marzec 25th, 2023
W odpowiedzi na interpelację posła Pawła Szramki w sprawie możliwości blokady domeny internetowej nczas.com w oparciu o art. 180 ustawy Prawo telekomunikacyjne (którą to interpelację pomogłem napisać), sekretarz stanu w kancelarii premiera Janusz Cieszyński stwierdził, że „Minister Cyfryzacji nie posiada informacji na temat zlecenia blokady treści udostępnianych na stronie internetowej nczas.com” oraz że „Minister Cyfryzacji nie posiada informacji na temat blokady strony nczas.com”.
Przypominam, że redakcja portalu nczas.com uzyskała od Netii S.A. informację, że domena została przez tego dostawcę zablokowana właśnie na podstawie art. 180 ustawy Prawo telekomunikacyjne, na żądanie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Również Orange Polska potwierdziło, że blokada została aktywowana na podstawie tego przepisu, choć bez wskazywania podmiotu, który wystosował żądanie.
Interpelacja została skierowana do Prezesa Rady Ministrów, który aktualnie jest też Ministrem Cyfryzacji. Szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego ustawowo podlega Prezesowi Rady Ministrów, będącego też przewodniczącym Kolegium do Spraw Służb Specjalnych, do którego zadań należy m. in. wyrażanie opinii w sprawach „wykonywania przez służby specjalne powierzonych im zadań zgodnie z kierunkami i planami działania tych służb”. Prezes Rady Ministrów zgodnie z ustawą żąda też informacji i opinii od m. in. szefa ABW w odniesieniu do jej działalności, w celu koordynacji działań w dziedzinie ochrony bezpieczeństwa i obronności państwa. Z drugiej strony, szef ABW ma ustawowy obowiązek przekazywania premierowi informacji mogących „mieć istotne znaczenie dla bezpieczeństwa i międzynarodowej pozycji Rzeczypospolitej Polskiej”.
Czyli Mateusz Morawiecki powinien posiadać informację na temat blokady strony nczas.com w przypadku, gdy zablokowania jej zażądała ABW. Albo przynajmniej móc taką informację uzyskać.
Taka, a nie inna odpowiedź na interpelację oznacza, że albo udaje, że takiej informacji nie posiada (czyli kłamie w odpowiedzi), albo rzeczywiście jej nie posiada (bo jej nie zażądał lub też mu jej nie udzielono) – co oznacza (zamierzony lub nie) brak kontroli premiera nad działaniami ABW dotyczącymi blokowania stron internetowych.
No chyba, że Netia odpowiadając redakcji nczas.com przekazała nieprawdę o tym, że to ABW nakazała blokadę – wydaje mi się to jednak najmniej prawdopodobne. Zresztą premier ma prawo żądać informacji również od szefów innych służb oraz ministrów te służby nadzorujących.
Co gorsze – premier udający, że nie wie o cenzorskich działaniach podległych sobie służb, czy premier faktycznie o tych działaniach nie wiedzący?
(Przy okazji przypominam – ustawienie sobie we właściwościach karty sieciowej komputera serwerów DNS spoza Polski – np. 8.8.8.8 i 1.1.1.1 – pozwala blokadę, o której mowa, ominąć).
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
marzec 24th, 2023
Donald Tusk ogłosił, że jeśli jego partia wygra wybory, to każda matka, która po urlopie macierzyńskim wróci do pracy, otrzyma od państwa 1500 złotych miesięcznie do chwili ukończenia przez dziecko trzech lat.
Oznacza to, że jeżeli wróci ona do pracy po urlopie rodzicielskim – rok po urodzeniu dziecka – to państwo przeznaczy dla niej oprócz zasiłku macierzyńskiego, becikowego i „500+” dodatkowo 36 tysięcy złotych tak zwanego „babciowego”.
To tak, jakby „500+” zwiększyć o jedną trzecią.
