Dokopać katolikom

Wielu ludzi nie potrafi ścierpieć tego, że ludzie myślący inaczej niż oni demonstrują tę inność publicznie. Zwłaszcza, jak ta inność dotyczy sfery seksu lub religii. Jedni nie potrafią na przykład znieść w miejscach publicznych widoku gejów, inni nie potrafią znieść w tych miejscach widoku krzyża. Niektórzy podejmują nawet aktywne wysiłki, by takie widoki się nie zdarzały.
Ciekawe, że szczególną aktywność przejawiają tutaj osoby wymachujące ostentacyjnie sztandarem Wolności. I tak prezes partii „Wolność i Praworządność”, Janusz Korwin-Mikke, nawoływał do obrzucania jajami uczestników parady EuroPride oraz wysyłania protestów do prezydenta Warszawy przeciwko organizowaniu jej pod hasłem „Nie lękajcie się!”. A członkowie stowarzyszenia „Wolność – Równość – Solidarność” zbierają podpisy pod petycją do Kancelarii Prezydenta RP o usunięcie sprzed Pałacu Prezydenckiego krzyża, który ustawili tam ludzie pragnący upamiętnić ofiary katastrofy smoleńskiej.
O człowieku uważającym, że parady gejów to „terror” pisałem parę dni temu (choć był to akurat nie JKM, a Paweł Kukiz), więc nie chce mi się wałkować tematu jeszcze raz. Pozwolę za to napisać sobie parę słów na temat akcji na rzecz usunięcia krzyża. Ludzie, którzy to organizują, identyfikują się (przynajmniej wielu z nich) z anarchizmem. Tak piszą o nich media, tak wynika z treści zawartych na ich stronach internetowych. Na tych stronach można znaleźć cytat z Lwa Tołstoja opisujący, czym jest anarchizm: „Anarchizm nie oznacza braku instytucji w ogóle, lecz tych, które zmuszają ludzi do podporządkowania się przemocy”. Można znaleźć też manifest stowarzyszenia, informujący publicznie, czego jego członkowie chcą: „Wolności polegającej na rzeczywistym wpływie na nasze życie. (…) Równego traktowania niezależnie od płci, wyznania, koloru skóry, wieku czy narodowości. (…) Chcemy solidarności. Ludzie powinni kierować się ideą braterstwa, czyli ideą wzajemnej pomocy, wspólnego rozwiązywania problemów oraz dbania o wspólne dobro”.
I jak widać, praktyka kompletnie mija się z deklarowanymi ideami i hasłami. Anarchizm w praktyce wygląda tak, że prosi się władze państwowe, aby zmusiły zwolenników krzyża pod Pałacem Prezydenckim do podporządkowania się przemocy (nie tylko w postaci usunięcia przejawu ich aktywności z przestrzeni publicznej, ale i być może wprost fizycznej, bo całkiem możliwe, że policja podczas przenoszenia krzyża spałuje i siłą usunie tych, co go pilnują). Braterstwo i wzajemna pomoc w praktyce wygląda tak, że oddolna inicjatywa społeczna, jaką było ustawienie krzyża i opór wobec planów jego przeniesienia przez władze spotyka się z ostrym sprzeciwem. Równe traktowanie niezależnie od wyznania wygląda tak, że symbolowi chrześcijańskiemu odmawia się miejsca w przestrzeni publicznej dlatego, że to symbol chrześcijański. Wolność wygląda tak, że dużej grupie katolików odmawia się wpływu na ważną dla nich symboliczno-rytualną sferę ich życia.
Wygląda na to, że wolność wolnością, równość równością, solidarność solidarnością, ale najważniejsze, by dokopać katolikom – podobnie jak dla niektórych wolność wolnością, praworządność praworządnością, ale najważniejsze, by dokopać gejom. Do podludzi nie stosują się zasady.
I piszę to jako zdeklarowany ateista (kto chce, może sprawdzić na Internetowej Liście Ateistów), a nie żaden katolicki oszołom.

