypowiedzi, który powoduje niebezpieczeństwo w sposóbn tak bezpośredni, że czymś nierealistycznym byłaby nadzieja na odwrócenie tego niebezpieczeństwa poprzez dyskusję i proces edukacji (sędzia Brandeis pisał: „„Żadne zagrożenie wynikające z wypowiedzi nie może być uznane za bezpośrednie i wyraźne, chyba, że niebezpieczeństwo spodziewanego zła jest tak bliskie, że może się ono spełnić zanim będzie możliwość pełnej dyskusji. Jeśli jest czas na wyłożenie poprzez dyskusję fałszów i zwodniczości, na odwrócenie zła poprzez proces edukacji, remedium, które należy zastosować jest pomnożenie wypowiedzi, a nie zmuszenie do milczenia. Tylko sytuacja nagłego zagrożenia (emergency) może usprawiedliwiać represje”. Ja w swoim życiu widziałem mnóstwo reklam papierosów – i jakoś nigdy nie miałem ochoty, by zacząć palić. A jeśli ktoś pod wpływem reklam zacznie palić, to już jest jego wybór – tym bardziej, że o szkodliwości palenia tytoniu mówi się mnóstwo – i mówiłoby się pewnie jeszcze więcej, gdyby ograniczenia reklamy tytoniu zostały zniesione – za który on tylko powinien ponosić odpowiedzialność.