Archiwum z kwiecień, 2021

Fundusz Odbudowy i polska polityka – c. d.

piątek, 30 kwietnia, 2021

Kto ostatecznie zapłaci za żądaną przez Lewicę budowę ponad 70 tysięcy mieszkań na wynajem w ramach Krajowego Planu Odbudowy?
Nie, nie Unia Europejska. Docelowo w całości zrobi to polski podatnik.
Jak wynika z opublikowanego dzisiaj projektu KPO „po konsultacjach”, budowę tę ujęto w nowo wytyczonym celu B3.4.2. Inwestycje w zielone budownictwo wielorodzinne, środki na który mają pochodzić w połowie (1,2 mld euro) z części pożyczkowej Funduszu Odbudowy (pieniędzy, które Polska będzie musiała zwrócić Unii), a w połowie ze środków krajowych (bezpośrednio z Funduszu Dopłat BGK, a pośrednio z rezerwy celowej budżetu państwa). Czyli ostatecznie z pieniędzy polskich podatników.
O ile Komisja Europejska w ogóle uzna wciśnięcie takiej inwestycji w komponent „Zielona energia i zmniejszenie energochłonności” za dopuszczalne. Bo sformułowanie, że „realizowane będą inwestycje polegające na budowie niskoemisyjnych wielorodzinnych budynków mieszkalnych z wykorzystaniem instalacji OZE (w tym przede wszystkim panele fotowoltaiczne, kolektory słoneczne) oraz innych „zielonych” rozwiązań zwiększających efektywność energetyczną budynków” może okazać się tu niewystarczającym uzasadnieniem.
(Tak przy okazji – rząd dodał do projektu Krajowego Planu Odbudowy (w porównaniu z pierwotną wersją) ponad 12 miliardów euro z części pożyczkowej Funduszu Odbudowy. Czyli 12 miliardów euro, które najpierw od Unii pożyczy, a potem będzie musiał zwrócić z odsetkami. Część ma być przeznaczona na inwestycje w teorii dochodowe – ma przykład ponad 3 miliardy na wiatrowe farmy morskie, beneficjentem będzie tu pewnie m. in. Polenergia kontrolowana przez Kulczyk Holding – i rozdysponowana w formie instrumentów zwrotnych, ale część nie – i to będą musieli zwrócić już polscy podatnicy).
Równocześnie pozostawiono np. 1114 mln euro z części grantowej Funduszu na „Wsparcie dla gospodarki niskoemisyjnej” (w praktyce wsparcie produkcji samochodów elektrycznych, co zresztą w KPO jest w pewnym miejscu wprost napisane). Czyli deal wygląda tak, że polscy podatnicy mają w całości zapłacić za mieszkania, których chce Lewica, a Unia dzięki temu dołoży się ludziom PiS do produkcji Izery.