18 komentarzy do “Dokopać katolikom”

  1. Jarek Says:

    Ciekawe rozwiązanie problemu nielegalnie postawionego krzyża przed Pałacem Prezydenckim przedstawił Karol Zalewski na swoim blogu:

    http://blog.4zal.net/2010/07/17/miniblog-krzyze-krzyze-krzyze/

    🙂

  2. vogel100 Says:

    po pierwsze nie obchodzi mnie czy jest Pan gejem czy katolikiem, czy przepraszam ateistą (co to ma do rzeczy?), natomiast pisze Pan stale o przestrzeni publicznej (co to jest?) i świetnie Pan wie, że nie da się tych spraw dziejących się w „przestrzeni publicznej” o których Pan pisze rozwiązać inaczej niż przemocą, chyba że Pan zostanie rozjemcą (sędzią?) albo, że może ktoś objawi się właścicielem tych terenów i zdecyduje jak ma być, Panie nie bądź Pan dzieckiem, ja na przykład odmawiam gejom „gejowania” w mieście, no i co z tego? i nic, dalej „gejują”, na koścołach są krzyże? są, nikt ich z tamtąd nie zwala narazie, prosze napisać co to jest „przestrzeń publiczna” ile nad i ile pod?

  3. sierp Says:

    Przestrzeń publiczna to przestrzeń z założenia dostępna dla wszystkich – albo niczyja, albo mająca prywatnego właściciela, który pozwolił na dostęp wszystkim.
    W obecnej rzeczywistości to w praktyce jest też przestrzeń dostępna dla wszystkich, do której prawo własności rości sobie państwo albo jego emanacje takie jak samorządy terytorialne.
    Z przestrzeni publicznej będącej czyjąś prawowitą własnością właściciel może (ale nie musi!) kogoś wykluczyć. Z przestrzeni publicznej niczyjej (w libertariańskim-rothbardiańskim rozumieniu również tej, do której rości sobie prawa państwo, bo nie jest ono prawowitym właścicielem) nikt nie ma prawa nikogo wykluczyć. Jeśli ktoś, kto nie jest właścicielem próbuje kogoś wykluczyć z przestrzeni publicznej, to jest agresja.
    I owszem, wobec agresorów dopuszczalna jest przemoc.
    Z tym, że obecnie wielu ludzi usiłuje (jak wyżej) namówić do agresji naczelnego agresora, czyli państwo. Ten tekst jest o ludziach mówiących o wolności, a namawiających państwo do agresji na innych.

  4. Marcin Wandzel Says:

    Nie chce mi się przez ten cały Etos-Patos-Bigos przedzierać, bo nie lubię nabzdyczonych tekstów, ale to stowarzyszenie to chyba jakieś komuchy, a nie anarchiści. Choć problem anarchistów, którym podoba się wolność, o ile nie jest to wolność tych, którzy akurat nie mają lewicowych poglądów, funkcjonował zawsze.

  5. guntard Says:

    Świetny tekst, ujmuje dokładnie postawy ludzi, którzy udają wolnościowców – liberałów, anarchistów czy li tylko umiarkowanych liberałów. Korwin Mikke takim tekstem to po prostu rozwala kompletnie budowaną mozolnie latami pozycję liberała – jest to kompletnie niespójne z jego zasadniczymi poglądami i odstrasza wolnościowców. Być może zyskuje przez to jakieś poparcie wśród części narodowej prawicy – wtedy to działanie miałoby racjonalne podstawy dla niego. No ale jak potem wrzeszczy, że mu tu państwo na nic nie pozwala, to jest śmieszny po prostu. A anarchiści piszący petycje do władz, żeby im niechciany symbol przemocą usunęła, to już zupełna porażka intelektualna. No ale to problem psychologiczny – niektórzy nie mogą pogodzić spójności swojego światopoglądu z buzującymi w nich emocjami, choćby te były na bakier z tym światopoglądem. Racjonalność i spójność to wciąż wielkie wyzwania stojące przed człowiekiem ;).

