Wyróżnienie dla Jurrego Hermansa
Dziesięcioletni Holender, Jurre Hermans, wysłał na konkurs Nagrody Ekonomicznej Wolfsona swoją propozycję rozwiązania problemu zadłużenia Grecji. Propozycja z grubsza sprowadzała się do przymusowego odebrania wszystkim Grekom ich oszczędności w euro – w zamian za walutę zastępczą – i spłacenia z tego długów greckiego rządu. Dziesięciolatek nie otrzymał wprawdzie głównej nagrody, ale jury konkursu przyznało mu honorowe wyróżnienie w wysokości 100 euro.
Oczywiście nie należy wymagać od dzieciaka znajomości niuansów ekonomii i polityki gospodarczej. Tym niemniej fakt, że przyszedł mu do głowy pomysł spłacenia długów rządu Grecji poprzez zwykłe obrabowanie jej obywateli (bo jak inaczej nazwać przymusową wymianę pieniędzy?) sporo mówi o tym, jak jest uczony i wychowywany. Że albo zasada „nie kradnij” nie jest w tej edukacji i wychowywaniu zbyt istotna, albo też w kolektywistyczny sposób zaciera się w nich różnicę między państwem i zamieszkującymi jego obszar ludźmi. Zaś przyznanie mu honorowego wyróżnienia – zamiast listu o treści np.: „Jurre, doceniamy Twoje zainteresowanie ekonomią w tak młodym wieku, ale musimy Ci wyjaśnić, że propozycji okradzenia obywateli Grecji z ich oszczędności w celu spłacenia długów zaciągniętych przez polityków rządzących tym państwem nie uważamy za moralnie właściwą” – świadczy o tym, że ekonomiści oceniający prace w tym konkursie (byli doradcy premierów kilku krajów i dwóch wielkich banków) nie widzą w takim pomyśle w gruncie rzeczy nic złego. W końcu już nie raz dobierano się do oszczędności ludzi, by rozwiązać problemy spowodowane przez polityków – jak na przykład w 1933 roku, gdy prezydent Roosevelt nakazał oddać wszystkim Amerykanom posiadane przez nich złoto w zamian za dolarowe papierki, które stopniowo potem traciły wartość. Dla samozwańczych kapłanów światowych finansów – mainstreamowych ekonomistów – jednostka jest zerem.
5 kwietnia, 2012 at 15:50
Czekamy na wyniki konkursów dla dzieci, w których zadaniem jest odpowiedzieć na pytania: „co zrobić z bezdomnymi w Europie?”, „co zrobić z uchodźcami w Europie”, „co zrobić z mniejszościami?” itd. Też może być ciekawie :D.
Oraz, rzecz jasna papierki mają dokładnie tą samą wartość jak złoto, gdy mają być pieniądzem, jesteś fetyszystą Jacku. Pieniądz to specyficzna instytucja wynikajaca z tego, że ludzie naiwnie wierzą, że będzie dobrze. Naiwność ta zresztą często popłaca.
5 kwietnia, 2012 at 17:55
Jest różnica między złotem a papierkami, polegająca na tym, że ilość złota w obiegu nie może być tak łatwo zwiększona, jak ilość papierków. Więc wiara pokładana w złocie jest nieco mniej naiwna.
5 kwietnia, 2012 at 18:33
Od razu przypomniał mi się Pawlik Morozow:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Pawlik_Morozow
Kiedy u nas dzieci zaczną donosić na rodziców ?
5 kwietnia, 2012 at 19:57
Za dowolną ilość złota mogę dostać dowolną ilość czegokolwiek. Pod warunkiem, że ludzie chcą mi to dać. Złotem, nie da się najeść, nagrzać i mało można się nim ubawić. Ilość nie ma żadnego znaczenia, gdyby luzie wierzyli, że bardzo cenne są pojedyncze atomy złota, to dawali by mnóstwo za te atomy. Gdyby ludzie uważali, że atomy tego, z czego zbudowany jest papier, są drogie, dawaliby mnóstwo za papier. To, że nie dają nie wynika z ilości papieru czy złota, tylko tego, na ile mogą sobie zaplanować przyszłość.