Wprawdzie dostaną je jedynie te matki, które będą pracować, ale połowa z nich i tak pracuje. Oznacza to, że owo świadczenie może pochłonąć praktycznie wszystkie wpływy z podatków i danin płaconych przez pracodawców od zatrudnienia tych matek, które zostaną nim zachęcone do pracy (zakładając, że przeciętne wynagrodzenie kobiet jest o 5% niższe od wynagrodzenia mężczyzn, podatki i daniny płacone od przeciętnego wynagrodzenia kobiety zatrudnionej na umowę o pracę to ok. 3000 zł miesięcznie). Może nawet więcej – wszak więcej zarabia się przeważnie w późniejszym wieku, gdy nie rodzi się już dzieci, a poza tym część ludzi jest zatrudnianych na umowach cywilnoprawnych, od których płaci się państwu mniej.
Poza tym nie jest to tak, że jeśli dzięki „babciowemu” np. sto tysięcy matek więcej wróci szybciej do pracy po urlopie macierzyńskim, to liczba pracujących zwiększy się o te sto tysięcy. Część z tych miejsc pracy zostanie „zabrana” innym ludziom, którzy w przeciwnym razie by je zajęli.
Bezdzietni w jeszcze większym stopniu będą ponosić koszty utrzymania państwa, za to będą mieli trudniej znaleźć pracę.
Jako osoba bezdzietna czuję się coraz bardziej obywatelem drugiej kategorii. Państwo, przymusowo finansowane z podatków wszystkich, przeznacza coraz więcej świadczeń wyłącznie dla osób z dziećmi, a partie obiecują tej grupie wprowadzenie kolejnych.
500+, kosiniakowe, becikowe, bon turystyczny, dopłaty do kredytów mieszkaniowych, a teraz być może proponowane przez lidera Platformy Obywatelskiej babciowe.
Bezdzietnym nikt nic nie obiecuje.
Nie chcesz lub nie możesz mieć dzieci? Masz płacić na wychowanie cudzych.
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
marzec 11th, 2023
W kodeksie karnym PRL istniał artykuł 271, który stanowił w paragrafie pierwszym:
„Kto rozpowszechnia fałszywe wiadomości, jeżeli to może wyrządzić poważną szkodę interesom Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.
Za dopuszczenie się tego przestępstwa za granicą lub za przekazywanie „fałszywych wiadomości” „obcemu ośrodkowi prowadzącemu działalność przeciwko interesom politycznym Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej” (paragraf drugi tegoż artykułu) groziło nawet 5 lat pozbawienia wolności.
W latach 1970-1989 skazano z tego artykułu ponad 50 osób. Między innymi oskarżano z niego osoby rozpowszechniające książki o zbrodni katyńskiej.
Co ciekawe, ponieważ peerelowski kodeks karny z niewielkimi zmianami obowiązywał aż do 1998 r., sześć osób z tego artykułu skazano jeszcze w latach 1990-1995.
Potem uchwalono nowy kodeks karny i przestępstwo rozpowszechniania fałszywych wiadomości przestało istnieć.
Zanosi się jednak, że może powrócić. Kilka dni temu pełnomocnik rządu ds. bezpieczeństwa przestrzeni informacyjnej RP, sekretarz stanu w KPRM Stanisław Żaryn oświadczył, że „analizowane są różne możliwości penalizowania” działań informacyjnych będących dezinformacją. Na pytanie, czy za dezinformację powinno grozić więzienie, odpowiedział: „Nie wiem, czy takie rozwiązanie będzie najlepsze, ale – jak mówię – rozważamy różne opcje”. „Pewne założenia” mają być opracowane wg niego do wakacji.
Jeśli ktoś uważa, że to dobry pomysł, bo rosyjskie trolle i rosyjska propaganda, to niech sobie uświadomi, do czego podobne przepisy służyły właśnie w czasach PRL. Każda informacja zagrażająca interesom władzy może zostać uznana za dezinformację przez podległych tej władzy prokuratorów. A sądy wcale nie muszą być wolne i niezawisłe, nawet jeśli są takie oficjalnie.
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
marzec 7th, 2023
Od lat lewicowi działacze narzekają na to, że w wielu firmach pracownicy są zatrudniani na tzw. umowach śmieciowych, czyli cywilnoprawnych (zlecenia lub o dzieło) lub B2B (jako przedsiębiorcy prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą, albo nawet spółki z o.o.).
Jest to spowodowane głównie tym, że koszt zatrudnionego w taki sposób pracownika w przypadku takiego samego wynagrodzenia netto jest niższy niż w przypadku umowy o pracę.
