Nie mam na kogo głosować
Tradycyjnie przed wyborami zrobiłem sobie porównanie poglądów z kandydatami w wyborach prezydenckich – i tradycyjnie okazało się, że nie ma bliskiego mi kandydata. W zależności o testu największa zbieżność (ale i tak nieprzekraczająca 60%) wychodzi mi z różnymi kandydatami: w Latarniku Wyborczym kolejno z Mentzenem, Bartoszewiczem, Trzaskowskim, Maciakiem, Wochem i Senyszyn; w MyPolitics kolejno z Mentzenem, Zandbergiem, Braunem, Nawrockim, Bartoszewiczem i Biejat; w kompasie wyborczym Oko.Press kolejno z Zandbergiem, Biejat, Braunem, Hołownią i Trzaskowskim. W teście MyPolitics, który jest najdokładniejszy i bazuje na największej liczbie pytań okazało się dodatkowo, że z żadnym z kandydatów nie mam nawet 50% zgodności poglądów.
Dlaczego tak jest? Bo w Polsce nie ma opcji politycznej dla ludzi takich jak ja – przeciwników ograniczania ludziom wolności tak osobistej, jak i w gospodarce, zwolenników przeciwstawiania się agresji zarówno na podwórku krajowym, jak i międzynarodowym. Takich, co są jednocześnie za: swobodną pokojową imigracją; swobodą usunięcia zarodka ze swego ciała; niedyskryminowaniem ludzi żyjących w związkach innych niż małżeństwo kobiety i mężczyzny; nienarzucaniem przez państwo wartości specyficznych dla jakiejś religii; obniżaniem – i niewprowadzaniem jakichkolwiek nowych – podatków; niewtrącaniem się państwa – zarówno polskiego, jak i unijnoeuropejskiego – w gospodarkę, również w imię spowalniania zmiany klimatu; nieograniczaniem wolności słowa, w tym zarówno w imię walki z dezinformacją czy mową nienawiści, jak i obrazą uczuć religijnych; dobrowolnością w edukacji; dobrowolnością szczepień; dobrowolnością służby wojskowej; nieotwieraniem neo-ZSRR drogi do zagrożenia Polsce poprzez zaprzestanie wspierania oporu Ukrainy, nawet jeśli ukraińscy politycy będą upierać się w kwestii ekshumacji na Wołyniu.
Mam wrażenie, że kandydaci oferują co najwyżej wybór między pewnym zakresem wolności osobistej w tym, co prawica lubi nazywać „eurokołchozem”, a pewnym zakresem wolności ekonomicznej w tym, co lewica lubi nazywać „katotalibanem”, w dodatku skrzyżowanym z „ruskim mirem”. A część kandydatów proponuje elementy zarówno jednego, jak i drugiego.
W dodatku to tylko deklaracje. Niekoniecznie oznaczają, że kandydaci faktycznie będą dążyć do tego, co deklarują. Jakoś np. nie wierzę, że Rafał Trzaskowski, choć to deklaruje, będzie bronił wolności słowa w Internecie (skoro posłowie jego partii niedawno głosowali za jej dalszym ograniczeniem w imię walki z „mową nienawiści”), a Karol Nawrocki będzie się domagał odrzucenia Europejskiego Zielonego Ładu (skoro rząd PiS – partii, która go popiera – poparł ostatecznie jego założenia i głosował w Radzie UE za prawem klimatycznym).
Myślę więc, że tak jak ostatnio podczas wyborów zostanę w domu. Może w kolejnych pojawi się ktoś, na kogo będzie sens głosować.