Archiwum z czerwiec, 2010

Make love, not war

niedziela, 27 czerwca, 2010

Zdaniem rzecznika rządu, Pawła Grasia, gdyby John Lennon żył w Polsce za rządów PiS, to zostałby wsadzony do więzienia za posiadanie i palenie marihuany, natomiast za czasów PO Lennon by nie siedział.
Otóż jest prawdopodobne, że Lennon siedziałby w więzieniu za posiadanie marihuany tak za rządów PiS, jak i za rządów PO. Jak również za rządów SLD czy PSL. Przepisy przewidujące karalność posiadania nawet niewielkiej ilości nielegalnych środków odurzających (w tym marihuany) na własny użytek obowiązują od 2000 r., kiedy to u władzy była koalicja AWS-UW. Głosowali za nimi ręka w rękę Jarosław Kaczyński i Bronisław Komorowski, Jerzy Buzek i Leszek Miller, Waldemar Pawlak i Marek Borowski, Antoni Macierewicz i Stefan Niesiołowski, Józef Oleksy i Grzegorz Schetyna. Przepisy te obowiązują do dzisiaj i obowiązywały cały czas, bez względu, czy u władzy był SLD, czy PiS, czy PO. Na podstawie tych przepisów ścigano i skazywano coraz większą liczbę ludzi, w tym niektórych na karę bezwzględnego pozbawienia wolności. W 2008 r., a więc już za rządów PO, do więzienia trafił m. in. działacz ruchu na rzecz legalizacji marihuany, Artur Radosz – za posiadanie niecałego grama konopi indyjskich. Zatrzymywanie przez policję za posiadanie niewielkich ilości marihuany zdarza się nadal masowo – wystarczy wpisać w Google frazę „site:policja.gov.pl za posiadanie marihuany” i przejrzeć wyniki wyszukiwania. Policja zatrzymywała ludzi za to (a może pod tym pretekstem) również podczas tegorocznej i zeszłorocznej manifestacji za legalizacją marihuany.
Mam propozycję dla polityków wycierających sobie gęby Johnem Lennonem – skończcie z wpieprzaniem się państwa w to, co ludzie jedzą, piją, palą, wdychają i robią ze swoimi ciałami. Nawet, jeżeli może szkodzić to ich zdrowiu (notabene, marihuana nie szkodzi bardziej niż alkohol) – bo to ich zdrowie. Skończcie wojnę wypowiedzianą własnym obywatelom. Make love, not war.

Wybór Olejniczaka

sobota, 26 czerwca, 2010

Wojciech Olejniczak (jakby ktoś nie wiedział – były przewodniczący SLD, a obecnie poseł do Parlamentu Europejskiego z listy koalicji SLD-UP) wyjaśnia na swoim blogu, dlaczego nie zagłosuje w wyborach prezydenckich na Jarosława Kaczyńskiego. Wśród wymienionych przez niego powodów znalazła się między innymi likwidacja przez PiS podatku spadkowego i 40% stawki podatku dochodowego dla osób o najwyższych dochodach. Zdaniem byłego lidera SLD, pieniądze z tych podatków mogłyby zostać w budżecie i zostać przeznaczone na „przedszkola, szpitale, czy in vitro”.
Jednocześnie Wojciech Olejniczak zapowiedział, że zagłosuje na Bronisława Komorowskiego – kandydata partii, w której oficjalnym, wciąż obowiązującym programie z 2007 r. (do którego ów kandydat napisał osobisty wstęp) znalazły się zapowiedzi wprowadzenia jednolitej stawki 15% w podatku dochodowym (zarówno od dochodów osobistych, jak i od przedsiębiorstw) oraz likwidacji opodatkowania nie tylko spadków, ale i dywidend.
Jak wytłumaczyć taką postawę Wojciecha Olejniczaka? Przecież jeśli program ten zostałby zrealizowany, to do budżetu państwa nie wpłynęłyby kolejne pieniądze, które mogłyby zostać przeznaczone na „przedszkola, szpitale, czy in vitro”.
Chyba, że były przewodniczący SLD, mimo młodego wieku od wielu lat obracający się w polityce, doskonale zdaje sobie sprawę, że obietnice Platformy Obywatelskiej dotyczące obniżenia podatków to zwykła ściema.

