Archiwum z luty, 2023

Minimalna powierzchnia mieszkania

sobota, 25 lutego, 2023

Przez kilkanaście pierwszych lat swojego życia mieszkałem z rodzicami w mieszkaniu o powierzchni 34 metrów kwadratowych. To znaczy, że na osobę przypadało tam niecałe 12 metrów. Bezdzietny singiel mieszkający w „miniapartamencie” o powierzchni 18 metrów kwadratowych ma do dyspozycji więcej powierzchni w przeliczeniu na osobę niż moi rodzice i ja wówczas, a nawet więcej, niż moi rodzice przed moim urodzeniem.
Mimo to przepisy dopuszczają budowę i sprzedaż mieszkań takich, w jakim wówczas mieszkałem nawet gdy mają w nich mieszkać dwie lub trzy, a nawet więcej osób. Ale mieszkania poniżej 25 metrów kwadratowych są już z nimi niezgodne, bo – jak głoszą przeciwnicy tzw. patodeweloperki – nie można przecież gnieździć się w klitkach.
A tymczasem często nawet w mieszkaniu o powierzchni ok. 60-70 metrów mieszka kilku współlokatorów – i na każdego z nich przypada mniej powierzchni. I w dodatku muszą dzielić się łazienką, WC, kuchnią i przedpokojem, co bywa przyczyną konfliktów.
No ale przecież „nie można mieszkać w klitkach”.
Tylko, że niedopuszczenie do użytku mieszkań poniżej dozwolonego metrażu nie oznacza automatycznie, że ich potencjalni nabywcy zamieszkają w komforcie w mieszkaniach powyżej tego metrażu. Raczej w ogóle nie zamieszkają w nowych mieszkaniach, tłocząc się nadal ze współlokatorami lub rodzicami, albo mieszkając gdzieś na prowincji. Bo mieszkania powyżej tego metrażu są droższe i będą droższe nawet, jeżeli deweloper wybuduje ich trochę więcej w miejsce tych „miniapartamentów”, i ich cena może być już poza zasięgiem części osób.
No a jeśli zamieszkają, to zapłacą więcej.
Przyczyną, dla której buduje się takie „miniapartamenty” nie jest sama w sobie chciwość deweloperów. Deweloperzy są tak samo chciwi – to znaczy kierujący się własnym zyskiem – jak zawsze. Ale gdyby nie było popytu na „miniapartamenty”, to by ich nie budowali.
A popyt jest dlatego, że po pierwsze w dzisiejszych czasach występuje tendencja do migracji ludności do dużych miast – takich jak Warszawa, Kraków, Wrocław – w których jest coraz mniej miejsca i co za tym idzie mieszkania są coraz droższe. A po drugie jest coraz więcej singli, którzy nie są nimi jedynie tymczasowo i którym „miniapartament” jak najbardziej wystarcza.
Można zastanawiać się, jak przeciwdziałać tym zjawiskom (np. rozpowszechnienie się pracy zdalnej ograniczyłoby w pewnym stopniu migrację ludzi do dużych metropolii – choć praca to nie jedyny powód – i zwolniłoby jednocześnie część powierzchni przeznaczanej pod biura na mieszkania), ale utrudnianie sprzedaży czy wynajmowania „miniapartamentów” pogarsza tylko sytuację ludzi, którzy ten popyt przejawiają.
A tu pod rękę idą Trzaskowski i Morawiecki. Władze Warszawy, które blokują oddanie do użytku 157 takich lokali w Bliska Wola Tower oraz rząd, który zamierza rozszerzyć przepisy o minimalnej powierzchni 25 metrów kwadratowych również na lokale użytkowe.
Politycy obu głównych opcji jak zwykle „wiedzą lepiej”, co jest ludziom potrzebne, niż oni sami.
Może lepiej, by w ogóle nie wtrącali się w to, jak ktoś mieszka – tak samo jak w to, jak się ubiera, co je, pije, pali, z kim żyje i sypia oraz czym się przemieszcza?