Fundusz Odbudowy i polska polityka

środa, 28 kwietnia, 2021

Sympatykom Koalicji Obywatelskiej i reszcie prounijnej opozycji krytykującej Lewicę za „dogadanie się” z PiS w sprawie głosowania za ustawą o ratyfikacji decyzji Rady Unii Europejskiej w sprawie systemu zasobów własnych Unii Europejskiej przypominam, że nieratyfikowanie tej decyzji przez Polskę zablokowałoby wejście jej w życie, uniemożliwiłoby uzyskanie przez Unię dodatkowych środków z pożyczek i potencjalnie mogłoby doprowadzić do stworzenia europejskiego funduszu odbudowy z pominięciem Polski. A w konsekwencji zepchnąć Polskę na margines Unii i stanowić pierwszy krok do ewentualnego „polexitu”.
A sympatykom Lewicy podniecającym się, że udało się uzyskać od Kaczyńskiego obietnicę m. in. wybudowania 75 tysięcy mieszkań ze środków Funduszu Odbudowy przypominam nie tylko to, co powyżej, ale i to, że uchwalana ustawa w żaden sposób nie będzie przesądzać o podziale tych środków. Będzie o nim decydować Krajowy Plan Odbudowy, który Polska przedstawi Komisji Europejskiej, pod warunkiem uzyskania przez niego pozytywnej oceny tej ostatniej, zatwierdzenia jej przez Radę UE i zawarcia przez Komisję umowy z Polską – zgodnie z unijnym rozporządzeniem 2021/241 ustanawiającym  Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności. Ten Krajowy Plan Odbudowy jest już tworzony przez Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej i musi wpasowywać się w sześć „filarów” określonych w artykule 3 rozporządzenia wymienionego wyżej (zielona transformacja; transformacja cyfrowa; inteligentny, zrównoważony wzrost gospodarczy sprzyjający włączeniu społecznemu, w tym spójność gospodarcza, miejsca pracy, produktywność, konkurencyjność, badania naukowe, rozwój i innowacje, a także dobrze funkcjonujący rynek wewnętrzny z silnymi MŚP; spójność społeczna i terytorialna; opieka zdrowotna oraz odporność gospodarcza, społeczna i instytucjonalna, w celu między innymi zwiększenia gotowości na sytuacje kryzysowe i zdolności reagowania kryzysowego; polityki na rzecz następnego pokolenia, dzieci i młodzieży, takie jak edukacja i umiejętności). Ustawa, która właśnie trafiła do Sejmu nie przesądza o jego kształcie, a Unia Europejska nie wymaga, by taki plan był w ogóle zatwierdzany przez parlament państwa członkowskiego. Jeżeli więc Lewica chce mówić o sukcesie negocjacyjnym, to musi uzależnić swoje głosowanie nad ratyfikacją decyzji Rady (głosowanie planowane jest na 19 maja) od wcześniejszego włączenia budowy 75 tysięcy mieszkań na wynajem do Krajowego Planu Odbudowy (co do innych „wynegocjowanych” obietnic (800 mln euro dla szpitali, 300 mln euro dla poszkodowanych przez epidemię przedsiębiorców), to projekt KPO od samego początku zakłada 700 mln euro dla przedsiębiorców oraz ponad 2,3 mld euro dla podmiotów leczniczych) i przekazania KPO w takiej formie do Komisji Europejskiej. Inaczej będzie to wymiana poparcia za czyste obietnice.
Pytanie, co jeśli rząd tego nie zrobi? Czy Lewica wraz z resztą opozycji zaryzykuje blokowanie dodatkowych środków dla całej UE i zrobienie tym samym kroku w kierunku „polexitu”?
A co, jeśli rząd to zrobi, a Komisja Europejska negatywnie oceni takie wydatkowanie funduszy (taki cel niespecjalnie wpasowuje się w „filary”) i rząd się z tego potem wycofa?

Młodzi Razem i paczkomaty

wtorek, 27 kwietnia, 2021

Młodzieżówce Lewicy Razem z Pomorza nie podoba się to, że po liberalizacji przepisów prawa budowlanego „wspólnoty mieszkaniowe poszukujące zarobku” stawiają na swoim terenie coraz więcej paczkomatów. Bo kurierzy przyjeżdżają do nich samochodami i rozjeżdżają trawniki, a poza tym „przez ich nieustawność” może być zakłócana estetyka miasta. No i „oddając usługę doręczania przesyłek całkowicie w ręce spółki akcyjnej, która rozwija się przykładowo dzięki dziurom budżetowym wspólnot mieszkaniowych” przyczyniamy się „do oddawania jeszcze większej władzy w ręce ludzi skupionych na zysku własnym”. Młodzi lewicowcy sugerują więc, by zastanowić się nad „kwestią regulacji usług InPostu”.
Czyli po prostu odgórnego ograniczenia przepisami liczby paczkomatów.
Jak rozumiem, według nich lepiej byłoby, gdyby wspólnoty mieszkaniowe miały mniej pieniędzy z dzierżawienia terenu pod paczkomaty i były w związku z tym zmuszone podnieść lokatorom czynsze albo zrezygnować z remontów. I lepiej byłoby, gdyby część ludzi musiała wędrować po paczki na pocztę albo do punktu odbioru, bo są w pracy w godzinach, w których chodzi kurier i listonosz. Zwłaszcza w czasie epidemii. No i oczywiście lepiej byłoby, gdyby kurierzy musieli chodzić z przesyłkami do każdego adresata, zamiast zostawiać dużą część z nich w paczkomatach – to ostatnie, jak wynika z załączonej do apelu o regulacje grafiki, jest zdaniem Młodych Razem „wyzyskiem pracowników i pracowniczek”.
Bo byłoby estetyczniej, a najważniejsze jest nieobrażanie estetycznych uczuć lewicowych działaczy.

