Archiwum z październik, 2020

Epidemiczny pobór dla starszych i chorych

piątek, 30 października, 2020

We wtorek Sejm odrzucił poprawki Senatu do ustawy o zmianie niektórych ustaw w związku z przeciwdziałaniem sytuacjom kryzysowym związanym z wystąpieniem COVID-19, dotyczące:
– zniesienia przepisu umożliwiającego skierowanie do grożącej zakażeniem przymusowej pracy przy zwalczaniu epidemii mężczyzn w wieku 60-65 lat (art. 15 pkt. 5 podpunkt c) ustawy, wbrew rekomendacji sejmowej Komisji Zdrowia) – wyniki głosowania;
– zniesienia przepisu umożliwiającego skierowanie do grożącej zakażeniem przymusowej pracy przy zwalczaniu epidemii osób z chorobami przewlekłymi, na których przebieg ma wpływ zakażenie lub zachorowanie na chorobę zakaźną będącą przyczyną epidemii lub orzeczona choroba przewlekła ma wpływ na przebieg lub zachorowanie na chorobę zakaźną, jeżeli orzeczenie w sprawie tej choroby nie zostanie wydane przez lekarza orzecznika ZUS (art. 15 pkt. 5 podpunkt d) ustawy wprowadzający wymóg uzyskania takiego orzeczenia w miejsce dotychczasowego wymogu posiadania orzeczenia lekarza posiadającego specjalizację lub tytuł specjalisty w dziedzinie medycyny, której dotyczy choroba przewlekła, lub lekarza specjalisty w dziedzinie chorób zakaźnych) – wyniki głosowania;
– zawężenia przepisu umożliwiającego wprowadzenie w stanie epidemii lub zagrożenia epidemicznego, w drodze rozporządzenia, obowiązku „stosowania określonych środków profilaktycznych i zabiegów” (art. 15 pkt 2 podpunkt b) ustawy) jedynie do osób podejrzanych o zachorowanie – wyniki głosowania.
Tak więc partia rządząca twardo upiera się za tym, by do pracy grożącej zakażeniem wirusem SARS-Cov-2 kierować przymusowo ludzi starszych i chorych, najbardziej narażonych na powikłania po takim zakażeniu. A także przy tym, by stosowanie „określonych środków profilaktycznych i zabiegów” mogło być nakazane każdemu, a nie tylko osobom podejrzanym o zachorowanie (w tym przypadku posłów PiS poparli posłowie Lewicy). Jakie to mają być środki i zabiegi? Może zainstalowanie na telefonie aplikacji śledzącej?
Tak przy okazji, dla tych, którzy obawiają się tu przede wszystkim przymusu szczepień: ostatnio krąży w Internecie informacja, że jakoby kilka dni temu uchwalono przepis zezwalający na zastosowanie przymusu bezpośredniego w celu podania leków osobie, u której „podejrzewa się lub rozpoznano chorobę szczególnie niebezpieczną i wysoce zakaźną, stanowiącą bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia lub życia innych osób”. Prawda jest taka, że przepis ten uchwalono już w 2008 roku, razem z nową ustawą o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi (wcześniejsza ustawa nie wspominała wprost o przymusie bezpośrednim). Natomiast w 2012 r. wprowadzono przepis umożliwiający nałożenie obowiązku szczepień poza Programem Szczepień Ochronnych, przez powiatowego inspektora sanitarnego (pisałem o tym tu). Wprawdzie tylko „na osobę zakażoną lub chorą na chorobę zakaźną albo osobę podejrzaną o zakażenie lub chorobę zakaźną, lub osobę, która miała styczność ze źródłem biologicznego czynnika chorobotwórczego”, ale za kogoś takiego można w obecnej sytuacji uznać właściwie każdego. Wówczas nawet popierający ówczesny rząd dziennikarz Jacek Żakowski uznał to za jedną z regulacji „istotnie pomniejszających prawa obywatelskie”. Tak więc w tym przypadku nowy przepis w sumie niewiele zmienia, bo rząd i tak może nakazać wszystkim poddanie się szczepieniom przez decyzje powiatowych inspektorów sanitarnych.