Co robi państwo, próbując wyeliminować takie obchodzenie przepisów przez przedsiębiorców?
Zwiększa daniny płacone państwu od umów zlecenia w przypadku, jeśli pracownik nie płaci ich gdzie indziej w przynajmniej minimalnej wysokości. Rozważa zwiększenie danin od umów o dzieło i nakazuje rejestrację takich umów.
Odmawia osobom zatrudnionym wyłącznie na umowę o dzieło prawa do korzystania z bezpłatnej opieki medycznej. Chyba, że taka osoba dobrowolnie zapłaci składkę na NFZ – w przypadku osób mało i średnio zarabiających dużo wyższą niż składka pracownika lub przedsiębiorcy.
Bywa, że ZUS kieruje sprawę o niezapłacone składki do sądu pracy, twierdząc, że tak naprawdę nie było to żadne zlecenie, tylko faktycznie umowa o pracę.
Państwowa Inspekcja Pracy przeprowadza kontrole.
Mimo to nadal wielu pracowników jest zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych lub kontraktach B2B. Ci lepiej zarabiający często nawet chętnie wybierają takie umowy, bo wolą więcej dostać do ręki, niż mieć obietnicę wyższej emerytury. Ale w przyszłości na emeryturze mogą dostawać mniej.
Jednak istnieje dość prosty sposób, by to zmienić.
Zauważmy, że obecnie przedsiębiorcy płacą podatki i inne daniny (nazywajmy je dalej zbiorczo podatkami) częściowo od swoich dochodów (PIT, CIT, własne składki na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne), a częściowo od… kosztów. Bo wynagrodzenia pracowników są dla nich kosztami, a podatki i inne składki pracownikom płacą faktycznie przedsiębiorcy ich zatrudniający. Jest to prawdą nawet w przypadku pracowników zatrudnionych na kontraktach B2B – bo środki na zapłatę podatków i składek dostają oni od pracodawcy / jedynego kontrahenta.
W ten sposób przedsiębiorca zatrudniający wielu pracowników może przeznaczać na podatki więcej niż przedsiębiorca zatrudniający małą liczbę pracowników – nawet jeśli ma mniejsze zyski, albo nawet straty.
Nawet zachowując obecne wpływy do budżetu państwa, samorządów i innych instytucji zasilanych z podatków, można by to zmienić.
Przedsiębiorca mógłby płacić odpowiednio wyższy podatek od swoich dochodów, za to nie musiałby płacić żadnego podatku czy innej daniny od wynagrodzeń pracowników. Jego kosztem w tym przypadku byłoby wyłącznie wynagrodzenie netto. Od wynagrodzeń osób zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych płaciłby mały podatek (np. równowartość obecnego PIT).
Oczywiście nie byłoby podziału na podatek dochodowy, składkę zdrowotną, emerytalną, rentową, chorobową, wypadkową, na Fundusz Pracy i FGŚP. Opieka medyczna, emerytury, renty, zasiłki chorobowe i dla bezrobotnych byłyby finansowane z jednego źródła. Wysokość świadczeń musiałaby być ustalana inaczej niż obecnie.
W takiej sytuacji opłacałoby się zatrudniać pracownika na umowę o pracę, a nie na umowę cywilnoprawną czy tym bardziej na kontrakt B2B. Samozatrudnienie w celu faktycznej pracy na rzecz jednego pracodawcy przestałoby się też opłacać ze strony pracownika. Ale ten będąc zatrudnionym na umowę o pracę za tę samą kwotę brutto dostawałby jeszcze więcej netto.
Przedsiębiorcy zatrudniający wielu pracowników przestaliby być dyskryminowani w stosunku do tych zatrudniających niewielu.
Oczywiście, dla niektórych przedsiębiorców (tych zatrudniających małą liczbę pracowników) byłoby to niekorzystne. Choć można by pomyśleć o zróżnicowaniu stawki podatku w zależności od wielkości przedsiębiorstwa lub jego dochodów (ulgi dla mniejszych).
A w sytuacji równoczesnego radykalnego obniżenia wydatków państwa mogłoby się okazać, że w ogóle nie trzeba zwiększać stawek podatkowych przedsiębiorcom.