Drzymała, bohater walki z etatyzmem

niedziela, 25 kwietnia, 2021

Dziś rocznica śmierci Michała Drzymały, który mieszkając w wozach i ziemiance obchodził przepisy wymagające uzyskania od urzędników pozwolenia na budowę domu na własnej ziemi – pozwolenia, którego, oczywiście w zgodzie z ówczesnym prawem, nie chciano mu udzielić.
Wtedy Drzymała uważany był za bohatera – zorganizowano społeczną zbiórkę na kupno mu nowego wozu, pisali o nim Lew Tołstoj, George Wells, Henryk Sienkiewicz czy Maurycy Maeterlinck. Gdy był już na emeryturze, otrzymał od państwa polskiego rentę i gospodarstwo, był zapraszany przez prezydenta Mościckiego. Po jego śmierci wieś, w której mieszkał przemianowano na Drzymałowo, a jego samego odznaczono. Dziś też uważa się go za bohatera – jego nazwisko noszą ulice miast, „wóz Drzymały” znajduje się w herbie gminy Miasteczko Krajeńskie, gdzie go pochowano.
A jednocześnie od dawna uważa się za rzecz całkowicie normalną, że wymagana jest zgoda urzędnika na budowę domu na własnej ziemi i że w rozmaitych przypadkach urzędnik może takiej budowy zakazać – na przykład jeśli ta budowa nie jest zgodna z planami zagospodarowania przestrzennego, albo jeśli wysokość projektowanego budynku lub kąt nachylenia dachu nie zgadzają się z tym, co urzędnik obmyślił w decyzji o warunkach zabudowy. Żadna licząca się siła polityczna nie domaga się zmiany tego stanu rzeczy, a ci, którzy się temu czynnie sprzeciwiają (czasami nawet w sposób podobny jak Drzymała – patrz str. 32) bynajmniej nie są traktowani jak bohaterowie.
Etatyzm od wielu kształtuje naszą świadomość.

Prokuratorzy ocenzurują Internet?