„Tak” dla protestów, swoboda dla „mowy nienawiści”

czwartek, 29 października, 2020

Osiem lat temu napisałem o rządzie Donalda Tuska, że to „najbardziej antywolnościowo nastawiona władza w Polsce od czasów Jaruzelskiego”. Patrząc z perspektywy czasu, myliłem się.
To znaczy wtedy może i była to prawda, ale dziś ten tytuł przysługuje obecnie rządzącej ekipie polityków.
Za zrealizowanie antywolnościowych pomysłów tamtego rządu, które wtedy nie doszły do skutku, takich jak rejestr stron zakazanych (na razie hazardowych, za niedługo być może uznanych za naruszające interesy konsumentów przez Prezesa UOKiK) czy klauzula unikania opodatkowania.
Za kontynuowanie antywolnościowych pomysłów i działań tamtego rządu, takich jak dalsze ograniczanie wolności zgromadzeń czy zwiększanie obciążeń podatkowych (nieważne, że nazywanych np. „opłatami” czy dotykających formalnie jedynie bogatych, jak podatek bankowy).
Za wprowadzanie w życie nowych antywolnościowych pomysłów, które tamtej władzy nawet nie przyszły do głowy, jak zakaz handlu w niedziele, ograniczenie obrotu ziemią rolną czy skrajne ograniczenie rynku aptek („apteka dla aptekarza”), powodujące ciągły spadek ich liczby.
Za kontynuację inwigilacji obywateli (utrzymywanie niezgodnych z prawem unijnym przepisów o obowiązku zatrzymywania danych przez operatorów telekomunikacyjnych, formalne zalegalizowanie oprogramowania szpiegowskiego do stosowania przez służby, obowiązek rejestracji kart pre-paid).
Za największy w historii „III RP” deficyt finansów publicznych, który będziemy musieli wszyscy spłacać, czy to w podatkach, czy ograniczeniu świadczeń od państwa, czy w inflacji (w tej ostatniej postaci chyba już spłacamy, bo wyraźnie widzę, że wydaję średnio więcej pieniędzy niż jeszcze rok czy dwa temu). I nie ma co zasłaniać się tu kryzysem wywołanym epidemią, bo te dodatkowe 100 miliardów w niedawno zmienionym budżecie państwa to w większości nie wydatki „antykryzysowe”.
Za powiększenie kryzysu oraz ograniczanie osobistej i gospodarczej wolności ludzi bezsensownymi „lockdownami”, które i tak nie powstrzymały rozwoju epidemii.
Za zmuszenie ludzi takich jak ja – bezdzietnych – do przymusowego finansowania w podatkach cudzych dzieci, ze świadomością, że spora część zabieranych w podatkach pieniędzy idzie na coś, z czego nie mają nawet możliwości skorzystać.
Dlatego popieram ludzi, którzy wyszli teraz na ulicę w protestach. Sam bym wyszedł, gdyby nie zwiększone w moim przypadku ryzyko ciężkiego przebiegu choroby w przypadku zakażenia SARS-Cov-2.
I owszem, popieram również ich sprzeciw wobec zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych, bo uważam, że aborcja powinna być dozwolona bez żadnych ograniczeń w początkowym okresie, a w przypadku wad płodu uniemożliwiających samodzielne życie – i później.
Bo uważam, że prawo do życia przysługuje osobie, a nie biologicznemu organizmowi, który nie jest ciałem żadnej osoby, nie mając umysłu, który mógłby myśleć, uświadamiać sobie cierpienie czy wyrażać chęć życia. Bo nie ma wykształconego mózgu, który jest nośnikiem takiego umysłu.
Skoro uznaje się prawo do przerwania życia ciała po śmierci mózgowej, to powinno uznać się prawo do przerwania życia ciała, w którym mózg się jeszcze nie rozwinął, lub nie może się rozwinąć z powodu wady.
I przyznawanie temu ciału prawa do życia ogranicza wolność rzeczywistej osoby – kobiety, która nosi to ciało w sobie.
A w przypadku, gdy płód ma już wprawdzie mózg, ale jest pewne, że umrze zaraz po urodzeniu (nie mówię tu o chorobie Downa) zakaz aborcji równa się nakazowi podtrzymania jego życia przez parę miesięcy i noszenia go wewnątrz swojego ciała oraz urodzenia go tylko po to, by wkrótce i tak umarł. Mamy wybór między śmiercią a śmiercią z dłuższym cierpieniem.