Gdyby ilość złota mogła decydować o jego cenie, to dokładnie na tej samej zasadzie decydowałaby ilość np. drewna. Rzecz w tym, że tak samo nie decyduje. Bo drewno może być budulcem, a złoto w roli, o której mówisz, nie, więc dowolna ilość złota może się przydać jako pieniądz, ale nie dowolna ilość drewna.
5 kwietnia, 2012 at 21:26
W pewnym sensie władza rabuje obywateli bez przerwy, tak po prostu działa. Tylko czasem rabuje ich na dużo, np. co miesiąc albo co roku, czasem na BARDZO DUŻO w ciągu np. weekendu [ http://dzieje.pl/node/6052 ] , a czasem zwyczajnie na WSZYSTKO, włącznie z życiem. Teoretycznie rzecz biorąc, a przynajmniej taka panuje opinia, „władza” od czasu do czasu robi obywatelom coś co nie jest rabunkiem – ale jak się dokładniej przyjrzeć, to zwykle wychodzi że jest to coś w rodzaju zamiany przysłowiowej siekierki na kijek.. papierki mają tę samą wartość co złoto, o ile jest ustanowiony PARYTET, który ustanowiony nie jest, i właśnie jego nieustanawianie było głównym i jedynym celem zamiany złota czy innych kosztowności na „bilety”. Zwróć uwagę, że konfiskata złota obejmowała również wydawanie „CERTYFIKATÓW” na złoto..
5 kwietnia, 2012 at 22:12
Generalnie rzecz biorąc, w relacjach z władzą opartą na „potrzebach” czy „decyzjach” nieokreślonego liczebnie społeczeństwa ( nieokreślonego inaczej niż „poza realną skalą ja+rodzina+sąsiedzi” ) bilansowo od setek czy tysięcy lat wychodzi się na minus. Bilans jest nieco zafałszowany, ponieważ w jego „plusach” ujmuje się pewien „dorobek” przeszłych pokoleń – czyli to, na czym na minus wyszły poprzednie pokolenia. Ale mimo to, jeżeli się nie kradnie lub nie oszukuje, bilans relacji jednostki do „społeczeństwa” wychodzi ujemnie ( zasadniczo „władza” w gruncie rzeczy jest formą oszustwa ). Podsumowując, zakazując megaterytorialnie złota, „władza” tak naprawdę nie robi wcale nic innego niż to co zwykle robi. Warto też zauważyć, że władza nigdy nie zakazuje „złota” – zawsze zakazuje „obywatelom złota”. Władzy – i tylko władzy – złoto posiadać wolno, w dowolnej ilości.
A w praktyce Hermans dostał wyróżnienie (cukierka) wbrew pozorom nie za „pomysł”, tylko za reprezentowanie „w tak młodym wieku” jedynej słusznej postawy – czyli powtarzanie tego co mówią „eksperci” w TV czy w internecie. W pewnym sensie dla władzy dzieci są najbardziej wzorowymi obywatelami – zwykle robią to co im się każe, i znacznie łatwiej je do tego zmusić niż osoby dorosłe. Z typowo „władczego” punktu widzenia idealnym państwem byłoby państwo złożone wyłącznie z niedorosłych „podwładnych” zdolnych do reprodukcji i łatwych do zmuszenia do wykonywania pracy..
Wyróżnienie chłopaka działa dokładnie na tej samej zasadzie co np. „wyróżnienia” w konkursach na filmik „promujący miasto” – teoretycznie uznanie/fant jest za „pomysł i wykonanie”, w praktyce za bałwochwalstwo. Małemu Jurremu właśnie wpojono że opłaca się powtarzać to co mówią w TV. W hitlerowskiej Rzeszy pewnie też dawali dzieciom nagrody lokalnej komórki partyjnej za oplucie przechodzącego Żyda lub wyuczenie się na pamięć przemówienia Wodza..