środa, 21 kwietnia, 2021

Wczoraj palacze marihuany na całym świecie obchodzili swoje nieoficjalne święto, posłowie Lewicy wnieśli do Sejmu projekt ustawy dekryminalizujący posiadanie niewielkich ilości marihuany, haszyszu lub krzaków konopi na własne potrzeby, a Sejm… Sejm uchwalił ustawę dającą nie tylko sądowi, ale i prokuratorowi możliwość nakazania uniemożliwienia dostępu do danych informatycznych w sprawach o przestępstwa określone m. in. w rozdziale 7 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Nie tylko dostawcom usług cyfrowych czy podmiotom świadczącym usługi drogą elektroniczną (czyli np. hostującym strony czy prowadzącym sklepy internetowe), ale i podmiotom prowadzącym działalność telekomunikacyjną, czyli m. in. dostawcom dostępu do Internetu. Czyli prokurator wszczynając postępowanie w sprawie np. nielegalnej promocji środków odurzających, nabywania takich środków czy nakłaniania do ich użycia będzie mógł nakazać wszystkim polskim dostawcom Internetu (Orange, T-Mobile, Netii itp.) zablokowanie dostępu do np. zagranicznych sklepów internetowych (nawet koszulki z liściem konopi można podciągnąć pod promocję środków odurzających) czy stron propagujących pogląd, że „rekreacyjne” używanie marihuany jest nieszkodliwe.
Jest to niebezpieczny precedens pozwalający funkcjonariuszom władzy na blokowanie dostępu do określonych zasobów internetowych i to nawet zanim sąd stwierdzi, że zostało popełnione jakiekolwiek przestępstwo. Prokuratorzy będą mogli nakazywać blokadę dostępu do wskazanych danych informatycznych (lub usunięcie treści) również w sprawach o przestępstwa z art. 255a kk (rozpowszechnianie treści ułatwiających popełnienie przestępstwa o charakterze terrorystycznym w zamiarze, aby przestępstwo takie zostało popełnione), 200b kk (publiczne propagowanie lub pochwalanie zachowań „o charakterze pedofilskim”) czy związane z pornografią dziecięcą (w tym z treściami pornograficznymi przedstawiającymi „wytworzony albo przetworzony wizerunek małoletniego uczestniczącego w czynności seksualnej”, czyli po prostu narysowanymi). A czym są przestępstwa o charakterze terrorystycznym? Przestępstwem o charakterze terrorystycznym jest czyn zabroniony zagrożony karą pozbawienia wolności, której górna granica wynosi co najmniej 5 lat, popełniony w celu m. in. „wywołania poważnych zakłóceń w ustroju lub gospodarce Rzeczypospolitej Polskiej” lub „zmuszenia organu władzy publicznej Rzeczypospolitej Polskiej (…) do podjęcia lub zaniechania określonych czynności”. Można sobie wyobrazić kreatywnego prokuratora, który uzna, że np. manifestacja z żądaniami zakończenia lockdownu (albo liberalizacji przepisów antyaborcyjnych), organizowana w stanie epidemii i przekraczający określony w rozporządzeniu limit osób, jest potencjalnie przestępstwem z art. 165 kk (sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób albo dla mienia w wielkich rozmiarach, powodując zagrożenie epidemiologiczne), no a ponieważ organizowana jest w celu „zmuszenia organu władzy publicznej Rzeczypospolitej Polskiej do podjęcia lub zaniechania określonych czynności”, to jest przestępstwem o charakterze terrorystycznym. A skoro tak, to jest podstawa do zablokowania dostępu do informacji o organizowaniu takich zgromadzeń. I nakaże uniemożliwić dostęp do stron Strajku Przedsiębiorców, Strajku Kobiet, a może i Twittera lub Facebooka.
Uchwalona wczoraj ustawa ogranicza ponadto dostęp do akt postępowań przygotowawczych nawet po ich zakończeniu, z uwagi na „potrzebę zabezpieczenia prawidłowego toku postępowania lub ochrony ważnego interesu państwa”, a także – uwaga – wprowadza odpowiedzialność karną za samodzielne zapoznawanie się z treściami mogącymi ułatwić popełnienie przestępstwa o charakterze terrorystycznym. Wprawdzie „w celu popełnienia przestępstwa o charakterze terrorystycznym”, ale – patrz wyżej – nie należy wykluczać kreatywności prokuratorów.
Jest tam ponadto jeszcze kilka interesujących rzeczy. Na przykład wykroczeniem karanym grzywną lub aresztem staje się organizowanie lub przeprowadzanie zbiórki ofiar na m. in. uiszczenie świadczenia pieniężnego lub odszkodowania. Ponieważ nie sprecyzowano, że chodzi o świadczenie pieniężne i naprawienie szkody jako środek karny, nielegalne stanie się zbieranie środków na pokrycie czyjegoś długu lub odszkodowania orzeczonego przez sąd cywilny. A w stanie zagrożenia epidemicznego lub epidemii apelacje w sprawie przestępstw zagrożonych karą pozbawienia wolności do 5 lat mają rozpatrywać sądy w składzie jednoosobowym
I teraz ciekawostka – za ustawą głosowało tylko 227 posłów Zjednoczonej Prawicy. Pięciu głosowało przeciwko. Była więc szansa na odrzucenie projektu. Ale za projektem głosowało m. in. pięciu posłów Koalicji Obywatelskiej, pięciu posłów Koalicji Polskiej, dwóch posłów Lewicy, jeden poseł Konfederacji (Dobromir Sośnierz), jeden poseł Kukiz’15 (Jarosław Sachajko) oraz nowy nabytek Porozumienia – niedawna posłanka Lewicy, obecnie „niezależna” Monika Pawłowska. Posłowie Łukasz Mejza i Lech Kołakowski wstrzymali się od głosu, a Grzegorz Braun i jeszcze dwóch innych nie wzięło w głosowaniu udziału.
Jak widać, do ograniczania wolności partia rządząca nie potrzebuje większości. Bo do tego zawsze znajdą się chętni i w opozycji.