Więc jestem po stronie protestujących.
Ale nie mogę poprzeć wszystkich postulatów czołowej siły organizującej protesty – Strajku Kobiet. (Choć wiele protestów z pewnością jest spontanicznych i na pewno nie jest tak, że to postulaty wszystkich ich uczestników).
Owszem, niektóre z nich również popieram, przynajmniej częściowo. Uważam, że nie powinien być ograniczany dostęp do antykoncepcji, badań prenatalnych, nauka religii powinna odbywać się na koszt Kościoła, sprawców przemocy domowej i gwałcicieli powinno się ścigać i karać. Popieram prawa człowieka dla wszystkich i choć nie lubię państwa jako takiego, to wolę państwo prawa od państwa bezprawia, w którym władza nie jest ograniczana.
Nie mam nic przeciwko możliwości oferowania w szkołach edukacji seksualnej – podobnie, jak religii. Ale uważam, że i jedno, i drugie nie powinno być ani przymusowo narzucane przez państwo, ani obowiązkowe dla ucznia w szkołach publicznych, ani finansowane z kieszeni podatników.
Mogę ewentualnie warunkowo zaakceptować „bezpłatną” (finansowaną przez państwo) antykoncepcję czy zapłodnienie in vitro, skoro i tak już wszyscy przymusowo płacimy podatki i „składki” na usługi medyczne. Choć jestem za tym, by te ostatnie były finansowane dobrowolnie. I jednak wolałbym, by póki co pieniądze ze składek płaconych na NFZ w większym stopniu były przeznaczane na leczenie chorób, zwłaszcza tych zagrażających życiu. Dlaczego ja, płacąc te składki, i tak muszę wydawać rocznie około tysiąca złotych na leki, a akurat środki antykoncepcyjne miałyby być dofinansowywane z tych składek w 100%?
Ale zdecydowanie nie mogę już zaakceptować postulatu delegalizacji „organizacji odwołujących się do faszyzmu i nazizmu”. Nie dlatego, że lubię faszystów czy nazistów, ale dlatego, że faszystą czy nazistą można nazwać każdego. Również feministki. Wicemarszałek Terlecki już przyrównał błyskawicę widoczną w logo Strajku Kobiet do symboli Hitlerjugend i SS. A ja pamiętam doskonale, że za czasów komunistycznych nazywanie przeciwników politycznych faszystami było ulubioną taktyką władzy. Dlatego władza nie powinna mieć takiej prawnej możliwości.
I z podobnego powodu zdecydowanie nie mogę zaakceptować postulatu „ścigania mowy nienawiści jako źródła przemocy”. Nawiasem mówiąc, nie wynika on z konwencji antyprzemocowej. Tam jest tylko zobowiązanie do ścigania i karania przemocy psychicznej w postaci zastraszania i nękania. Oraz molestowania seksualnego.
Bo choć nienawiść nie jest przyjemna dla nienawidzonego (choć bywa, że jest usprawiedliwiona), może być całkowicie irracjonalna, a świat całkowicie bez nienawiści byłby z pewnością lepszy, to prawo do wyrażania nienawiści – naturalnego ludzkiego uczucia – jest jednak elementem wolności słowa. Wolności wyrażania własnego zdania, poglądów i uczuć. I z tego prawa właśnie czynią teraz użytek protestujący, krzycząc „wypier****ć” i „***** ***”.
I jeśli na przykład za dziesięć lat działaczki Strajku Kobiet będą tworzyły rząd, to ludzie też powinni mieć prawo wyjść na ulice i krzyczeć „wypier****ć”.
„Mowa nienawiści” jest prawem człowieka. Zakaz „mowy nienawiści” to kneblowanie ust i cenzura. A skoro wolno nienawidzić PiS czy Kościoła, to wolno też nienawidzić PO, Lewicy czy feministek. Jak również liberałów i libertarian. Czy mnie osobiście. Byle nie stosować przemocy.
Co nie znaczy, że ludzie nie mają prawa odpowiadać na „mowę nienawiści” tym samym. Jak ktoś mnie nazwie ch*jem, to musi liczyć się z podobną reakcją. Bo ja też mam prawo do wyrażania nienawiści.
A jeśli nienawiść prowadzi do przemocy, to zakaz „mowy nienawiści” nic tu nie da. Bo nienawiść nadal będzie istniała – niewypowiedziana. Zwalczać należy agresywną przemoc.