  6. conr Says:

    Co to za anarchiści, że nie obraża ich symbol UE na każdym kroku postawiony odgórnie, a obraża symbol krzyża postawiony oddolnie i to głównie dlatego, że został postawiony nielegalnie…

  7. Marcin Wandzel Says:

    Anarchoetatyści.

  8. piotr.sokol Says:

    @guntard
    Wow, po prostu nie znasz lub nie rozumiesz JKM. JKM jest konserwatywnym liberałem. Jest liberałem (wolnościowcem) gospodarczym oraz konserwatystą społecznym. Innymi słowy w kwestiach społecznych oprócz wolności ma dla niego znaczenie tradycja i zwyczaje społeczności. On jest katolikiem (może trochę niedouczonym) ale gdy sprawa dotyczy moralności opowie się zgodnie z tradycyjną nauką Kościoła (z grubsza powiedzmy nie tą pochodzącą z po wojny) i zdrowym rozsądkiem. Zdrowy rozsądek podpowiada, że zboczeńcy są zagrożeniem dla społeczeństwa ponieważ dezintegrują jego zdolności do przetrwania wśród konkurujących społeczeństw. Krzyż jest natomiast znakiem miłości Boga do człowieka, Jego ofiary otwierającej drogę zbawienia, jest symbolem Jego Męki.

    @sierp
    Owszem można składać deklaracje, że coś jest agresją, ale jest to zupełnie bez znaczenia nie mogąc odeprzeć tej agresji. Można stworzyć piękną fikcję w postaci przestrzeni publicznej i walczyć z bezsensownymi problemami z tego wynikającymi. Ale po co? Zapewniam Pana, że nie po to wymyślono przestrzeń publiczną. Stworzono ją dokładnie z tego samego powodu co inne formy przymusu. Takie jak publiczne szkoły, lasy państwowe, państwowe grunty pod wodami płynącymi, kopaliny podstawowe i towarzyszące, ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej, dowody osobiste i prawa jazdy – w ogólności całe to zadymiste prawo na czele z kontrolą dostępu do broni, żeby przypadkiem ludzie rzeczywiście nie wzięli spraw w swoje ręce!
    Przestrzeń publiczna jest rozszerzana i jest jej stawiany coraz mniejszy opór. Ci cwaniacy, o których piszesz nie walczą z krzyżem ale o przestrzeń publiczną. Jest ona rządowi potrzebna aby bez skrępowania docierać coraz dalej i coraz bardziej bezwzględnie. Czy państwo nie może w dowolnym momencie naruszyć mojej przestrzeni prywatnej i na chwilę lub na zawsze przekształcić jej w przestrzeń publiczną? Doskonale wiemy, że tak!

    CO PROPONUJĘ:
    Proponuję nie promować przestrzeni publicznej jako takiej. Walczyć z tym wynalazkiem i przestrzegać przed jego podstępnym działaniem. Wszędzie gdzie pojawi się przestrzeń publiczna należy podejrzewać działanie jakiejś siły wrogiej wolności. Wszystko ma być prywatne. W przestrzeni publicznej rząd bezkarnie może uczynić cokolwiek mu przyjdzie do chorej wyobraźni swoich urzędników.

  9. sierp Says:

    „Zapewniam Pana, że nie po to wymyślono przestrzeń publiczną. Stworzono ją dokładnie z tego samego powodu co inne formy przymusu.”

    Przestrzeni publicznej nie stworzono. Zanim ludzie zaczęli zagospodarowywać i zawłaszczać kawałki świata, świat ten już istniał. Na początku wszystko było niczyje. Cała przestrzeń była publiczna.
    To przestrzeń niepubliczna została stworzona przez człowieka.

    „Wszystko ma być prywatne.”

