Archiwum z lipiec, 2020

Konwencja stambulska – mało ważny kawałek tekstu

sobota, 25 lipca, 2020

Nie rozumiem tego całego zamieszania związanego z „konwencją stambulską”, czyli konwencją o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Bo tak naprawdę to, czy pozostanie ona ratyfikowana przez Polskę, czy też państwo polskie – zgodnie z tym, o czym informowała minister Marlena Maląg – ją wypowie, nie ma w praktyce żadnego znaczenia. Konwencja ta ani nie zawiera przepisów stosujących się bezpośrednio, na które ktoś mógłby się powołać w polskim sądzie – jest tu podobna do dyrektywy unijnej, a nie unijnego rozporządzenia – ani też nie przewiduje sankcji dla państw-stron za jej nieprzestrzeganie.
Oznacza to, że jeżeli państwo polskie nie będzie chciało się stosować do jej postanowień, to i tak może to robić nawet bez jej wypowiadania – i jedyne, co będą mogły zrobić inne państwa, to to wytknąć. Ale w przypadku wypowiedzenia konwencji też to może być Polsce wytykane, tylko w mniej formalnym trybie.
Z drugiej strony, jeżeli państwo polskie chce prowadzić politykę zgodną z postanowieniami tej konwencji, to może robić to nawet w przypadku, gdy ją wypowie. I póki co, faktycznie to robi, jeżeli chodzi o zwalczanie przemocy domowej i wobec kobiet, bo wszak jest ona przestępstwem, i była nim, zanim Polska tę konwencję ratyfikowała. Polska nie jest też państwem, które w swoim prawie łagodniej traktuje sprawców przemocy domowej z pobudek religijnych czy „honorowych” czy wręcz zezwala na zabicie kobiety, która popełniła cudzołóstwo (jak Haiti czy Jordania) – i przed ratyfikacją konwencji też tak nie było. Ba, niektóre przepisy polskiego prawa – np. te ostatnio przyjęte, pozwalające czasowo wyrzucić domniemanego sprawcę przemocy domowej z jego domu decyzją policjanta podjętą nawet na podstawie donosu lub plotek – wykraczają poza to, do czego „konwencja stambulska” zobowiązuje państwa-strony.
Tak więc nie jest prawdą zarówno to, że wypowiedzenie konwencji będzie oznaczało „legalizację przemocy domowej” (jak można przeczytać na grafikach opozycji wzywającej do protestów), jak i to, że jej niewypowiedzenie zmusi Polskę do wprowadzenia „ideologii gender” (jak twierdzi np. wiceminister Romanowski).
Nie są też prawdą zarzuty, jakie wobec „konwencji stambulskiej” wysuwane są przez osoby ze środowisk nazwijmy to konserwatywno-wolnościowych: że narusza ona zasadę domniemania niewinności oraz że narzuca tzw. „pozytywną dyskryminację”. Co do tej ostatniej, to art. 4 ust. 4 konwencji stanowi, iż „specjalne środki, niezbędne do zapobiegania przemocy ze względu na płeć i ochrony kobiet przed taką przemocą nie są uznawane za dyskryminację w myśl zapisów niniejszej konwencji” – nie jest to jednak równoznaczne z nakazem stosowania takowych. Oznacza to jedynie, że ten szczególny przypadek „pozytywnej dyskryminacji” jest przez „konwencję stambulską” dopuszczany – a to, czy takie środki będą stosowane, zależy od państw-stron. W przypadku Polski litera Konstytucji na coś takiego nie zezwala, ale należy tu wspomnieć, że „pozytywna dyskryminacja” ze względu na płeć istnieje mimo to w polskim prawie od dawna – w formie niższego wieku emerytalnego kobiet. Zostało to w 2010 r. potwierdzone wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł, iż „zróżnicowanie powszechnego wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn (…) stanowi uprzywilejowanie wyrównawcze usprawiedliwione w świetle norm konstytucyjnych i wcześniejszego orzecznictwa Trybunału” – a dziś pośrednio wspierane jest przez PiS, które sprzeciwia się podwyższaniu wieku emerytalnego. Tak więc stosowanie w Polsce „pozytywnej dyskryminacji” jest i będzie zupełnie niezależne od tego, czy „konwencja stambulska” pozostanie ratyfikowana.
Jeśli chodzi o rzekome naruszenie zasady domniemania niewinności, to przeciwnicy konwencji przywołują tu jej art. 52, który nakazuje „zagwarantowanie, że odpowiednie władze są uprawnione do wydania nakazu, w sytuacjach bezpośredniego zagrożenia, opuszczenia miejsca zamieszkania ofiary lub osoby narażonej przez sprawcę przemocy domowej na odpowiedni okres czasu oraz zakazu nachodzenia ofiary lub osoby zagrożonej w jej miejscu zamieszkania lub kontaktowania się z ofiarą lub osobą zagrożoną przez sprawcę”. Jednak zupełnie w zgodzie z tym artykułem byłoby to, o czym pisałem jakiś czas temu – ustanawianie takiego tymczasowego środka zabezpieczającego przez sąd po uprzednim zatrzymaniu przez policję przy schwytaniu sprawcy przemocy „na gorącym uczynku”. Taka procedura nie naruszałaby zasady domniemania niewinności, podobnie jak nie narusza jej tymczasowe aresztowanie schwytanego w podobnych okolicznościach sprawcy przestępstwa, pod warunkiem, że w przypadku nieuznania winy przez sąd można domagać się zadośćuczynienia za niesłuszne zastosowanie środka zapobiegawczego. (Z wolnościowego punktu widzenia jest to forma rozszerzonej obrony przed oczywistą agresją, a prawo do obrony nie może być uwarunkowane uprzednim stwierdzeniem agresji prawomocnym wyrokiem sądu – każdy ma prawo bronić siebie lub innych na własną odpowiedzialność i dotyczy to tak osób prywatnych, jak i państwa). Tymczasem prawo obowiązujące obecnie w Polsce, uchwalone z inicjatywy rządu, który rozważa wypowiedzenie „konwencji stambulskiej”, pozwala na wyrzucenie z domu domniemanego sprawcy przemocy domowej niekoniecznie schwytanego na gorącym uczynku, a jedynie uznanego za takiego na podstawie np. plotek, i to decyzją nie sądu, a funkcjonariusza policji, co stawia pod znakiem zapytania obiektywność i bezstronność takiej procedury. W tym przypadku zarzut naruszenia zasady domniemania niewinności można już faktycznie podnieść – tyle, że źródłem tego naruszenia są polskie przepisy, zupełnie niezależne od ratyfikacji przez Polskę konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej.
Tak więc zarówno pozytywne, jak i negatywne zjawiska wskazywane jako skutki „konwencji stambulskiej” są w rzeczywistości od niej zupełnie niezależne. Z tego powodu jest mi obojętne, czy Polska ją wypowie, czy nie. Jest to mało ważny kawałek tekstu. I o ile nie przekonują mnie argumenty jej przeciwników, o tyle nie widzę też sensu angażowania się w jej obronę. Lepiej po prostu domagać się od państwa, pod którego rządami żyjemy tu i teraz – Rzeczypospolitej Polskiej – by z jednej strony nie naruszało wolności ludzi, a z drugiej – dopóki rości sobie monopol na prawo i sprawiedliwość – realnie broniło ich przed przemocą, także tą domową.