Państwo wychowuje do życia w rodzinie

poniedziałek, 19 kwietnia, 2021

Od tysięcy lat ludzie w większości żyli i nadal żyją w rodzinach. Nie musieli być do tego specjalnie wychowywani przez państwo. Wystarczał naturalny popęd biologiczny, bodźce ekonomiczne i zwyczaje kształtowane podczas dorastania, przekazywane w naturalny sposób z pokolenia na pokolenie.
Oczywiście, zawsze była jakaś grupa ludzi, którzy żyli samotnie – z wyboru lub dlatego, że nie znaleźli odpowiednich partnerów – lub wybierali życie w innych wspólnotach, takich jak zakony. Rodziny też nie zawsze i nie wszędzie wyglądały tak jak obecnie w Polsce. W różnych miejscach i czasach ludzie żyli w związkach poligamicznych lub monogamicznych, łącząc się na jakiś czas lub na całe życie, z różnym podziałem ról między kobiety i mężczyzn, w rodzinach wielopokoleniowych lub nuklearnych, zdarzały się też eksperymenty takie jak na przykład wspólne wychowywanie dzieci w kibucach. Ale ogólnie większość ludzi żyła przez większość swojego życia (nie mówię tu o okresie dzieciństwa) w rodzinach. Powstających i funkcjonujących w sposób naturalny, bez udziału państwa.
I dzisiaj nadal większość ludzi wybiera życie rodzinne. To, że jest może więcej „singli” niż kiedyś wynika z faktu, że w bogatszych społeczeństwach rodzina jest już mniej potrzebna do zapewniania bezpieczeństwa ekonomicznego niż kiedyś, tym bardziej, że pracują zarówno mężczyźni, jak i kobiety, a zabezpieczeniem życia na starość zajęły się rządy. Ale nadal ogromna większość Polaków żyje lub żyła (pomijając okres dzieciństwa) w rodzinach. Ba, wydaje się, że jest ich nawet nieco więcej niż dziesięć czy dwadzieścia lat temu, mimo tego, że polskie społeczeństwo się starzeje. W 2002 r. wg danych ze spisu powszechnego odsetek „singli” wynosił 29,1%, w 2011 r. – 28.8%, natomiast wg badań opublikowanych w 2019 r. przez Politechnikę Warszawską wynosił on 25% – z czego około połowa to byli wdowcy i wdowy, a 18% – osoby, które zakończyły swoje związki.
Uważać, że instytucja rodziny bez specjalnego wychowania do życia w niej przez państwo pogrąży się w kryzysie wpływającym na przyszłość społeczeństwa jest z jednej strony śmieszne, a z drugiej dowodzi pychy rządzących, którzy wyobrażają sobie, że mogą ją kształtować swoimi działaniami edukacyjnymi.