    A niby dlaczego?
    To tak samo sekciarski pomysł, jak pomysł komunistów, że wszystko ma być wspólne.
    Z tego, że własność prywatna (prawowita) ma być szanowana nie wynika, że wszystko ma być prywatne.
    Z zasad libertarianizmu wynika wręcz, że pewne rzeczy nie mogą być uważane za prywatne – na przykład coś, co nie jest w ogóle zagospodarowane (np. nietknięte zasoby naturalne), a niektórych nie można w prawowity sposób sprywatyzować – na przykład coś, co jest użytkowane przez grupę ludzi, ale niektórzy z nich nie zgadzają się na zawłaszczenie tego czegoś (np. ścieżka używana mniej lub bardziej regularnie przez różnych ludzi – gdyby ktoś z nich ogłosiłby się jej właścicielem i zaczął pobierać myto, naruszyłby wolność pozostałych).
    Poza tym własność prywatna też może być przestrzenią publiczną – bo właściciel lub właściciele mogą tak zadeklarować – że jakiś kawałek jego (ich) własności jest dostępny dla wszystkich. Taka deklaracja może być nieodwołalna, coś w rodzaju sytuacji, gdy twórca przekazuje utwór do „public domain” – np. właścicielem może być fundacja o statucie nakazującym jej udostępnienie posiadanych terenów wszystkim.

    „W przestrzeni publicznej rząd bezkarnie może uczynić cokolwiek mu przyjdzie do chorej wyobraźni swoich urzędników.”

    W niepublicznej niestety też. Wywłaszczanie, możliwość wtargnięcia do domu przez funkcjonariuszy rządu, przepisy BHP, zakaz wyrębu drzewa we własnym lesie bez zezwolenia, zakazy palenia w restauracjach, kodeks pracy, prawo budowlane, ustawa o ochronie zabytków, przepisy dotyczące inwestycji wpływających na środowisko… mam długo wymieniać?
    Problemem nie jest to, czy przestrzeń jest publiczna, czy nie, ale to, że rząd nie przestrzega zasad wolnościowych i jest wystarczająco silny, by nikt się mu nie mógł przeciwstawić.
    A jeśli uważamy, że można doprowadzić do sytuacji, w której rząd będzie przestrzegał zasad wolnościowych, lub będzie istnieć wolnościowe społeczeństwo bez rządu, to w takiej sytuacji nie będzie różnicy w poszanowaniu wolności w przestrzeni publicznej i niepublicznej.

  10. brzytwa-ockhama Says:

    Wydaje mi się, że w całej sprawie dotyczącej krzyża popełnia się pewien błąd semantyczny: stawia się znak równości pomiędzy przestrzenią publiczną a przestrzenią państwową. Te dwie sfery trzeba jednak odróżnić. Obecność symboli religijnych w sferze publicznej (krzyż na szyi, burka na głowie, krzyż na ścianie w prywatnej szkole/hotelu itd.) to sprawa elementarnej wolności jednostki. Natomiast krzyż wiszący na ścianie w Sejmie lub innym budynku państwowym, to już obecność symboli religijnych w przestrzeni państwowej, a więc sytuacja, w której państwo faworyzuje jedną z religii.
    Z krzyżem przed Pałacem Prezydenckim sytuacja wygląda tak: w przestrzeni państwowej (na terenie gmachu państwowego) prywatni ludzie postawili sobie jakiś przedmiot. Właściciel terenu, czyli państwo, ma zatem prawo ten obiekt usunąć, a także zastosować przemoc wobec ludzi, którzy siłą będą tego obiektu bronili. Inna sprawa to cały kontekst: wiadomo, że cała sprawa jest rozdmuchiwana politycznie przez obie strony konfliktu.

  11. sierp Says:

    A dlaczego państwo ma być uznawane jako prawowity właściciel tego (i jakiegokolwiek innego) terenu?
    To mniej więcej tak, jakby uznawać, że prawowitym właścicielem dajmy na to slumsów w Rio de Janeiro (a w każdym razie miejsc pomiędzy chatami ich mieszkańców) jest gang, który je kontroluje.
    Jeśli przyznamy państwu (czy tzw. samorządowi terytorialnemu, który tak naprawdę jest częścią tego państwa) status prawowitego właściciela miejsc, do których rości sobie prawo, to tym samym uznamy, że ma absolutne prawo usunąć cokolwiek i kogokolwiek np. z ulicy czy lasu. Dajmy na to zakazać bez uzasadnienia dowolnej demonstracji czy chodzenia w niewłaściwym stroju.
    Poza tym krzyż nie stoi w budynku, tylko przed nim – w miejscu właśnie publicznie dostępnym, praktycznie na chodniku. I nie jest przykładem faworyzowania jednej religii przez państwo, bo to nie państwo go ustawiło – była to inicjatywa czysto oddolna.

