Archiwum z wrzesień, 2021

„Push-backi” a libertarianizm

czwartek, 30 września, 2021

Poseł Konfederacji, który jeszcze półtora roku temu mówił, że ma poglądy „skrajnie libertariańskie”, mówi teraz o „agresywnym nielegalnym przekraczaniu granicy” oraz przyrównuje ludzi przez nią przechodzących do złodziei i włamywaczy.
Może więc warto wyjaśnić, jak to wygląda z punktu widzenia libertarianizmu: samo w sobie przekraczanie granicy państwa niezgodnie z wydanymi przez to państwo przepisami nie jest działaniem agresywnym. Nie narusza bowiem niczyjej prywatnej własności ani wolności osobistej. Nie można też zakładać, że ktoś, kto ją przekracza bez zgody władz państwa, robi to w celu okradzenia kogoś, czy nawet skorzystania z efektów zinstytucjonalizowanej kradzieży dokonywanej przez to państwo w formie wsparcia dla imigrantów (abstrahując już od tego, że skorzystanie z tego wsparcia nie musi wcale oznaczać zwiększenia poziomu tej kradzieży).
Odwrotnie, agresją z punktu widzenia libertarianizmu jest stosowanie przemocy w odpowiedzi na takie zachowanie. A przestępstwo naruszania granicy państwowej jest „przestępstwem bez ofiar” – taki samym jak np. posiadanie marihuany, posiadanie broni palnej bez zezwolenia, odmowa pełnienia służby wojskowej czy publiczne znieważenie państwa albo jego organów. I jako takie nie powinno istnieć w porządku prawnym.
Artur Dziambor nie tylko więc nie ma poglądów „skrajnie libertariańskich”, ale prezentuje w tym przypadku postawę całkowicie przeciwną libertarianizmowi, popierając agresywną przemoc funkcjonariuszy państwowych wobec imigrantów.
Może więc jest po prostu legalistą – zwolennikiem poszanowania i egzekwowania prawa, choćby było antywolnościowe?
Otóż też nie. Bo, jak wskazałem w poprzednim wpisie – „push-backi” są sprzeczne z obowiązującym prawem. Tak wewnętrznym polskim (ustawa o cudzoziemcach określająca, jak powinna wyglądać procedura wydalania osób nielegalnie przebywających na terytorium Polski), jak i międzynarodowym (rozporządzenie unijne 2016/399, dyrektywa unijna 2008/115/WE, umowa między Polską a Białorusią w sprawie przejść granicznych). A rozporządzenie, na które powołuje się Straż Graniczna jest nie tylko sprzeczne z przepisami ustawy o cudzoziemcach, ale i wydane z przekroczeniem delegacji ustawowej.
Najwyraźniej poseł Dziambor prezentuje pogląd, zgodnie z którym zwykli ludzie – w tym przypadku migranci – powinni bezwzględnie przestrzegać państwowego prawa, ale samo państwo nie powinno się do tego prawa stosować. Jak władcy w monarchiach despotycznych, albo XVIII-wieczny rosyjski imperator, „który nikomu na świecie nie jest zobowiązany tłumaczyć się ze swoich czynów”.
Może uczciwiej, aby określił się jako zwolennik państwa policyjnego?

Straż Graniczna łamie prawo?