Koronacja księdza Bolesława

niedziela, 18 kwietnia, 2021

18 kwietnia 1025 roku to możliwa i dość prawdopodobna data koronacji Bolesława Chrobrego (w ten dzień wypadała Wielkanoc), choć brane pod uwagę są i inne daty. Bolesław był pierwszym koronowanym władcą państwa nazywanego dziś Polską i z tego powodu tytułowany jest królem, podczas gdy jego poprzednik Mieszko nazywany jest księciem. Czy jednak jego poddani tytułowali go inaczej przed i po koronacji, czy widzieli różnicę i czy używali określenia „król”?
Polskie „książę” i ruskie „kniaź” (pochodzące od starosłowiańskiego „kъnędzь”) ma taką samą etymologię, co angielskie „king” czy niemieckie „König” (pochodzące od starogermańskiego „kuningaz”). „Kъnędzь” i „kuningaz” są słowami spokrewnionymi i oznaczają to samo: reprezentanta rodu (ang. „kin”), przywódcę plemienia, o charakterze początkowo tak politycznym, jak religijnym (stąd polskie „ksiądz” i litewskie „kunigas”). Czyli to samo, co łacińskie „rex” (również oznaczające tak władców, jak i kapłanów), hinduskie „radżan” czy „radża” czy gockie „reiks” (u Gotów reiks przewodził kuni – rodowi, a w szczególnych sytuacjach wybierano najwyższego przywódcę wszystkich plemion – kindins).
Staropolski „książę” (a tym bardziej „ksiądz”) oznaczał dla jego poddanych władcę tej samej rangi, co ówczesny staroniemiecki „kuning” czy anglosaski „cyning”. Jeszcze w „Kronice Wielkopolskiej” (pochodzącej z XIII w.) napisano: „”Ksiądz” (xandz) zaś jest większy niż pan, jakby władca lub wyższy król (superior rex)”, a także „duces  vero  exercitus  woyeuody  nominantur” – czyli za równoważny łacińskiemu „dux” (wódz, obecnie tłumaczonemu jako „książę”) uznano termin „wojewoda”. Jednak na zachód od Słowiańszczyzny coraz niechętniej określano słowiańskich władców tytułem „rex”, zamiast tego stosując często właśnie termin „dux” lub „princeps”. Wynikało to z powiązania tytułu „rex” z obrzędem koronacji, który mniej więcej od X wieku stał się powszechny dla suwerennych władców chrześcijańskiej Europy. Władcy niekoronowani postrzegani byli jako władcy niższej rangi. Koronacja Bolesława Chrobrego w 1025 r., a częściowo też wcześniejsze nałożenie mu korony cesarskiej (diademu) przez Ottona III w 1000 r. oznaczały oficjalne uznanie go za „rexa” w oczach Zachodu oraz być może chrześcijańskiej „inteligencji”, natomiast nic nie wskazuje, by wówczas zmieniła się jego powszechnie używana tytulatura wewnętrzna. Całkiem możliwe, że brzmiała ona „ksiądz” lub podobnie.
Termin „król”, „kral”, „korol” pojawił się w dotrwałych do dziś pismach dopiero od XI wieku i pierwszym władcą, jaki został tak w nich określony („kral” w tekście zapisanym w języku greckim) był św. Stefan węgierski około 1019 r. Nie jest wykluczone, że to Węgrzy jako pierwsi zaczęli oficjalnie używać tego terminu, przed Słowianami, choć słowo wydaje się zapożyczone (uległo potem przekształceniu w języku węgierskim do „kiraly”). Pierwszy zapis dotyczący władcy słowiańskiego tak nazwanego („kral”) to odnosząca się do władcy Chorwacji Zwonimira inskrypcja z Baszki, spisana głagolicą i pochodząca z początku XII w. A w przypadku władcy Polski najstarsze utrwalone w piśmie określenie „król” („krol Polski”) pochodzi najwcześniej z przełomu XII i XIII wieku, odnosi się do Mieszka Starego (obecnie nie określanego królem) i napisane jest alfabetem hebrajskim na monetach wybijanych ówcześnie przez Żydów.
Stefana i Zwonimira określano w łacińskich pismach tytułem „rex”. Nie wiadomo, czy określali się terminem „kral” przed ich ceremoniami koronacji. Gejzę, jednego z następców Stefana, basileus Michał VII Dukas tytułował „krales Turkias” (taki napis jest na plakietce stanowiącej część korony przesłanej przez niego węgierskiemu władcy, obecnie część korony św. Stefana) i z wizerunków na koronie wynika, że „krales” jest niższy rangą od basileusa. Z kolei Mieszko Stary określany był także jako „dux”, jak również hebrajskim terminem „melech” (suwerenny władca, dziś tłumaczony jako „król”) przez Żydów.
Można postawić hipotezę, że o ile św. Stefan przyjął tytuł „kral” (wg najpowszechniejszej opinii pochodzące od imienia Karola Wielkiego) w miejsce wcześniejszego słowa określającego naczelnego wodza węgierskich plemion (nagyfejedelem; tytuł ten, tłumaczony obecnie jako „wielki książę” etymologicznie miał znaczenie takie, jak po łacinie „capitaneus magnus”, bo węgierskie „fej”, podobnie jak łacińskie „caput”, znaczy „głowa”) z chęci umocnienia swojej władzy przez danie jej innej legitymizacji niż dotychczas (Stefan został nagyfejedelem niezgodnie z przyjętą tradycją i musiał stoczyć wojnę o władzę ze swoim krewniakiem) o tyle na Słowiańszczyźnie, w tym w Polsce, upowszechniał się on stopniowo (być może za przykładem węgierskim), funkcjonując najpierw zamiennie z tytułem księcia/księdza, a potem w końcu wypierając go w określeniu suwerennego najwyższego władcy, zaś „książę” zaczął znaczyć w końcu to, co łaciński „dux”, angielski „duke” czy niemiecki „Herzog”, a także łaciński „princeps”, angielski „prince” i niemiecki „Prinz”.

