Michał Słysz, członek zarządu Investors TFI, postawił na swoim blogu pytanie: „Czy USA są państwem policyjnym?”. Analizując encyklopedyczne definicje państwa policyjnego („państwo policyjne to państwo, w którym system prawny lub praktyka działania aparatu państwowego pozbawia obywatela ochrony przed organami bezpieczeństwa publicznego, które w sposób nie kontrolowany mogą stosować środki represji (…) państwo policyjne sprawuje ścisłą kontrolę nad społecznym, politycznym i ekonomicznym życiem swoich obywateli. Doświadczają oni ograniczeń w przemieszczaniu się, wyrażaniu politycznych i innych poglądów, które są przedmiotem monitorowania przez państwowe służby”) oraz rozmaite aspekty rzeczywistości społecznej (kontrola prywatności w formie podsłuchów, gromadzenia danych telekomunikacyjnych i internetowych oraz monitoringu ulic; kampania propagandowa mająca na celu stworzenie atmosfery zagrożenia islamskim terroryzmem; szykanowanie obrońców praw człowieka i grup antywojennych; ograniczanie wolności gospodarczej) w Stanach doszedł do wniosku, że „jeśli USA nie są jeszcze państwem policyjnym, to szybko zmierzają w tym kierunku”.
Nie zamierzam tutaj rozważać poprawności wyciągniętego wniosku i dyskutować, czy przytaczane przez p. Słysza fakty pozwalają już zakwalifikować USA do państw policyjnych lub szybko zmierzających w tym kierunku, czy też jeszcze nie. Stwierdzam natomiast, że jeśli przyjąć taką kwalifikację w stosunku do tego państwa, to tym bardziej należy zakwalifikować tak Polskę.