Czas gnębienia kulturowych wrogów
Podczas gdy polski Sejm uchwalił przepisy rozszerzające karalność „nawoływania do nienawiści” (przypomnę, że „nawoływanie do nienawiści” to coś więcej niż nawoływanie do przemocy – zgodnie z jednym z orzeczeń Sądu Najwyższego są to „wypowiedzi, które wzbudzają uczucia silnej niechęci, złości, braku akceptacji, wręcz wrogości do poszczególnych osób lub całych grup (…) bądź też z uwagi na formę wypowiedzi podtrzymują i nasilają takie negatywne nastawienia” – czyli tak naprawdę silna emocjonalna krytyka) na powody takie jak niepełnosprawność, wiek, płeć lub orientacja seksualna (uchwalona ustawa trafiła na razie do Senatu), Węgry ustanowiły prawo zakazujące organizacji publicznych imprez LGBT, takich jak marsze godności (po angielsku pride marches, po polsku niezbyt trafnie nazywane „marszami równości”) oraz uczestnictwa w takich imprezach. Pod pretekstem ochrony dzieci. Węgierska ustawa w odróżnieniu od polskiej została przyjęta w trybie ekspresowym – parlament uchwalił ją dzień po wniesieniu projektu, a kolejnego dnia została podpisana przez prezydenta Tamasa Sulyoka.
W jednym i drugim przypadku jest to ograniczenie wolności głoszenia określonych poglądów i wolności zgromadzeń, formalnie gwarantowanych tak w konstytucji Węgier (artykuły VIII i IX), jak i Polski (artykuły 54 i 57). No ale w obu konstytucjach jest klauzula umożliwiająca ograniczanie tych i innych swobód ustawą (w polskiej „gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób”, w węgierskiej „z uwagi na potrzebę realizacji innego prawa podstawowego, bądź obrony wartości konstytucyjnych”). Polscy posłowie uznali, że wolność wypowiedzi można coraz bardziej ograniczać w imię ochrony różnych grup przed dyskryminacją, węgierscy – w imię ochrony dzieci.
I prawda jest taka, że zarówno w Polsce, jak i na Węgrzech można całkiem w zgodzie z ustawą zasadniczą wprowadzić oba rodzaje ograniczeń. Jak i najróżniejsze inne. Jeżeli w Polsce za parę lat dojdzie do władzy nacjonalistyczna i konserwatywna prawica (co jest bardzo prawdopodobne), to wprowadzenie ustawy na wzór węgierskiej pod pretekstem np. ochrony moralności publicznej będzie całkowicie z polską konstytucją zgodne (a Trybunał Konstytucyjny w obecnym składzie skwapliwie to potwierdzi). A jeżeli na Węgrzech dojdą do władzy ugrupowania bardziej lewicowe, to całkiem możliwe, że karalne będzie uczestnictwo nie w imprezach LGBT, ale w zgromadzeniach protestujących przeciwko nim.
Różnica jest jedynie taka, że o ile na Węgrzech ograniczające wolność prawo wprowadzono w dwa dni, o tyle w Polsce może nie wejść w życie w ogóle wskutek sprzeciwu prezydenta. Podział władzy ustawodawczej między różne – najlepiej skonfliktowane ze sobą – siły polityczne jest czynnikiem utrudniającym wprowadzanie nowych ograniczeń wolności. Niestety jest również czynnikiem utrudniającym uchylanie już istniejących ograniczeń wolności. No i nic takiego podziału nie gwarantuje, bo przy kolejnych wyborach układ sił może się zmienić.
Wprowadzanie takich ograniczających wolność praw, zamiast porozumienie na rzecz takiego skonstruowania systemu, by nikt nie mógł ich wprowadzić (brak wyjątków od konstytucyjnych swobód i kontrola konstytucyjności przez realnie niezależne od polityków sądy) pokazuje, że politykom i popierającym ich grupom bardziej zależy na gnębieniu tych, którzy mają odmienne poglądy, postrzeganych jako wrogów niż na pokojowym współistnieniu z nimi dającym szanse na brak gnębienia z obu stron (nie muszącym od razu oznaczać akceptacji). To nic nowego – pisałem o tym już w tekście „Polityka dokopywania” w 2011 roku. Wolność wypowiedzi, wolność zgromadzeń i inne liberalne wartości, pomyślane jako gwarancje takiego pokojowego współistnienia (my nie będziemy naruszać waszej wolności, wy naszej) są coraz mniej cenione nawet przez tych, którzy rytualnie – w coraz większym stopniu jedynie rytualnie – odwołują się do nich.
Milsza jest mi wizja świata bez okazywania sobie nienawiści od wizji świata, w której ludzie nie mogą swobodnie eksponować swojego stylu życia, jakkolwiek nietypowy lub dziwaczny by nie był. Dlatego łatwiej przełknę obecne polskie przepisy od węgierskich. Jednak wiem, że te przepisy nienawiści nie zlikwidują, a jedynie spowodują, że stanie się bardziej skryta. (Podobnie węgierskie przepisy nie spowodują, że będzie mniej osób LGBT). Wiem też, że za parę lat nienawiść ta może zaowocować rewanżem w postaci ustawy takiej jak obecnie ta na Węgrzech, a może jeszcze bardziej represyjnej. I nie wiem, jak przekonać ludzi, że kulturowy pokój jest lepszy od kulturowej wojny.