Archiwum z marzec, 2025

Czas gnębienia kulturowych wrogów

czwartek, 20 marca, 2025

Podczas gdy polski Sejm uchwalił przepisy rozszerzające karalność „nawoływania do nienawiści” (przypomnę, że „nawoływanie do nienawiści” to coś więcej niż nawoływanie do przemocy – zgodnie z jednym z orzeczeń Sądu Najwyższego są to „wypowiedzi, które wzbudzają uczucia silnej niechęci, złości, braku akceptacji, wręcz wrogości do poszczególnych osób lub całych grup (…) bądź też z uwagi na formę wypowiedzi podtrzymują i nasilają takie negatywne nastawienia” – czyli tak naprawdę silna emocjonalna krytyka) na powody takie jak niepełnosprawność, wiek, płeć lub orientacja seksualna (uchwalona ustawa trafiła na razie do Senatu), Węgry ustanowiły prawo zakazujące organizacji publicznych imprez LGBT, takich jak marsze godności (po angielsku pride marches, po polsku niezbyt trafnie nazywane „marszami równości”) oraz uczestnictwa w takich imprezach. Pod pretekstem ochrony dzieci. Węgierska ustawa w odróżnieniu od polskiej została przyjęta w trybie ekspresowym – parlament uchwalił ją dzień po wniesieniu projektu, a kolejnego dnia została podpisana przez prezydenta Tamasa Sulyoka.
W jednym i drugim przypadku jest to ograniczenie wolności głoszenia określonych poglądów i wolności zgromadzeń, formalnie gwarantowanych tak w konstytucji Węgier (artykuły VIII i IX), jak i Polski (artykuły 54 i 57). No ale w obu konstytucjach jest klauzula umożliwiająca ograniczanie tych i innych swobód ustawą (w polskiej „gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób”, w węgierskiej „z uwagi na potrzebę realizacji innego prawa podstawowego, bądź obrony wartości konstytucyjnych”). Polscy posłowie uznali, że wolność wypowiedzi można coraz bardziej ograniczać w imię ochrony różnych grup przed dyskryminacją, węgierscy – w imię ochrony dzieci.
I prawda jest taka, że zarówno w Polsce, jak i na Węgrzech można całkiem w zgodzie z ustawą zasadniczą wprowadzić oba rodzaje ograniczeń. Jak i najróżniejsze inne. Jeżeli w Polsce za parę lat dojdzie do władzy nacjonalistyczna i konserwatywna prawica (co jest bardzo prawdopodobne), to wprowadzenie ustawy na wzór węgierskiej pod pretekstem np. ochrony moralności publicznej będzie całkowicie z polską konstytucją zgodne (a Trybunał Konstytucyjny w obecnym składzie skwapliwie to potwierdzi). A jeżeli na Węgrzech dojdą do władzy ugrupowania bardziej lewicowe, to całkiem możliwe, że karalne będzie uczestnictwo nie w imprezach LGBT, ale w zgromadzeniach protestujących przeciwko nim.
Różnica jest jedynie taka, że o ile na Węgrzech ograniczające wolność prawo wprowadzono w dwa dni, o tyle w Polsce może nie wejść w życie w ogóle wskutek sprzeciwu prezydenta. Podział władzy ustawodawczej między różne – najlepiej skonfliktowane ze sobą – siły polityczne jest czynnikiem utrudniającym wprowadzanie nowych ograniczeń wolności. Niestety jest również czynnikiem utrudniającym uchylanie już istniejących ograniczeń wolności. No i nic takiego podziału nie gwarantuje, bo przy kolejnych wyborach układ sił może się zmienić.
Wprowadzanie takich ograniczających wolność praw, zamiast porozumienie na rzecz takiego skonstruowania systemu, by nikt nie mógł ich wprowadzić (brak wyjątków od konstytucyjnych swobód i kontrola konstytucyjności przez realnie niezależne od polityków sądy) pokazuje, że politykom i popierającym ich grupom bardziej zależy na gnębieniu tych, którzy mają odmienne poglądy, postrzeganych jako wrogów niż na pokojowym współistnieniu z nimi dającym szanse na brak gnębienia z obu stron (nie muszącym od razu oznaczać akceptacji). To nic nowego – pisałem o tym już w tekście „Polityka dokopywania” w 2011 roku. Wolność wypowiedzi, wolność zgromadzeń i inne liberalne wartości, pomyślane jako gwarancje takiego pokojowego współistnienia (my nie będziemy naruszać waszej wolności, wy naszej) są coraz mniej cenione nawet przez tych, którzy rytualnie – w coraz większym stopniu jedynie rytualnie – odwołują się do nich.
Milsza jest mi wizja świata bez okazywania sobie nienawiści od wizji świata, w której ludzie nie mogą swobodnie eksponować swojego stylu życia, jakkolwiek nietypowy lub dziwaczny by nie był. Dlatego łatwiej przełknę obecne polskie przepisy od węgierskich. Jednak wiem, że te przepisy nienawiści nie zlikwidują, a jedynie spowodują, że stanie się bardziej skryta. (Podobnie węgierskie przepisy nie spowodują, że będzie mniej osób LGBT). Wiem też, że za parę lat nienawiść ta może zaowocować rewanżem w postaci ustawy takiej jak obecnie ta na Węgrzech, a może jeszcze bardziej represyjnej. I nie wiem, jak przekonać ludzi, że kulturowy pokój jest lepszy od kulturowej wojny.

