Archiwum z marzec, 2021

Gorzko

środa, 31 marca, 2021

Wprowadzenie „podatku cukrowego” spowodowało zmniejszenie ilości napojów słodzonych kupowanych w Polsce o 14%, w tym gazowanych o 16%. Nie jest to niespodzianką – doświadczenia innych państw (np. Węgier) pokazują, że można się spodziewać spadku o ok. 20%.
Część ludzi rezygnuje z kupna napojów, które uważa za smaczne. Część mimo podatku płaci więcej. W obu przypadkach mają oni – z ich własnego punktu widzenia – gorzej.
A co to oznacza z punktu widzenia ogólnego spożycia cukru przez przeciętnego mieszkańca Polski? Jeśli taki spadek będzie trwały i będzie dotyczył wyłącznie napojów z najwyższą zawartością cukru (a nie np. słodzonych słodzikami), będzie to oznaczało, że spożyje on rocznie około 43,35 kilograma cukru zamiast 44,5 kg. Lekarze zalecają od 11 kg rocznie (NHS) do 18,25 kg rocznie (WHO).
O ile nie zrekompensuje on sobie tego wypijaniem większej ilości słodkiej herbaty albo kupowaniem większej ilości słodyczy.
Wpływ tego podatku na zdrowie Polaków jest więc znikomy. Ale oczywiście ważniejszy jest przekaz propagandowy, że rząd „coś robi” w celu ratowania tego zdrowia. Oraz wpływy do państwowej kieszeni.

Nie śmiać się z posłanki Żukowskiej!

wtorek, 30 marca, 2021

Widzę, że różni ludzie, zwykle o prawicowych poglądach, nabijają się z wypowiedzi posłanki Lewicy Anny Marii Żukowskiej: „zdarzają się takie sytuacje, że biologiczny, podkreślam, biologiczny mężczyzna – rodzi dziecko”. Krążą nawet zrobione w oparciu o tę wypowiedź memy, na przykład zrobione przez stronę „Prażona Cebula”.
Chciałbym więc powiedzieć, że istnieje zaburzenie zwane zespołem Swyera, polegające na tym, że osoba z kariotypem 46,XY ma ciało kobiece. Przykładem takich osób są na przykład rosyjskie modelki, Sasza i Sonia Komarowe. Ktoś taki z reguły nie może wytwarzać jajeczek, może jednak mieć wszczepiony zarodek będący wynikiem sztucznego zapłodnienia i urodzić dziecko. I nie jest to możliwość tylko teoretyczna – o faktycznym takim przypadku napisano np. w 2016 roku w piśmie naukowym „Case Reports in Women’s Health”.
Dodam, że znany jest też przypadek urodzenia przez taką osobę dziecka wskutek zapłodnienia w sposób naturalny, opublikowany w „The Journal of Clinical Endocrinology & Metabolism” w 2008 roku.
Tak więc, jeśli za „biologicznego mężczyznę” uznać kogoś z układem chromosomów 46,XY, to posłanka Żukowska ma rację.