Odpartyjnienie

wtorek, 22 czerwca, 2010

W trakcie kampanii wyborczej Bronisław Komorowski zapowiadał kilkakrotnie, że zamierza odpartyjnić media publiczne. Powiedział to m. in. w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”, w trakcie wideoczatu z internautami (zapowiadając rozwiązanie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji) oraz na wiecu wyborczym w Kaliszu.
Można już przekonać się, jak w praktyce ma wyglądać to odpartyjnienie – czytając projekt ustawy o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji oraz ustawy o opłatach abonamentowych, złożony 18 maja przez posłów Platformy Obywatelskiej (m. in. wicemarszałka Stefana Niesiołowskiego, szefa klubu parlamentarnego PO Grzegorza Schetynę oraz szefa sztabu wyborczego Bronisława Komorowskiego, Sławomira Nowaka). Zgodnie z tym projektem (który okazał się nie do przełknięcia nawet dla wielu osób ze środowisk twórczych, raczej specjalnie nie sympatyzujących z siłami dotąd kontrolującymi media publiczne – pod ostrym listem protestacyjnym do Bronisława Komorowskiego podpisali się m. in. Zbigniew Hołdys, Agnieszka Holland czy Krzysztof Zanussi):

Lęk przed Rydzykiem

poniedziałek, 21 czerwca, 2010

Według sondaży opublikowanych zaraz po zamknięciu lokali wyborczych ponad 40% wyborców zagłosowało na Bronisława Komorowskiego.
Okazuje się, że nie zniechęciły ich ani jawne przejawy niekompetencji prezentowane w trakcie kampanii przez tego kandydata (takie jak wypowiedź o wydobywaniu gazu łupkowego metodą odkrywkową czy stwierdzenie, że Polska jest w Unii Europejskiej płatnikiem netto, bo więcej od niej otrzymuje, niż daje), ani jego bieżące i byłe gafy (zapowiedź „wyjścia z NATO”, sformułowanie o „przyjemności wizytowania terenów powodziowych”, stwierdzenie, że znajdowane miesiąc po katastrofie szczątki w Smoleńsku to nie jest wielki problem, nazwanie kobiet „kaszalotami”), ani jego brak empatii prezentowany podczas przemówień na pogrzebach ofiar katastrofy Tu-154.
Nie zniechęciły ich popisy chamstwa w wykonaniu członków jego sztabu wyborczego i jego kolegów partyjnych.
Nie zniechęciło ich to, że oficjalne poparcie dla niego zapowiedział były szef Wojskowych Służb Informacyjnych – służby specjalnej będącej prostą kontynuacją (praktycznie bez weryfikacji) PRL-owskiej WSW – a także (w II turze) sam autor stanu wojennego.