Kto zastąpi Rzecznika?

piątek, 16 kwietnia, 2021

Wrzucę swoje trzy grosze w sprawie Rzecznika Praw Obywatelskich.
Jak wiadomo, Trybunał Konstytucyjny orzekł wczoraj, że przepis ustawy o Rzeczniku Praw Obywatelskich, stanowiący, iż „dotychczasowy Rzecznik pełni swoje obowiązki do czasu objęcia stanowiska przez nowego Rzecznika” jest niezgodny z Konstytucją i utraci moc obowiązującą w ciągu trzech miesięcy od chwili ogłoszenia wyroku w Dzienniku Ustaw. W związku z tym powstaje pytanie, co, jeśli w tym czasie Sejm i Senat nie zdołają wybrać nowego Rzecznika?
Uzasadnienie wyroku nie zostało jeszcze opublikowane, jednak skoro uznano, że sprzeczne z Konstytucją jest to, że wybrany zgodnie z nią Rzecznik pełni swoje obowiązki po upływie kadencji, to rozważana przez niektórych możliwość zmiany ustawy tak, by obowiązki te tymczasowo mogła pełnić inna osoba (wybrana np. przez Sejm lub mianowana przez Prezydenta RP) jest tym bardziej sprzeczna z Konstytucją.
Ale jest inna, legalna, niezakwestionowana przez Trybunał Konstytucyjny i ugruntowana już praktyką możliwość.
Ustawa o Rzeczniku Praw Obywatelskich w art. 20 przewiduje od dawna instytucję jego zastępców, których powołuje, odwołuje i których zakres zadań określa sam Rzecznik. W 2010 roku, po śmierci Janusza Kochanowskiego w Smoleńsku, obowiązki Rzecznika zaczęli pełnić właśnie jego zastępcy, Stanisław Trociuk (który przejął kierowanie Biurem RPO) i Marek Zubik. Podstawą prawną do tego było zarządzenie nr 7/2007 Rzecznika Praw Obywatelskich z 31 października 2007 r., określające zakres zadań tych dwóch zastępców oraz przewidujące, że są oni upoważnieni do wnoszenia prawnych środków zaskarżenia oraz występowania z wnioskami, o których mowa w art. 14 i art. 16 ustawy o RPO.
Na stronie internetowej Rzecznika Praw Obywatelskich można przeczytać, że przez ponad trzy miesiące, do chwili objęcia stanowiska przez Irenę Lipowicz (co nastąpiło 21 lipca 2010 r.), zastępcy Rzecznika występowali, powołując się na ustawę o RPO, z oficjalnymi wnioskami do premiera, ministrów czy komisji sejmowych, m. in. o wyjaśnienia czy podjęcie działań legislacyjnych.
Tak więc tryb określania, kto pełni obowiązki Rzecznika Praw Obywatelskich oraz zakresu tych obowiązków w przypadku jego nieobecności (w tym również opróżnienia tego urzędu) jest od dawna znany i niebudzący dotąd wątpliwości. Nie trzeba w tym celu poprawiać ustawy, a Senat nie musi za wszelką cenę godzić się na każdego, kogo na stanowisko RPO wybierze Sejm, pod groźbą tego, że Rzecznika nie będzie.

