Archiwum z maj, 2025

Nawrocki pomaga Putinowi

czwartek, 22 maja, 2025

Karol Nawrocki zadeklarował publicznie wobec lidera Konfederacji Sławomira Mentzena, że jako Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej nie ratyfikuje ewentualnego przystąpienia Ukrainy do NATO.
Okazuje się, że kandydat popierany przez Prawo i Sprawiedliwość – partię odwołującą się do dziedzictwa prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który Ukrainę (a także Gruzję) widział w przyszłości w NATO, i której politycy będąc u władzy w Polsce udzielili ogromnej wojskowej pomocy Ukrainie napadniętej w lutym 2022 r. przez Rosję – opowiedział się za wizją polityczną Władimira Putina. Bo dla Putina nieprzystępowanie Ukrainy do NATO jest jednym z celów wojny i warunków ewentualnego zakończenia działań wojennych.
Stanowisko Nawrockiego jest sprzeczne z tym, co mówili wcześniej prezydent Andrzej Duda czy poseł Arkadiusz Czartoryski, nie współgra też ze stanowiskiem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który wprawdzie postawił Ukrainie warunek, że jeśli chce przystąpić do NATO i UE, to musi uznać rzeź wołyńską za ludobójstwo, ale nie jest jako taki przeciwny takiej akcesji.
Okazuje się, że najbardziej antyrosyjski (wg np. badań Pew Research Center z 2024 r. – 97% Polaków wyraziło wtedy negatywny stosunek do Rosji) kraj świata może za chwilę mieć głowę państwa realnie działającą na rzecz rosyjskich interesów. Bo o ile perspektywa ewentualnych rozmów o przystąpieniu Ukrainy do NATO jest raczej odległa – nikt tego nie będzie proponował, dopóki trwa wojna – o tyle argument, że Polska tak czy inaczej zamierza zablokować takie przystąpienie (o ratyfikacji umów międzynarodowych w Polsce decyduje prezydent, choć za zgodą Sejmu) z pewnością będzie już teraz podnoszony przez Putina i innych rosyjskich polityków. „Nawet Polska nie chce was w NATO, nie macie na to szans, zawsze będziecie wobec nas sami”. A to może wpłynąć na kształt negocjacji pokojowych.
Oczywiście będzie to wbrew interesowi Polaków – mówiąc tradycyjnym językiem, wbrew polskiej racji stanu. Bo lepiej, by od wrogiej Rosji oddzielał nas na południowym wschodzie członek NATO – napaść na którego opłaca się mniej, bo po jego stronie mogą stanąć armie innych państw NATO – niż Ukraina niebędąca w żadnym sojuszu, którą można bardziej bezkarnie napaść i liczyć na jej pokonanie, czy tym bardziej Ukraina będąca w sojuszu z Rosją lub jej podporządkowana, której armia może wraz z rosyjską zaatakować Polskę na rozkaz rosyjskiego dyktatora. Lepiej zatem, żeby nie doszło do sytuacji, w której obecna wojna kończy się układem odcinającym Ukrainę od sojuszu z NATO, a Rosja odzyskuje siły i przygotowuje się do kolejnej agresji.
Ale dla Karola Nawrockiego najważniejsze jest zdobycie głosów wyborców Mentzena i Brauna, którzy mogą zdecydować o tym, że na kolejne pięć lat zasiądzie w Pałacu Prezydenckim. Zaś Sławomir Mentzen nieprzypadkowo umieścił taki punkt w deklaracji podsuniętej kandydatom w drugiej turze wyborów. Bo pewna, wcale nie marginalna, część elektoratu i działaczy Konfederacji nienawidzi obecnej Ukrainy i wolałaby już widzieć Ukrainę w orbicie wpływów rosyjskich. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że wolałaby widzieć w tej orbicie również i Polskę. Bo jest antyzachodnia, co łatwo przekłada się na prorosyjskość – przynajmniej w pewnym stopniu.
I w ten sposób stosunkowo mało liczna grupa prorosyjskich działaczy w Konfederacji oraz partii Brauna (bo Mentzen rywalizuje o antyzachodni elektorat z Braunem) może, wykorzystując egoistyczną logikę procesu wyborczego, ustawić Polskę w roli de facto wsparcia Rosji. A Karol Nawrocki albo nie ma dość „jaj”, by się temu przeciwstawić (mógł powiedzieć np., że obecnie jest to dyskusja bezprzedmiotowa, ale po zakończeniu wojny nie można wykluczyć, że Ukraina może stać się członkiem NATO), albo ma po prostu podobne do nich poglądy.