Zaznaczam, że nie jestem zwolennikiem zwiększania podatków. W ogóle nie jestem zwolennikiem przymusowych podatków i danin. Uważam, że wydatki państwa powinny być maksymalnie ograniczone. Ale zdaję sobie sprawę, że może być to obecnie lub w najbliższej przyszłości niemożliwe. To jest propozycja pewnej delikatnej reformy dla świata, w którym państwo zabiera tyle, ile dotychczas, lub trochę mniej.
To jest luźna propozycja dla lewicy, która libertariańskich rozwiązań i tak nie zaakceptuje. Faktycznie, ma ona wydźwięk marksistowski: opodatkowane powinny być ewentualnie zyski kapitalistów, a nie praca.
To co, lewico? Podchwycisz?
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
marzec 3rd, 2023
Zdaniem papieża Franciszka, skoro świat jest w stanie wojny, to rzeczą, która musi zostać potępiona, jest wielki przemysł zbrojeniowy („En d’autres termes: le monde est effectivement toujours en guerre. Par rapport à cela, il y a une chose qui doit être dénoncée, c’est la grande industrie de l’armement”).
Nie zgadzam się z tym.
Potępieni powinni zostać agresorzy.
Wojny wywołują agresorzy. Gdyby nie agresorzy, przemysł zbrojeniowy nie byłby potrzebny. W ogóle nie byłaby potrzebna broń.
Ale agresorzy istnieją i z tego powodu istnieje też przemysł zbrojeniowy, dostarczający broń zarówno im, jak i napadniętym.
Zniszczenie przemysłu zbrojeniowego nie zlikwiduje wojen, a nawet nie spowoduje, że będą mniej krwawe. W dawnych czasach, gdy nie było nowoczesnej broni, też mordowano ludzi milionami – na przykład podczas podbojów mongolskich czy wojen domowych w Chinach.
A jednostronne zniszczenie przemysłu zbrojeniowego przez tych bardziej moralnych – czyli nie-agresorów – tylko ułatwi podboje i mordowanie agresorom.
Wojny może ograniczyć właśnie konsekwentne przeciwstawianie się agresorom, również zbrojne, z użyciem broni wyprodukowanej przez przemysł zbrojeniowy. Tak, by potencjalny agresor uznawał napaść za nieopłacalną i bał się, że skończy jak Hitler.
A w dalszej perspektywie wojny może ograniczyć likwidacja państw autorytarnych – jak zauważył Rudolf Rummel, demokracje praktycznie nie walczą między sobą – a najlepiej państw w ogóle.
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
marzec 1st, 2023
W nawiązaniu do mojego poprzedniego tekstu o „mini-apartamentach” – niektórym zapewne wydaje się, że budowanie i sprzedawanie coraz mniejszych mieszkań – w skrajnym przypadku właśnie „mini-apartamentów” o powierzchni mniejszej od 25 metrów kwadratowych i sprzedawanych jako np. pokoje hotelowe – to jakiś dominujący ostatnio trend wśród deweloperów, którzy w ten sposób chcą zarobić więcej na sprzedaży tej samej powierzchni mieszkalnej.
Nieprawda.
Według danych GUS, przeciętna powierzchnia wybudowanego mieszkania w 2022 r. to 92,5 metra kwadratowego. W czterech poprzednich latach było podobnie – wahało się to od 88,5 do 92,9 metra kwadratowego.
I to są mieszkania budowane w większości właśnie przez deweloperów – w 2022 r. deweloperzy wybudowali o ponad 53 tys. mieszkań więcej niż inwestorzy indywidualni. Notabene, znacząca przewaga mieszkań budowanych przez deweloperów charakteryzuje cały okres obecnych rządów PiS – o ile wcześniej budowali oni co roku mniej więcej tyle samo mieszkań, co inwestorzy indywidualni, o tyle od 2016 r. budują rocznie o kilkadziesiąt tysięcy więcej. Dzięki temu w latach 2016-2022 wybudowano ponad 400 tysięcy mieszkań więcej niż w latach 2009-2015.
