Uczniowie do garnizonów, czyli najnowszy pomysł JKM
niedziela, 30 maja, 2010Janusz Korwin-Mikke był dotąd znany jako zwolennik wolnościowego modelu szkolnictwa, gdzie każda szkoła (oczywiście prywatna) ustala swój własny program nauczania – zgodnie z życzeniem rodziców uczniów:
„Niemniej jednak polski inteligent widzi, że ludzie myślą coraz bardziej schematycznie – ale ratunku upatruje nie w likwidacji totalitaryzmu – czyli zniesieniu przymusu szkolnego i zezwoleniu na powstawanie prywatnych szkół, w których uczono by tego, czego życzą sobie rodzice dzieci (a teoretycznie biorąc może to być, ostrzegam, nawet satanizm, albo co gorsza marksizmleninizm!!) – lecz w dalszych „reformach systemu oświaty”” („Spiskowa teoria dziejów”, 2001 r.).
„Z naszego punktu widzenia nie powinno być w ogóle ministra oświaty, jeden sobie posyła dziecko do szkoły, gdzie są trzy godziny dziennie religii, a drugi posyła dziecko do szkoły, gdzie w ogóle nie ma religii. To rodzice decydują, a nie minister, który jest niepotrzebny i szkodliwy” (wywiad dla „Gazety Wyborczej”, 2005 r.)
„III Rzesza: Treść programów szkolnych układa państwo. RFN: Treść programów szkolnych układa państwo. UPR: Oświata dobrowolna. Rodzaj szkoły wybierają wyłącznie rodzice” (artykuł z „Najwyższego Czasu”, 2007 r.).
„W normalnym państwie o tym, w jakim wieku dziecko idzie do szkoły – i czy w ogóle idzie do szkoły – decydują rodzice. I żadna dyskusja nie jest potrzebna. Istnieją szkoły kształcące może nawet i czterolatków – podobnie jak istnieją restauracje dla wegetarian. I nikomu to nie przeszkadza. (…) To, nawiasem pisząc, usuwa również problem nauki dziewcząt. Jedni rodzice posyłaliby córki na naukę wyłącznie fizyki teoretycznej – a drudzy na naukę gotowania na gazie. I też nikogo by to nie obchodziło” („Sześciolatki mają rodziców”, 2008 r.).
Jednak, jak się okazuje, Pan Janusz nie jest w tych poglądach do końca konsekwentny. Bo oto PAP podała, że na ostatniej konferencji prasowej w ramach kampanii wyborczej powiedział:
„Musimy również zrobić w szkołach program przysposobienia obronnego, ale poważnego, tzn. młodzież – męska oczywiście – jedzie do garnizonu i przez tydzień siedzi w garnizonie, widzi, jak się strzela”.
Czyli wolność wolnością, życzenia rodziców życzeniami rodziców, ale przysposobienie obronne musi być. No i obowiązkowo w garnizonie, a nie na żadnej strzelnicy szkolnej. Tak, jakby bardziej chodziło nawet nie o naukę strzelania (kto w tydzień nauczy się porządnie obsługiwać broń i strzelać?), a o to, by chłopcy posmakowali wojskowego drylu…