środa, 29 września, 2021

Coś dla legalistów.
Z przytoczonej przez dziennikarzy wypowiedzi rzeczniczki prasowej podlaskiego oddziału Straży Granicznej można wnioskować, że osoby, które nielegalnie przekroczyły granicę i przebywały już w Polsce, zostały przez Straż Graniczną odwiezione nie na przejście graniczne, ale po prostu gdzieś do linii granicy i zmuszeni do jej przekroczenia z powrotem, albo po prostu przez nią wypchnięci.
W związku z tym przypominam art. 5, ust. 1 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/399 w sprawie unijnego kodeksu zasad regulujących przepływ osób przez granice, czyli tzw. kodeksu granicznego Schengen (takie rozporządzenia, w odróżnieniu od dyrektyw wymagających implementacji w przepisach krajowych, obowiązują bezpośrednio):
„Przekraczanie granic zewnętrznych dozwolone jest jedynie na przejściach granicznych i w ustalonych godzinach ich otwarcia”.
Wprawdzie ust. 2 punkt b) tegoż artykułu dopuszcza ustanowienie wyjątków „dla osób lub grup osób w przypadku nieprzewidzianej sytuacji wyjątkowej”, ale umowa między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Republiki Białoruś w sprawie przejść granicznych po pierwsze stanowi, że przekraczanie granicy między tymi państwami odbywa się przez określone przejścia graniczne, a po drugie uzależnia możliwość zezwolenia na przekroczenie granicy poza czynnym przejściem granicznym od wzajemnego porozumienia się Komendanta Głównego Straży Granicznej RP i Dowódcy Pogranicznych Wojsk Republiki Białoruś.
A teraz art. 264, par. 3 kodeksu karnego:
„Kto organizuje innym osobom przekraczanie wbrew przepisom granicy Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8”.
Jeśli faktycznie funkcjonariusze Straży Granicznej zmusili imigrantów do przekroczenia granicy poza przejściem granicznym, bez uprzedniego porozumienia się w tej sprawie ich Komendanta Głównego oraz jego białoruskiego odpowiednika, to popełnili przestępstwo.
Rzeczniczka podlaskiego oddziału SG wspomniała wprawdzie, że „zastosowano procedurę zgodną z rozporządzeniem”. Być może miała na myśli wprowadzony w sierpniu br. punkt 2b paragrafu 1 rozporządzenia w sprawie czasowego zawieszenia lub ograniczenia ruchu granicznego na określonych przejściach granicznych, stanowiący, że „W przypadku ujawnienia osób, o których mowa w ust. 2a” (chodzi o osoby inne niż wymienione wcześniej w tym rozporządzeniu, ogólnie osoby nielegalnie przebywające na terytorium RP) „w przejściu granicznym, na którym ruch graniczny został zawieszony lub ograniczony oraz poza zasięgiem terytorialnym przejścia granicznego, osoby takie zawraca się do linii granicy państwowej”.
Ale po pierwsze przepisy ustaw i ratyfikowanych umów międzynarodowych są w hierarchii wyżej niż przepisy rozporządzeń, więc nawet, gdyby stosować tę procedurę, to „linia granicy państwowej” nie może oznaczać tu dowolnego punktu na tej granicy, ale przejście graniczne.
Po drugie, ten przepis rozporządzenia nie ma faktycznie podstawy ustawowej. Rozporządzenie wydane jest na podstawie art. 16 ust. 3 pkt 2 ustawy o ochronie granicy państwowej, który stanowi, iż „Minister właściwy do spraw wewnętrznych, w drodze rozporządzenia, może zarządzić czasowe zawieszenie lub ograniczenie ruchu na określonych przejściach granicznych, uwzględniając konieczność zapewnienia bezpieczeństwa państwa lub bezpieczeństwa publicznego albo ochronę przed zagrożeniem życia lub zdrowia ludzi, a także zapobieganie szerzeniu się epidemii chorób zwierząt”. Nie ma tam nic o zarządzeniu procedury postępowania z osobami, które przekroczyły granicę poza tymi przejściami lub znajdują się na terenie Polski nielegalnie.
A po trzecie, procedura określona w tym przepisie jest sprzeczna z polską ustawą o cudzoziemcach, artykułem 13 wymienionego wyżej rozporządzenia unijnego 2016/399 oraz dyrektywą 2008/115/WE, którą ten artykuł przywołuje. A więc nielegalna.
Ustawa o cudzoziemcach przewiduje bowiem określoną (zgodną z ww. przepisami unijnymi) procedurę wydalania cudzoziemców przebywających nielegalnie na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Zgodnie z art. 302 tej ustawy, cudzoziemcowi, który m. in. „przebywa lub przebywał na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej bez ważnej wizy lub innego ważnego dokumentu uprawniającego go do wjazdu na to terytorium i pobytu na nim” lub „przekroczył lub usiłował przekroczyć granicę wbrew przepisom prawa” wydaje się decyzję o zobowiązaniu cudzoziemca do powrotu. Jedynie w przypadku nieumyślnego przekroczenia granicy i zatrzymania go bezpośrednio potem w strefie nadgranicznej wbrew przepisom prawa można go niezwłocznie doprowadzić do granicy (co nie oznacza oczywiście dowolnego punktu na tej granicy) bez wydania takiej decyzji. Decyzja o zobowiązaniu cudzoziemca do powrotu może podlegać przymusowemu wykonaniu (art. 329), ale zobowiązanemu przysługuje odwołanie do Szefa Urzędu ds. Cudzoziemców oraz skarga do sądu administracyjnego, która z mocy prawa wydłuża termin takiego wykonania (art. 331). Również złożenie przez cudzoziemca wniosku o ochronę międzynarodową, a nawet samo zadeklarowanie chęci jego złożenia, wstrzymuje wykonanie takiej decyzji.
Podsumowując:
Nie wolno imigrantów, którzy nielegalnie przekroczyli granicę Polski z Białorusią, po prostu odstawić na dowolne miejsce tej granicy i zmusić ich do przekroczenia jej z powrotem. Jeśli chce się ich wydalić z Polski, należy wydać decyzję zobowiązującą ich do powrotu, poczekać na rozpatrzenie ewentualnych odwołań czy skarg do sądu administracyjnego oraz – jeśli zadeklarowali taką chęć – na złożenie przez nich i rozpatrzenie wniosków o ochronę międzynarodową, i dopiero po odrzuceniu tych odwołań, skarg i wniosków doprowadzić ich do przejścia granicznego lub odtransportować drogą lotniczą lub morską do kraju pochodzenia. No, chyba, że odpowiedni organ na Białorusi zgodzi się, by przekroczyli granicę poza przejściem.
I jeśli tych ludzi po prostu „wypchnięto” przez granicę bez decyzji, to zwyczajnie złamano prawo.