Wyrównywaczom nie chodzi o wyzysk

poniedziałek, 29 marca, 2021

Zgodnie z marksizmem, w społeczeństwie kapitalistycznym występuje konflikt klasowy. Występuje on między tymi, którzy mają kapitał, a tymi, którzy go nie mają i są z tego powodu skazani na sprzedawanie swojej siły roboczej. Ci pierwsi, będąc w dużo lepszej pozycji ekonomicznej, przywłaszczają sobie owoce pracy tych drugich. Jest to wyzysk, i dlatego słusznym jest dążenie do ich wywłaszczenia i przejęcia kontroli nad środkami produkcji przez państwo reprezentujące interesy proletariatu. A przynajmniej do przymusowej redystrybucji przywłaszczanego przez kapitalistów bogactwa w celu poprawienia warunków bytu ludzi pracy. Takie jest uzasadnienie, jakie marksizm dostarcza dla rewolucji stosunków własnościowych: chodzi o likwidację wyzysku polegającego na przywłaszczaniu sobie owoców cudzej pracy.
Jednak dzisiaj, w świecie, w którym nie ma już prostego podziału na wyłącznie zamożną burżuazję i wyłącznie biednych robotników, w którym maleje rola pracy fizycznej, w którym coraz liczniejsza grupa pracowników najemnych zarabia stosunkowo dobrze i współtworzy klasę średnią, a z drugiej strony istnieje wielka liczba ludzi zatrudnianych i utrzymywanych przez państwo, coraz wyraźniej widać, że jest to tylko ideologia, która akurat dobrze pasowała sto pięćdziesiąt czy sto lat temu. Dzisiejsi socjaliści nie kryją już tego, że tak naprawdę chodzi nie o to, by pracownik nie był wyzyskiwany przez kapitalistę, ale po prostu o to, by wszyscy mieli bardziej równo. Zabrać należy nie tylko kapitalistom, ale każdemu, kto więcej zarabia. Oficjalnym wrogiem są wprawdzie nadal korporacje i miliarderzy, ale można łatwo policzyć, że jeśli majątek wszystkich miliarderów świata (8 bilionów dolarów) stałby się własnością całej ludzkości, to na każdego mieszkańca Ziemi wypadłoby niewiele ponad tysiąc dolarów kapitału, a dywidenda z tego wynosiłaby kilkadziesiąt dolarów rocznie. I socjaliści, nawet jeśli nie robią takich wyliczeń, dobrze wiedzą, że jeśli beneficjenci redystrybucji mają realnie zyskać, to nie wystarczy zabrać miliarderom, a nawet wszystkim kapitalistom. Trzeba zabrać, a raczej regularnie zabierać, zamożniejszym pracownikom.
To, że chodzi po prostu o zabieranie tym, którzy mają więcej, a nie o żaden brak wyzysku, w zupełnie otwarty sposób wyraził ostatnio publicysta „Krytyki Politycznej” Kamil Fejfer, domagając się, by zarobki Roberta Lewandowskiego dodatkowo opodatkować – tak, by podzielił się nimi z nauczycielami, pielęgniarkami, policjantami czy pracownikami opieki społecznej. Bo jego zdaniem w tym przypadku nie ma „proporcjonalności wkładu do nagrody”, skoro Lewandowski nie pracuje tysiące razy ciężej i dłużej od nauczycieli i pielęgniarek. Bardzo wysokie dochody najlepszego polskiego piłkarza muszą się więc brać z „systemu”, który „zrywa relację wkładu i efektów”.
