Liberalna maska faszystów
„Przeciwstawimy się ze wszystkich sił próbom socjalizacji, etatyzacji, kolektywizacji! Mamy dość państwowego socjalizmu! (…)
Państwo jest podobne do gigantycznego Briareusa, który ma sto ramion. Uważam, że 95 trzeba amputować; to znaczy, państwo musi zostać zredukowane do jego czysto prawnego i politycznego wyrazu.
Niech państwo da nam policję, która ratuje dżentelmenów przed łajdakami, dobrze zorganizowany wymiar sprawiedliwości, armię gotową na każdą ewentualność, politykę zagraniczną dostosowaną do potrzeb narodowych. Wszystko inne, nie wykluczam nawet szkoły średniej, musi być przedmiotem prywatnej działalności jednostki. Jeśli chce się ocalić państwo, trzeba znieść państwo kolektywistyczne”.
Skąd ten cytat?
Ano z pierwszego wystąpienia Benito Mussoliniego we włoskim parlamencie, 21 czerwca 1921 roku. Ponad rok przed marszem faszystów na Rzym.
Jak widać, początkowo faszyści deklarowali się ustami swojego lidera jako zwolennicy państwa będącego niemal „nocnym stróżem” – silnego, ale ograniczonego do wymiaru sprawiedliwości, policji, armii i polityki zagranicznej. I nawet po dojściu do władzy realizowali początkowo pozornie liberalne gospodarczo reformy, obniżając niektóre podatki, zmniejszając wydatki państwa, znosząc państwowe monopole (np. ubezpieczeń na życie czy zapałczany) i prywatyzując niektóre państwowe przedsiębiorstwa (np. telekomunikacyjne). Chciano sprywatyzować nawet koleje (było to w programie partii faszystowskiej), ale odstąpiono od tego w ostatniej chwili w wyniku sprzeciwu związków zawodowych.
Ale skończyło się jak wiadomo dyktaturą, prześladowaniem i zabijaniem przeciwników politycznych, cenzurą, kontrolą państwa nad gospodarką i życiem społecznym oraz agresywną polityką zagraniczną i sojuszem z Hitlerem.
Dlatego to, że jakiś polityk czy partia głosi hasła ograniczenia państwa nie oznacza jeszcze, że jeśli dojdzie do władzy, będzie realizował ten program. Ani, że jest liberałem czy zwolennikiem wolności jednostki.
Należy zwrócić uwagę na to, co tym hasłom towarzyszy.
Jeżeli towarzyszy im nacjonalizm, sympatia dla rządów „silnej ręki” i dyktatury, dążenie do narzucenia siłą tradycyjnych wartości obyczajowych, wrogość do różnych mniejszościowych grup – takich jak np. homoseksualiści czy Żydzi – to zachodzi racjonalna obawa, że mamy do czynienia raczej z kolejnym Mussolinim, niż z kolejnym Jamesem Madisonem.
I tak właśnie postrzegam obecnie w Polsce partię Konfederacja Wolność i Niepodległość, zyskującą obecnie w sondażach.