Komentarz powyborczy

poniedziałek, 19 maja, 2025

W kraju, w którym nie ma liczącego się ugrupowania liberalnego (opowiadającego się za zwiększaniem wolności zarówno w sferze gospodarczej, jak i pozagospodarczej), ludzie o poglądach liberalnych (stanowiący wg raportu Stowarzyszenia Libertariańskiego ok. 20% polskiego społeczeństwa) głosują albo na bezideowego etatystę udającego liberała, albo na nacjonalistów i religijnych fundamentalistów udających wolnorynkowców, albo na zdeklarowaną socjaldemokratyczną lewicę, która dość wiarygodnie obiecuje poluźnić przynajmniej pewne ograniczenia w sferze pozagospodarczej.
Albo nie głosują w ogóle.
Gdyby takie ugrupowanie istniało, wyniki wyborów w Polsce wyglądałyby inaczej.

Nie mam na kogo głosować

piątek, 2 maja, 2025

Tradycyjnie przed wyborami zrobiłem sobie porównanie poglądów z kandydatami w wyborach prezydenckich – i tradycyjnie okazało się, że nie ma bliskiego mi kandydata. W zależności o testu największa zbieżność (ale i tak nieprzekraczająca 60%) wychodzi mi z różnymi kandydatami: w Latarniku Wyborczym kolejno z Mentzenem, Bartoszewiczem, Trzaskowskim, Maciakiem, Wochem i Senyszyn; w MyPolitics kolejno z Mentzenem, Zandbergiem, Braunem, Nawrockim, Bartoszewiczem i Biejat; w kompasie wyborczym Oko.Press kolejno z Zandbergiem, Biejat, Braunem, Hołownią i Trzaskowskim. W teście MyPolitics, który jest najdokładniejszy i bazuje na największej liczbie pytań okazało się dodatkowo, że z żadnym z kandydatów nie mam nawet 50% zgodności poglądów.
Dlaczego tak jest? Bo w Polsce nie ma opcji politycznej dla ludzi takich jak ja – przeciwników ograniczania ludziom wolności tak osobistej, jak i w gospodarce, zwolenników przeciwstawiania się agresji zarówno na podwórku krajowym, jak i międzynarodowym. Takich, co są jednocześnie za: swobodną pokojową imigracją; swobodą usunięcia zarodka ze swego ciała; niedyskryminowaniem ludzi żyjących w związkach innych niż małżeństwo kobiety i mężczyzny; nienarzucaniem przez państwo wartości specyficznych dla jakiejś religii; obniżaniem – i niewprowadzaniem jakichkolwiek nowych – podatków; niewtrącaniem się państwa – zarówno polskiego, jak i unijnoeuropejskiego – w gospodarkę, również w imię spowalniania zmiany klimatu; nieograniczaniem wolności słowa, w tym zarówno w imię walki z dezinformacją czy mową nienawiści, jak i obrazą uczuć religijnych; dobrowolnością w edukacji; dobrowolnością szczepień; dobrowolnością służby wojskowej; nieotwieraniem neo-ZSRR drogi do zagrożenia Polsce poprzez zaprzestanie wspierania oporu Ukrainy, nawet jeśli ukraińscy politycy będą upierać się w kwestii ekshumacji na Wołyniu.
Mam wrażenie, że kandydaci oferują co najwyżej wybór między pewnym zakresem wolności osobistej w tym, co prawica lubi nazywać „eurokołchozem”, a pewnym zakresem wolności ekonomicznej w tym, co lewica lubi nazywać „katotalibanem”, w dodatku skrzyżowanym z „ruskim mirem”. A część kandydatów proponuje elementy zarówno jednego, jak i drugiego.
W dodatku to tylko deklaracje. Niekoniecznie oznaczają, że kandydaci faktycznie będą dążyć do tego, co deklarują. Jakoś np. nie wierzę, że Rafał Trzaskowski, choć to deklaruje, będzie bronił wolności słowa w Internecie (skoro posłowie jego partii niedawno głosowali za jej dalszym ograniczeniem w imię walki z „mową nienawiści”), a Karol Nawrocki będzie się domagał odrzucenia Europejskiego Zielonego Ładu (skoro rząd PiS – partii, która go popiera – poparł ostatecznie jego założenia i głosował w Radzie UE za prawem klimatycznym).
Myślę więc, że tak jak ostatnio podczas wyborów zostanę w domu. Może w kolejnych pojawi się ktoś, na kogo będzie sens głosować.