Archiwum z wrzesień, 2009

Święte oburzenie Daniela Cohna-Bendita

środa, 30 września, 2009

„Prawdą jest, że zgwałcił 13-letnią dziewczynkę”powiedział o aresztowanym Romanie Polańskim eurodeputowany Daniel Cohn-Bendit, krytykując rząd francuski za udzielenie mu wsparcia. Jak widać, „Czerwony Danny” wie najlepiej, co się zdarzyło 32 lata temu, mimo iż wyrok sądowy w tej sprawie nie zapadł, a reżyser przyznał się jedynie do uprawiania seksu z nieletnią za jej przyzwoleniem – i tylko ten zarzut na nim obecnie ciąży.
Być może dla pana Cohna-Bendita gwałtem jest już samo w sobie obcowanie seksualne z nieletnim, nawet bez użycia przemocy. Ale jeśli tak, to wypada czekać, aż on sam nazwie się gwałcicielem, i to wielokrotnym. Sam przecież przyznał się (o czym pisała m. in. „Rzeczpospolita”) we własnej książce:
„W 1972 roku złożyłem podanie o pracę w alternatywnym [państwowym] przedszkolu we Frankfurcie nad Menem. Pracowałem tam ponad dwa lata. Mój nieustanny flirt z dziećmi szybko przyjął charakter erotyczny. Te małe pięcioletnie dziewczynki już wiedziały, jak mnie podrywać. Rzecz jasna niejedna z nich przygląda się rodzicom, kiedy się pieprzą. Kilka razy zdarzyło się, że dzieci rozpięły mi rozporek i zaczęły mnie głaskać. Ich życzenie było dla mnie problematyczne. Jednak często mimo wszystko i ja je głaskałem”.
Można zrozumieć święte oburzenie nawróconego byłego rewolucjonisty. Największym fanatyzmem odznaczają się wszak neofici. Ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. No i chyba trzeba samemu poszukać sposobu na oddanie się w ręce wymiaru sprawiedliwości (może wyjazd do USA?), skoro zabiegi zmierzające do wyciągnięcia gwałciciela zza kratek tak rażą?

Zamiast kolejnego wpisu o (anty)pedofilach

poniedziałek, 28 września, 2009

Chciałem napisać coś o uchwalonej niedawno przez Sejm kuriozalnej poprawce do kodeksu karnego, przewidującej karalność „propagowania lub pochwalania zachowań o charakterze pedofilskim”. Ale doszedłem do wniosku, że bardzo dobrze zrobił to już dwa lata temu Bartłomiej Kozłowski. Nie ma sensu się powtarzać.

Złodzieje

sobota, 26 września, 2009

Jeremi Mordasewicz, członek rady nadzorczej ZUS, nazwał ludzi unikających płacenia przymusowych, absurdalnie rozdętych składek na tę instytucję (a konkretnie przedsiębiorców, którzy legalnie rejestrują się jako pracownicy w innych państwach Unii) – złodziejami. Mamy więc nową definicję złodzieja: jest nim nie ten, kto pod przymusem zabiera komuś jego własność, ale ten, kto się przed tym broni.
Na poparcie swojej inwektywy pan Mordasewicz wysuwa argument: że niby sytuacja jest tu podobna do jazdy tramwajem bez biletu. Tak, jakby sama możliwość prowadzenia działalności gospodarczej była usługą, który polski przedsiębiorca otrzymuje od ZUS na podobnej zasadzie, jak pasażer tramwaju otrzymuje usługę przewozu od przedsiębiorstwa tramwajowego!

Prośba do ludzi dobrej woli…

wtorek, 22 września, 2009

Rafał Górski, działacz Federacji Anarchistycznej, zmaga się z rakiem. Jego znajomi proszą o finansowe wsparcie dla niego. Przypuszczam, że pewnie większość z odwiedzających tę stronę nie zgadza się z przynajmniej częścią jego poglądów, ale… pomóżmy człowiekowi. Zwłaszcza, że państwo, pobierające od nas wszystkich haracz pod pretekstem m. in. zapewniania „darmowej opieki zdrowotnej”, jak widać nie zamierza mu pomóc.