Po czynach ich poznacie ich

środa, 16 czerwca, 2010

Ciekawe, czy ktoś jeszcze pamięta, że tuż po wygranych wyborach w 2007 r. politycy PO obiecywali nam publicznie, że:
* zmniejszą liczbę koncesji, licencji i pozwoleń “do stanu mniej więcej z roku 1991″ (wg “Dziennika” w 1991 r. zezwoleń wymagało jedynie 11 rodzajów działalności gospodarczej, w 2007 r. już ok. 270);
* od 2009 r. wprowadzą podatek liniowy 15% od dochodów osobistych, z zachowaniem ulg – kwoty wolnej od podatku i odpisów na każde dziecko; podatek od firm (CIT) będzie wynosił również 15%, a może nawet uda się go zredukować do 10%;
* zniosą “podatek Belki” od zysków kapitałowych oraz większość z 267 (wg “Dziennika”) istniejących podatków – m. in. od psów, pojazdów, nieruchomości, rolny i opłatę klimatyczną;
* przy tym wszystkim obniżą deficyt budżetowy z 30 do 20 miliardów złotych;
* zlikwidują Krajową Radę Radiofonii i Telewizji;
* odbiorą większość ośrodków wypoczynkowych instytucjom rządowym, w tym ZUS-owi – pozostaną tylko “nieliczne reprezentacyjne ośrodki dla premiera i prezydenta”;
* zlikwidują agencje rządowe, takie jak Agencja Mienia Wojskowego i Agencja Nieruchomości Rolnych.
Minęło dwa i pół roku. Agencje rządowe, KRRiT i rządowe ośrodki wypoczynkowe mają się dobrze. Wysokość podatków dochodowych się nie zmieniła. Nadal płaci się podatek od psów, nieruchomości, rolny i opłatę klimatyczną. Autor wciąż istniejącego „podatku Belki” został właśnie prezesem NBP. Liczba koncesji, licencji i pozwoleń nie zmniejszyła się bynajmniej do stanu z roku 1991. A deficyt budżetowy na rok 2010 założono w rekordowej wysokości 52,2 mld zł.
Jak to mówi Biblia, „po czynach ich poznacie ich”.

Zanieczyszczający płaci… częściowo

sobota, 12 czerwca, 2010

Na prawdziwie wolnym rynku British Petroleum byłoby odpowiedzialne nie tylko za pokrycie kosztów oczyszczenia wycieku ropy z zatopionej platformy wiertniczej w Zatoce Meksykańskiej, ale też za wyrównanie całości szkód wyrządzonych przez ten wyciek, takich jak wieloletnie straty dla rybołówstwa i turystyki w tym rejonie. Zdaniem wolnościowego teoretyka i publicysty Kevina Carsona, koszty te mogłyby przekroczyć wartość całkowitego kapitału własnego BP, wynoszącą ok. 100 miliardów dolarów. Z uwagi na to, potentat naftowy najprawdopodobniej bardziej dbałby o to, by taka katastrofa się nie wydarzyła, a jeśli – co logiczne – próbowałby wykupić polisę ubezpieczeniową od takiego zdarzenia, to ubezpieczyciel (dbając o swoje finanse) wymógłby na nim zachowanie podwyższonych rygorów bezpieczeństwa.
Ponieważ jednak nie mamy (również w USA) wolnego rynku, tylko realny kapitalizm, to BP odpowiedzialne jest – dzięki państwowym regulacjom (Oil Pollution Act 1990) – jedynie do wysokości 75 milionów dolarów ponad koszt oczyszczenia. Teraz niektórzy politycy zaczynają przebąkiwać o podwyższeniu (choć nie zniesieniu!) tego limitu, ale nie zmienia to faktu, że wskutek tego ryzyko wycieku było wyceniane przez korporację znacznie niżej – co w efekcie mogło zwiększyć prawdopodobieństwo tego, co się stało. No i oczywiście, jeśli nawet ktoś coś zapłaci poszkodowanym rybakom i przedsiębiorcom turystycznym, to nie będzie to zanieczyszczający, ale podatnicy…

Pogarda dla dziewcząt uciesznych

środa, 9 czerwca, 2010

Kandydatka PiS na stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich, p. Zofia Romaszewska, zapytana w wywiadzie radiowym czy środowiska gejów i lesbijek mają prawo demonstrować pani zdaniem w Warszawie, na głównej ulicy wdała się w dość chaotyczne rozważania o tym, że jej zdaniem pomysł wynoszenia tego [sfery seksualnej] na świat zewnętrzny jest po prostu przesadą współczesnego życia i wymieniła obok siebie, jako przykładowe kategorie osób, gejów, lesbijki i prostytutki. Wywołało to oburzenie prowadzącej wywiad p. Dominiki Wielowieyskiej, która od razu zapytała: „Czy jednak porównanie gejów i lesbijek do prostytucji nie jest obraźliwe? Bo wydaje mi się, że bardzo pani obraziła w tej chwili te środowiska?.
Zastanowiło mnie, dlaczego p. Wielowieyskiej wydaje się, że wymienienie w trakcie argumentacji, jako przykładu, w jednym rzędzie gejów i lesbijek oraz prostytutek bardzo obraziło środowiska gejów i lesbijek. Mnie np. takie przyrównanie np. w stwierdzeniu „prawo do demonstrowania mają i prostytutki, i libertarianie, a nawet Jacek Sierpiński” wcale by nie obraziło. Również jeśli ktoś by powiedział „uważam, że ci, którzy, tak jak Jacek Sierpiński, negują zasadność istnienia państwowego małżeństwa, godzą w instytucję rodziny podobnie jak prostytutki”, to nie obraziłoby mnie postawienie w jednym szeregu z prostytutkami, choć zupełnie nie zgadzałbym się z zarzutem.

