„Solidarność”, czyli lobby sklepikarskie
Pięć lat temu, analizując ówczesny, pierwszy projekt ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele, napisałem, że tak naprawdę chodzi w nim nie tyle o wolne niedziele dla pracowników, co o utrudnienie życia pewnej grupie przedsiębiorców na rynku w imię interesów innych przedsiębiorców (właścicieli sklepów prowadzących je w formie jednoosobowej działalności gospodarczej), a NSZZ „Solidarność”, popierający projekt ustawy i udostępniający swoją katowicką siedzibę dla komitetu inicjatywy ustawodawczej, „występuje jako reprezentant interesów drobnej burżuazji”.
Z dzisiejszej perspektywy widać, że ustawa tego celu nie spełniła, a wręcz przeciwnie – bo supermarkety wydłużyły czas pracy w inne dni i konsumenci często robią tam zakupy, zamiast chodzić w niedziele do lokalnego sklepu, za którego ladą stoi właściciel lub członek jego rodziny. A także coraz śmielej zaczęły wykorzystywać lukę „na placówkę pocztową”.
Luka ta jest właśnie likwidowana, ale środowisku, które doprowadziło do ograniczenia niedzielnego handlu to nie wystarcza. Szef sekcji handlowej NSZZ „Solidarność” Alfred Bujara zaczyna przekonywać polityków do przymusowego skrócenia czasu pracy sklepów we wszystkie dni tygodnia na wzór niektórych innych krajów, gdzie po godzinie 20 lub 21 „może się otworzyć tylko malutki sklep”.
I w ten sposób można zobaczyć już jasno, że chodzi i zawsze chodziło o interes drobnych sklepikarzy oraz zwalczanie ich dużych konkurentów, a nie o pracowników. Bo z jednej strony dłuższe godziny otwarcia sklepu nie muszą przecież oznaczać dla nich pracy w nadgodzinach – mogą pracować na różne zmiany i tak jest nawet dla pracodawcy taniej, bo nie ma obowiązku płacenia dodatku za pracę w godzinach nadliczbowych – a z drugiej skrócenie czasu pracy sklepów w wszystkie dni tygodnia z dużym prawdopodobieństwem spowoduje zwolnienie części z nich.
Oczywiście konsumenci, z których część pewnie też należy do NSZZ „Solidarność”, liczą się dla związkowych lobbystów jeszcze mniej. Co z tego, że sami pracują często do godziny 16 lub 17, a nierzadko dłużej w nadgodzinach. I jeśli będzie tak, jak chce pan Bujara („O 18.30, teraz o 19, jak państwo wiecie, w Brukseli sklepy się zamykają”), to będą mieli niewiele czasu na dokonanie zakupów, a w sklepach będą tworzyć się duże kolejki. Bo jednak nie należy liczyć na to, że wszystko, czego potrzebują, znajdą w osiedlowym sklepiku.
Mam nadzieję, że tym razem lobbing „Solidarności” okaże się nieskuteczny, a właściciele małych sklepów będą konkurować na rynku lepszą jakością towarów, dogodniejszą lokalizacją czy uczestnictwem w inicjatywach takich jak Lokalny Rolnik, w ramach której dostarcza się do klienta produkty zamawiane bezpośrednio od małych wytwórców (sam korzystam i polecam).