Lepiej zarabiający stracą

Jarosław Kaczyński obiecał podniesienie ustawowego minimalnego wynagrodzenia do 3000 zł brutto na koniec 2020 roku i 4000 zł brutto na koniec 2023 roku. Przebił w tym nawet Roberta Biedronia, który obiecywał wcześniej 2700 zł w 2020 roku i 3265 zł w 2022 roku. Pracownicy otrzymujący wynagrodzenie minimalne (takich jest ok. 14%) oraz nieco wyższe zapewne się cieszą. A co ma powiedzieć pracownik zarabiający powyżej średniej krajowej?
Podniesienie minimalnego wynagrodzenia do 4000 zł brutto będzie oznaczało, że pracodawca będzie musiał ponieść na minimalnie zarabiającego pracownika koszty wyższe o 2100 zł miesięcznie niż obecnie. Oznacza to, że na ok. 1,5 mln pracowników otrzymujących płacę minimalną przedsiębiorcy będą musieli ponieść koszty wyższe o ok. 37,8 mld zł rocznie niż obecnie. Być może część z nich zwolnią, lecz będą musieli zapłacić więcej również i tym, którzy zarabiają nieco więcej, ale mniej niż 4000 zł brutto. Można się więc spokojnie spodziewać, że taki wzrost płacy minimalnej zmusi przedsiębiorców do poniesienia wydatków większych o kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie niż obecnie.
A wynik finansowy netto przedsiębiorstw w ubiegłym roku wyniósł niecałe 113 mld zł i był o kilkanaście miliardów niższy niż w roku poprzednim. Czyli 30-50% obecnego rocznego zysku pójdzie na podwyżki wynagrodzeń dla najmniej zarabiających pracowników i również w 2023 roku może być to relatywnie podobne obciążenie dla przedsiębiorców.
W takiej sytuacji pracownicy zarabiający więcej w bardzo wielu firmach nie będą mogli już liczyć na podwyżki, bo zwyczajnie nie starczy na nie pieniędzy. Albo te podwyżki będą mniejsze. W dodatku prawdopodobnie dla części przedsiębiorstw działalność stanie się nieopłacalna i znikną z rynku. Będzie mniej miejsc pracy. Oznacza to, że pracownik będzie miał gorszą pozycję przetargową.
A z drugiej strony – taki praktycznie skokowy wzrost minimalnego wynagrodzenia oznacza zwiększony popyt na rynku na towary konsumpcyjne i co za tym idzie, wzrost ich cen. Bo nie jest tak, że zwiększenie popytu wywołuje w automagiczny sposób równoważne zwiększenie podaży, zwłaszcza jeśli przedsiębiorcom zabierze się więcej środków, które mogliby przeznaczyć na inwestycje.
O ile pracownicy, którzy dostaną podwyżki (zwłaszcza ci otrzymujący wynagrodzenie minimalne) mogą i tak na tym zyskać, o tyle ci zarabiający więcej od docelowego wynagrodzenia minimalnego – tacy jak ja – według wszelkich oznak na tym mogą stracić, mając zamrożone wynagrodzenia i musząc wydawać więcej na zakupach.
Wcale mi się to nie podoba.

Dodaj odpowiedź

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.