  12. Morfik Says:

    Ja chciałbym dodać jeszcze tylko jedną rzecz. Mianowicie jeżeli już uznamy państwo za prawowitego właściciela jakiegoś terenu, to niech ten właściciel łoży własne środki na jego utrzymanie… Sytuację obecną można porównać np. do sytuacji dwóch prywanych właścicieli ziemskich, z których jeden płaci nie dość że na swoją ziemię to i (pod przymusem) na ziemię tego drugiego.

  13. piotr.sokol Says:

    @sierp 22 lip 2010 @ 20:18

    >> Przestrzeni publicznej nie stworzono…
    Zanim czegoś nie zagospodarowano/zajęto nie była to przestrzeń publiczna tylko niczyja. Tak jak powierzchnia Marsa teraz – choć niektórzy chełpią się, że nabyli tam działki…

    >> To tak samo sekciarski pomysł, jak pomysł komunistów…
    Dlaczego niczyja ścieżka miałaby nie stać się czyjaś? Z czasem ścieżka przekształciłaby się w drogę, potem w autostradę. A gdyby była niczyja kto by ją przekształcił – sama z siebie by to zrobiła. Rzeczy niczyje, dobre sobie…
    Dlaczego tak się Pan boi tej sekciarskiej własności prywatnej wszystkiego? Wszystko co ma wartość musi znaleźć swojego właściciela. Rzeczy bezpańskie to jakaś koszmarna paranoja! To w ogóle nie poddaje się żadnej analizie!
    Podobnie zasoby naturalne. Po odkryciu ich i rozpoczęciu eksploatacji staje się to siłą rzeczy czyjeś. Dopóki nie jest nieodkryte to tego nie ma zwyczajnie lub jest niczyje. Po odkryciu jak najbardziej znajduje już swojego właściciela.
    A propos proszę sformułować te zasadę, która to twierdzi.

    >>Problemem nie jest to (…), ale to, że rząd nie przestrzega zasad wolnościowych …

    To po co umacniać rząd i wmawiać ludziom, że istnieje jakaś przestrzeń publiczna, którą rząd chętnie weźmie pod kuratelę i zrobi wszystko aby przekształcić każdą przestrzeń w przestrzeń publiczną.

    Przestrzeń publiczna jest wrogiem wolności. Mój dom moim zamkiem…

  14. sierp Says:

    „Zanim czegoś nie zagospodarowano/zajęto nie była to przestrzeń publiczna tylko niczyja.”

    „Publiczna” znaczy „dostępna dla wszystkich”. Nie „wspólna”.
    Rzeczy niczyje oczywiście są z definicji dostępne dla wszystkich.
    Owszem, mogą stać się czyjeś przez zagospodarowanie/zawłaszczenie, ale nie muszą. Mogą być np. wykorzystywane od czasu do czasu przez ludzi, którzy nie są zainteresowani ich zawłaszczeniem.
    Przykład:
    Mamy niczyją, dziewiczą łąkę. Odkrywają ją ludzie, którzy wykorzystują ją (niezależnie od siebie nawzajem), by się tam od czasu do czasu poopalać, pobiegać, pospacerować, posiedzieć na kocu, pograć w piłkę. Żaden z nich nie zamierza jej zagospodarować i zawłaszczyć dla siebie.
    Nadal jest ona miejscem niczyim i publicznym, choć wykorzystywanym przez ludzi.

    „Dlaczego niczyja ścieżka miałaby nie stać się czyjaś? Z czasem ścieżka przekształciłaby się w drogę, potem w autostradę. A gdyby była niczyja kto by ją przekształcił – sama z siebie by to zrobiła.”

