Archiwum z lipiec, 2023

Trybunał Stanu dla Mariana Banasia

piątek, 28 lipca, 2023

Deklaracja Mariana Banasia co do dążenia do zwiększenia niezależności Najwyższej Izby Kontroli jest całkowicie niewiarygodna w sytuacji, gdy uprawia on jednocześnie zupełnie jawny lobbing na rzecz określonego ugrupowania politycznego, to znaczy Konfederacji. Bo gdyby naprawdę chodziło mu o ustawę wzmacniającą niezależność NIK i rozszerzającą jej uprawnienia, to mógł wystąpić na konferencji prasowej sam.
Przeciwnie, tym posunięciem urzędujący Prezes NIK zrujnował sobie wizerunek w pewnym stopniu niezależnego urzędnika, na jaki zapracował po swoim wyborze. Może i jest niezależny od obecnie rządzącej partii, ale należy wątpić, czy będzie tak samo niezależny w sytuacji, gdy w rządzie znajdzie się Konfederacja – co jest możliwe po tegorocznych wyborach.
Wystąpienie Banasia kwalifikuje się do postawienia go przed Trybunałem Stanu za złamanie art. 205 ust. 3 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, stanowiącego, iż Prezes Najwyższej Izby Kontroli nie może nie tylko należeć do partii politycznej, ale też prowadzić „działalności publicznej nie dającej się pogodzić z godnością jego urzędu”. Bo lobbing na rzecz partii politycznej na krótko przed wyborami, przez wspólne wystąpienie razem z jej liderem, można za taką działalność uznać. Zwłaszcza, jeśli ten lider jeszcze całkiem niedawno ogłaszał publicznie, że „nie chcemy Żydów, homoseksualistów” oraz namawiał do rozpuszczania plotek, że „Żyd nałoży Polakowi chomąto i będzie nim orał”.
Rządząca partia, zwłaszcza przy wsparciu choćby części opozycji, mogłaby łatwo to zrobić (postawienie Prezesa NIK przed Trybunałem, co skutkuje jego zawieszeniem w czynnościach, wymaga uchwały Sejmu podjętej bezwzględną większością głosów). Pytanie jednak, czy ma w tym interes – uderzenie w szefa instytucji kontrolującej rząd nawet w sytuacji, gdy dał wyraźny pretekst do takiego uderzenia, może być źle odebrane przez wyborców wahających się, na kogo zagłosować i może spowodować odpływ kolejnych głosów do Konfederacji. Tym bardziej takiego interesu nie mają PO, Lewica, PSL czy Polska 2050, dla których Prezes NIK skonfliktowany z rządem jest wygodny, dostarczając przeciwko temu rządowi merytorycznych danych.
Podejrzewam więc, że mimo krytyki sejmowi politycy nie postawią Mariana Banasia przed Trybunałem Stanu, a nawet o to nie zawnioskują. A po wyborach może okazać się, że Najwyższa Izba Kontroli nie będzie miała już żadnych istotnych uwag do finansów rządu, w którym ministrem będzie Sławomir Mentzen.