Państwo strachu, czyli maseczki na ulicach

poniedziałek, 27 września, 2021

Jeszcze w kwietniu br. szereg lekarzy i ekspertów wskazywał, że noszenie maseczek na świeżym powietrzu w celu ochrony przed wirusem SARS-Cov-2 nie jest potrzebne, gdyż z badań (np.) wynika, iż prawdopodobieństwo zakażenia się na otwartej przestrzeni jest małe. Taką opinię wyrazili m. in.: immunolog dr Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. walki z COVID-19; specjalista chorób zakaźnych prof. Miłosz Parczewski, członek Rady Medycznej przy premierze; dr Paweł Basiukiewicz, kierownik Oddziału Obserwacyjno-Zakaźnego Szpitala Zachodniego w Grodzisku; prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych; wirusolog dr hab. Tomasz Dzieciątkowski. Ten ostatni wskazał jedynie, że lepiej nie manipulować przy maseczce, zdejmować jej, chować do kieszeni i ponownie wkładać np. wchodząc i wychodząc ze sklepu.
15 maja, gdy dzienna liczba nowych zakażeń wynosiła 2897, dzienna liczba zgonów w związku z COVID-19 298, a w pełni zaszczepionych było niecałe 12% ludności, obowiązek noszenia maseczek na otwartej przestrzeni przestał w Polsce obowiązywać.
Dziś, gdy w pełni zaszczepionych jest ponad 50% mieszkańców Polski, liczba nowych zakażeń dobija do tysiąca, a dzienna liczba zgonów w związku z COVID-19 jest w okolicach 10-20, rozważa się ponowne przywrócenie tego obowiązku, choć najpierw w tych regionach, w których zakażeń będzie najwięcej. No, ale w zeszłym roku „czerwona strefa” bardzo szybko rozprzestrzeniła się na cały kraj.
Równocześnie Dania, w której jest obecnie ok. 350 nowych zakażeń dziennie (w przeliczeniu na liczbę ludności więcej niż w Polsce) i kilka zgonów w związku z COVID-19 dziennie (w przeliczeniu na liczbę ludności mniej więcej tyle samo, co w Polsce) całkowicie zniosła wszelkie obostrzenia związane z epidemią.
Wcześniej zniesiono prawie wszystkie obostrzenia w Anglii oraz znacznie złagodzono je w pozostałych częściach Zjednoczonego Królestwa. W chwili zniesienia obostrzeń w Anglii (19 lipca) w UK było około 40 tysięcy nowych zakażeń dziennie, obecnie jest ich około 30 tysięcy. Liczba dziennych zgonów w związku z COVID-19 nieco od tamtego momentu wzrosła i wynosi ok. 100-200, czyli w przeliczeniu na liczbę mieszkańców kilkakrotnie więcej niż w Polsce. Mimo to w żadnej części Zjednoczonego Królestwa nie ma obowiązku noszenia masek na zewnątrz.
Obowiązku noszenia maseczek na otwartej przestrzeni (z wyjątkiem zgrupowań ludzi) nie ma obecnie także we Francji, w której liczba nowych zakażeń dwa dni temu była ponad sześciokrotnie większa niż w Polsce.
Najwyraźniej polski rząd chce po prostu zrobić wrażenie, że aktywnie walczy z zagrożeniem naszego zdrowia. A może i utrzymać ludzi w poczuciu zagrożenia większego, niż jest. Obowiązkiem noszenia masek na zewnątrz zrobić to najłatwiej – każda mijana na ulicy osoba z maską na twarzy będzie przypominać, że panuje zaraza.
Bo ludźmi w strachu łatwiej się rządzi.