Prezydent zapomniał o deportowanych Ślązakach

czwartek, 9 lipca, 2020

Aktywność Andrzeja Dudy na polu inicjatyw ustawodawczych w ostatnich dniach bardzo się wzmogła. Kolejną taką inicjatywą jest projekt ustawy o świadczeniu pieniężnym przysługującym osobom zesłanym lub deportowanym do Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich w latach 1939–1956.
Zgodnie z tym projektem osoby takie miałyby otrzymać dodatkowe świadczenie w wysokości co najmniej 2400 zł, uzależnione od długości pobytu na zesłaniu lub deportacji oraz wcześniej w niewoli, obozach i więzieniach (200 złotych za dzień ww. represji).
Problem jest tylko taki, że miałoby to przysługiwać jedynie osobom, które w chwili zesłania lub deportacji do ZSRR posiadały obywatelstwo polskie.
Oznacza to, że nie dostanie go wielu Ślązaków z terenów, które przed wojną należały do Niemiec – bo ci narodowości polskiej otrzymali prawo obywatelstwa polskiego dopiero na mocy ustawy z dnia 28 kwietnia 1946 r. o obywatelstwie Państwa Polskiego osób narodowości polskiej zamieszkałych na obszarze Ziem Odzyskanych, a furtkę dla pozostałych otworzył jeszcze później art. 3 ustawy z dnia 8 stycznia 1951 r. o obywatelstwie polskim.
A deportacje Ślązaków (również tych narodowości polskiej) do ZSRR miały miejsce w 1945 roku i to jeszcze w trakcie trwania wojny. Były częścią tzw. Tragedii Górnośląskiej. Dotknęły około 40 tysięcy osób (niektórzy podają liczbę nawet 90 tysięcy). Część z deportowanych wróciła na Śląsk lub w inne rejony Polski i otrzymała obywatelstwo polskie. Niektórzy żyją do dzisiaj. Zdarzały się przypadki, że ich potomkowie bezskutecznie występowali do sądów o odszkodowania.
W uzasadnieniu projektu ustawy przedstawionego przez Prezydenta RP o Ślązakach w ogóle się nie wspomina, tak jakby ich deportacje do ZSRR w ogóle nie miały miejsca.
Celowe wykluczenie czy ignorancja?

Wielki Firewall Europejski?

środa, 8 lipca, 2020

W maju br. komórka Parlamentu Europejskiego nazywająca się Departamentem Polityk Ekonomicznych, Naukowych i Jakości Życia (Policy Department for Economic, Scientific and Quality of Life Policies) przedstawiła na zlecenie Komisji Rynku Wewnętrznego i Ochrony Konsumentów opracowanie dotyczące rozwoju usług cyfrowych w Unii Europejskiej w perspektywie do 2030 roku. Wśród rekomendowanych działań znalazła się budowa „Europejskiego Internetu” stosującego się do „reguł i standardów Unii Europejskiej – takich jak wartości demokratyczne, ochrona danych, dostępność danych, przejrzystość i przyjazność dla użytkownika”. Ów „Europejski Internet” wymagałby firewalla i „jak Firewall Chiński (…) blokowałby usługi z innych państw, które akceptują lub wspierają działania sprzeczne z prawem”. Jego uruchomienie autorzy opracowania (faktycznie pracownicy niemieckiej spółki Future Candy, na czele z jej prezesem Nickiem Sohnemannem) zaplanowali na lata 2025-2030.
To nie żart – analitycy wynajęci przez Parlament Europejski na serio rekomendują przyjęcie w Unii Europejskiej rozwiązania chińskiego i odgrodzenie się od reszty świata internetowym murem, blokującym dostęp do usług uznanych za „sprzeczne z prawem”. A za sprzeczne z prawem mogą zostać uznane najróżniejsze rzeczy, poczynając od niestosowania filtrów blokujących treści naruszające prawa autorskie, przez „wspieranie terroryzmu”, „mowę nienawiści”, lekceważenie wymogów RODO, hazard, pornografię, oferowanie podróbek, aż do ujawniania informacji z rządowych przecieków, braku możliwości rozszyfrowywania komunikacji przez służby specjalne czy krytyki władzy. To zależy jedynie od polityków, którzy dostaliby skuteczne narzędzie cenzury. A że „wartości demokratyczne”? Pod tym szyldem można wprowadzić wszystko.
Oczywiście do wprowadzenia tego w życie jest długa droga, ale fakt, że coś takiego pojawiło się w dokumencie wytworzonym na zlecenie komisji Parlamentu Europejskiego, niepokoi.