Kredyty dla wybranych i wyższe ceny mieszkań

poniedziałek, 24 lipca, 2023

Jak informuje „Business Insider”, ceny mieszkań od I kwartału br. wzrosły w 14 z 18 analizowanych największych miast Polski: najbardziej ceny jedno- i dwupokojowych mieszkań w Katowicach (o prawie 10%), cena dwupokojowego mieszkania w Krakowie wzrosła o ponad 7%, a w Warszawie o prawie 4% (jednopokojowego odpowiednio o prawie 3% i prawie 6%).
W przypadku różnic między czerwcem i majem br. (jeden miesiąc!) na rynku pierwotnym najbardziej wzrosły ceny mieszkań w Poznaniu i aglomeracji katowickiej (o ok. 3%). W innych dużych miastach też nieco wzrosły. W przypadku rynku wtórnego, najbardziej – o ok. 3% – zdrożały mieszkania w Krakowie.
Według ekspertów z rynku nieruchomości, przyczyną jest ogłoszenie, a następnie wprowadzenie „bezpiecznego kredytu 2%”. Dopłacanie przez państwo do kredytów wybranej grupie osób spowodowało gwałtowny wzrost popytu na mieszkania (w pierwszych dwóch tygodniach obowiązywania ustawy złożono prawie 7 tysięcy wniosków o takie kredyty), co przy niezmienionej podaży musiało – zgodnie z podstawowym prawem ekonomii – spowodować wzrost cen. Równocześnie w ciągu miesiąca liczba mieszkań kwalifikujących się do kupna przy pomocy tego kredytu spadła w największych miastach o 40%.
Uprawnieni do skorzystania z „bezpiecznego kredytu 2%” mimo wszystko zyskali, ale ci, którzy z różnych powodów (np. odziedziczenia wiele lat temu mieszkania po dziadkach, które nie nadawało się do zamieszkania, albo znajdowało się na drugim końcu Polski) nie mogą z niego skorzystać, a chcą kupić mieszkanie, stracili.
A ostatecznie dopłacą do tego podatnicy.
Realnym sposobem na poprawienie dostępności mieszkań bez wzrostu ich cen jest wzrost ich podaży. Co może zrobić w tym zakresie państwo bez angażowania w tym celu pieniędzy podatników? Może przeznaczyć na cele mieszkalne państwowe nieruchomości – zarówno grunty, jak i np. budynki biurowe, może jakoś zachęcić do tego (ulgi podatkowe?) samorządy. Może też poluźnić przepisy dotyczące planowania przestrzennego oraz z zakresu prawa budowlanego ograniczające budowę mieszkań (popieranie działań obywateli zmierzających do uzyskania własnego mieszkania jest konstytucyjnym obowiązkiem państwa, w przeciwieństwie do dbania o „ład przestrzenny”), a także przepisy, który poprzez nadmierną ochronę lokatorów zniechęcają do ich wynajmowania.

Państwo buduje mieszkania

sobota, 22 lipca, 2023

Najwyższa Izba Kontroli informuje, że państwowa spółka Polskie Domy Drewniane S.A. (99% udziałów w niej na Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej) miała w latach 2018-2022 wybudować 11000 mieszkań i 950 domów jednorodzinnych, ale w rzeczywistości do połowy 2022 r. wybudowała „aż” 31 mieszkań i 2 lokale usługowe, z czego do czerwca 2022 r. skomercjalizowano (wynajęto) zaledwie 6 mieszkań.
Od marca 2019 r. do czerwca 2022 r. spółka odnotowała łączną stratę 16,4 mln zł i to mimo dodatkowego dokapitalizowania jej w 2021 r. siedemdziesięcioma milionami złotych (początkowy kapitał wynosił 50 mln zł).
W tym samym okresie (lata 2019-2022) deweloperzy wybudowali ponad 560 tysięcy mieszkań. A inwestorzy indywidualni ponad 320 tysięcy. (Dane za Bankiem Danych Lokalnych GUS).
Mimo to niektórzy nadal uważają, że receptą na wciąż występujący w Polsce niedobór mieszkań jest budowanie ich przez państwo.

Kofeina zabroniona i dozwolona

sobota, 15 lipca, 2023

Sejm uchwalił (przy sprzeciwie zaledwie 12 posłów z Konfederacji, Wolnościowców, Dobrego Ruchu i (jednego) z PO) zakaz sprzedaży osobom poniżej 18 roku życia napojów z dodatkiem kofeiny w proporcji przekraczającej 150 mg/l. Śpieszę donieść, że młodzi ludzie dalej będą jednak mogli kupować sobie herbatę ekspresową Lipton czy Tetley, zawierającą po pięciominutowym parzeniu 200 lub więcej miligramów kofeiny na litr (dane za: Jarosz, Wierzejska, Mojska, Świderska, Siuba – „Zawartość kofeiny w produktach spożywczych”, Bromatologia i Chemia Toksykologiczna, nr 3/2009). Nie mówiąc już o kawie Tchibo, która po zaparzeniu z dwóch łyżeczek zawiera 620 miligramów kofeiny na litr.
Najwyraźniej ta kofeina nie jest aż tak szkodliwa, by zakazywać jej w herbacie czy kawie. Czy w czekoladzie (tabliczka gorzkiej czekolady Goplana może zawierać więcej kofeiny niż puszka „energetyka”). Dlaczego więc zakazano kupować ją młodym ludziom w napojach energetyzujących?
Przypuszczam, że znowu chodzi o grę strachem i wmawianie ludziom, że chroni się ich dzieci przed rzekomym niebezpieczeństwem. Wielu (może większość) ludzi nie wie, ile tak naprawdę kofeiny jest w napojach energetyzujących, a ile jej jest w kawie czy herbacie. Więc mogą oni myśleć, że dzielni politycy ratują młodzież przed truciem jej przez chciwych producentów energetyków. No i na tych polityków zagłosować.