Posłowie na łasce marszałków z PiS

piątek, 17 września, 2021

Poseł Grzegorz Braun z Konfederacji został za swoje słowa skierowane do ministra Niedzielskiego („Będziesz pan wisiał”) ukarany przez Prezydium Sejmu karą obniżenia uposażenia poselskiego o połowę oraz pozbawienia diety poselskiej przez pół roku. Czyli karą finansową w łącznej wysokości 62529 złotych i 90 groszy brutto (ponad 50 tysięcy złotych netto).
W tym przypadku decyzja o karze zapadła jednomyślnie (Konfederacja nie ma swojego wicemarszałka). Chciałbym jednak zauważyć, że taka decyzja może zapaść przy poparciu już trzech członków Prezydium, w tym marszałka Sejmu (przy równej liczbie głosów decyduje głos marszałka, zgodnie z art. 13, ust. 4 Regulaminu Sejmu). Czyli, w obecnej sytuacji, głosami samych członków PiS. Wystarczy, by wcześniej marszałek Sejmu wykluczył takiego posła za „uniemożliwianie prowadzenia obrad” po wcześniejszym dwukrotnym przywołaniu go do porządku. A jeśli nawet nie dojdzie do wykluczenia, to wystarczy samo takie przywołanie do porządku lub stwierdzenie przez marszałka, że „poseł naruszył powagę Sejmu”, by Prezydium mogło nałożyć karę podobną, tylko krótszą: obniżenia uposażenia poselskiego o połowę oraz pozbawienia diety poselskiej przez trzy miesiące.
Od decyzji Prezydium Sejmu przysługuje odwołanie – do tego samego organu.
Oznacza to, że marszałek i dwaj wicemarszałkowie Sejmu z PiS mogą bardzo łatwo nałożyć taką karę finansową na każdego posła, pod pretekstem naruszania przez niego powagi Sejmu (można za coś takiego uznać dowolną wypowiedź) lub uniemożliwiania obrad. Co za tym idzie, mają do dyspozycji istotny środek nacisku tak na posłów własnej partii, jak i na posłów opozycji lub niezależnych.
Co więcej, marszałek Sejmu może bardzo łatwo wykluczyć dowolnego posła z obrad w dowolnym momencie – na przykład przed głosowaniem. Tu też przysługuje jedynie odwołanie do Prezydium Sejmu.
Czyli w przypadku niepewnej większości parlamentarnej, partia rządząca ma furtkę do dyscyplinowania nieposłusznych posłów karami finansowymi i wykluczania przed głosowaniami tych, którzy tak zdyscyplinować się nie dają.
Oczywiście, gdyby posłowie byli finansowani bezpośrednio przez swoich wyborców, w formie crowdfundingu, a nie przez państwo, możliwości finansowego nacisku na nich ze strony rządzącej partii by nie było. Tym niemniej jest jak jest. Może wszyscy posłowie spoza partii rządzącej (mają wspólnie większość) powinni zamknąć tę furtkę, zanim ktoś zdecyduje się ją wykorzystać?

