Polskie nie musi znaczyć zdrowe
Głównym argumentem tych, którzy popierają embargo na ukraińską żywność (notabene jakoś nie słyszałem o domaganiu się embarga na żywność rosyjską) jest to, że „żywność powinna być przede wszystkim zdrowa”, a taką jest ta produkowana w polskich rodzinnych gospodarstwach.
Póki co nie słyszałem jednak, by ktoś w Polsce zmarł po zjedzeniu produktu z Ukrainy. Natomiast ostatnio można było przeczytać o śmiertelnej ofierze spożycia galaretki mięsnej domowej roboty od polskiego rolnika, i tą ofiarą okazał się akurat mieszkający w Polsce ukraiński uchodźca, pracownik miejscowego szpitala.
Oczywiście nie znaczy to, że to właśnie polska żywność jest mniej zdrowa i truje, a ukraińska jest superzdrowa. Znaczy to, że niezdrowa, a nawet zagrażająca życiu żywność może pojawić się wszędzie i żadne embargo na produkty rolne zza wschodniej granicy czy spoza Unii Europejskiej tu nie pomoże. A jeśli ktoś uważa, że tym, co nas chroni są polskie czy unijne normy jakości i regulacje, to niech zauważy, że te z nich, które służą ochronie zdrowia (np. obowiązek kontroli weterynaryjnej czy przepisy sanitarne dotyczące produkcji) dotyczą w równym stopniu produktów pochodzenia polskiego i zagranicznego, a próbować omijać je może tak producent polski, jak i importer.
Jak ktoś nie jest przekonany do żywności niepolskiej – nie musi jej kupować. Ja raczej wolałbym nie kupować po prostu tej z podejrzanego źródła – i właśnie dlatego często kupuję wyroby lokalnych polskich producentów, tyle że sprawdzonych. Ale czasami również produkty zagraniczne, w tym ukraińskie. I chcę mieć w tym swobodę wyboru.