Tego, że ten „system” – względna swoboda dysponowania swoimi pieniędzmi przez ludzi, którzy chcą oglądać piłkarskie show i jego uczestników oraz kupować reklamowane przez nich produkty – wcale nie zrywa relacji wkładu i efektów, pan Fejfer oczywiście nie dostrzegł. Nie dostrzegł tego, że umiejętności piłkarzy klasy Lewandowskiego są bardzo rzadkie, że w związku z tym chcą ich oglądać miliony ludzi, i że dostarczenie im piłkarskiej rozrywki wymaga zatrudnienia dużo mniejszej liczby tych piłkarzy, niż dostarczenie tym milionom opieki pielęgniarskiej i usług nauczycieli. Co w konsekwencji przesądza o tym, że wkład pracy Lewandowskiego, wyceniany pośrednio przez te miliony ludzi, jest tysiące razy większy niż wkład pracy pojedynczej pielęgniarki czy nauczyciela, choć tak naprawdę na edukację i zdrowie wydaje się znacznie więcej pieniędzy niż na piłkę nożną (rynek profesjonalnej piłki nożnej w całej Europie w 2019 r. był wart ok. 28,9 mld euro, czyli w przeliczeniu po obecnym kursie ok. 130 miliardów złotych, a w tym samym roku publiczne wydatki na zdrowie i edukację w samej Polsce wynosiły ponad 180 miliardów złotych – nie licząc prywatnych). W tekście pana Fejfera można przeczytać, że dysproporcje w zarobkach Lewandowskiego i nauczyciela opierają się „o (…) nie do końca wiadomo, co”. Ta niewiedza jednak nie przeszkodziła mu stwierdzić, że są one „absurdalne”.
Być może za chwilę przyjdzie ktoś, kto twierdzenie, że należy zabrać takim jak Lewandowski i dać „pielęgniarkom i nauczycielom” poprze bardziej spójną i rozbudowaną argumentacją ideologiczną. Tutaj marksizm coraz wyraźniej zastępowany jest nowymi postmarksistowskimi ideologiami, w których rozmaite czynniki wiązane z tym, że ktoś posiada lub zarabia więcej nazywane są przywilejem, a różne kategorie „uprzywilejowanych” są definiowane jako faktyczni wrogowie klasowi, którzy powinni płacić jakąś rekompensatę nieuprzywilejowanym czy też wykluczonym. W zależności od miejsca i czasu mogą to być na przykład osoby o białym kolorze skóry, mężczyźni, osoby wywodzące się z zamożniejszych rodzin lub lepiej wykształcone. W związku z epidemią zaczyna pojawiać się też coraz wyraźniejsze przeciwstawianie pracowników fizycznych umysłowym, którzy mogą w obecnej sytuacji, przynajmniej teoretycznie, pracować zdalnie. Niedawno czytałem wypowiedź jednego z działaczy polskiej radykalnej lewicy, Xaviera Wolińskiego, któremu na określenie tych ostatnich wyrwał się zwrot „państwo z biura” i który podkreślał rolę „roboli” w podtrzymywaniu gospodarki w czasie obecnego kryzysu, sugerując równocześnie wsparcie finansowe dla nich po to, by mogli siedzieć w domu i nie narażać się na zakażenie. A potem w dyskusji z tymi, którzy zarzucali mu tworzenie podziałów w łonie proletariatu podkreślił, że „próba uświadomienia komuś jego przywileju jest procesem bolesnym”, że w „państwach robotniczych” inteligencja pracująca często stawała po stronie biurokracji w sporze o kontrolę nad środkami produkcji i że wprawdzie sojusz między inteligencją a robotnikami jest możliwy, ale pod warunkiem, że ta pierwsza (utożsamiana z „akademikami” – autor zdaje się nie dostrzegać wielomilionowej już rzeszy zwykłych pracowników biurowych i specjalistów pracujących często na szeregowych stanowiskach) będzie „pełnić rolę służebną”.
Linie podziałów klasowych wytyczane są na nowo. I dobrze, by każdy zastanowił się, po której ich stronie może się znaleźć, nawet, jeśli jest zwykłym pracownikiem najemnym.