Kraina etatyzmu i ukryci liberałowie

wtorek, 14 września, 2021

CBOS opublikowało komunikat z kolejnego badania elektoratów głównych ugrupowań politycznych (PiS, Koalicja Obywatelska, Lewica, Polska 2050, Konfederacja) pod względem ich poglądów w „istotnych kwestiach społeczno-politycznych”. Badanie tradycyjnie polegało na przedstawieniu pytanym par przeciwstawnych twierdzeń (tym razem czternastu) i zapytaniu, gdzie pomiędzy tymi twierdzeniami (w skali od 1 do 7) plasują się ich poglądy.
Na końcu na podstawie zebranych danych sporządzono „kompas polityczny”, na którym przedstawiono pozycję wyborców wymienionych wyżej ugrupowań pomiędzy liberalizmem gospodarczym a etatyzmem z jednej strony, a lewicą i prawicą z drugiej. Niestety metodologia sporządzenia tego „kompasu” pozostawia wiele do życzenia, ponieważ:
– Wyodrębniane w poprzednich badaniach podziały „liberalizm światopoglądowy – konserwatyzm” oraz „proeuropejskość – dystans do UE” połączono tym razem w jeden „lewica – prawica”, łącząc ze sobą elementy poglądów, które nie muszą mieć ze sobą wiele wspólnego (można np. być sceptycznym wobec UE z powodu jej nadmiernego etatyzmu, jak i przeciwnie – z powodu jej nadmiernego liberalizmu czy to w kwestiach gospodarczych, czy światopoglądowych).
– Odpowiedzi na niektóre pary pytań (np. czy Polska powinna odejść od energetyki opartej na węglu, czy przeciwnie, albo czy o realizacji zadań publicznych powinny bardziej decydować samorządy, czy władze centralne) nie można jednoznacznie przyporządkować ani poglądom na osi liberalizm gospodarczy – etatyzm, ani poglądom na osi liberalizm światopoglądowy – konserwatyzm, ani na osi proeuropejskość – dystans do UE.
– Przede wszystkim, tak jak w poprzedniej edycji tego badania, skala 1-7 jest używana niekonsekwentnie: w jednych parach pytań „7” oznacza największy liberalizm gospodarczy czy światopoglądowy, w innych – etatyzm lub konserwatyzm; proste wyciąganie średniej nie ma więc sensu, jeśli chce się umieścić odpowiedzi elektoratów na takim dwuosiowym „kompasie politycznym”.
Ponadto CBOS nie przedstawiło dokładnie tej metodologii, ograniczając się jedynie do stwierdzeń „za pomocą analiz statystycznych” i „przeprowadzono analizę czynnikową (rotacja oblimin)”.
Z tego też powodu postanowiłem wykorzystać dane zebrane przez CBOS do sporządzenia własnego „kompasu politycznego” elektoratów. Z czternastu par pytań wybrałem dziesięć odnoszących się bezpośrednio do osi liberalizm gospodarczy – etatyzm oraz liberalizm światopoglądowy – konserwatyzm. Odrzuciłem pytania o energetykę opartą na węglu, kompetencje samorządów, Unię Europejską oraz politykę wobec Ukrainy. Do osi liberalizm gospodarczy – etatyzm wliczyłem pytania o świadczenia społeczne, progresję podatkową, ochronę miejsc pracy, prywatyzację i udział kapitału zagranicznego w gospodarce. Do osi liberalizm światopoglądowy – konserwatyzm: o prawa i swobody obywatelskie w kontekście walki z przestępczością, aborcję, rolę Kościoła, związki partnerskie dla homoseksualistów oraz uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu. Ujednoliciłem skalę 1-7 tak, by „7” zawsze oznaczało maksymalny liberalizm, a „1” – przeciwnie (jeśli w jakiejś parze pytań było odwrotnie, brałem do obliczeń wartość 8-x zamiast x*). Następnie wyciągnąłem dwie zwykłe średnie arytmetyczne dla każdego z pięciu elektoratów.
Wyniki są następujące („4” oznacza środek skali, czyli centrum):
Świadczenia społeczne – PiS 1,82, KO 2,23, Lewica 2,36, Polska 2050 2,25, Konfederacja 3,12.
Progresja podatkowa – PiS 2,45, KO 4,06, Lewica 3,34, Polska 2050 3,96, Konfederacja 5,39.
Ochrona miejsc pracy – PiS 3,54, KO 4,19, Lewica 3,72, Polska 2050 4,12, Konfederacja 4,33.
Prywatyzacja – PiS 1,89, KO 4,26, Lewica 3,78, Polska 2050 3,73, Konfederacja 34,08.
Udział kapitału zagranicznego – PiS 3,23, KO 4,38, Lewica 4,39, Polska 2050 3,92, Konfederacja 3,59.
Prawa i swobody a przestępczość – PiS 3,60, KO 4,89, Lewica 5,13, Polska 2050 4,97, Konfederacja 5,34.
Aborcja – PiS 2,91, KO 5,12, Lewica 5,98, Polska 2050 4,97, Konfederacja 4,12.
Rola Kościoła – PiS 2,76, KO 5,63, Lewica 6,30, Polska 2050 5,54, Konfederacja 4,59.
Związki partnerskie – PiS 2,03, KO 5,30, Lewica 6,14, Polska 2050 4,81, Konfederacja 3,00
Uchodźcy – PiS 1,74, KO 4,17, Lewica 4,66, Polska 2050 3,27, Konfederacja 1,84.
Na osi liberalizm gospodarczy – etatyzm: PiS 2,59, KO 3,82, Lewica 3,52, Polska 2050 3,60, Konfederacja 4,10.
Na osi liberalizm światopoglądowy – konserwatyzm: PiS 2,61, KO 5,02, Lewica 5,44, Polska 2050 4,71, Konfederacja 3,78.
Ponieważ środek to „4”, lepiej przedstawić te dwa ostatnie wyniki odejmując tę liczbę:
Na osi liberalizm gospodarczy – etatyzm: PiS -1,41, KO -0,18, Lewica -0,48, Polska 2050 -0,40, Konfederacja 0,10.
Na osi liberalizm światopoglądowy – konserwatyzm: PiS -1,39, KO 1,02, Lewica 1,64, Polska 2050 0,71, Konfederacja -0,22.
Jak widać, pod względem gospodarczym elektoraty wszystkich partii poza Konfederacją (nieznacznie po stronie liberalizmu) znalazły się po stronie etatyzmu, choć wszystkie są bliżej centrum niż skrajności. Pod względem światopoglądowym wyborcy KO, Lewicy i Polski 2050 znaleźli się po stronie liberalnej, a wyborcy pozostałych partii – po stronie konserwatywnej, choć znowu elektoraty wszystkich ugrupowań (poza wyborcami Lewicy) znalazły się bliżej centrum niż skrajności.
Podsumowując:
1) Mamy wyraźny podział społeczeństwa na elektorat w większości bardziej etatystyczno-konserwatywny, choć nadal statystycznie bliżej centrum (PiS) oraz w większości statystycznie centrowy (pozostałe główne partie).
2) Największe różnice między wyborcami różnych partii są w kwestiach światopoglądowych (związki partnerskie, Kościół, aborcja).
3) Społeczeństwo jako całość jest etatystyczne pod względem gospodarczym (nieco bardziej), jak i konserwatywne pod względem światopoglądowym (nieco mniej). Ale jednocześnie jest raczej przeciwne ograniczaniu praw i swobód obywatelskich pod pretekstem walki z przestępczością.
4) Jednak (to wynika już bezpośrednio z wyników badania CBOS) społeczeństwo nieco się liberalizuje: w porównaniu z badaniem z 2019 r. nastąpił wzrost poparcia dla prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych (o 9 punktów %), dla liniowości podatku dochodowego (o 5 punktów %), dla praw i swobód obywatelskich (o 2 punkty %), dla legalności aborcji (o 12 punktów %), dla likwidacji przywilejów Kościoła katolickiego i zniesienia konkordatu (o 9 punktów %), dla związków partnerskich homoseksualistów (o 6 punktów %), dla przyjmowania uchodźców (o 3 punkty %). I prawdopodobnie jest miejsce dla liberalnej siły politycznej: 15% wyborców Lewicy jest przeciwko wysokiemu poziomowi państwowych świadczeń społecznych, 37% z nich jest za prywatyzacją, a aż 49% – procentowo najwięcej spośród wszystkich elektoratów! – za brakiem ograniczeń dla kapitału zagranicznego. Z drugiej strony, 71% wyborców Konfederacji jest za poszanowaniem praw i swobód obywatelskich (procentowo najwięcej ze wszystkich elektoratów), 54% z nich jest za likwidacją przywilejów Kościoła, 41% – za legalnością aborcji raczej bez ograniczeń, a 30% – za związkami partnerskimi. Wyborcy liberalni są, ale rozpływają się w centrowych i bardziej nieliberalnych elektoratach partii, które obecnie popierają. Może czas, by przestali wspierać siły realizujące postulaty nieliberalnej większości?