Certyfikowani znawcy polskiego za kierownicą?

czwartek, 13 lipca, 2023

Senator Michał Tomasz Kamiński (obecnie PSL, wcześniej ZChN, Przymierze Prawicy, PiS, PJN, PO, UED) przypomniał sobie chyba czasy, gdy był członkiem Narodowego Odrodzenia Polski, bo zaproponował do ustawy o zmianie ustawy o publicznym transporcie zbiorowym oraz niektórych innych ustaw poprawkę (poprawka nr 2) skutkującą nałożeniem na każdego kierowcę wykonującego przewóz drogowy obowiązku posiadania certyfikatu znajomości języka polskiego na poziomie co najmniej A2.
Tak, na każdego – zarówno cudzoziemca, jak i Polaka.
Taki certyfikat wydaje jedynie Państwowa Komisja do spraw Poświadczania Znajomości Języka Polskiego jako Obcego. Jeśli posiada się polską maturę, można taki certyfikat dostać bez egzaminu – ale trzeba złożyć wniosek i wnieść opłatę w wysokości obecnie 20 euro, a następnie poczekać do miesiąca.
Jeśli matury się nie posiada – trzeba dodatkowo zdać egzamin, za który opłata w przypadku poziomu A2 wynosi 120 euro.
Pomijając już sens znajomości języka polskiego na stanowisku kierowcy ciężarówki – gdyby poprawka senatora Kamińskiego weszła w życie, oznaczałoby to konieczność wyrobienia certyfikatów nie tylko przez cudzoziemców, ale i przez być może wszystkich Polaków pracujących jako kierowcy przy przewozach drogowych, choć język polski jest dla nich rodzimy. Czasami z egzaminem, bo przecież nie każdy kierowca ma maturę.
Na szczęście nie wejdzie (na 99%) w życie, bo komisja senacka jej nie zarekomendowała.
Ale sam fakt, że taki pomysł wyszedł od osoby, która kiedyś była przewodniczącym frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Parlamencie Europejskim, sekretarzem stanu, długoletnim posłem, a obecnie jest wicemarszałkiem Senatu, świadczy o tym, jak niewielkie znaczenie w osiąganiu wysokich stanowisk politycznych ma umiejętność posługiwania się elementarnym zdrowym rozsądkiem.

Koniec ścigania za zniesławienie?

poniedziałek, 10 lipca, 2023

Rzadko przychodzi mi pochwalić posłów z klubu rządzącej partii, ale tym razem to zrobię. Bo wnieśli do Sejmu projekt ustawy uchylającej karalność zniesławienia. Zgodnie z projektem, z kodeksu karnego ma zniknąć krytykowany od wielu lat (m. in. przez Rzecznika Praw Obywatelskich, organizacje dziennikarskie czy Helsińską Fundację Praw Człowieka) artykuł 212, używany nierzadko do zamykania ust dziennikarzom czy osobom sprzeciwiającym się lokalnym politykom lub układom. Co za tym idzie, w przypadku domniemanego pomówienia ma pozostać jedynie możliwość pozwu cywilnego o naruszenie dóbr osobistych. Przedstawicielem wnioskodawców jest poseł Marcin Warchoł, wiceminister sprawiedliwości (co może wskazywać na inicjatywę Suwerennej Polski, czyli „ziobrystów”). Ale kilka lat temu o zniesieniu tego artykułu mówił sam Jarosław Kaczyński, więc przypuszczam, że ma to szanse powodzenia.
Co ciekawe, jeszcze w 2019 r. próbowano ten artykuł zaostrzyć dodając do niego paragraf pozwalający na ściganie – i to z oskarżenia publicznego – „tworzenia fałszywych dowodów na potwierdzenie nieprawdziwego zarzutu”. Zmiany tej – która ostatecznie nie weszła w życie – bronił ten sam wiceminister Warchoł.
Ale lepiej późno niż wcale.