Policyjna cenzura Internetu

czwartek, 16 lutego, 2023

Czyli mamy jasność. Żyjemy w państwie, w którym dostęp do każdej strony internetowej i każdego innego zasobu w Internecie może zostać zablokowany po prostu na żądanie policjanta, żandarma, funkcjonariusza ABW, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Straży Granicznej, Służby Ochrony Państwa, CBA, Krajowej Administracji Skarbowej, Biura Nadzoru Wewnętrznego lub Inspektoratu Wewnętrznego Służby Więziennej – i nie jest to martwy przepis ani możliwość tylko teoretyczna.
Bez możliwości odwołania się od tego czy zaskarżenia do sądu. Chyba, że… przedsiębiorca telekomunikacyjny nie posłuchałby takiego żądania i w konsekwencji Prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej nałożyłby na niego karę pieniężną zgodnie z art. 209, ust. 1, pkt 10) Prawa telekomunikacyjnego. Wtedy taki przedsiębiorca mógłby wnieść na tę decyzję skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Ale przypuszczam, że coś takiego się jeszcze nie zdarzyło.
Zwykły internauta nie ma żadnych środków odwoławczych, a nawet przeważnie nie wie, że dostęp do strony, który chce uzyskać, jest blokowany, bo nie jest prowadzony żaden rejestr blokowanych w ten sposób zasobów Internetu, taki jak Rejestr Domen Służących do Oferowania Gier Hazardowych Niezgodnie z Ustawą.
Może tylko próbować obejść blokadę, na przykład korzystając z serwerów DNS spoza Polski (w przypadku blokady nczas.com jest to wystarczające), albo z VPN. Ale do tego trzeba trochę wiedzy na temat działania Internetu – nie każdy ją ma.
Pamiętam czasy, gdy komunistyczna władza zagłuszała przekaz Radia Wolna Europa, Głosu Ameryki czy BBC. Czym różni się obecne blokowanie od tamtego zagłuszania? Tylko środkami technicznymi.
I nie miejmy pretensji tylko do PiS, bo art. 180 Prawa telekomunikacyjnego w tym brzmieniu został uchwalony razem z całą ustawą w 2004 r., gdy prezydentem był Aleksander Kwaśniewski, a premierem Marek Belka. „Za” głosowało wtedy 379 posłów, a przeciwko tylko 6 (w tym – ciekawostka – Antoni Macierewicz). Nikt go potem nie uchylił.
Konstytucja zakazuje cenzury prewencyjnej (art. 54, ust. 2). Trybunał Konstytucyjny w 1994 r. stwierdził w uzasadnieniu uchwały W 3/93, że cenzura prewencyjna to „przyznanie organom państwowym kompetencji do kontrolowania treści wypowiedzi przed ich przekazaniem odbiorcy, a także do uzależnienia przekazania wypowiedzi odbiorcom od uprzedniej zgody organu państwowego”. Czymże jest żądanie blokowania dostępu do strony internetowej skierowane przez „uprawniony podmiot”, jak nie uzależnieniem przekazania wypowiedzi odbiorcom od uprzedniej zgody organu państwowego? Wydaje się oczywiste, że jest cenzurą prewencyjną. I co z tego?
Konstytucja stwierdza, że każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd (art. 45), a ustawa nie może nikomu zamykać drogi sądowej dochodzenia naruszonych wolności lub praw (art. 77). Zablokowanie dostępu do strony internetowej na żądanie „uprawnionego podmiotu” narusza użytkownikom Internetu wolność pozyskiwania informacji, a podmiotowi, którego strona jest blokowana – wolność rozpowszechniania informacji (art. 54, ust. 1), jednak nie mają oni możliwości zaskarżenia takiej blokady do sądu. I co z tego?
Funkcjonariusz wysyła żądanie, najwięksi dostawcy Internetu w Polsce blokują, poskarżyć się nie można.
Dlatego uczmy się obchodzić blokady, bo za chwilę może przybrać to rozmiary takie jak w Rosji czy Chinach.

Niech się ociepla!

