Archiwum z sierpień, 2024

Poufna komunikacja – coś, czego nie lubią rządy

niedziela, 25 sierpnia, 2024

Jako właściciel i dyrektor generalny VK, Paweł Durow odmawiał usuwania treści zamieszczanych przez rosyjską opozycję oraz przekazywania rosyjskim służbom danych uczestników Euromajdanu.
Jako właściciel Telegrama w 2018 r. odmówił przekazania tym służbom kluczy kryptograficznych umożliwiających odszyfrowywanie wiadomości przesyłanych przez użytkowników serwisu, broniąc ich prawa do tajemnicy korespondencji nawet w sytuacji, gdy umożliwiłoby to dostęp do informacji przekazywanych przez osoby podejrzane o terroryzm. Poskutkowało to trwającym dwa lata – choć w praktyce nieskutecznym – nakazem blokowania dostępu do Telegrama w Rosji, który z kolei wywołał protesty w obronie wolności Internetu w Moskwie i innych miastach.
Dzisiaj Paweł Durow, posiadający między innymi obywatelstwo francuskie, został zatrzymany we Francji – jak czytam, za to, że nie cenzuruje we współpracy z organami ścigania treści na Telegramie, umożliwiając tym samym porozumiewanie się przestępcom.
Czyli za postawę, którą konsekwentnie prezentuje od kilkunastu lat.
Okazuje się, że prywatność komunikacji użytkowników Internetu jest nie do zaakceptowania dla rządu francuskiego dokładnie tak samo jak dla ludzi Putina.
I prawdopodobnie tak samo dla innych rządów „wolnego świata”.
Oficjalnie – bo wtedy trudniej ścigać terrorystów, handlarzy narkotyków, pedofilów i oszustów.
Ale – jak pokazała choćby afera Pegasusa w Polsce – środki mające oficjalnie służyć inwigilacji w celu zwalczania przestępczości mogą być – i są – używane do zwalczania przeciwników politycznych i utrzymania władzy. Również w „wolnym kraju”.
Dlatego usługi zapewniające przy pomocy szyfrowania prywatność komunikacji w Internecie – takie jak Telegram – są solą w oku jakichkolwiek rządów. I dlatego – uważam – wszystkie takie serwisy prędzej czy później zostaną zmuszone do współpracy z organami ścigania liczących się państw oraz do odszyfrowywania wiadomości, którymi interesują się służby.
I dlatego też prywatność w Internecie powinna iść w kierunku szyfrowania end-to-end – najlepiej neutralnego względem usług komunikacyjnych, z których korzysta użytkownik. W postaci aplikacji instalowanej w całości na urządzeniach użytkowników, a nie usługi z centralnymi serwerami. Wtedy nikt nie zmusi właściciela usługi – na przykład komunikatora czy serwera poczty – do odszyfrowania zaszyfrowanej w ten sposób wiadomości, bo ten nie będzie miał w ogóle technicznie takiej możliwości. Nie da się też zablokować takiej komunikacji przez wyłączenie usługi – chyba, że dotyczyłoby to wszystkich możliwych usług komunikacyjnych, z których mogą korzystać użytkownicy. Ani przez atak na centralną bazę kluczy, jeśli te będą przechowywane w sposób rozproszony, z kopią bazy u każdego użytkownika.
Oczywiście, możliwość inwigilacji oprogramowaniem typu Pegasus nadal będzie. Ale to jednak trudniejsze niż stała tylna furtka w serwerach komunikatora.

Chleba i igrzysk

sobota, 17 sierpnia, 2024

Jeżeli Donald Tusk chce, by w Polsce były organizowane igrzyska olimpijskie, niech znajdzie odpowiednich prywatnych sponsorów, którzy wyłożą te kilka czy kilkanaście miliardów dolarów na ten cel – bo tyle dotychczas kosztowały igrzyska organizowane w ostatnich latach.
Nie ma jednak żadnego powodu, by marnotrawić na ten cel pieniądze zabrane podatnikom, czy też pożyczone na poczet zwrotu z kieszeni podatników.
Rozumiem, że już od czasów rzymskich wiadomo, że pospólstwo domaga się „chleba i igrzysk”, czyli tego, by ktoś dawał im dobra materialne oraz rozrywkę. Jednak w dzisiejszych czasach rozrywka polegająca na kibicowaniu zawodnikom w igrzyskach olimpijskich będzie dostępna tak samo, gdy igrzyska te będą organizowane w Kinszasie czy Aszchabadzie, jak gdy będą organizowane w Krakowie czy Warszawie. Bo umożliwiają to nowoczesne środki komunikacji.
Owszem, może nieco mniej Polaków zobaczy zawody na żywo. Ale tych, co oglądają na żywo jest i tak stosunkowo niewielu – na igrzyska w Paryżu sprzedano niecałe 9 milionów biletów na wszystkie zawody, faktycznie kibiców musiało być trochę mniej, bo pewnie byli tacy, którzy kupili więcej niż jeden bilet, no i nie wszyscy z nich byli Francuzami.
Dlaczego całe społeczeństwo ma dopłacać do tego, by jakaś grupa polskich kibiców – niechby i trzy-cztery miliony – miała większą okazję zobaczyć jakieś zawody olimpijskie bezpośrednio, a nie na ekranie?
To nie jest nawet cel wspólny.
W starożytnym Rzymie za czasów republiki igrzyska finansowane były w większości ze środków prywatnych. Urzędnicy, którzy je organizowali – edylowie lub pretorzy – musieli wykładać najczęściej własne pieniądze. Dopiero w czasach cesarstwa – wraz ze wzrostem autorytaryzmu – rozpowszechniła się (wraz ze wzrostem ich kosztów) praktyka finansowania ich przez władców głównie z pieniędzy publicznych.
Donalda Tuska niektórzy nazywają żartobliwie „cesarzem Europy”, ja jednak wolałbym idee republikańskie. Niech współcześni edylowie – minister sportu i przewodniczący Polskiego Komitetu Olimpijskiego – finansują igrzyska z własnej, lub sponsorskiej, kiesy.