Strach

środa, 5 lipca, 2023

Jak to jest, że w kraju, który od kilku lat przyjmuje największą liczbę imigrantów zarobkowych w Europie i nie boryka się z tego powodu z żadnymi szczególnymi problemami, a od zeszłego roku przyjął też największą liczbę uchodźców i to bez tworzenia dla nich obozów – goszcząc wielu z nich w prywatnych domach – główne ugrupowania polityczne prześcigają się przed wyborami w antyimigranckich hasłach?
Co skłania polityków Prawa i Sprawiedliwości do połączenia wyborów parlamentarnych z referendum na temat relokacji migrantów przybywających na teren Unii Europejskiej, do przeciwstawiania spokojnej Polski zamieszkom we Francji, w których uczestniczą potomkowie tamtejszych imigrantów, a wcześniej do urządzania „pokazówki” w postaci stanu wyjątkowego przy granicy z Białorusią, przez którą przedostają się stosunkowo mało liczne grupy cudzoziemców i bardzo brutalnego ich traktowania?
Co skłania polityków Konfederacji do wytykania rządowi PiS tego, że wydał w ostatnich latach dwieście tysięcy zezwoleń na pracę dla „muzułmańskich imigrantów” oraz do uwypuklania stosunkowo mało istotnego dla finansów publicznych faktu dopłacania do emerytur mieszkających w Polsce Ukraińców?
Co skłania Donalda Tuska do ataku na pomysł ułatwienia przyznawania polskich wiz dla imigrantów zarobkowych?
Odpowiedź jest dość prosta – wiedzą, że jednym z najskuteczniejszych instrumentów pozwalających na manipulowanie ludźmi jest (obok chciwości) strach.
I nieważne, że w Polsce nie ma realnych problemów z obcokrajowcami, których spotyka się już na każdym kroku. W wielu Polakach strach przed „obcymi” nadal bardzo łatwo wywołać, pokazując na przykład zamieszki ogarniające od kilku dni Francję. Choć akurat w tych zamieszkach biorą udział w większości ludzie, którzy żadnymi imigrantami nie są – byli nimi co najwyżej ich rodzice czy dziadkowie, Francja ma zupełnie inną przeszłość związaną z imigrantami niż Polska (kolonializm, masakra paryska), tło zamieszek jest raczej społeczne, a ich bezpośrednią przyczyną było zabójstwo dokonane przez państwowego funkcjonariusza na bezbronnym nastolatku. Albo uwypuklając religię wyznawaną przez imigrantów – w świadomości dużej części polskiego społeczeństwa muzułmanin kojarzy się z terroryzmem, ucinaniem głów, zabójstwami „honorowymi”, kobietami przymusowo zakutanymi w burki i fanatyzmem religijnym. Można też próbować wywołać strach przed wzrostem przestępczości, zajmowaniem przez „obcych” miejsc pracy, mieszkań i żerowaniem na polskim ciężko pracującym podatniku.
Tylko że wywołanie takiego strachu ma swoje konsekwencje. Jeżeli Polska zamknie się przed imigrantami, zaszkodzi to polskiej gospodarce. Bo będzie mniej ludzi do wytwarzania bogactwa. I myślę, że w rządzie są ludzie, którzy zdają sobie z tego sprawę, więc grając strachem przed imigrantami z jednej strony, próbują wprowadzić jak największe ułatwienia dla imigracji zarobkowej. Być może ktoś zauważył też, że może to osłabić problem wycieczek na Białoruś i prób nielegalnego przedostawania się przez polską granicę stamtąd – po co przemykać się nielegalnie, skoro będzie można przyjechać legalnie?
Ale w grę strachem włączył się Donald Tusk i nagłośnił te zamiary. I już można przeczytać informację, że rząd się z tego planu wycofuje. Bo jest zakładnikiem strachu, który sam wywołał.
A za granicą Polska przedstawiana jest jako państwo ksenofobiczne i nietolerancyjne. O milionach Ukraińców wpuszczonych i wspartych przez Polaków po wybuchu wojny już się nie pamięta.
Niestety typowy polityk dla władzy poświęci wszystko – i prawa człowieka, i gospodarkę, i wizerunek kraju.