wtorek, 14 lutego, 2023

Dzisiaj głośno o raporcie „Przyszłość miejskiej konsumpcji w świecie 1,5 stopnia Celsjusza” („The Future of Urban Consumption in a 1.5°C World”) stworzonym w 2019 r. przez firmę Arup, University of Leeds oraz C40 Cities Climate Leadership Group – sieć burmistrzów 96 miast świata, wśród których jest i Warszawa (ale i np. Moskwa, Szanghaj, Stambuł, Nowy Jork, Dubaj czy Nowe Delhi).
Raport zawiera m. in. wskazówki, co miasta mogą zrobić w celu ograniczenia emisji gazów cieplarnianych i tym samym powstrzymania ocieplania się klimatu. Wśród nich są wskazówki dotyczące ograniczenia konsumpcji. „Ambitne” cele na 2030 rok zakładają m. in. całkowitą likwidację konsumpcji mięsa i nabiału, spożywanie maksymalnie 2500 Kalorii dziennie, kupowanie najwyżej trzech sztuk ubrań rocznie, brak prywatnych pojazdów oraz używanie pozostałych pojazdów przez 50 lat, jeden lot samolotem na krótki dystans do 1500 km (np. z Warszawy do Paryża) najwyżej raz na trzy lata czy ograniczenie o 20% popytu na nowe budynki. „Progresywne” (mniej ambitne) cele to m. in. ograniczenie spożycia mięsa do 16 kg na osobę rocznie (ale dalej co najwyżej 2500 kalorii dziennie), 190 prywatnych pojazdów na 1000 osób czy osiem sztuk ubrań na osobę rocznie.
Oczywiście raport ten nie jest obowiązującym prawem, a i burmistrzowie nie mają w tym zakresie w większości mocy sprawczej. Tym niemniej widać, że jeśli chce się powstrzymać ocieplanie się klimatu (pytanie, czy skutecznie) trzeba byłoby żyć na niższym poziomie niż w PRL – nie mieć samochodu ani nawet motocykla, jeździć pięćdziesięcioletnimi autobusami, bardzo rzadko kupować nową odzież, nie jeść w ogóle nabiału ani mięsa (a przynajmniej jeść znacznie mniej mięsa niż przypadało nawet za czasów reglamentacji w latach 80.), spożywać o tysiąc Kalorii dziennie mniej (obecnie Polak średnio spożywa dziennie 3500 Kalorii, próg niedożywienia wg WHO to 1800 Kalorii). Należałoby też budować jeszcze mniej mieszkań niż obecnie i nie latać zbyt często samolotem na wakacje, a zamiast tego spędzać je na przykład na Mazurach albo we Władysławowie (rzecz jasna podróżując tam pociągiem lub autobusem, a nie swoim samochodem).
Powiem więc tak – jeśli taka ma być cena za powstrzymanie ocieplania się klimatu, to nie mam zamiaru jej ponosić. Niech się ociepla. Niech się zmienia klimat i przyroda – zmieniały się już w dziejach Ziemi wielokrotnie, a nasza epoka geologiczna nadal jest jedną z chłodniejszych (choć najprawdopodobniej był i czas, gdy cała nasza planeta była pokryta lodem). A jeśli ma to prowadzić do jakichś niekorzystnych skutków dla ludzi (choć przypuszczam, że mogą być i korzystne), to zasoby i energia ludzkiej cywilizacji mogą być przeznaczone w celu przystosowania się do życia w zmienionym klimacie poprzez tworzenie sztucznego środowiska do życia. Lepsze wygodne życie w sztucznych habitatach niż biedowanie w naturalnym środowisku.

Z zaburzeniem do psychiatryka?

sobota, 4 lutego, 2023

Jeśli przygotowany przez Ministerstwo Zdrowia projekt ustawy o zmianie ustawy o ochronie zdrowia psychicznego wejdzie bez zmian w życie, to będzie można zamknąć przymusowo w szpitalu psychiatrycznym już nie tylko osobę chorą psychicznie (czyli wykazującą zaburzenia psychotyczne), ale i każdą osobę z zaburzeniami psychicznymi – jeśli tylko „jej dotychczasowe zachowanie wskazuje na to, że z powodu tych zaburzeń zagraża bezpośrednio własnemu życiu albo życiu lub zdrowiu innych osób” (o tym decyduje lekarz po zasięgnięciu opinii drugiego lekarza – projekt znosi wymóg, by tym drugim był psychiatra! – lub psychologa), albo jeśli „jej dotychczasowe zachowanie wskazuje na to, że nieprzyjęcie do szpitala spowoduje znaczne pogorszenie stanu jej zdrowia psychicznego” (w tym drugim przypadku orzeka sąd na wniosek np. bliskich krewnych).
Pojęcie zaburzeń psychicznych w ustawie nie jest zdefiniowane. Jest zdefiniowane natomiast (jako „zaburzenia psychiczne, behawioralne i neurorozwojowe”) w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych. Zgodnie z tą ostatnią takim zaburzeniem jest np. uzależnienie od nikotyny (6C4A.2), od marihuany (6C41.2) i oczywiście od alkoholu (6C40.2). A także od… gier (6C51). Albo parafilie seksualne, w tym również takie z udziałem osób wyrażających zgodę, jak np. oddawanie się praktykom BDSM (6D36), a nawet uporczywa masturbacja czy oglądanie pornografii (6C72 – compulsive sexual behaviour disorder). Do zaburzeń psychicznych, behawioralnych i neurorozwojowych zaliczają się też wszelkie zaburzenia ze spektrum autyzmu oraz zaburzenia osobowości, obsesyjne gromadzenie rzeczy (6B24) czy rozmaite fobie (6B03).
Niby lekarz, niby sąd… ale jednak rozszerzenie furtki do przymusowego zamykania ludzi w psychiatrykach jest w najwyższym stopniu niepokojące. Bo łatwiej będzie znaleźć pretekst do potraktowania tak kogoś, kto podpadł rodzinie czy władzy.