Serious distress

czwartek, 18 marca, 2021

Nie tylko Polska zmierza w kierunku ograniczania wolności.
W Wielkiej Brytanii przepychana jest właśnie przez parlament ustawa (Police, Crime, Sentencing and Courts Bill), przewidująca między innymi karę do 10 lat więzienia dla osoby popełniającej czyn, wskutek którego ludzie doznają „poważnej przykrości, irytacji, niedogodności lub utraty udogodnień” („serious distress, serious annoyance, serious inconvenience or serious loss of amenity”), lub wskutek którego coś takiego im grozi.
Ta sama ustawa przewiduje możliwość zakazywania zgromadzeń i jednoosobowych protestów w Anglii i Walii, jeśli będą skutkowały hałasem mogącym powodować u ludzi w sąsiedztwie „poważny niepokój, strach lub przykrość” („serious unease, alarm or distress”).
Patrz punkty 54, 59 i 60 projektu, oraz komentarz tutaj.
Innymi słowy – jeśli zrobisz coś, co może zakłócić dobre samopoczucie innym, to możesz trafić na wiele lat za kratki. No i oczywiście nie będziesz mógł manifestować i protestować, jeśli twoje okrzyki mogą spowodować zakłócenie dobrego samopoczucia osób w pobliżu.
A ponieważ właściwie wszystko może powodować u jakichś ludzi przykrość, niepokój czy irytację – każde publiczne działanie będzie obarczone ryzykiem zakazu lub poniesienia kary.
Jakże to wygodne dla władzy.