5 kwietnia, 2012 at 22:21
Dziesięciolatek powtarza to co słyszy w otoczeniu. Twierdzenie że „miał plan, pomysł i wyciągnął wnioski” w przypadku kiedy akurat mówi to czego otoczenie oczekuje, oraz „skąd on wziął te bzdury?” w przypadku kiedy akurat mówi coś innego niż otoczenie oczekuje, to przecież czysta dialektyka. Uznawanie bezmyślnej skądinąd kompilacji medialnego bełkotu za efekt „myślenia, wnioskowania”, a np. zadawania niewygodnych pytań świadczących o śladowej choćby zdolności myślenia – za BRAK tej zdolności, to typowy objaw koletywnych czasów. Bezmyślność lansuje się jako „myślenie”, a myślenie lansuje się jako „bezmyślność” – z pomocą cukierków.. zupełnie jak w tym filmie „Europa Europa” jak towarzysz Stalin zrzucał dzieckom z sufitu..
5 kwietnia, 2012 at 22:36
Jasiu, jeśli już ktoś ma używać czegoś jako pieniądza, to ilość tego czegoś ma znaczenie w tym sensie, że jest różnica między czymś, czego ilość jest mało zmienna (jak złoto), a czymś, czego ilość może podlegać praktycznie dowolnym zmianom (jak papier). Bo jak ilość pieniądza w obiegu zwiększy się kilkakrotnie, a ilość towarów użytkowych nie, to wartość tego pieniądza wyrażona w towarach użytkowych zmniejszy się kilkakrotnie. Więc wiara pokładana w złocie, którego ilości nie da się tak łatwo i szybko zwiększyć ma mocniejsze podstawy od wiary pokładanej w papierkach: mogę racjonalnie z dużym prawdopodobieństwem założyć, że w przyszłości daną ilość złota będę mógł wymienić na tę samą ilość towarów co obecnie, a nawet większą (bo ilość towarów na rynku się zwiększy szybciej niż ilość złota), o ile oczywiście nie nastąpi jakaś katastrofa gospodarcza albo ludzie nagle nie nabiorą masowego złotowstrętu. Natomiast w przypadku papierków, które bank centralny może zawsze dodrukować (i zdarza się często, że to robi) założenie to ma słabsze podstawy.
8 kwietnia, 2012 at 16:05
„Jasiu, jeśli już ktoś ma używać czegoś jako pieniądza, to ilość tego czegoś ma znaczenie w tym sensie, że jest różnica między czymś, czego ilość jest mało zmienna (jak złoto), a czymś, czego ilość może podlegać praktycznie dowolnym zmianom (jak papier)”
Nie, zależy tylko od tego, na ile każdy członek jakiejś grupy ufa innym. Jeśli wierzę, że X, Y i Z przyjmą moje papierki, to papier nie zmienia swojej wartości, nie ważne, ile go jest na rynku. Ważne tutaj wiec nie jest, ile jest pieniądza, tylko – na ile ludzie sobie ufają. co wyraźni odróżnia to od zwykłej gospodarki towarowej, gzie ilość się liczy.
„Bo jak ilość pieniądza w obiegu zwiększy się kilkakrotnie, a ilość towarów użytkowych nie, to wartość tego pieniądza wyrażona w towarach użytkowych zmniejszy się kilkakrotnie.”
Czemu nie miałaby się zwiększyć, jeśliby każdy był pewny, że za pieniądze ktoś będzie dla niego pracował, stąd każdy byłby gotów przyjąć pieniądze w zamian za to, że będzie pracował i coś produkował? No nie widzę powodu. Bo go nie ma. Problem w tym, że wymaga to absolutnego zaufania. Poważny.
