Jak pocałowałem klamkę w KPRM
Jako przedstawiciel Stowarzyszenia Blogmedia24.pl zostałem wydelegowany do udziału w spotkaniu z ministrem Bonim, w ramach konsultacji społecznych dotyczących planowanych zmian w ustawie o radiofonii i telewizji (chodzi o objęcie nią audiowizualnych usług medialnych na żądanie, czyli mówiąc po ludzku filmów i innych treści wideo udostępnianych na życzenie odbiorcy, np. przez Internet).
Spotkanie miało odbyć się dzisiaj o godzinie 13 w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Niestety po dojechaniu do Warszawy, dotarciu na miejsce i oczekiwaniu pod zamkniętymi drzwiami sali okazało się, że spotkanie zostało odwołane. Poinformował mnie o tym pan, który tak jak ja przyjechał na owe konsultacje z dość odległego miasta i zniecierpliwiony oczekiwaniem wpadł na to, by przez smartfona sprawdzić zawartość swojej skrzynki pocztowej. Okazało się, że mejl informujący o odwołaniu spotkania został wysłany około godziny 11 – w momencie, gdy byłem już w Warszawie. Strażnicy przy wejściu, sprawdzający listę zaproszonych gości, nic o tym nie wiedzieli…
Jak dla mnie, jest to postępowanie dość niepoważne i rzekłbym nawet, że lekceważące. Rezydujący w stolicy urzędnicy chyba łatwo zapominają, że nie każdy mieszka w Warszawie i że są tacy, dla których udział w takich konsultacjach społecznych oznacza całodzienną wyprawę – może i z koniecznością wzięcia urlopu w pracy – a wyjechać trzeba nierzadko kilka godzin wcześniej. Mogę ostatecznie zrozumieć, że minister „został w ostatniej chwili poproszony przez Premiera o udział w innym bardzo ważnym spotkaniu” – czy jednak premier nie mógł tego zrobić dzień wcześniej? A jeśli już zdarzyła się sytuacja zupełnie nieprzewidziana, to czy ministra nie mógł zastąpić na konsultacjach np. sekretarz stanu czy inny odpowiedniej rangi urzędnik?
No ale jak widać władza wychodzi z założenia, że to „stronie społecznej” zależy na tym, by w ustawie znalazły się bądź nie znalazły określone rzeczy i to jej przedstawiciele powinni dreptać do drzwi urzędników, biorąc na siebie ryzyko tego, że urzędnik się z nimi nie spotka, bo ma na głowie ważniejsze rzeczy. Jak zniechęceni zrezygnują – ich strata…
22 sierpnia, 2011 at 21:11
Ciekawe, w jakim celu podciera Pan d*** tym d***? Że niby nie mogą zrobić tego co zamierzają bez konsultacji z Panem?
22 sierpnia, 2011 at 22:54
Dlatego, że jest to jakaś droga do zablokowania już na wstępnym etapie przynajmniej najgłupszych i najbardziej szkodliwych pomysłów władzy. Te konsultacje społeczne „urodziły się” po protestach internautów przeciwko pomysłowi Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych – wtedy to premier obiecał, że zmiany prawa dotyczące Internetu będą już na etapie przed stworzeniem projektu ustawy konsultowane z zainteresowanymi środowiskami. I niby są konsultowane, czasami uwagi „społeczeństwa” są uwzględniane, ale jak widać idzie to opornie.
23 sierpnia, 2011 at 00:28
Zaczynam się pomału przekonywać do takiego sposobu działania. Warto, żeby blogosfera była na bieżąco i żeby co głupsze pomysły rozdmuchiwać na blogach. Dobrze, że komuś się chce tam bywać.