    Mogliby przekształcić ją ludzie, którzy by z niej regularnie korzystali, dla własnej wygody. Albo mógłby jej nikt nie przekształcać.
    Widział Pan, jak powstają czasami ścieżki? Są wydeptywane „siłą rzeczy” przez grupy ludzi korzystających z nich zupełnie niezależnie.
    Co więcej – wyobraźmy sobie, że z takiej ścieżki (albo łąki z powyższego przykładu) korzysta regularnie wiele osób. Próba zawłaszczenia nawet przez dodatkowe zagospodarowanie (np. położenie na ścieżce bruku lub zrobienie z całej łąki boiska piłkarskiego) oznaczałoby z wolnościowego punktu widzenia naruszenie ich praw (bo to oznaczałoby odebranie im dostępu do zasobów, z których prawowicie korzystają). Z tego punktu widzenia można tych ludzi teoretycznie uważać łącznie za współwłaścicieli tego miejsca – choć w praktyce do prawowitego dysponowania nim wychodzącego poza zakres zwykłego użytkowania (czyli np. „odpublicznienia”, wykluczenia następnych użytkowników) musieliby się wszyscy porozumieć, co nie musi nastąpić.

    „Podobnie zasoby naturalne. Po odkryciu ich i rozpoczęciu eksploatacji staje się to siłą rzeczy czyjeś. ”

    Niekoniecznie.
    Powietrze w atmosferze ziemskiej jest niczyje, nawet jak przejdzie przez płuca milionów ludzi. Podobnie to, że przez morze przepływają statki nie powoduje automatycznie, że to morze, czy choćby ten jego kawałek, przez który przepłynął statek staje się czyjeś.
    Wszystko zależy od tego, czy ktoś chce to zawłaszczyć przez zagospodarowanie. Nie zawsze ludzie przejawiają taką potrzebę.

    „To po co umacniać rząd i wmawiać ludziom, że istnieje jakaś przestrzeń publiczna, którą rząd chętnie weźmie pod kuratelę i zrobi wszystko aby przekształcić każdą przestrzeń w przestrzeń publiczną.”

    Odwrotnie – trzeba wmawiać ludziom, że w miejscach publicznych (jak i w innych) rząd nie powinien mieć nic do gadania. Trzeba właśnie podkreślać, że „publiczne” to nie państwowe.
    Rządowi nie zależy na tym, by każda przestrzeń była publiczna. Zależy mu na tym, by każdą przestrzeń kontrolować – nawet jak się nazywa prywatną.

    „Przestrzeń publiczna jest wrogiem wolności. Mój dom moim zamkiem”

    Niby dlaczego przestrzeń publiczna jest wrogiem wolności?
    Z domu trzeba czasem wyjść. I np. ja wolę mieć wokół niego trochę przestrzeni publicznej (z definicji dla mnie dostępnej) niż żeby takiej przestrzeni nie w ogóle było. Bo w przestrzeni niepublicznej może nie być dla mnie miejsca.

  15. szopen Says:

    Dokładnie to samo mówiłem całkiem niedawno w czasie dyskusji na temat krzyży w klasach. Żeby było śmieszniej, rozmawiałem niedawno z Niemką oburzoną, że niemiecki rząd zabrania nauczycielkom nosić burki – a równocześnie była za tym, by w klasach nie było absolutnie krzyży..

    też jestem ateistą.

  16. FatBantha Says:

    Jak ja nie cierpię sfery publicznej…

    Wiecznej ziemi niczyjej, którą wszyscy chcą zawłaszczyć, a mimo tego, pozostać musi ona niczyją.

    Sfery jazgotu, przepychanek i ostentacji. Tak, piję do dzisiejszych wydarzeń w Warszawie…

  17. Kuba Niewiarowski Says:

    Taa, tylko krzyż jest jednak o wiele bardziej estetyczny od śliniących się gejów…

  18. FatBantha Says:

    To akurat już kwestia całkowicie subiektywna.

Dodaj odpowiedź

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.