„Więc wiara pokładana w złocie, którego ilości nie da się tak łatwo i szybko zwiększyć ma mocniejsze podstawy od wiary pokładanej w papierkach: mogę racjonalnie z dużym prawdopodobieństwem założyć, że w przyszłości daną ilość złota będę mógł wymienić na tę samą ilość towarów co obecnie, a nawet większą (bo ilość towarów na rynku się zwiększy szybciej niż ilość złota), o ile oczywiście nie nastąpi jakaś katastrofa gospodarcza albo ludzie nagle nie nabiorą masowego złotowstrętu.”
Złotowstręt jest bardzo prosty, teoretycznie: wystarczy, żeby ludzie zdali sobie sprawę z tego, że nie da się najeść złotem. Jednak i zazwyczaj tego nie robią, tak samo jak nie tracą kompletnie zaufania do papierków. Chcesz wytłumaczyć coś, stawiając sztuczne rozróżnienie między zupełnie nie różniącymi się do siebie przedmiotami. Rzecz jasne, gdyby w gospodarce nie chodziło o to, by wpływać na siebie i innych, tylko grać w taką grę, w której jedni „kupują” a drudzy „sprzedają”, nie interesując się, po co to robią, to co piszesz miałoby sens. Jednak nie ma, bo ludzi nie wymieniają skutków swojej pracy na pieniądze tylko dla zabawy.
„Natomiast w przypadku papierków, które bank centralny może zawsze dodrukować (i zdarza się często, że to robi) założenie to ma słabsze podstawy.”
Nie ma. Ludzie, którzy przyjmują od banku centralnego złoto są dokładnie w tej samej sytuacji – masz bank, który ustala, ile ma być pieniądza, bez porozumienia osobami, które z różnych powodów muszą korzystać z tego pieniądza. Nikt tez nie ustala z ludźmi, którzy korzystają z pieniądza, zasad tego korzystania, a może im to narzucić. Samo wprowadzenie złota nic nie zmieni w kwestii najistotniejszej – czy ludzie dostaną za pieniądze to, czego chcą.
8 kwietnia, 2012 at 16:15
Czemu niby tylko odpowiednia ilość złota skłoni ludzi do wyprodukowania odpowiedniej ilości dóbr? Czy ktoś mi płaci za to, że wskażę mu poprawnie drogę? No nie i tak samo nikt nie musi mi dać odpowiedniej ilości pieniędzy, żebym np. napisał mu wiersz, opowiedział mu zmyśloną historię, jeśli tego akurat chce.
Oczywiście, luzie mają potrzeby, ale w momencie gdy ktoś jest syty, zdrowy i ma gdzie spać, one rzadko wyglądają ta, że chce się coś od kogoś po prostu dostać i wtedy mieć spokój. Nie ma żadnej odpowiedniej ilości pieniędzy (nie tylko nie da się jej określić, nie ma), która zapewnia optymalną podaż dóbr. Każda nie jest ani właściwa, ani niewłaściwa, bo w ogóle co innego decyduje o tym, ile ludzie cenią pieniądz.
No i rzecz jasna, nie ma też odpowiedniej ilości pieniądza, która zapewniłaby, że odpowiednia liczba ludzi będzie syta, zdrowa i będzie miała gdzie spać. Zawsze ktoś może nie chcieć im dać tych dóbr, choćby dlatego, że niedobory w tej kwestii do pewnego momentu dają posłusznych pracowników/robotników.
8 kwietnia, 2012 at 22:37
Jasiu, chodzi mi właśnie o to, że zaufanie do innych ludzi w kwestii tego, czy na dłuższą metę zaakceptują coś jako pieniądz o określonej wartości jest pochodną wiary w to, czy ilość tego czegoś w obiegu nagle się nie zmieni. Przeciętny, racjonalnie myślący człowiek w Zimbabwe w ogóle nie ufał w latach 2008-2009 innym ludziom w kwestii tego, że np. za kilka miesięcy sprzedadzą mu taką samą ilość dóbr czy usług (np. swojej pracy) co teraz za daną ilość zimbabweńskich dolarów – bo zakładał, że oni też myślą racjonalnie i w warunkach hiperinflacji odpowiednio skorygują swoje ceny.
