Archiwum z styczeń, 2025

Bogacze nie powodują biedy

poniedziałek, 20 stycznia, 2025

Działaczka Oxfam ubolewa, że „gdy bogacze pomnażali majątki na potęgę„, to liczba osób żyjących poniżej granicy ubóstwa wynoszącej 6,85 USD dziennie prawie nie zmieniła się od 1990 r. i wynosi blisko 3,6 miliarda ludzi, czyli 44% populacji świata.
Tyle, że w 1990 r. liczba ludzi na świecie wynosiła 5,3 miliarda. Czyli jeżeli osób żyjących poniżej tak zdefiniowanej granicy ubóstwa (tak naprawdę odnoszącej się do poziomu życia w państwach o „wyższym-średnim” dochodzie) było wówczas tyle samo, to znaczy, że wówczas było to 68% populacji świata. Ponad dwie trzecie.
I przez ostatnie 35 lat, gdy „bogacze pomnażali majątki na potęgę”, odsetek populacji świata żyjącej poniżej ww. granicy ubóstwa spadł z 68% do 44%.
No ale może spadłby dużo bardziej, gdyby bogacze się tak nie bogacili? Gdyby ten majątek bogaczy przekazać tym najbiedniejszym?
Majątek bogaczy to tak naprawdę wartość posiadanego przez nich kapitału – korporacji. Dywidendy wypłacone przez korporacje wyniosły w 2023 r. w skali świata 1,66 biliona dolarów (amerykański „trillion” to polski bilion). Gdyby przekazać to wszystko tym żyjącym poniżej granicy ubóstwa, to każdy z nich dostałby dziennie o raptem dolara i ćwierć dziennie więcej. A gdyby rozdzielić to po równo pomiędzy ludność świata, to każdy dostałby nieco ponad 50 centów dziennie więcej.
Tyle co najwyżej mogłaby przynieść likwidacja klasy właścicieli korporacji lub opodatkowanie ich zysków w stu procentach.
Pytanie jednak, czy by nawet tyle przyniosła w rzeczywistości? Bo należy sobie zadać pytanie, czy osoby zarządzające tym całym kapitałem w sytuacji, gdy cały zysk miałby trafiać do najbiedniejszych lub wszystkich członków populacji świata miałyby bodziec do jego najefektywniejszego wykorzystywania. I czy w takiej sytuacji te korporacje przynosiłyby taki zysk jak obecnie, czy mniejszy – a może straty?
Bo jaki jest sens podejmować ryzykowne decyzje biznesowe, silić się na innowacyjność – skoro i tak się na tym wiele nie zarobi?
Możliwe, że w takiej sytuacji ludzie najbardziej kompetentni w „robieniu pieniędzy” w ogóle nie byliby zainteresowani kierowaniem korporacjami. A to przełożyłoby się na wyniki finansowe i nie tylko mniejszą lub zerową dywidendę, ale i ogólną mniejszą produkcję bogactwa.
Doświadczenie tzw. państw socjalistycznych, nawet takich, gdzie funkcjonował rynek, pokazuje, że byłby to prawdopodobny scenariusz.
Ale bogactwo bogaczy nie kłułoby niektórych w oczy…

Cenzura Internetu – kolejne podejście

wtorek, 14 stycznia, 2025

W rządowym projekcie ustawy o zmianie ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną oraz niektórych innych ustaw znajdują się przepisy umożliwiające Prezesowi Urzędu Komunikacji Elektronicznej wydawanie decyzji nakazujących „dostawcom usług pośrednich” (czyli usług społeczeństwa informacyjnego polegających na przechowywaniu lub transmisji informacji przekazanych przez usługobiorców – zaliczają się tu zarówno usługi hostingowe, platformy społecznościowe, fora, jak i poczta elektroniczna czy usługi dostępu do Internetu) uniemożliwienie dostępu do „nielegalnych treści” zamieszczanych przez ich użytkowników. „Nielegalne treści” niekoniecznie muszą być treściami, których rozpowszechnianie jest czynem zabronionym – może to być nawet np. pochwalanie wykroczenia (np. bezprawnego przekraczania granicy państwa, niestosowania się do poleceń funkcjonariusza organu ochrony bezpieczeństwa lub porządku publicznego, niepoddania się obowiązkowemu szczepieniu, urządzania gry hazardowej, „nieobyczajnego wybryku”), które samo w sobie w polskim systemie prawnym wykroczeniem nie jest.
Od takich decyzji dostawcy usługi (nie użytkownikowi, który zamieścił treści mające zostać zablokowane!) będzie przysługiwała skarga do sądu administracyjnego, ale i tak będą one podlegały natychmiastowemu wykonaniu. Czyli dostawca usługi będzie musiał uniemożliwić dostęp do treści wskazanych przez Prezesa UKE, nawet jeżeli będzie miał słuszne wątpliwości, co potem potwierdzi sąd.
Prezes UKE ma wydawać te decyzje na wniosek policji, prokuratury, samych usługobiorców (którym nie spodobają się treści zamieszczane przez innych użytkowników usług), osób uważających, że zostało naruszone ich dobro osobiste oraz tzw. zaufanych podmiotów sygnalizujących – czyli oficjalnie certyfikowanych przez państwo donosicieli tropiących nielegalne – np. pirackie, obrażające uczucia religijne czy nawołujące do nienawiści – treści w Internecie.
Ustawa ma służyć stosowaniu unijnego rozporządzenia 2022/2065. Tak, Unia Europejska nakazała cenzurowanie Internetu. Jednak nie nakazała, by robił to organ administracyjny – w przytoczonym rozporządzeniu czegoś takiego nie ma. Rozporządzenie nie nakazuje również, by decyzje nakazujące uniemożliwienie dostępu do nielegalnych treści podlegały natychmiastowemu wykonaniu.
Czyli rząd polski wyszedł przed szereg, bo projekt ustawy mógł w całkowitej zgodzie z rozporządzeniem 2022/2065 przewidywać, że takie nakazy wydaje sąd, a realizowane są dopiero po ewentualnym przejściu drogi odwoławczej i ich uprawomocnieniu.
Co najistotniejsze – wydawanie takich nakazów przez urzędnika – Prezesa UKE – orzekającego, czy dane treści są nielegalne jest naruszeniem art. 10 Konstytucji RP, przyznającego władzę sądowniczą sądom i trybunałom.
Ale co tam konstytucja, gdy chodzi o blokowanie treści, które nie podobają się władzy.