Rasizm według Donalda

poniedziałek, 3 lipca, 2023

Donald Tusk straszy imigrantami z obywatelstwem między innymi Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Kataru i Arabii Saudyjskiej.
Najwyraźniej według byłego przewodniczącego Rady Europejskiej to źle, że do Polski może przyjechać więcej obywateli tych państw – gdzie produkt krajowy brutto na głowę z uwzględnieniem siły nabywczej jest od trzydziestu (Arabia Saudyjska) do ponad stu pięćdziesięciu (Katar) procent wyższy niż w Polsce (a nominalnie od ponad sześćdziesięciu do trzystu osiemdziesięciu procent) –  i zainwestować tu swoje pieniądze albo zostać menedżerami w polskich oddziałach tamtejszych firm.
Bo we Francji są zamieszki.
To, że te zamieszki wywołała głównie miejscowa młodzież z biedniejszych dzielnic, sfrustrowana w swej masie poziomem życia i rozgoryczona zabiciem jednego z nich przez policję, widocznie jakoś Donaldowi Tuskowi umknęło. Może dla niego nie ma różnicy między bardziej ciemnoskórym mieszkańcem paryskich przedmieść, kontraktowym robotnikiem z Indii czy biznesmenem z Dubaju, bo nikt z nich nie jest białym Europejczykiem?
Ja jednak chciałbym, by do Polski przyjechało jak najwięcej Katarczyków, Saudyjczyków i obywateli Emiratów ze sporą ilością riali i dirhamów na kontach. I zainwestowało ten kapitał u nas, bo im więcej kapitału, tym więcej wytwarza się bogactwa.
I nie będzie mi przeszkadzać, jeśli, tak jak do ich rodzimych krajów, przyjedzie do Polski dużo cudzoziemskich pracowników, którzy to bogactwo będą pomagali wytwarzać.
Nie miałbym nic przeciwko temu, by polskie miasta wyglądały jak Dubaj, Abu Zabi czy Doha.

Gry wideo ze wsparciem ministra

sobota, 1 lipca, 2023

Dowiedziałem się właśnie, że od zeszłego roku istnieje w naszym kraju Program Wsparcia Gier Wideo. Finansowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
W kraju, który zdołał (oczywiście bez wsparcia z tego programu) wyprodukować na przykład serię Wiedźminów czy Cyberpunka 2077 (wybaczcie gracze, jeżeli nie są to akurat wasze faworyzowane gry, ale z pewnością zaliczają się do najbardziej znanych polskich gier na świecie).
W kraju, w którym branża gier osiąga roczne przychody w wysokości kilku miliardów złotych i w którym co roku tworzy się kilkaset nowych gier.
Chyba nikt nie uwierzy, że bez tych kilku milionów pochodzących z pieniędzy zabranych z kieszeni podatników branża ta nie da sobie rady i że z tego powodu wymaga rządowego wsparcia.
Prawdziwy powód jest inny – mają zarobić określeni ludzie. Właśnie rozdzielono pierwsze granty – maksymalnie po 400 tysięcy, łącznie 5 milionów złotych – i okazuje się, że w zespole oceniającym projekty zasiadali przedstawiciele dwóch firm, które ostatecznie te granty (oprócz piętnastu innych) otrzymały.
Państwo to zorganizowany skok na kasę.