*początkowo wziąłem 7-x, dziękuję Krzyśkowi Reglińskiemu za zwrócenie uwagi na ten błąd.

Marek Jurek i związki grupowe

sobota, 11 września, 2021

Marek Jurek (ten sam chrześcijański polityk, który w 1989 r. pomógł Wojciechowi Jaruzelskiemu zostać prezydentem PRL nie biorąc udziału w głosowaniu nad jego wyborem, który w latach 2005-2007 był marszałkiem Sejmu, i który dziewięć lat temu stwierdził, że warunkiem przełamania kryzysu demograficznego w Polsce jest całkowite zakazanie pornografii) pyta ironicznie, czy „oprócz związków jednopłciowych, będą rejestrowane również związki grupowe, niezbędne dla biseksualistów” i czy „do tego dopiero musi (a raczej trzeba) dojrzeć społeczeństwo”.
Mam wrażenie, że były marszałek zapomniał, że „związki grupowe” są również dla ludzi jak najbardziej heteroseksualnych i że są one – zwłaszcza w formie wielożeństwa – bardzo starą, tradycyjną formą związków. Forma ta jest wspominana jako coś zwyczajnego między innymi w Biblii: król Salomon miał tysiąc żon („siedemset żon-księżniczek i trzysta żon drugorzędnych”), wiele żon miał także król Dawid (Biblia wymienia z imienia osiem i wspomina o innych) a patriarcha Jakub miał dwie główne żony i dodatkowo dwie żony-niewolnice rodzące mu pełnoprawnych synów. O jego bracie Ezawie Biblia wspomina, że miał trzy żony – Jehudit, Bosmat i Malachat. Również Abraham miał oprócz głównych żon – Sary i po jej śmierci Ketury – „żony drugorzędne”, które urodziły mu synów. Jedną z nich, Hagar, Biblia wymienia z imienia.
Również w dzisiejszych czasach są kraje, gdzie takie związki są usankcjonowane prawnie. Głównie muzułmańskie, ale nie tylko – tradycyjne wielożeństwo jest legalne np. we w większości katolickich Republice Konga czy Gabonie (z tego co czytam, to w tym ostatnim kraju również wielomęstwo, choć nie wiem, czy jest tam praktykowane), a także we w większości protestanckiej Republice Południowej Afryki (były prezydent tego państwa, Jacob Zuma, ma obecnie cztery żony). Zarówno w RPA, gdzie od kilkunastu lat legalne są też małżeństwa jednopłciowe, jak i w kilku innych nieco bardziej konserwatywnych państwach Afryki i Azji, które wprawdzie nie uznają prawnie jednopłciowych związków, ale nie karzą za stosunki homoseksualne, a równocześnie dają możliwość wielożeństwa, mogą z tej możliwości korzystać więc w praktyce biseksualistki chcące żyć w legalnych związkach ze swymi partnerami różnej płci. Choć nie wiem, czy korzystają – biseksualista, wbrew temu co sądzi Marek Jurek, to nie musi być koniecznie ktoś chcący być w związku z więcej niż jedną osobą.
Legalne uznanie związków grupowych – czy to w bardziej konserwatywnej formie związku jednego mężczyzny i kilku kobiet, czy w nieco mniej konserwatywnej (w naszym kręgu kulturowym) formie związku jednej kobiety i kilku mężczyzn, czy nawet w nowatorskiej formie związku dowolnej liczby ludzi dowolnej płci (jak w powieściach Roberta Heinleina) nie byłoby więc czymś absurdalnym, a w pierwszej formie byłoby nawet powrotem do starożytnej i uświęconej w Biblii tradycji.