Więcej pieniędzy – mniej sukcesów

poniedziałek, 12 sierpnia, 2024

Nie pamiętam tak słabego startu Polaków na igrzyskach olimpijskich, bo… nie mogę. Polska reprezentacja kończy igrzyska w Paryżu na najgorszym (42.) miejscu w stuletniej historii dotychczasowych startów (m. in. za toczącymi wojny Ukrainą i Izraelem, a także Gruzją, Azerbejdżanem, Bahrajnem, Algierią czy Hongkongiem, nie mówiąc o większości krajów europejskich) oraz z dorobkiem medalowym najgorszym od 68 lat.
Przed igrzyskami Nielsen’s Gracenote typował dla Polski 3 złote, 7 srebrnych i 7 brązowych medali, a włoski magazyn OA Sport 3 złote, 5 srebrnych i 6 brązowych. Wg Instytutu Sportu Polska miała statystyczne szanse na 13 medali. Rzeczywistość okazała się dużo gorsza, przede wszystkim z uwagi na tylko jeden złoty medal.
Najbardziej do tegorocznej klęski przyczynili się lekkoatleci, którzy z poprzednich igrzysk przywieźli 4 złote, 2 srebrne i 3 brązowe medale (najlepszy wynik w historii polskich startów), a tym razem zdobyli zaledwie jeden brązowy. Co ciekawe, akurat związek lekkoatletyczny zanotował w 2024 r. jeden z najwyższych wzrostów dofinansowania z ministerstwa sportu do zadań związanych z przygotowaniem zawodników kadry narodowej do udziału w igrzyskach olimpijskich oraz przygotowaniem i udziałem w mistrzostwach świata i Europy w sportach olimpijskich w porównaniu do poprzedniego roku olimpijskiego (2021 r.) – o prawie 67% (27,5 mln zł w 2024 r. w porównaniu do 16,5 mln zł w 2021 r.).
Ogólnie państwowe dofinansowanie do ww. zadań dla wszystkich związków sportowych w letnich dyscyplinach olimpijskich wzrosło od poprzednich igrzysk nominalnie o ok. 54% – na pewno powyżej inflacji, która wyniosła trochę ponad 30% – i wyniosło w 2024 r. ponad 170 mln zł. Efekt? Wyraźny regres.

To nie transseksualizm

czwartek, 1 sierpnia, 2024

Czytam na Facebooku, że na igrzyskach olimpijskich występuje algierska bokserka Imane Khelif, która rzekomo jest osobą transpłciową, czyli inaczej mówiąc biologicznym mężczyzną, który przeszedł procedurę „zmiany płci”.
W rzeczywistości jest inaczej. Imane Khelif faktycznie ma dość męski wygląd oraz zmierzono jej podwyższony poziom testosteronu, co wcześniej skutkowało dyskwalifikacją w innych zawodach. Jednak jest oficjalnie kobietą od urodzenia, o czym można przeczytać np. tutaj. Jeśli ktoś nie wierzy, to niech zastanowi się chwilę nad tym, że w Algierii nie ma legalnej procedury „zmiany płci” ani uznawania osób niebinarnych, a praktykowanie homoseksualizmu jest karane (patrz np. tu czy tu). W jaki sposób ktoś mógłby być w tym kraju uznany za osobę płci innej niż płeć stwierdzona przy urodzeniu i dopuszczony jako taki do jego reprezentowania?
Imane Khelif jest prawdopodobnie osobą interseksualną. To znaczy kimś naturalnie przejawiającym pewne cechy płci przeciwnej niż biologiczna lub cechy obu płci. Tak jak np. polskie złote medaliski olimpijskie, Stanisława Walasiewicz i Ewa Kłobukowska. O ile dopuszczanie takich osób do startu w zawodach sportowych kobiet może być kwestią dyskusyjną (kto jednak chciałby odebrać medale polskim biegaczkom?) o tyle nie mamy tu do czynienia z kimś, kto „zmienił płeć”.