W rejestrze przestępców seksualnych za SMS

środa, 17 marca, 2021

Pięć lat temu pisałem, że do Rejestru Sprawców Przestępstw na Tle Seksualnym (który wówczas dopiero planowano wprowadzić) mogą trafić dzieciaki uprawiające tzw. seksting, na przykład wysyłające sobie nawzajem własne nagie zdjęcia. A dwa dni temu Rzecznik Praw Obywatelskich złożył do sądu wniosek, by wykreślić z tego rejestru dane nastolatka, który mając czternaście lat wysłał swoim koleżankom – w ramach głupiego żartu – SMS z linkiem do pornografii. Sprawa trafiła przed sąd rodzinny, który jedynie zobowiązał go do poprawnego zachowania w stosunku do koleżanek. Ale z mocy prawa chłopak został wpisany do rejestru przestępców seksualnych, z którego w normalnym trybie może zostać usunięty dopiero po ukończeniu 28 lat. Wprawdzie do części z dostępem ograniczonym, ale i to ma swoje konsekwencje – po pierwsze w przypadku ewentualnego starania się przez niego w przyszłości o pracę związaną z wychowaniem, edukacją, wypoczynkiem, leczeniem małoletnich lub opieką nad nimi potencjalny pracodawca znajdzie jego dane w rejestrze w towarzystwie m. in. gwałcicieli, a po drugie musi zgłaszać na policji każdorazową zmianę faktycznego adresu pobytu, łącznie z wyjazdami za granicę.
To nie pierwszy przypadek – w 2019 roku Rzecznik wniósł o wykreślenie z rejestru danych innego chłopca, który mając 15 lat złożył przez Internet „propozycję seksualną” trzynastoletniej dziewczynie, za co sąd rodzinny nakazał mu przepracowanie 10 godzin prac społecznie użytecznych. Ale i tu z automatu dane nastolatka trafiły do rejestru. Po kilku miesiącach sąd uwzględnił wniosek RPO i nakazał ich usunięcie.
A teraz najciekawsze. Ponieważ wpis do rejestru następuje na mocy prawa (chyba, że sąd z własnej inicjatywy uzna, że z powodu „niewspółmiernie surowych skutków dla skazanego” nie należy go dokonywać), nie ma informacji o nim w wyroku. Wpisani dowiadują się o tym dopiero po uprawomocnieniu się orzeczenia, a w postępowaniu w sprawach nieletnich nie przysługuje zwykła skarga kasacyjna. W praktyce jedyną drogą do usunięcia danych z rejestru w tej sytuacji jest wniosek Rzecznika Praw Obywatelskich.
Czy jeśli zostanie nim obecny kandydat partii rządzącej, poseł Bartłomiej Wróblewski, będzie on takie wnioski – w sprawach podobnych jak wyżej – zgłaszał?

Hipsterzy i instagirls, czyli patologie społeczne

piątek, 12 marca, 2021

Centrum Szkolenia Policji w Legionowie wydało broszurę „Patologie społeczne. Wybrane zagadnienia” mającą służyć do „podniesienia poziomu wyszkolenia policjantów w przedmiotowym zakresie”. Jak wynika z przedmowy, „opracowanie kierowane jest przede wszystkim do policjantów służby prewencyjnej”. I czegóż to chłopcy i dziewczyny z oddziałów prewencji mogą się z niego dowiedzieć?
Ano tego, że do patologii społecznych zaliczają się – oprócz takich zjawisk jak alkoholizm, narkomania (w tym rzecz jasna zażywanie marihuany), destrukcyjne sekty oraz prostytucja – także subkultury młodzieżowe. W tym hipsterzy, fittersi (fani zdrowego stylu życia), foodie (miłośnicy dobrego jedzenia), instagirls (dziewczęta wrzucające zdjęcia na Instagrama), brutaliści („aktywiści miejscy, studenci ASP, znani z warszawskich demonstracji prekariusze czy (…) środowisko LGBTQ to tylko kilka z grup społecznych, jakie się pojawiają na Brutażach (cykl imprez techno)”), a nawet osoby genderfluid, które „zmieniają postrzeganie swojej płci w zależności od indywidualnych potrzeb”. O punkach, emo, gotach, skinheadach, rastafarianach czy metalowcach nie wspominając. Wymienieni są nawet bikiniarze z lat 50. XX wieku.
Policjanci mogą też nabyć informacje o tym, że istniały i istnieją różne rodzaje prostytutek. Że w dawnych czasach były to na przykład hetery, hierodule, kurtyzany, metresy czy kokoty, a dzisiaj gejsze („klasowe prostytutki, dobrze opłacane przy założeniu, że (…) będą osobami o wysokiej kulturze osobistej”), libertynki zwane inaczej technomankami („dziewczęta, dla których to, co moralne i niemoralne straciło sens”), szprychy vel żylety („dziewczyny o dużym temperamencie i seksualnym wyuzdaniu (…) pozują lub są wyemancypowanymi kobietami żądnymi nie tylko kariery w świecie, ale także seksualnego zdobycia jak największej liczby mężczyzn”) czy muzeum („dziewczyny wiekowo nie zawsze zaawansowane”, które „z uwagi na tryb życia i aktywność zawodową szybko degenerują się fizycznie”).
To wszystko poprzedzone jest definicją patologii społecznej: „ten rodzaj zachowań, ten typ instytucji, ten typ funkcjonowania jakiegoś systemu społecznego czy ten rodzaj struktury, który pozostaje w zasadniczej, niedającej się pogodzić sprzeczności ze światopoglądowymi wartościami, które w danej społeczności są akceptowane”.
W broszurze tej nie można za to nic przeczytać o kibolach czy dresiarzach. Być może zdaniem jej autora i wydawcy grupy te – w przeciwieństwie do wymienionych poprzednio – reprezentują zasadniczo światopoglądowe wartości, które są w Polsce akceptowane. Nie wspomina się też o przemocy w rodzinie ze strony tych, którzy nie są alkoholikami, narkomanami, członkami subkultur czy sekt – najwyraźniej z jakichś powodów policjanci na szkoleniu o patologiach społecznych powinni więcej dowiedzieć się o hipsterach niż o mężach bijących systematycznie swe żony.