Obrońcy pokoju

środa, 1 lutego, 2023

Przekaz propagandy moskiewskiej nie zmienia się od lat i dziwi mnie, że są jeszcze ludzie, którzy mu wierzą.
Przez całe istnienie ZSRR jego władcy twierdzili, że dążą do pokoju i nie wywołują żadnych wojen, a za wszelkie konflikty światowe odpowiadają wyłącznie imperialiści amerykańscy i ich sojusznicy.
Co prawda od 1939 roku wojska sowieckie zdążyły zaatakować Polskę, Finlandię, Litwę, Łotwę, Estonię, Rumunię, Węgry, Czechosłowację, Afganistan, a rząd sowiecki wspierał komunistycznych agresorów w wojnach w Korei i Wietnamie, a także rozmaite grupy wszczynające zbrojne rebelie (jak w zachodnim Omanie), ale w oficjalnym i propagandowym przekazie było to albo działanie w celu ochrony ludności (jak w Polsce w 1939 r.), albo pomoc demokratycznym i postępowym rządom w obronie przed reakcjonistami, imperialistami i kontrrewolucjonistami.
Równocześnie organizowano i wspierano międzynarodowy ruch na rzecz pokoju (tak zwanych Obrońców Pokoju), począwszy od Światowego Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokoju we Wrocławiu w 1948 roku. Jego celem było powstrzymywanie zbrojeń państw wrogich ZSRR oraz angażowania się ich w wojny przeciwko ZSRR lub jego sojusznikom.
Na pochodach pierwszomajowych stałym atrybutem, obok flag czerwonych, były błękitne z gołąbkiem pokoju. Zadbano również o alternatywę dla Pokojowej Nagrody Nobla – stała się nią Stalinowska (potem Leninowska) Nagroda Pokoju. Jej laureatami zostali m.in. Nikita Chruszczow, Leonid Breżniew, Fidel Castro i Janos Kadar (ten sam, który poprosił w 1956 r. o zbrojne stłumienie powstania węgierskiego przez armię sowiecką).
Po zmianie szyldu na „Rosję” neo-ZSRR zaatakował chcącą się oderwać Czeczenię, Gruzję oraz dwukrotnie Ukrainę – w 2014 r. (nie licząc „zielonych ludzików”, żołnierze rosyjscy podjęli działania na Krymie zanim jeszcze Rada Najwyższa Republiki Autonomicznej Krymu zagłosowała za przyłączeniem do Federacji Rosyjskiej) oraz ponownie w 2022 r. Oczywiście i tym razem przekaz z Moskwy w przypadku Gruzji i Ukrainy był podobny – pomoc dla Osetii Południowej, Donbasu i Krymu pragnących samostanowienia lub pokojowego przyłączenia się do Rosji czy obrona ludności przed „nazistami”. W przypadku Czeczenii trudno było użyć argumentu o prawie do samostanowienia, więc mówiono o walce z terroryzmem.
Ogólna narracja Moskwy i jej zwolenników nadal jest taka, że „Rosja nigdy nikogo nie zaatakowała” (słowa Dmitrija Pieskowa tuż przed napaścią na Ukrainę w lutym 2022 r.), nikomu nie zagraża, do wojny na Ukrainie (choć oficjalnie to nie wojna, tylko specjalna operacja wojskowa) dążyły i dążą Stany Zjednoczone ze swoimi sojusznikami, i należy jak najszybciej doprowadzić do pokoju zaprzestając zbrojeń – w tym przypadku militarnego wspierania Ukrainy.
I nadal działają „obrońcy pokoju”.