PedoShakespeare?

wtorek, 8 czerwca, 2010

Dzisiaj wchodzi w życie nowo wprowadzony artykuł 200b Kodeksu Karnego:
„Kto publicznie propaguje lub pochwala zachowania o charakterze pedofilskim, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.
Ciekawe, czy w związku z tym „Romeo i Julia” Szekspira będzie wystawiana w teatrach w wersji ocenzurowanej, z pominięciem fragmentów:
„MARTA
Mniej czy więcej, czy okrągło,
Ale dopiero w wieczór na świętego
Piotra i Pawła skończy lat czternaście.
Ona z Zuzanką, Boże zbaw nas grzesznych!
Były rówieśne. Zuzanka u Boga —
Byłże to anioł! ale, jak mówiłam,
Julcia dopiero na świętego Piotra
I Pawła skończy spełna lat czternaście.
(…)
PANI KAPULET
Zamęście!
To jest punkt właśnie, o którym chcę mówić.
Powiedz mi, Julio, co myślisz i jakie
Są chęci twoje we względzie małżeństwa?
JULIA
O tym zaszczycie jeszcze nie myślałam.
(…)
PANI KAPULET
Myślże o tym teraz.
Młodsze od ciebie dziewczęta z szlachetnych
Domów w Weronie wcześnie stan zmieniają;
Ja sama byłam już matką w tym wieku,
W którym tyś jeszcze panną.”