Proto-feminizm w średniowiecznej Afryce

wtorek, 9 marca, 2021

Wśród ludu Sidama zamieszkującego region o podobnej nazwie położony w południowej Etiopii znana jest legenda o rządach królowej Furry. Jako „królowa kobiet” miała ona przejąć władzę po śmierci swojego męża i zamordowaniu syna, i rządzić przez siedem lat lub dłużej, w XIV lub XV wieku (choć mówi się też o X wieku).
Jak głosi podanie, królowa Furra w obliczu tchórzostwa mężczyzn w bitwach posłała ich do kobiecych zajęć, wysyłając w zamian do walki kobiety. Kobietom powiedziała, żeby nie były posłuszne mężczyznom. Jej nienawiść do mężczyzn była tak duża, że kazała wykonywać im niemożliwe do realizacji zadania, takie jak przyniesienie wody z rzeki w sicie czy dzielenie włosa na sześcioro. W końcu kazała zabić wszystkich starych, niskich oraz łysych mężczyzn, upatrując w nich zagrożenie – według jednej z wersji legendy uratował się tylko jeden, według innej dwóch: niski wynalazca butów na obcasie oraz łysy wynalazca peruki. Kazała zbudować sobie także dom w powietrzu, między ziemią a niebem, ale odstąpiła od tego żądania, gdy wytłumaczono jej, że właścicielem domu jest ten, kto położył fundamenty.
W końcu nakazała znaleźć sobie zwierzę szybsze od konia, na którym mogłaby objeżdżać kraj. Mężczyźni przyprowadzili jej żyrafę i namówili, by dała się do niej przywiązać. Żyrafa popędziła przez kraj i wkrótce ciało królowej rozpadło się na kawałki, od których zostały nazwane niektóre miejscowości.
Mężczyźni Sidama śpiewali (może śpiewają do dziś) piosenkę, że „podczas jej rządów, mężczyźni mełli i gotowali dla kobiet – niech umrze!” i uderzali kijami jej symboliczny grób – miejsce, gdzie według podania upadł ostatni kawałek jej ciała. Za to kobiety ulewały w tym miejscu z szacunkiem mleka i śpiewały w kołysankach: „gdy żyła Furra, mężowie gotowali dla swych żon – może umrze znowu zmartwychwstawszy”.
To legenda. Ale zapewne jest w niej ziarno prawdy, bo skąd by się wzięła i przetrwała setki lat? Prawdopodobnie kiedyś istniała kobieta, która osiągnęła wśród ludu Sidama pozycję wodza. Niewykluczone, że rządziła surowo, jak wielu innych afrykańskich władców. I przypuszczalnie próbowała w jakimś stopniu podważyć ustalony porządek społeczny między płciami, dopuszczając na przykład kobiety do roli wojowniczek czy zezwalając im na nieposłuszeństwo wobec mężczyzn – a może nawet do niego namawiając – co w rezultacie zmusiło mężczyzn do zajmowania się w większym stopniu pracami domowymi. Być może brutalnie stłumiła bunt, a kolejny bunt przyniósł jej śmierć. A podważenie przez nią tradycyjnych ról płci było czymś tak niezwykłym, że potem opowiadano o tym z pokolenia na pokolenie.
Misjonarz Joao dos Santos, który odwiedził Etiopię na początku XVII wieku, zanotował, że „w sąsiedztwie Damute [Damot] jest prowincja, w której kobiety są tak uzależnione od wojny i polowania, że chodzą tam stale uzbrojone (…). Większość kobiet jest bardziej zaznajomiona z wojną niż z zarządzaniem sprawami domowymi, stąd rzadko wychodzą za mąż. (…) Władza tej monarchini jest naprawdę taka, jak gdyby była kolejną królową Saby”. Z kolei wcześniej, w 1523 roku Wenecjanin Alessandro Zorzi uzyskał od jednego z etiopskich mnichów informację, że „za tą prowincją [Damot], graniczącą z oceanem, na południu, znajduje się prowincja Wäǧ, która jest rządzona przez królowe, a nie królów”. Również w XVI wieku portugalski duchowny Francisco Alvares napisał, że „mówi się, iż na końcu tych królestw Damot i Gurage, w stronę południa, jest królestwo Amazonek„.
Te lokalizacje wskazują na, mniej więcej, obecny region Sidama. Wynikałoby z tego, że pewne zwyczaje wprowadzone przez hipotetyczną królową Furrę musiały jednak utrzymać się tam przynajmniej przez kilkadziesiąt, jeśli nie dużo więcej lat.
Co ciekawe, zbliżoną legendę opowiada się w Somalii. Władczyni, która miała przejąć tam władzę, nazywała się według tamtejszego podania Araweelo, Caroweelo lub Ebla Awad. Również i ona miała umożliwić kobietom zajęcie się męskimi zajęciami – takimi jak polowanie – i wezwać je do porzucenia tradycyjnych kobiecych obowiązków domowych, a także stworzyć kobiecą armię. Według niektórych wersji tej legendy mężczyźni pod jej rządami mieli zostać uwięzieni i w większości wykastrowani, i też miał uratować się tylko jeden, który potem – bezpośrednio lub pośrednio – miał stać się przyczyną jej śmierci. Według innej wersji uwięziono jedynie przywódców wrogich klanów, a plotka o kastracji była rozpuszczana przez królową, która w ten sposób przeraziła wrogów i zapewniła sobie spokojne rządy. Znana jest też wersja, według której uwięzionym mężczyznom podawano rozpuszczone w mleku wielbłąda zioła powodujące impotencję.
I choć jej grób ma znajdować się zupełnie gdzie indziej (w północnej Somalii), to też mężczyźni zgodnie z tradycją plują na niego i rzucają na niego kamienie, a kobiety składają kwiaty i leją wodę.
Skąd taka zbieżność? Czy Furra była tą samą osobą, co Araweelo/Caroweelo? Władczynią dość sporego obszaru, rozciągającego się tak na ziemie etnicznie somalijskie (mniej więcej jedna trzecia tych ziem znajduje się obecnie w granicach Etiopii), jak i na tereny zamieszkane przez Sidama? To nie jest niemożliwe – kobiety bywały władczyniami w Afryce od starożytności (Sobekneferu czy Hatszepsut w Egipcie) do czasów nowożytnych (na przykład Ranavalona Okrutna na Madagaskarze, znana z prześladowań chrześcijan, czy cesarzowa Etiopii Zewditu).
W X wieku etiopskie chrześcijańskie królestwo Aksum zostało najechane, według zachowanych przekazów historycznych i tradycji, przez obcą królową, której nadano miano Gudit. Część historyków broni hipotezy, że „Gudit” była pogańską królową z Damot, być może z ludu Sidama. Z drugiej strony np. Abdirachid Ismail z Uniwersytetu Dżibuti tłumaczy imię „Caroweelo” jako „kraj Welo”, czyli byłą etiopską prowincję Wollo i dowodzi, że tak Somalijczycy nazwali najeźdźczynię po tym, jak opanowała Aksum, które rozciągało się też na tereny somalijskie.
A może były dwie władczynie i jedna wzorowała się na drugiej? Albo podobieństwo ich historii wskazuje na jakieś szczególne społeczne konflikty między płciami występujące historycznie w tym rejonie Afryki?
W każdym razie, pomysł podważenia porządku, w którym mężczyźni są władcami i wojownikami, a kobiety im usługują i wykonują prace domowe, nie pochodzi, jak widać, od współczesnych feministek ani „marksistów kulturowych”.