Kniaź, który mógł zmienić losy Europy

czwartek, 15 kwietnia, 2021

Dzisiaj wypada 540. rocznica niedoszłego zamachu na króla Kazimierza Jagiellończyka, planowanego przez jego krewnych Iwana Holszańskiego (prawnuka Iwana Olgimuntowica Holszańskiego, dziadka matki Kazimierza) oraz Michała Olelkowicza i Fiodora Bielskiego (prawnuków wielkiego księcia Olgierda, dziadka Kazimierza). Spiskowcy zamierzali zamordować króla w Niedzielę Palmową w 1481 roku, na weselu Bielskiego w Kobryniu, na którym miał być gościem. Wraz z królem mieli zginąć także jego synowie, co mogłoby obalić dynastię Jagiellonów i zmienić losy Litwy, Polski, a nawet Europy. Michał Olelkowicz miał zostać kolejnym wielkim księciem litewskim. Jednak Kazimierz dowiedział się jakoś o spisku (podobno służący dekorujący salę balową odkrył zgromadzoną broń) i Holszański z Olelkowiczem zostali schwytani, a następnie ścięci jeszcze 30 sierpnia tego samego roku (Bielski uciekł do Moskwy).
Po niedoszłym wielkim księciu Michale Olelkowiczu, który wcześniej przez kilka miesięcy rezydował w Nowogrodzie Wielkim, pozostał jeszcze jeden spadek mogący potencjalnie zmienić losy Europy: herezja Żydowinów (жидовствующих), którą zapoczątkował przywieziony przez niego do stolicy Republiki Nowogrodzkiej Żyd czy też Karaim Zachariasz Skara zwany Scharią (wg niektórych historyków Zachariasz ben Aaron ha-Kohen z Kijowa). Nauka Zachariasza, bliska judaizmowi (Żydowini nie wierzyli w Trójcę Świętą, boskość i zmartwychwstanie Jezusa, odrzucali sakramenty i celibat, uznawali prawo mojżeszowe), szybko zyskała poparcie u wpływowych duchownych i arystokratów w Nowogrodzie, a potem w Moskwie (między innymi u synowej wielkiego księcia Iwana i zarazem siostrzenicy Michała Olelkowicza, Heleny, matki następcy tronu) i w 1490 roku metropolitą moskiewskim został sprzyjający heretykom Zosima Brodaty. Jednak Żydowinom nie udało się opanować od środka cerkwi prawosławnej. Zosima został zmuszony do ustąpienia, a przywódców herezji oraz jej najważniejszych zwolenników spalono, uwięziono lub wygnano. Do jej tradycji odwoływała się potem część rosyjskich subbotników w XVIII w. i później. Niewykluczone, że istniał między nimi faktyczny związek – według Karola Dębińskiego niedobitki Żydowinów schroniły się do Litwy i Polski, gdzie przetrwały do XIX wieku, a następnie przesiedlono ich z powrotem do Rosji i „około 1840 r. namiestnik hr. Woroncow pozwolił im zamieszkać we wsi Jelenowce, razem z mołokanami w kraju zakaukazkim” (Jelenowka to obecne miasto Sewan w Armenii). Być może więc jacyś potomkowie sekty zapoczątkowanej w XV wieku w Nowogrodzie Wielkim przez członka świty kniazia-zdrajcy żyją dziś w Izraelu, dokąd wyemigrowało wielu subbotników.

Ryzyko w czasie epidemii

wtorek, 13 kwietnia, 2021

Wg danych zebranych do 11 kwietnia 2021 r. przez stowarzyszenie „STOP NOP” po szczepieniu na COVID-19 zmarło w Polsce 121 osób. Dodatkowo, z Ministerstwa Zdrowia uzyskano informację, że 1670 zaszczepionych przynajmniej jedną dawką osób zmarło w wyniku zakażenia wirusem SARS-CoV-2.
Do 12 kwietnia 2021 r. w Polsce wykonano 7687617 szczepień przeciwko COVID-19. Oznacza to, że ryzyko śmierci w związku ze szczepieniem lub w wyniku zakażenia wirusem pomimo niego wynosi 1791/7687617 = ok. 0,023%.
Z drugiej strony do dzisiejszego dnia w Polsce zarejestrowano 2599850 przypadków zakażeń SARS-CoV-2 i 59126 zgonów w związku z tymi zakażeniami. Ryzyko śmierci w związku ze stwierdzonym zakażeniem SARS-CoV-2 wynosi więc ok. 2,27%. Przyjmijmy jednak, że przypadku zakażeń jest w rzeczywistości dziesięciokrotnie więcej (wg. prof. Grzegorza Gieleraka liczba zakażonych jest 6-10 razy większa od oficjalnej), więc ryzyko śmierci w przypadku faktycznego zakażenia może wynosić ok. 0,227%
Czyli szczepienie zmniejsza to ryzyko statystycznie co najmniej mniej więcej dziesięciokrotnie. A prawdopodobnie dużo bardziej, ponieważ jak na razie szczepieniom poddawane były głównie osoby z grup zwiększonego ryzyka.
Oczywiście w indywidualnych przypadkach wygląda to inaczej i na przykład młoda, zdrowa osoba, która już przeszła zakażenie bez żadnych objawów może racjonalnie kalkulować, że szczepienie się jednak zwiększa w jej przypadku ryzyko – bo istnieje jakieś tam prawdopodobieństwo wystąpienia alergii z nieprzewidzianymi skutkami.
Można też kalkulować, że uniknie się zakażenia, izolując się i przeczekując jakoś do momentu, aż wirus przestanie się rozprzestrzeniać.
Ja jednak oceniam, że ryzyko poważnych konsekwencji po zakażeniu SARS-CoV-2 jest w moim przypadku dużo wyższe od średniej, a całkowite uniknięcie zakażenia jest mało prawdopodobne – chyba, że pozostałbym w izolacji przez lata, może do końca życia. Więc mimo tego, że mam obawy, poddam się szczepieniu.