Okres rządów PiS to złoty czas deweloperów – ale budują oni głównie duże mieszkania. Czyli najprawdopodobniej głównymi nabywcami są albo rodziny z dziećmi (być może większa zdolność kredytowa dzięki „500+”?), albo inwestorzy kupujący mieszkania jako lokatę kapitału i ewentualny wynajem dla takich rodzin lub grup współlokatorów. (To, że niektórzy inwestorzy wolą zrezygnować z dodatkowego przychodu niż wynająć nowo kupione mieszkanie, i stoi ono z tego powodu puste, to inna sprawa – i każe zastanowić się nad tym, czy przepisy mające chronić lokatorów w rzeczywistości nie odstraszają potencjalnych wynajmujących).
Brakuje mieszkań średnich i małych – najwyraźniej wiele osób samotnych, a nawet par, stać bardziej na wynajęcie pokoju niż mieszkania i dzięki temu opłaca się kupować mieszkania „pod współlokatorów”. Problemem niestety są zarobki. Ale część z takich osób jest pewnie stać na wynajęcie „mini-apartamentu”, który choć nie jest szczytem ich marzeń, to mogą uważać go za lepszy od mieszkania ze współlokatorami. Deweloperzy czasami odpowiadają na taki popyt. Czemu im to utrudniać?
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
luty 25th, 2023
Przez kilkanaście pierwszych lat swojego życia mieszkałem z rodzicami w mieszkaniu o powierzchni 34 metrów kwadratowych. To znaczy, że na osobę przypadało tam niecałe 12 metrów. Bezdzietny singiel mieszkający w „miniapartamencie” o powierzchni 18 metrów kwadratowych ma do dyspozycji więcej powierzchni w przeliczeniu na osobę niż moi rodzice i ja wówczas, a nawet więcej, niż moi rodzice przed moim urodzeniem.
Mimo to przepisy dopuszczają budowę i sprzedaż mieszkań takich, w jakim wówczas mieszkałem nawet gdy mają w nich mieszkać dwie lub trzy, a nawet więcej osób. Ale mieszkania poniżej 25 metrów kwadratowych są już z nimi niezgodne, bo – jak głoszą przeciwnicy tzw. patodeweloperki – nie można przecież gnieździć się w klitkach.
A tymczasem często nawet w mieszkaniu o powierzchni ok. 60-70 metrów mieszka kilku współlokatorów – i na każdego z nich przypada mniej powierzchni. I w dodatku muszą dzielić się łazienką, WC, kuchnią i przedpokojem, co bywa przyczyną konfliktów.
No ale przecież „nie można mieszkać w klitkach”.
Tylko, że niedopuszczenie do użytku mieszkań poniżej dozwolonego metrażu nie oznacza automatycznie, że ich potencjalni nabywcy zamieszkają w komforcie w mieszkaniach powyżej tego metrażu. Raczej w ogóle nie zamieszkają w nowych mieszkaniach, tłocząc się nadal ze współlokatorami lub rodzicami, albo mieszkając gdzieś na prowincji. Bo mieszkania powyżej tego metrażu są droższe i będą droższe nawet, jeżeli deweloper wybuduje ich trochę więcej w miejsce tych „miniapartamentów”, i ich cena może być już poza zasięgiem części osób.
No a jeśli zamieszkają, to zapłacą więcej.
Przyczyną, dla której buduje się takie „miniapartamenty” nie jest sama w sobie chciwość deweloperów. Deweloperzy są tak samo chciwi – to znaczy kierujący się własnym zyskiem – jak zawsze. Ale gdyby nie było popytu na „miniapartamenty”, to by ich nie budowali.
A popyt jest dlatego, że po pierwsze w dzisiejszych czasach występuje tendencja do migracji ludności do dużych miast – takich jak Warszawa, Kraków, Wrocław – w których jest coraz mniej miejsca i co za tym idzie mieszkania są coraz droższe. A po drugie jest coraz więcej singli, którzy nie są nimi jedynie tymczasowo i którym „miniapartament” jak najbardziej wystarcza.
Można zastanawiać się, jak przeciwdziałać tym zjawiskom (np. rozpowszechnienie się pracy zdalnej ograniczyłoby w pewnym stopniu migrację ludzi do dużych metropolii – choć praca to nie jedyny powód – i zwolniłoby jednocześnie część powierzchni przeznaczanej pod biura na mieszkania), ale utrudnianie sprzedaży czy wynajmowania „miniapartamentów” pogarsza tylko sytuację ludzi, którzy ten popyt przejawiają.