„Tyle samo”

czwartek, 9 września, 2021

Zdaniem premiera Morawieckiego ktoś, kto zarabia 5 tysięcy złotych brutto, płaci w podatkach i innych daninach publicznych tyle samo, co ten, kto zarabia 25 tysięcy złotych.
Sprawdziłem na dostępnym na stronie wynagrodzenia.pl kalkulatorze wynagrodzeń. Ktoś, kto zarabia na umowę o pracę 5000 zł brutto miesięcznie, płaci z tego 1386,81 zł miesięcznie podatków i obowiązkowych składek. Dodatkowo jego pracodawca płaci z tego tytułu 1024 zł miesięcznie dodatkowych obowiązkowych składek. Razem 2410,81 zł. (Oczywiście, faktycznie wszystko płaci pracodawca, ale nie o to, tu chodzi).
W przypadku kogoś, kto zarabia na umowie o pracę 25000 zł miesięcznie brutto, podatki i składki „po jego stronie” wynoszą średnio 8542,14 zł na miesiąc, do czego pracodawca dokłada jeszcze 3192,78 zł. Razem 11734,92 zł.
Jak by nie było, 11734,92 zł to znacznie więcej niż 2410,81 zł. A obaj dostają „w zamian” od państwa zasadniczo to samo – ten sam dostęp do państwowej opieki medycznej z NFZ, tę samą edukację i „500+” dla swoich dzieci (jeśli je mają), te same drogi, tę samą infrastrukturę kolejową, tych samych policjantów do ochrony przed przestępcami i tych samych sędziów wymierzających sprawiedliwość. W razie czego dostaną taki sam (pomijając kwestie stażu pracy czy regionu, w którym pracują) zasiłek dla bezrobotnych i prawie takie samo świadczenie z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych (temu więcej zarabiającemu w razie niewypłacalności pracodawcy fundusz wypłaci za trzy miesiące około 1500 zł więcej – trzykrotność przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia).
OK, ten zarabiający więcej ma przyobiecaną wyższą emeryturę i w razie czego dostanie wyższą rentę czy chorobowe. Ale nawet bez składek na ubezpieczenie społeczne ten zarabiający 25000 zł brutto płaci więcej: miesięcznie średnio 4387,58 samego podatku dochodowego plus 637,50 zł składek na FP i FGŚP płaconych za niego przez pracodawcę – w porównaniu do 313 zł podatku i 127,50 zł składek na FP i FGŚP płaconych w kosztach zatrudnienia tego drugiego. W tym przypadku różnica jest jeszcze większa.
Nie płacą więc tyle samo i nie chodzi więc o żadne wyrównanie dysproporcji (w tym przypadku podatki powinny być zmniejszone właśnie temu zarabiającemu 25000 zł miesięcznie), ale przeciwnie – o ich zwiększenie. O to, by po prostu zabrać jeszcze więcej tym, którzy zarabiają więcej.