Wojna z e-papierosami

niedziela, 20 września, 2009

Ledwo na polskim rynku zaczęły się upowszechniać tzw. e-papierosy (urządzenia służące do inhalowania nikotyny w parze wodnej), to już w Ministerstwie Zdrowia oraz sejmowej Komisji Zdrowia zrodził się pomysł, aby zakazać ich produkcji i sprzedaży. Oficjalnie z troski o zdrowie obywateli (wg rzecznika ministerstwa „elektroniczny papieros nie ma odpowiednich badań i norm bezpiecznego używania. Przyjmowanie niekontrolowanych dawek nikotyny grozi uzależnieniem od tego alkaloidu, a nawet przedawkowaniem”), półoficjalnie (o czym piszą media) z powodu lobbingu producentów gum i plastrów nikotynowych. A nieoficjalnie najprawdopodobniej również z powodu strat, jakie rozpowszechnienie e-papierosów mogłoby wyrządzić przemysłowi tytoniowemu oraz samemu państwu. Bo tak naprawdę sięgają po nie głównie wcale nie ci, którzy chcą odzwyczaić się od palenia (choć i dla tych e-papieros jest lepszy od plastra nikotynowego, bo daje zajęcie dla rąk). Przede wszystkim sięgają po nie ci, którzy chcą nadal uprzyjemniać swoje życie dawkami nikotyny, ale za mniejsze pieniądze oraz z mniejszym zagrożeniem dla zdrowia. Elektroniczne papierosy są bowiem zarówno tańsze (w przypadku nałogowych palaczy koszt zakupu takiego urządzenia zwraca się po dwóch-trzech tygodniach), jak i – wbrew temu, co próbuje w żywe oczy wmówić rzecznik Ministerstwa Zdrowia – dużo mniej szkodliwe dla zdrowia. To, co wdycha „palacz” e-papierosa nie jest dymem tytoniowym i nie zawiera żadnych rakotwórczych substancji takich jak smoła czy węglowodory aromatyczne, tlenku węgla ani związków drażniących układ oddechowy. Zawiera tylko nikotynę, wodę i obojętne substancje tworzące złudzenie „dymu” (glikol propylenowy oraz dodatki zapachowo-smakowe). I chociaż wchłaniany jest tu większy procent nikotyny niż w przypadku tradycyjnych papierosów, to „palacz” może tak dobrać stężenie roztworu służącego do napełniania urządzenia, że będzie przyjmował takie dawki nikotyny, do jakich się przyzwyczaił.

Podatek od randek

poniedziałek, 14 września, 2009

Katowicka Izba Skarbowa uznała, że należy płacić podatek dochodowy od wszelkich realnych korzyści, nawet tych uzyskiwanych bezpłatnie – na przykład jeśli jeden znajomy drugiemu znajomemu umyje okna, popilnuje dzieci albo wyprowadzi psa, to ten drugi ma obowiązek wykazać to jako przychód w PIT.
Rozumiem zatem, że jeśli poznam dziewczynę i umówię się z nią na randkę, to mam zapłacić od tego podatek jak od usług agencji towarzyskiej?

Branie za pysk

piątek, 4 września, 2009

Janusz Korwin-Mikke marzy znowu o tym, by „wziąć za pysk – i wprowadzić liberalizm”. Tylko jak zapewnić, że ten, kto weźmie za pysk, wprowadzi liberalizm, a nie jeszcze gorszą od obecnej wersję etatyzmu?
Bo zwykle ci, którzy biorą za pysk, znajdują upodobanie w etatyzmie właśnie – i to często skrajnym. Choćby taki Lenin. Albo Mussolini. Albo Hitler. Albo Mao czy Pol Pot. Albo Kadafi, Ne Win, Castro, Mobutu, Idi Amin, Macias Nguema, Mengistu Hajle Mariam, Saddam Husajn, Turkmenbasza, Łukaszenka, Chavez…
Wygląda więc na to, że potrzebny byłby ktoś, kto weźmie za pysk i przypilnuje – w duchu liberalizmu – tego, co będzie brał za pysk. Tylko jak to zrobić?