A ta wiara na dłuższą metę jest pochodną faktycznych fluktuacji ilości danej waluty, bo ludzie potrafią obserwować i wyciągać wnioski.
Papierowa waluta może cieszyć się zaufaniem tylko wówczas, gdy postrzegana jest jako stabilna. To wymaga wielu lat niepsucia takiej waluty.
I jeśli mówię o większym (choć nie absolutnym!) zaufaniu do złota niż do papierków, to nie mam na myśli sytuacji, w której bank centralny ustala ile ma być tego złota. Bo bank centralny nie może tego zrobić tak jak z papierkami. Złota póki co nie da się dodrukować. Owszem, bank może rzucić na rynek posiadane złoto, wydobywa się też wciąż nowe złoto, ale jest to kropla w morzu ogólnych zasobów. Więc ilość złota w obiegu postrzegana jest jako stabilna, a to przekłada się na zaufanie do niego. Czyli na zaufanie do innych, anonimowych ludzi, że będą je przyjmować w przyszłości na podobnych (lub lepszych) warunkach co obecnie.
Podkreślam, że chodzi mi o stabilność, a nie ilość w sensie bezwzględnym. Nigdzie nie twierdziłem, że jest coś takiego jak „odpowiednia ilość pieniądza, która zapewnia optymalną podaż dóbr”.
9 kwietnia, 2012 at 11:09
Pieniądze określonego rodzaju czy waluty mają taką wartość, jaką nadaje im praca włożona w ich uzyskanie, nie odwrotnie. Niestety praca zawsze jest indywidualna, a pieniądze z natury rzeczy jako środek wymiany – wspólne. W efekcie mnóstwo osób którym zależy na tym żeby mieć możliwie najwięcej pieniędzy i zero pracy stosuje różne triki żeby ten stan osiągnąć – począwszy od dodrukowywania, a skończywszy na dowodzeniu, że pieniądze tworzą pracę a nie praca pieniądze.. Rządy, generalnie, dowodzą że to nie praca tworzy pieniądze tylko rządy tworzą pieniądze które tworzą pracę – ponieważ utrzymanie stanu rzeczy w którym praca tworzy pieniądze sprawia, że okazuje się że rządy nie mają NIC, ponieważ ich członkowie nie są w stanie wyprodukować niczego sensownego prócz ideologii do kontrolowania i odbierania ludziom pieniędzy wytwarzanych przez pracę tych ludzi..
9 kwietnia, 2012 at 11:31
Osoby twierdzące, że praca jest tworzona przez pieniądze, mają problem z odpowiedzią na to skąd w takim razie biorą się pieniądze. Zwykle odpowiadają że pieniądze ( te które w ich rozumieniu tworzą pracę ) są tworzone przez pieniądze, które są tworzone przez pieniądze, które są tworzone przez pieniądze i tak dalej – czyli w praktyce udają że nie rozumieją że pieniądze nie biorą się znikąd. Ten tok „rozumowania” im odpowiada, ponieważ dzięki niemu mogą uzasadnić że tworzenie czegokolwiek ( w szczególności pieniędzy ) ma miejsce wyłącznie zbiorowo a jednostka nie istnieje – podczas kiedy jest dokładnie odwrotnie – pracę, a zatem i pieniądze można stworzyć / wykonać wyłącznie indywidualnie. No ale z założeniem że jednostka nie istnieje i cokolwiek jest tworzone ( praca, pieniądze, wynalazki, przedmioty, żywność, cokolwiek ) jest rzekomo tworzone „wspólnie” a „wspólnota” jest warunkiem koniecznym. Zwykle są to ludzie którzy nie są w stanie stworzyć niczego, dlatego ukrywając swój absolutnie zerowy wkład cokolwiek, twierdzą, że jeżeli wezmę wierzbowy patyk i zrobię z niego fujarkę, to będzie to możliwe ponieważ „zrobiliśmy to wspólnie”. Dzięki temu