Zyski Orlenu nie są naszymi zyskami
Zwolennicy PiS wytykają obecnemu rządowi kilkumiliardowy spadek zysków Orlenu w pierwszym kwartale w stosunku do podobnego okresu w zeszłym roku.
A mnie dziwi, czemu ma to dla nich – i miałoby mieć dla innych zwykłych Polaków – takie znaczenie.
Przecież wysokość zysków Orlenu ma podobny wpływ na przeciętnego Polaka, co wysokość zysków Microsoftu, Amazona czy Coca-Coli. Czyli praktycznie żaden.
Jeżeli ktoś nie jest akcjonariuszem Orlenu, to zysk tej spółki nie przynosi mu żadnej dywidendy. Nie jest też tak, że większy zysk przekłada się na niższe ceny paliw. Prędzej już odwrotnie – może on pochodzić właśnie z wyższych cen paliw.
Gdyby większość akcji Orlenu należała bezpośrednio i pośrednio nie do Skarbu Państwa, ale do spółdzielni, której członkami byliby wszyscy Polacy, lub ich większość, i gdyby ta spółdzielnia postanowiła dopłacać do paliwa dla swoich członków, tak, że płaciliby oni o ileś tam groszy mniej za litr na podstawie karty członkowskiej – wtedy owszem, zysk Orlenu miałby jakieś znaczenie dla tych, którzy tankują na stacjach benzynowych. Ale tak nie jest.
Owszem, ktoś może wysunąć argument, że zyski Orlenu mogą zasilać Skarb Państwa, a ten będzie miał więcej pieniędzy na finansowanie różnych pożytecznych dla nas rzeczy. Jednak w tym przypadku argument ten jest nietrafiony, bo spadek zysków Orlenu wynika w pewnej części z tego, że w I kwartale br. spółka ta zapłaciła dużo większą (o ponad 4 mld) składkę na Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny, czyli faktycznie podatek, z którego państwo dopłaca do zużywanej przez nas energii elektrycznej. Jest to znacznie więcej od dywidendy, którą Skarb Państwa pobrał od Orlenu w całym 2023 r. (niecałe 2 mld zł).
To, że komuś wydaje się, że jest za pośrednictwem państwa współwłaścicielem Orlenu, i z tego powodu większy zysk tej spółki oznacza w jakimś sensie większy zysk jego osobiście, i dlatego powinien wybierać takie władze, które zapewnią Orlenowi większe zyski, jest złudzeniem.
Bo państwo to nie my.