Gra dziećmi o głosy homofobów

poniedziałek, 6 lipca, 2020

Przedstawiony przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę projekt zmiany Konstytucji RP został oficjalnie opublikowany. Zawiera on sformułowanie, że „zakazane jest przysposobienie przez osobę pozostającą we wspólnym pożyciu z osobą tej samej płci”.
Wynikają z tego dwie rzeczy.
Po pierwsze, całkiem możliwa pozostaje interpretacja, zgodnie z którą oznacza to, że w takim przypadku nie tylko nie wolno przysposobić dziecka, ale i zakazane jest trwanie stosunku przysposobienia – i po wejściu w życiu tej zmiany sądy w oparciu o Konstytucję będą rozwiązywały już istniejący stosunek przysposobienia między przysposobionym a przysposabiającym pozostającym we wspólnym pożyciu z osobą tej samej płci. Czyli niektórzy ludzie (tak dzieci, jak i dorośli, wszak stosunek przysposobienia trwa również po uzyskaniu przez przysposobionego pełnoletności) mogą być przymusowo pozbawiane rodziców.
Po drugie, zakaz ten nie dotyczy jednak sprawowania opieki nad dzieckiem. Więc osoba pozostająca we wspólnym pożyciu z osobą tej samej płci nadal będzie mogła zostać prawnym opiekunem dziecka w przypadku, gdy jego rodzice nie żyją, są nieznani lub zostali pozbawieni władzy rodzicielskiej. W praktyce więc dzieci nadal będą mogły być wychowywane przez takie osoby i to nawet mieszkając wspólnie z opiekunem i jego partnerem (czyli „dwiema mamami” albo „dwoma ojcami”). Różnica będzie tylko taka, że jeśli opiekun będzie chciał dać wychowankowi darowiznę lub uczynić go swoim spadkobiercą, to – wedle stanu prawnego na dziś – państwo wyciągnie rękę po podatek. Bo opiekun to nie rodzic, nawet adopcyjny, a projekt ustawy (autorstwa posłów Koalicji Obywatelskiej) zwalniający z podatku takie spadki i darowizny po pierwszym czytaniu w lutym br. ugrzązł w sejmowej komisji.
Inaczej mówiąc, Andrzej Duda zadeklarował, że jest gotów pozbawić niektórych ludzi – w tym dzieci – części majątku przekazywanego im przez bliskie osoby, a nawet samych rodziców. Tylko po to, by dostać głosy homofobów. Oszukując zresztą tych ostatnich, bo nie „uchroni” to dzieci przed wychowywaniem przez pary homo.

Bluźniercy wczoraj i dziś

czwartek, 2 lipca, 2020

W 1565 roku Erazm Otwinowski był sądzony za znieważenie i podeptanie hostii niesionej w monstrancji na procesji Bożego Ciała – a więc, według katolików, bezpośrednio Chrystusa pod postacią chleba. Bronił go Mikołaj Rey z Nagłowic, który dowodził (cytat za Jędrzejem Moraczewskim): „jeżeli obżałowany dopuścił się obrazy Boga, to go sam Bóg z pewnością skarze, czy to piorunem, czy otworzeniem pod jego nogami przepaści, bo za krzywdę wyrządzoną Mojżeszowi ukarał Kora, Dathana i Abirona. Księdzu atoli obżałowany stłukł tylko szkiełko od monstrancyi i zniszczył kawałek opłatka, co razem dwóch groszy nie warto. Za rzecz tak drobną prawa polskie żadnéj kary nie przepisują”.
Otwinowski nie został ukarany.
Tak samo potraktowano w 1580 roku innego szlachcica, który podeptał hostię, a następnie rzucił ją na pożarcie psom – Marcina Krezę. Choć król ostrzegł go, żeby się to więcej nie powtórzyło.
Dziś, 455 lat później, za „obrazę uczuć religijnych” przez publiczne znieważenie przedmiotu czci religijnej grozi kara pozbawienia wolności do lat 2, ograniczenia wolności lub grzywny. I właśnie rozpoczął się kolejny proces o taką obrazę – muzyk Adam Darski, znany bardziej pod pseudonimem Nergal, oskarżony jest z powodu umieszczenia w Internecie filmiku, na którym widać sztucznego penisa z doczepionym krucyfiksem. Doniesienie złożył poseł Dominik Tarczyński.
Nie trzeba czegoś takiego pochwalać – ja prawdę mówiąc uważam takie prowokacje za niesmaczne – ale czy nie lepiej podchodzono do tego w XVI wieku? Nie lepiej przyjąć zasadę, że ewentualna kara za znieważenie Boga – o ile nie towarzyszyło jej naruszenie czyjejś własności – powinna zostać złożona bezpośrednio w ręce Boga?
Zakładając, że istnieje. Bo jeśli nie istnieje, to w czym problem?