Archiwum z kwiecień, 2025

Utrudniacze życia, głos nie dla was

piątek, 18 kwietnia, 2025

Rada Miasta Krakowa odrzuciła moją petycję o rezygnację z projektu ustanowienia na większości obszaru Krakowa tzw. Strefy Czystego Transportu. Dla przypomnienia – ustanowienie tej strefy zgodnie z obecnymi założeniami spowoduje, że m.in. około 50 tysięcy mieszkańców powiatu krakowskiego posiadających (tak jak ja) samochody z silnikiem wysokoprężnym niespełniającym normy Euro 6 będzie mogło wjechać do miasta, w którym nierzadko pracują, prowadzą działalność gospodarczą, robią zakupy, korzystają z rozmaitych usług (w tym lekarzy), szkół i przedszkoli dla swoich dzieci, oferty kulturalnej i rozrywkowej, tylko za dodatkową opłatą, a od połowy 2028 r. w ogóle. Chyba, że kupią nowy samochód albo przesiądą się na autobus lub pociąg. Podobne restrykcje obejmą też mieszkańców powiatu posiadających stare samochody z silnikiem benzynowym.
Za to mieszkańcy samego Krakowa z takimi samymi samochodami będą mogli jeszcze długo po nim jeździć, podobnie jak ci przejeżdżający przez miasto tranzytem (strefa nie obejmie dróg tranzytowych), więc wpływ tego ograniczenia na krakowskie powietrze będzie stosunkowo mały – wyeliminowanych będzie mniej niż 1/3 pojazdów niespełniających norm strefy.
W petycji zwróciłem uwagę, że nie znalazłem żadnej oceny skutków regulacji ani analiz potwierdzających konieczność utworzenia SCT. W odpowiedzi napisano mi jedynie, że „badania pokazały, że wycofanie z ruchu starszych pojazdów (…) skokowo zmniejszy wielkość emisji NOx”. Nie wskazano żadnych konkretnych badań i nie odniesiono się do zarzutu, że w rzeczywistości wycofana z ruchu zostanie tylko niewielka część takich pojazdów.
Rada pozostała głucha nie tylko na moją petycję, ale i na wiele głosów mieszkańców podkrakowskich okolic, wyrażanych w pismach różnych organizacji i konsultacjach. Podobną odpowiedź dał też wcześniej („piórem” swojego urzędnika) prezydent Krakowa Aleksander Miszalski.
Uchwała rady została podjęta większością głosów 27 do 12. Przeciwko odrzuceniu petycji głosowali jedynie radni PiS oraz – jako jedyny ze swojego klubu „Kraków dla Mieszkańców” – były kandydat na prezydenta miasta Łukasz Gibała. Za odrzuceniem głosowali radni Koalicji Obywatelskiej, Nowej Lewicy i pozostali radni klubu „Kraków dla Mieszkańców”.
Najwyraźniej tych radnych nie rusza fakt, że ustanowienie strefy będzie oznaczało poważne utrudnienie życia dla kilkudziesięciu (licząc z rodzinami – ponad stu) tysięcy ludzi związanych mniej lub bardziej z Krakowem, choć w nim niezameldowanych. Bo ci ludzie nie głosują w wyborach radnych i prezydenta miasta.
W związku z tym apeluję, by mieszkańcy okolic podkrakowskich odpłacili się w jedyny dostępny aktualnie sposób – nie głosując w wyborach prezydenckich na kandydatów ugrupowań, których ci radni są członkami. Czyli nie głosując na Rafała Trzaskowskiego ani na Magdalenę Biejat. Niech liderzy partii odczują konsekwencję utrudniania życia ludziom przez ich kolegów w Krakowie.

Tusk repolonizator

wtorek, 15 kwietnia, 2025

Donald Tusk ogłosił, że czas na „repolonizację polskiej gospodarki, rynku, kapitału” i że „musimy zadbać w sposób bezwzględny i egoistyczny o interesy polskich przedsiębiorców”. Między innymi w taki sposób, że inwestycje spółek Skarbu Państwa będą realizowane przez firmy polskie, a nie zagraniczne.
Chciałbym jednak zauważyć, że polityka sztucznie uprzywilejowująca polskich przedsiębiorców (BTW – czy spółka z siedzibą w Polsce, ale należąca w większości do np. obywateli Niemiec to polski przedsiębiorca?) w rzeczywistości szkodzi większości Polaków. Przedsiębiorcy to mniejszość. W interesie Polaka-konsumenta jest przede wszystkim kupowanie produktów lepszych lub tańszych, a nie koniecznie takich, które wyprodukowali polscy przedsiębiorcy. W interesie Polaka-podatnika jest, by inwestycje publiczne kosztowały jak najmniej pieniędzy z jego podatków lub były jak najwyższej jakości, a nie, żeby zarabiały na nich koniecznie polskie firmy. W interesie Polaka-pracownika jest natomiast, by zarabiał jak najwięcej – niekoniecznie u polskiego pracodawcy.
Jeżeli metodami politycznymi ograniczy się możliwość angażowania zagranicznego kapitału w polskiej gospodarce, będzie w niej mniej kapitału niż to możliwe. A to oznaczy, że pracownicy będą zarabiali mniej (bo gospodarka będzie mniej wydajna i prawdopodobnie będzie mniej miejsc pracy), konsumenci będą kupowali droższe lub gorsze produkty (bo będzie się ich produkowało mniej i będzie mniejsza konkurencja), a podatnicy będą płacić w podatkach więcej na inwestycje państwa i jego spółek (bo zagraniczny wykonawca, który może coś zrobić lepiej lub taniej, zostanie odgórnie wykluczony).
Zapowiadana przez Tuska polityka gospodarcza jest tak naprawdę antypolska. I tak samo antypolski jest każdy, kto mówi o „repolonizacji” gospodarki rozumianej jako polityczne uprzywilejowanie polskich przedsiębiorców.