Zaczyna wygrywać śmierć

wtorek, 27 października, 2020

Do końca września liczba zgonów w Polsce utrzymywała się w liczbie zbliżonej do lat poprzednich (choć była nieco wyższa od średniej za lata 2010-2019). Na początku października gwałtownie wzrosła i w ubiegłym tygodniu była już o ok. dwa i pół tysiąca osób wyższa od wspomnianej średniej. Z czego zgonów osób zakażonych wirusem SARS-Cov-2 było tylko kilkaset.
Winni nie są oczywiście ludzie, którzy masowo wyszli protestować, bo protesty zaczęły się dopiero kilka dni temu. Powodem nie jest nawet bezpośrednio sama epidemia – ta zwiększała dotąd liczbę zgonów jedynie nieznacznie. Widać jednak, że nagły wzrost liczby zakażeń w październiku koreluje z ogromnym wzrostem tej liczby.
Czy nie jest przypadkiem tak, że jest to efekt takich, a nie innych procedur antyepidemicznych, a także niewystarczających zasobów systemu opieki medycznej „gwarantowanej” nam przez państwo? Wystarczyło, by dzienna liczba zakażeń zwiększyła się kilkunastokrotnie, a system się „zatkał”. Pojawiły się wstrząsające informacje o ludziach pozbawionych pomocy i to nawet stosunkowo znanych. Jedni – jak ojciec aktorki Natalii Samojlik – zmarli na COVID-19, inni – jak poeta Mirosław Gontarski – najprawdopodobniej z innych przyczyn.
(Notabene nadal będę się upierał, że ów wzrost liczby zakażeń koronawirusem na początku października ma ścisły związek z powrotem dzieci do stacjonarnej nauki w szkołach, wymuszanym przez państwo i podległy jemu sanepid (który nie zgadzał się nawet na proponowaną przez samorządy naukę hybrydową). Bo od początku epidemii w Polsce nic innego się nie zmieniło – ludzie w wakacje tłoczyli się na plażach, imprezowali, chodzili do knajp, kościołów, spotykali się ze znajomymi, uczestniczyli w zgromadzeniach, chodzili po ulicach bez maseczek. A efekt powrotu do szkół był taki sam, jak wcześniej w Izraelu).
Zawodzą narzucone przez państwo procedury, zawodzi zmonopolizowana przez nie opieka medyczna. Rząd próbuje stosować to, na czym najlepiej się zna, czyli przymus. Zapowiadany jest kolejny lockdown, rozszerza się „pobór” osób z wykształceniem medycznym do pracy przy zwalczaniu epidemii. A ludzie umierają.
Po ostatnim wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji działacze i zwolennicy rządzącej obecnie partii pisali, że „wygrało życie”. Niestety jak na razie pod rządami tej partii zaczyna wygrywać śmierć.

Nienawistnym filmikom rząd mówi „nie”

środa, 7 października, 2020

Nowy projekt zmian w ustawie o radiofonii i telewizji przygotowywany przez rząd przewiduje zakaz umieszczania na „platformach udostępniania wideo” treści wideo stworzonych przez użytkowników lub innych przekazów zawierających m. in. nawoływanie do nienawiści wobec grupy osób ze względu na „przekonania, poglądy polityczne lub wszelkie inne poglądy”. W przypadku, jeśli takie treści się na platformie pojawią, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji będzie mogła jej właściciela wezwać do ich usunięcia, a jeśli ten się do tego nie zastosuje – nałożyć na niego karę pieniężną w wysokości do dwudziestokrotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia.
Ponieważ KRRiT jest obsadzona obecnie w większości przez osoby związane z partią rządzącą, można się obawiać, że przepis ten może być wykorzystywany do usuwania z Internetu treści wideo z ostrzejszą krytyką owej partii czy rządu. No bo coś takiego można zawsze uznać za nienawiść wobec grupy osób ze względu na poglądy polityczne. Lub inne poglądy.
Na szczęście przepisy te – w obecnym kształcie – mają nie dotyczyć Youtube czy Facebooka, bo ustawa w tym zakresie ma być stosowana tylko do platform udostępniania wideo ustanowionych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Czyli mających siedzibę w RP lub też tych, które w RP mają oddział, nie mając jednocześnie siedziby lub wcześniej założonego oddziału w innym państwie Unii Europejskiej. A usługi Youtube w Polsce świadczy Google Ireland Limited, zaś Facebooka – Facebook Ireland Limited. Obie z siedzibą w Irlandii.
Ale już np. Wykop, Patrz.pl czy Cda.pl będą podlegały tym regulacjom. Pojawi się ustawowy precedens i furtka do ich rozszerzenia. Albo wykorzystania podobnej formuły w innych przepisach, np. karnych. Przez tę czy inną władzę. Już w 2012 r. posłowie Platformy Obywatelskiej chcieli karania nawoływania do nienawiści z powodu m. in. przekonań czy przynależności społecznej lub politycznej.