Chłopski los prapradziadka

wtorek, 2 marca, 2021

W „Tabelli wykazującej uposażenie, obowiązki i powinności Rolników po Wsiach i Miastach osiadłych” w kolonii Sokołopol należącej do dóbr Lgota Błotna w okręgu lelowskim (tzw. tabeli prestacyjnej), wydanej w grudniu 1846 roku, wymieniony jest rolnik Stanisław Sierpiński. Jest to najprawdopodobniej – choć stuprocentowego dowodu nie mam – ten sam Stanisław Sierpiński, który według akt z parafii Lelów i Niegowa był później najpierw gajowym w Mełchowie, a potem karczmarzem w Trzebniowie, i któremu w 1866 roku urodził się syn Stefan – mój pradziadek.
Stanisław Sierpiński nie odrabiał, przynajmniej wówczas, pańszczyzny. Podobnie jak inni rolnicy z Sokołopola. Właściciele dóbr Lgota Błotna – Józef i Tekla Sokolscy – byli najwyraźniej nowoczesnymi szlachcicami, którzy podejmowali się eksperymentów takich, jak założenie rolniczej kolonii żydowskiej, a także zamienili swoim chłopom pańszczyznę na czynsz. Czynszu Stanisław – gospodarujący na jedenastu morgach i stu siedemdziesięciu prętach, czyli na około sześciu i pół hektara – płacił rocznie 4 ruble i 70 kopiejek, a ponadto pracował na pańskim 6 dni latem za darmo przy żniwach oraz 12 dni odpłatnie (za 10-12 kopiejek dziennie, tak zwany najem przymusowy) przy „różnych robotach ręcznych”. Rządowi płacił niewiele – 8 kopiejek plus 4 kopiejki dla dyrekcji ubezpieczeń.
Za to w niedalekim Drochlinie pan – niejaki Wincenty Zwiczkowski – był tradycjonalistą. Nieco zamożniejsi chłopi, gospodarujący na 21 morgach (niecałych 12 hektarach), z czego prawie 5 mórg stanowiły łąki, mieli do odrobienia rocznie 104 dni pańszczyzny oraz 104 dni najmu przymusowego (za 6-7 kopiejek dziennie) przy kopaniu pańskich ziemniaków. Ponadto byli zobowiązani do jednego dnia dodatkowych robót, ośmiu kolejnych dni dodatkowych posług dla dworu, tak zwanych „darmoch” lub „gwałtów” (m. in. przy wypasaniu trzody dworskiej), 18 dni podróżowania „dwojga bydłem” w interesach pana do „Żarek, Szczekocin lub innych miejsc” oraz do daniny w naturze – co roku dwóch i pół korca (prawie 200 litrów) owsa, 2/3 mendla (10) jaj, półtora kapłona (koguta tuczonego na mięso), a także 3 sztuk konopi (być może chodziło o tkaniny z konopi). Dodatkowo i tak płacili czynsz, wprawdzie niższy – 60 kopiejek rocznie. Płacili też wyższe podatki dla rządu (3 ruble 80 kopiejek), a także dla duchowieństwa (2 ruble 46 kopiejek).
Chłopi mniej zamożni, gospodarujący na dziesięciu morgach i stu pięćdziesięciu prętach, mieli zobowiązania mniejsze o połowę. A ci, co praktycznie mieli do użytkowania tylko chałupę z ogrodem (też tacy byli) wprawdzie nie płacili daniny w naturze ani opłat dla duchowieństwa, ale za to pracowali na pańskim niemal tyle samo co najzamożniejsi chłopi – tyle, że mieli 156 dni najmu przymusowego (za 5 rubli i 46 kopiejek, z czego prawie rubel rocznie szedł na podatki i czynsz) i 52 dni pańszczyzny.
Dodam, że 1846 rok jest tu pewną granicą – od 7 czerwca tego roku obowiązywał zakaz podwyższania powinności dla gospodarstw powyżej trzech mórg i rugowania z nich chłopów. Wcześniej dziedzic mógł każdemu chłopu zabrać użytkowaną przez niego ziemię (poddaństwo zostało zniesione w 1807 roku) albo zwiększyć powinności związane z jej użytkowaniem.
I tak było aż do 1864 roku, gdy chłopi w Królestwie Polskim stali się w końcu właścicielami uprawianej przez siebie ziemi, a nieco ziemi dostało się także bezrolnym. Ukazy uwłaszczające wydane zostały 2 marca 1864 r. – dziś jest 157. rocznica.