Wybory bez liberałów
Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców wycofała się z wyborów do Sejmu. Komitet wyborczy został rozwiązany.
Mając przez pewien czas wgląd od wewnątrz w jego działalność uważam, że fakt niezarejestrowania list tego komitetu w całym kraju (brakło do tego rejestracji list w czterech okręgach) został spowodowany celowym działaniem urzędników wyborczych, którzy do weryfikacji jego list zastosowali inne kryteria niż w przypadku jego konkurentów: w przynajmniej kilku okręgach (np. w Katowicach i Gliwicach) wszystkie (a nie tylko wyrywkowe) podpisy poparcia były sprawdzane w oparciu o dane z Centralnego Rejestru Wyborców, przy zastosowaniu niekonstytucyjnej (weszła w życie niewiele ponad dwa miesiące przed wyborami) definicji „adresu zamieszkania” (oznaczającej adres ujęty w ww. Rejestrze, a nie faktyczny adres zamieszkania) oraz wytycznych PKW nakazujących odrzucać każdy podpis poparcia z adresem różnym od tego w CRW. Przy tych kryteriach sprawdzania liczba odrzuconych podpisów poparcia sięgała lub przekraczała 40% i nie wystarczyło zebranie nawet ponad 7 tysięcy podpisów poparcia w okręgu.
W kilku innych okręgach okręgowe komisje wyborcze z kolei „na oko” odrzuciły dużą liczbę kart z podpisami jako skserowane lub podrobione w inny sposób, bądź też dlatego, że brakowało na nich numeru okręgu (nie pozwolono uzupełnić). PKW postanowiła nie weryfikować też w ogóle liczby podpisów w przypadku odwołań dotyczących czterech okręgów, w których oprócz podpisów poparcia na wszelki wypadek złożono oświadczenie o rejestracji list w ponad połowie okręgów wyborczych, uznając zgłoszenia list w tych okręgach za zgłoszenia bez podpisów (choć okręgowe komisje podpisy sprawdzały).
Liderzy komitetu uznali, że w takiej sytuacji nie ma się co upokarzać i startować z przylepioną etykietką planktonu, który nie zarejestrowawszy list we wszystkich okręgach jest skazany na poparcie śladowe, dużo mniejsze od tego, które mógłby osiągnąć startując na równych zasadach z innymi.
I słusznie – nie ma sensu grać, gdy fauluje sam sędzia, a szansy na jakikolwiek zauważalny wynik nie ma żadnej. Lepiej już pokazać „faka” arbitrowi.
A ja jako obywatel pozwolę sobie nie zagłosować w wyborach, w których nie ma już żadnej listy nie tylko wolnościowej, ale nawet liberalnej, to znaczy konsekwentnie postulującej zmniejszenie ograniczanie naszej wolności przez państwo. Jest wprawdzie jeszcze kilku kandydatów głoszących takie hasła, ale kandydują z list partii etatystycznych, domagających się zwiększania „zamordyzmu” w tych czy innych dziedzinach, i to z dalszych miejsc na ich listach, a ponadto żaden nie kandyduje w moim okręgu. A wybierać po raz kolejny barw buta, który będzie mnie deptać (narodowe, europejskie, czerwone, zielone itp.) mi się nie chce.