Rasistowska RPA

niedziela, 9 marca, 2025

Czytam, że rząd RPA nie chce pozwolić na uruchomienie w tym kraju Starlinka, ponieważ obowiązuje tam rozporządzenie „Black Economic Empowerment Act”, nakazujące m.in., by odpowiednią ilość udziałów w przedsiębiorstwie mieli czarni (ten termin obejmuje tu również Koloredów i Hindusów, ale już nie np. Chińczyków) obywatele RPA. Elon Musk (będący obywatelem RPA z urodzenia) nazwał to prawo haniebnym i rasistowskim, komentując na X, że Starlinkowi nie wolno działać w RPA, bo on sam nie jest czarny.
Oczywiście właściciel Starlinka ma tu rację. Wymóg, by określoną część udziałów w przedsiębiorstwie mieli przedstawiciele określonych grup etnicznych, w dodatku tak się składa, że wyróżniających się określonymi odcieniami skóry, jest jednoznacznie rasistowski. Gdyby chodziło o to, że 30% udziałów muszą mieć biali, nikt nie miałby wątpliwości. RPA wprowadzając takie prawa jest państwem rasistowskim, podobnie jak było nim w czasach apartheidu, tyle, że prawne uprzywilejowanie dotyczy innych grup.
Co więcej, te rasistowskie przepisy wcale nie przyczyniają się do poprawy sytuacji większości czarnoskórej populacji. Bo ta sytuacja nie poprawi się od tego, że kilku czarnych kapitalistów zostanie akcjonariuszami Starlinka lub innych przedsiębiorstw. Bardziej już poprawiłaby się wtedy, gdyby Muskowi zezwolono na uruchomienie usług Starlinka w RPA mimo tego, że jego udziałowcami nie są czarni. Dostęp do Internetu w RPA ma bowiem jedynie ok. 75% ludności, a czarnoskórzy stanowią tam prawie 80% populacji (wraz z Koloredami i Hindusami ok. 90%). Jeżeli Starlink umożliwiłby dostęp do Internetu jedynie 1% kolorowej ludności RPA, byłoby to około pół miliona ludzi – na pewno więcej niż ci, którzy mogą uzyskać udziały w południowoafrykańskim Starlinku wskutek Black Economic Empowerment Act, i prawdopodobnie więcej, niż ci, którzy uzyskali jakiekolwiek udziały w przedsiębiorstwach w rezultacie tych przepisów.

Targi w Białym Domu

niedziela, 2 marca, 2025

Myślę, że Trumpa niespecjalnie interesują dalsze losy tej wojny. Chce pokazać Amerykanom, że 1) doprowadził do „pokoju” (choćby ten pokój miałby być za chwilę znowu zerwany przez Rosję), 2) nie dopuścił do wysłania żołnierzy USA do Ukrainy, 3) zrobił deal dający szansę na odzyskanie pieniędzy, jakie Biden w tę wojnę włożył (oczywiście w rzeczywistości zarobiliby na tym głównie amerykańscy oligarchowie). Sądzę, że po zawarciu takiej umowy dogadałby się z Putinem, żeby ewentualny prorosyjski rząd Ukrainy ją honorował. Dlatego w umowie nie było żadnych gwarancji dla bezpieczeństwa Ukrainy, których chciał jej prezydent.
Trump myśli, że przedstawiając sprawę Zełeńskiemu w sposób: „jesteś na przegranej pozycji, więc tak czy inaczej podpisując z nami umowę odnosisz korzyść, bo jedynie my możemy uchronić cię przed całkowitą klęską” uzyska to co chce. Ale z punktu widzenia Zełeńskiego wygląda to tak, że zawierając tę umowę nie tylko przegra wojnę z Rosją (bo Amerykanie palcem nie kiwną, skoro nie chcą dać gwarancji – a Ukraina ma już nawet doświadczenie z niedotrzymywanymi gwarancjami), ale i dodatkowo doprowadzi do ograbienia Ukrainy.
Uważam, że dużo rozmów między przywódcami państw i innymi politykami tak wygląda, i myślę też, że Trump w podobny sposób prowadzi swoje negocjacje biznesowe (i nie tylko on). Niezwyczajne było tu upublicznienie tych rozmów. Myślę, że prezydent USA wiedział, w jakim kierunku pójdzie rozmowa i specjalnie chciał to pokazać. Czemu? Żeby albo wycofać się z negocjacji (i z zaangażowania w Ukrainie) i zwalić winę na Zełeńskiego, albo żeby Zełeńskiego zmiękczyć.
Z punktu widzenia bezpieczeństwa Polaków najlepiej byłoby, gdyby do podpisania umowy doszło, ale żeby ze strony USA były jednak jakieś realne gwarancje utrzymania pokoju. Sama amerykańska współwłasność ukraińskich złóż to jednak zbyt mało. Liczę na to, że po efektownym targowaniu się właśnie do tego dojdzie.