Komorowski wybrany to Internet cenzurowany

niedziela, 6 czerwca, 2010

Mimo iż po debacie z zaangażowanymi internautami i przedstawicielami organizacji pozarządowych rząd wycofał zapisy o cenzurze Internetu (Rejestrze Stron i Usług Niedozwolonych) z projektu ustawy „o zmianie ustawy o grach hazardowych oraz niektórych innych ustaw” nie oznacza to wcale, że pomysł ten nie może wrócić i to już w najbliższym czasie. Należy przypomnieć, że premier wprost powiedział podczas tej debaty, że argumenty przeciwników cenzury go nie przekonały. Na oficjalnej stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów można przeczytać następującą wypowiedź Donalda Tuska: „Chcemy, aby do Sejmu poszła ustawa na razie bez tych zapisów. A czy Rejestr wróci, czy będą innego typu instrumenty, będzie zależało od wyników konsultacji społecznych”. Wyraźnie zapowiedziana jest tu chęć powrotu do koncepcji Rejestru (czyli przymusowego blokowania dostępu do stron i usług internetowych uznanych za „niedozwolone”) lub „innych tego typu instrumentów”. I nie powinno to nikogo dziwić – skoro takie zapisy były przygotowywane i przez długi czas forsowane na kolejnych etapach procedury legislacyjnej, mimo pojawiających się coraz liczniejszych głosów sprzeciwu, to znaczy, że rząd miał w ich uchwaleniu jakiś interes. A skoro miał, to ma nadal i trudno przypuszczać, by łatwo jego realizację „odpuścił”. Już miesiąc po wyżej wymienionej deklaracji premiera wiceminister finansów Jacek Kapica zaproponował stworzenie nieco zmodyfikowanego rozwiązania przewidującego blokowanie dostępu do stron oferujących internetowy hazard.
Może wprawdzie wydawać się, że skoro premier zapowiedział uzależnienie tego, „czy Rejestr wróci, czy będą innego typu instrumenty” od wyników konsultacji społecznych, a wspomniana debata wypadła dla koncepcji Rejestru zdecydowanie negatywnie, to można być spokojnym, bo przecież wynik tych konsultacji również będzie negatywny dla tego lub zbliżonego pomysłu. Jednak przebieg procesu legislacyjnego ustawy „o zmianie ustawy o grach hazardowych oraz niektórych innych ustaw” pokazał wyraźnie, że jeśli się chce, to „konsultacje społeczne” można przeprowadzić jedynie z tymi podmiotami, których zdanie będzie wygodne dla rządu. Albo przynajmniej zaprosić do konsultacji taką liczbę tych podmiotów, by ogólny wynik konsultacji był korzystny dla przedstawionego projektu. W tym przypadku oficjalne konsultacje przeprowadzono w tempie wyjątkowo ekspresowym (kilka dni na wyrażenie stanowiska), a do wyrażenia opinii nie zaproszono środowisk związanych z Internetem, branżą telekomunikacyjną czy prawami człowieka. Większość konsultowanych podmiotów nie wyraziła zasadniczych zastrzeżeń do  koncepcji Rejestru, a niektóre (konkretnie ABW) proponowały jeszcze rozszerzenie zakresu stron i usług, które mogłyby być cenzurowane. Gdy do urzędników odpowiedzialnych za projekt zaczęły napływać liczne zastrzeżenia i protesty internautów, firm i organizacji pozarządowych związanych z Internetem i prawami człowieka, nie spowodowało to żadnych zasadniczych zmian – wprowadzono jedynie kosmetyczne poprawki polegające na dodaniu iluzorycznej „uprzedniej kontroli sądu” oraz usunięciu z kategorii podpadających pod Rejestr „treści propagujących faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa”. Projekt ustawy został oficjalnie przyjęty przez Radę Ministrów. Dopiero w tym momencie premier zdecydował się na nadzwyczajną, dodatkową konsultację w postaci sławetnej debaty z internautami, po której zdecydował się zapisy o Rejestrze wycofać, ale jedynie czasowo, do dalszych konsultacji.
Dowodzi to, że konsultacje społeczne zawsze mogą być przeprowadzone, a ich wyniki interpretowane w taki sposób, w jaki premier i rząd sobie tego zażyczą. Zwróćmy uwagę, że nawet wynik wspomnianej debaty, i to po wcześniejszej zmasowanej krytyce, nie był dla nich na tyle jednoznaczny, by definitywnie odrzucić pomysł Rejestru. Czy można zatem wyobrazić sobie konsultacje społeczne, które spowodują w ich oczach jego odrzucenie? Zwłaszcza, że w tych konsultacjach może ponownie brać udział ABW i inne podmioty popierające cenzurę?

Czekając na Grossa

sobota, 5 czerwca, 2010

Szwajcarski członek Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy Andreas Gross, badający od kilku lat okoliczności katastrofy lotniczej, w której zginął prezydent Macedonii Boris Trajkovski, poinformował media, że są dowody wskazujące na to, że mogło być to morderstwo. „Jestem osobiście przeświadczony, że chodzi o morderstwo” – oświadczył publicznie na sesji Zgromadzenia.
Oficjalny raport sporządzony po katastrofie przez śledczych z Bośni, Macedonii, USA i NATO stwierdzał, że jej przyczyną było to, że załoga samolotu podczas burzowej pogody błędnie zinterpretowała istotne dane dotyczące lotu. Raport ten wzbudził jednak wątpliwości związane m. in. z tajemniczym „zaginięciem” 18 sekund zapisu rozmowy w czarnej skrzynce oraz nieprzesłuchaniem kontrolerów lotu. Należy dodać, że władze Macedonii domagały się i doprowadziły do analizy czarnych skrzynek w uznanym przez nie za neutralne laboratorium w Niemczech.
Przydałby się taki Gross do poprowadzenia niezależnego śledztwa w sprawie katastrofy w Smoleńsku. Może ktoś go oficjalnie poprosi?