Czeladź i Niemcy

niedziela, 5 września, 2021

5 września 1939 roku oddziały niemieckie zajęły moje rodzinne miasto Czeladź, która wkrótce potem (w październiku 1939 r.) została wcielona do Rzeszy – dlatego mój ojciec urodził się formalnie w Niemczech, w rejencji katowickiej. Warto wspomnieć, że niecały rok później (17 lipca 1940 r.) urządzono w Czeladzi ogólnomiejską łapankę, podczas której zatrzymano całą polską męską ludność miasta (!) – wielu z zatrzymanych bito i torturowano, a kilkuset z nich aresztowano, wydarzenia te znane są jako „krwawa środa”.
Nie każdy jednak wie, że nie była to pierwsza po zakończeniu I wojny światowej niemiecka zbrojna agresja na Czeladź i polskie granice. Palma pierwszeństwa przypada tu republice rządzonej przez socjaldemokratów Eberta i Scheidemanna. Już 10 marca 1919 roku oddział regularnej armii niemieckiej – dwie kompanie wojska, w sile ok. 400 żołnierzy uzbrojonych w karabiny ręczne i dwa ciężkie karabiny maszynowe – wbrew postanowieniom rozejmu z Trewiru przekroczył polską granicę w pobliżu kopalni „Saturn” i zaatakował patrolujących ją polskich żołnierzy z 7. pułku piechoty Legionów (byłego 1. pułku Polnische Wehrmacht). W bitwie, która się wywiązała, zginęło trzech z nich – w tym jednego pojmano rannego i dobito kolbami karabinów – a ponad dziesięciu zostało rannych. Starcie, w którym polskich żołnierzy (w sile początkowo około 40, a docelowo ponad 100 ludzi) wsparli pracownicy kopalni, trwało około czterech godzin, potem oddział niemiecki wycofał się na swoją stronę granicy, pozostawiając 18 zabitych, 3 jeńców i prawie 50 rannych.
Zabitym Polakom w 1929 roku postawiono pomnik (na zdjęciu), który został zniszczony przez Niemców 11 listopada 1939 roku. W listopadzie 2020 roku niedaleko jego pierwotnej lokalizacji (obecna ul. Katowicka przy skrzyżowaniu z Nowopogońską, teraz jest tam symboliczny grób Polaków pomordowanych w niemieckich obozach koncentracyjnych) stanęła jego replika.
Jako ciekawostkę można podać, że już w XVII i XVIII wieku tereny Czeladzi, należącej wtedy do Księstwa Siewierskiego, były atakowane z obszaru Rzeszy i dochodziło do zbrojnych potyczek – wówczas chodziło o sporne grunty leżące na prawym brzegu Brynicy, do których rościła sobie prawo szlachta z Cesarstwa – najpierw Mieroszewscy, a potem Donnersmarckowie. Ostatecznie spór został rozstrzygnięty przez powołaną w tym celu komisję na korzyść Czeladzi, choć zatargi o granice posiadłości miejskich występowały jeszcze w XIX wieku.

Stan wyjątkowy

środa, 1 września, 2021

Rząd chce mieć najwyraźniej wolną rękę w użyciu wojska i policji w pododdziałach zwartych wyposażonych w broń palną (patrz ustawa o stanie wyjątkowym) przeciwko nieuzbrojonym ludziom, bez niepotrzebnych świadków i protestów na miejscu.
Angażowanie takich środków – wojsko, pospiesznie stawiane ogrodzenie, stan wyjątkowy – przeciwko stosunkowo niewielkiej (co to są trzy tysiące miesięcznie?) grupie imigrantów, w sytuacji, gdy – jeszcze raz przypomnę – w Polsce przebywają i w ogromnej większości nikomu nie wadzą dwa miliony cudzoziemców, przed epidemią wjeżdżało ich do Polski ponad dziesięć tysięcy dziennie, w wielu zawodach, także tych nisko kwalifikowanych, brakuje rąk do pracy, a duża część tych imigrantów i tak prawdopodobnie nie chce osiedlać się w Polsce – jest absurdem.
Prościej byłoby tym wszystkim Irakijczykom, Syryjczykom itp. oferować już w krajach, z których przybywają wizy uprawniające do wjazdu i czasowego pobytu w Polsce i strefie Schengen, z możliwością uzyskania ich przedłużenia oraz zezwolenia na pracę w naszym kraju. Może za odpowiednią opłatą – niższą niż muszą płacić za przerzut z Białorusi. Przyjeżdżaliby bezpośrednio do Polski legalnie i z dokumentami. Część wyjechałaby do Niemiec czy innych krajów Europy Zachodniej, część podjęłaby pracę w Polsce. Część może zwróciłaby się o ochronę międzynarodową – te wnioski można by rozpatrywać nie w wiele miesięcy, ale szybko, bez potrzeby niepotrzebnego zajmowania miejsc w ośrodkach dla cudzoziemców, a tym z przyznanym statusem uchodźcy wydawać „paszporty genewskie”. LOT mógłby zarobić na przelotach. A Łukaszenka nie miałby na kim zarabiać i kim próbować prowadzić tej pożal się Boże „wojny hybrydowej”.
Ale rządzącym Polską politykom bardziej zależy na zdobyciu poparcia (jak się okazuje, kryzys na granicy polepsza ich notowania w sondażach), a może i na uzyskaniu karty przetargowej w ewentualnym konflikcie z Unią Europejską (jeśli Unia wstrzyma fundusze z uwagi na praworządność, to dopiero wtedy będzie można im zagrozić wpuszczaniem imigrantów).