Wojna celna Donalda Trumpa

czwartek, 3 kwietnia, 2025

Prezydent USA nałożył dodatkowe cła na import towarów z 83 państw świata (nie wliczając w to Kanady i Meksyku, na towary z których cła zostały nałożone już wcześniej), w celu „zrównoważenia światowego handlu” i zmniejszenia deficytu handlowego Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Cłami „oberwały” zarówno gospodarcze potęgi, takie jak Chiny (maksymalna stawka 34%), Indie (stawka 27%) czy Unia Europejska (stawka 20%) – jak i bardzo małe kraje, takie jak Lesotho (stawka 50%), Nauru (stawka 30%) czy Liechtenstein (stawka 37%). Zarówno państwa skonfliktowane z USA, jak Wenezuela (stawka 15%) czy Nikaragua (stawka 19%), jak i wierni sojusznicy, tacy jak Tajwan (stawka 32%), Izrael (stawka 17%), Japonia (stawka 24%) czy Korea Południowa (stawka 26%). Zarówno kraje biedne, takie jak Zimbabwe (stawka 18%), Syria (stawka 41%) czy Demokratyczna Republika Konga (stawka 11%), jak i bogate: Szwajcaria (stawka 32%) czy Norwegia (stawka 16%).
Co ciekawe, na liście nie ma Rosji. Dziennikarze dowiedzieli się, że to dlatego, że „sankcje nałożone w związku z wojną na Ukrainie już wyzerowały handel między tymi krajami”. Ale w 2024 roku import dóbr z Rosji do USA, mimo iż dużo niższy niż przed wybuchem wojny, nadal istniał i wynosił 3 miliardy dolarów, a deficyt handlowy Stanów Zjednoczonych wyniósł w tym wypadku 2,5 mld dolarów.
Jeżeli Donald Trump w imię „zrównoważenia światowego handlu” jest gotów iść na wojnę handlową z całym światem, a Rosję, z którą bilans handlowy USA wciąż mają bardzo niekorzystny, postanowił potraktować pod tym względem łagodniej, to znaczy, że bardzo zależy mu na dobrych stosunkach akurat z tym konkretnym państwem. Najwyraźniej Rosja może dać mu coś, na czym mu zależy.
To nie jest dla nas w Polsce dobra wiadomość.

Marnowanie wykształcenia

wtorek, 1 kwietnia, 2025

Tak na marginesie wypowiedzi Sławomira Mentzena, który zadeklarował się jako zwolennik odpłatnych studiów: około 20% Polaków z wykształceniem wyższym pracuje w zawodach poniżej swoich kwalifikacji – wynik mniej więcej podobny do całej UE – a ponad 30% specjalistów i menedżerów (czyli ludzi zwykle z wykształceniem wyższym i wykonującym zawód na poziomie wykształcenia wyższego) nie pracuje w zawodzie wyuczonym na studiach. Czyli podsumowując – przynajmniej ponad 40% ludzi z wykształceniem wyższym w Polsce nie pracuje w zawodzie zgodnym ze swoim wykształceniem, a więc wydatki na ich studia oraz czas tych ludzi na nie poświęcony zostały zmarnowane.
Czy to nie jest tak, że w sytuacji, gdy studia najróżniejszych opcji są dla studenta bezpłatne – finansowane z pieniędzy zabranych całemu społeczeństwu – wybiera on częściej kierunek zgodny z zainteresowaniami, choć już niekoniecznie z zapotrzebowaniem rynkowym na adeptów tego kierunku? Albo taki, na który łatwiej się dostać – byle byłby ten papierek licencjata czy magistra?
I czy w sytuacji, gdyby studia były dla wszystkich odpłatne więcej ludzi nie wybierałoby kierunków bardziej przydatnych w przyszłej pracy lub zamiast studiować uczyłoby się zawodu w innych szkołach lub na różnych kursach? I odsetek pracujących w zawodzie innym niż wyuczony byłby niższy?
Z drugiej strony – co takiego strasznego w odpłatnych studiach, gdy prawie połowa studentów w Polsce i tak studiuje odpłatnie na studiach zaocznych lub na uczelniach niepublicznych, gdy płaci się za studia podyplomowe, za rozmaite szkolenia zawodowe, certyfikacje, za ofertę szkół językowych czy za prawo jazdy? Wygląda na to, że ten, kto chce podwyższać swoje kompetencje na rynku pracy, i tak musi zapłacić (chyba, że funduje mu to pracodawca).
Owszem, ludzie z wyższym wykształceniem łatwiej znajdują jakąkolwiek pracę – ale można postawić pytanie, czy faktycznie pomagają im w tym ukończone studia, czy raczej posiadana inteligencja – bo na studia idą zwykle ci bardziej inteligentni?
Mentzen i Konfederacja to nie moja bajka. Mam diametralnie inne poglądy niż oni na szereg spraw, takich jak imigracja, prawo do przerywania ciąży, związki osób tej samej płci, „ochrona” polskiego rynku przed żywnością z zagranicy, restytucja mienia m.in. ofiar Holokaustu znacjonalizowanego przez komunistów czy polityka zagraniczna. Ale w przypadku odpłatności za studia mam podobne zdanie. I nie podoba mi się, że wśród kandydatów w tegorocznych wyborach nie ma kogoś, kto prezentuje taki postulat bez nacjonalistyczno-ksenofobicznej otoczki.