usiłują legitymizować odebranie mi części lub całości czegokolwiek co zechcę zrobić.. Wracając do małego Hermansa, wtłoczenie mu przymusem do głowy przekonania że problem Grecji jest wspólnym problemem który należy „jakoś” wspólnie rozwiązać, jest dla nich kwestią życia i śmierci. Innymi słowy ograbienie tych ludzi z tego co posiadają jest kwestią życia i śmierci osób które licząc na takie właśnie zyski chętnie wydały zaświadczenia o zobowiązaniu niemożliwym do spłaty. Licząc na to, że te zobowiązania – podobnie jak jakiś grzech pierworodny w kontekście religijnym – umożliwią wiekuiste, cykliczne, „na żądanie” – ograbianie ludzi z tego co posiadają i z tego czym są.. Mały Hermans, gdyby wysłał projekt w którym określiłby unijne elity bandą zepsutych kreatur które powinny zdechnąć w konsekwencji własnej indolencji, pewnie dostałby naganę 😉
9 kwietnia, 2012 at 13:50
Ale w sumie o czym tu w ogóle gadać, skoro ci ludzie twierdzą że generalnie nic nie istnieje jeżeli nie znajduje się w ich papierach, raportach, wykazach i kalkulacjach. Pieniądze nie są pod tym względem wyjątkiem. Jeżeli na coś nie ma jakiejś możliwie dużej ilości papierów w których jest zapisane możliwie dużo na temat tego czegoś, żeby mogli te papiery układać w kupki i przekładać z jednej na drugiej dopisując do jednych i zamazując na drugich, to coś – ich zdaniem – nie istnieje. Pieniądze ich zdaniem nie istnieją, jeżeli jakieś papiery nie określają kto ile ich ma, oraz czy wolno mu lub nie wolno mieć akurat tyle, lub więcej lub mniej. W tym kontekście dyskutowanie z nimi o jakiejkolwiek obiektywnej wartości czegokolwiek dla kogokolwiek jest niemożliwe. Nadawanie wartości nie sprowadza się do zapisania jej w czyichś papierach tak żeby komuś kto nie pojmuje czym jest wartość obiektywna, zrelatywizować ją do informacji zapisanej w jakiś tam sposób.
12 kwietnia, 2012 at 21:00
„Jasiu, chodzi mi właśnie o to, że zaufanie do innych ludzi w kwestii tego, czy na dłuższą metę zaakceptują coś jako pieniądz o określonej wartości jest pochodną wiary w to, czy ilość tego czegoś w obiegu nagle się nie zmieni.”
Skoro są tacy przewidujący, mogliby też palić nadmiar papierów i dalej by banglało, bo zmniejszałaby się podaż. Nie bangla, nawet nie palą, po prostu do czasu do czasu nie da się niczego kupić za papier. Powtarzam: gdyby ludzie rozumowali w taki sposób, co mądrzejsi paliliby pieniądze, skupując je, tak długo, aż znowu nabrałyby wartości. Rzecz w tym, że one nigdy mogą nie nabrać wartości, bo ludzie nie myślą „o, jest dużo pieniędzy i ciągle więcej, więc ja podwyższę cenę, bo jak jest tak dużo pieniędzy, to stracą wartość”. Co najwyżej ludzie podwyższają ceny (pomijając rosnące koszty) wtedy, gdy liczą, że zarobią jeszcze więcej, czyli gdy w pieniądz jak najbardziej ufają. Twoja teza jest fałszywa empirycznie.
„Przeciętny, racjonalnie myślący człowiek w Zimbabwe w ogóle nie ufał w latach 2008-2009 innym ludziom w kwestii tego, że np. za kilka miesięcy sprzedadzą mu taką samą ilość dóbr czy usług (np. swojej pracy) co teraz za daną ilość zimbabweńskich dolarów – bo zakładał, że oni też myślą racjonalnie i w warunkach hiperinflacji odpowiednio skorygują swoje ceny.”
Być może tak myślał (choć fakt, że piszesz o jakimś „przeciętnym” sugeruje, że nie?), co znaczy tylko tyle, że był raczej dość głupi. Bo przecież zdecydowanie racjonalniejszym było stworzenie własnej waluty, zaciąganie długów rzeczowych itd.
Oczywiście nie sądzę, że był po prostu głupi, raczej, że to nie tak, że luzie posługują się jakąś spadniętą z nikad racjonalnością, która akurat każe im wybierać najmniej skuteczną taktykę. Sądzę, że istnienie inflacji to efekt tego, że jesteśmy nauczeni posługiwać się takim pieniądzem, jaki został nam narzucony przez innych.
„I jeśli mówię o większym (choć nie absolutnym!) zaufaniu do złota niż do papierków, to nie mam na myśli sytuacji, w której bank centralny ustala ile ma być tego złota. Bo bank centralny nie może tego zrobić tak jak z papierkami. Złota póki co nie da się dodrukować.”
Ale można je podzielić na dużo mniejsze porcje, niż się zazwyczaj dzieli. Efekt będzie ten sam, jeśli nagle uwolni się go dużo. To znaczy, nie wiadomo jaki, bo ważne jest, czy ludzie będą ufali sobie wzajemnie, a nie to, ile będzie pieniądza. Może być go całe mnóstwo, jeśli będę wiedział, że X da mi chleb, a Y dowiezie mnie tam, gdzie mu każę, nic mnie to nie interesuje. Rzecz w tym, żę w obecnym systemie, jak i w tym, który promujesz (choć chciałbyś nie) będziemy porozumiewali się tylko dając sobie papierki lub sztabki złota, co jest niepomiernie głupie. I może doprowadzić do tego, że ostatecznie się nie dogadamy. Bo może nawet nie nastąpi inflacja, po prostu może ja od nikogo tego złota nie dostanę, bo nikogo nie będzie przejmowało to, że muszę jeść, bo se nie zaszyję.
„Owszem, bank może rzucić na rynek posiadane złoto, wydobywa się też wciąż nowe złoto, ale jest to kropla w morzu ogólnych zasobów. Więc ilość złota w obiegu postrzegana jest jako stabilna, a to przekłada się na zaufanie do niego. Czyli na zaufanie do innych, anonimowych ludzi, że będą je przyjmować w przyszłości na podobnych (lub lepszych) warunkach co obecnie.”
Każdy więc albo będzie zajmował się kopaniem złota, albo niektórzy będą głodować, a dzieci będą zapierdalały po 12 godzin w kopalniach. To już było. Nie sądzę, że skończyło się dzięki wprowadzeniu papierowego pieniądza, acz nie rozwiązuje żadnych problemów. Tak czy inaczej luzie zostają z niczym. Problemem inflacji jest przecież to. A wynika to oczywiście z tego, że idąc do piekarza nie dostaną chleba. Rozwiązaniem nie jest wprowadzenie złotego pieniądza, ale pozostawienie ludziom zajmującym dane terytorium ustalenie, jak zamierzają produkować i dostarczać sobie dobra. Nie ma formy pośredniej, złoty pieniądz to po prostu kolejne potencjalne narzędzie, którym ludzie chcący władzy mogą zmamić poddanych.
„Podkreślam, że chodzi mi o stabilność, a nie ilość w sensie bezwzględnym. Nigdzie nie twierdziłem, że jest coś takiego jak „odpowiednia ilość pieniądza, która zapewnia optymalną podaż dóbr”.”
W takim razie ta stabilność jest kompletnie nic nie warta. Chyba, żę dla kogoś po prostu głód wynikający z tego, że ma pieniądze i nie może za nie nic kupić jest brzydszy od głodu wynikającego z tego, że nie ma pieniędzy. Kwestia gustu, głód pozostaje głodem, jak wiele innych potrzeb i zachcianek. Które kierują jednak ludźmi, jak chcemy tłumaczyć ludzkie zachowania, to raczej nimi, a nie podażą pieniądza, który z niewiadomych powodów luzie chcą.