A tu pod rękę idą Trzaskowski i Morawiecki. Władze Warszawy, które blokują oddanie do użytku 157 takich lokali w Bliska Wola Tower oraz rząd, który zamierza rozszerzyć przepisy o minimalnej powierzchni 25 metrów kwadratowych również na lokale użytkowe.
Politycy obu głównych opcji jak zwykle „wiedzą lepiej”, co jest ludziom potrzebne, niż oni sami.
Może lepiej, by w ogóle nie wtrącali się w to, jak ktoś mieszka – tak samo jak w to, jak się ubiera, co je, pije, pali, z kim żyje i sypia oraz czym się przemieszcza?
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
luty 16th, 2023
Czyli mamy jasność. Żyjemy w państwie, w którym dostęp do każdej strony internetowej i każdego innego zasobu w Internecie może zostać zablokowany po prostu na żądanie policjanta, żandarma, funkcjonariusza ABW, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Straży Granicznej, Służby Ochrony Państwa, CBA, Krajowej Administracji Skarbowej, Biura Nadzoru Wewnętrznego lub Inspektoratu Wewnętrznego Służby Więziennej – i nie jest to martwy przepis ani możliwość tylko teoretyczna.
Bez możliwości odwołania się od tego czy zaskarżenia do sądu. Chyba, że… przedsiębiorca telekomunikacyjny nie posłuchałby takiego żądania i w konsekwencji Prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej nałożyłby na niego karę pieniężną zgodnie z art. 209, ust. 1, pkt 10) Prawa telekomunikacyjnego. Wtedy taki przedsiębiorca mógłby wnieść na tę decyzję skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Ale przypuszczam, że coś takiego się jeszcze nie zdarzyło.
Zwykły internauta nie ma żadnych środków odwoławczych, a nawet przeważnie nie wie, że dostęp do strony, który chce uzyskać, jest blokowany, bo nie jest prowadzony żaden rejestr blokowanych w ten sposób zasobów Internetu, taki jak Rejestr Domen Służących do Oferowania Gier Hazardowych Niezgodnie z Ustawą.
Może tylko próbować obejść blokadę, na przykład korzystając z serwerów DNS spoza Polski (w przypadku blokady nczas.com jest to wystarczające), albo z VPN. Ale do tego trzeba trochę wiedzy na temat działania Internetu – nie każdy ją ma.
Pamiętam czasy, gdy komunistyczna władza zagłuszała przekaz Radia Wolna Europa, Głosu Ameryki czy BBC. Czym różni się obecne blokowanie od tamtego zagłuszania? Tylko środkami technicznymi.
I nie miejmy pretensji tylko do PiS, bo art. 180 Prawa telekomunikacyjnego w tym brzmieniu został uchwalony razem z całą ustawą w 2004 r., gdy prezydentem był Aleksander Kwaśniewski, a premierem Marek Belka. „Za” głosowało wtedy 379 posłów, a przeciwko tylko 6 (w tym – ciekawostka – Antoni Macierewicz). Nikt go potem nie uchylił.
Konstytucja zakazuje cenzury prewencyjnej (art. 54, ust. 2). Trybunał Konstytucyjny w 1994 r. stwierdził w uzasadnieniu uchwały W 3/93, że cenzura prewencyjna to „przyznanie organom państwowym kompetencji do kontrolowania treści wypowiedzi przed ich przekazaniem odbiorcy, a także do uzależnienia przekazania wypowiedzi odbiorcom od uprzedniej zgody organu państwowego”. Czymże jest żądanie blokowania dostępu do strony internetowej skierowane przez „uprawniony podmiot”, jak nie uzależnieniem przekazania wypowiedzi odbiorcom od uprzedniej zgody organu państwowego? Wydaje się oczywiste, że jest cenzurą prewencyjną. I co z tego?
Konstytucja stwierdza, że każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd (art. 45), a ustawa nie może nikomu zamykać drogi sądowej dochodzenia naruszonych wolności lub praw (art. 77). Zablokowanie dostępu do strony internetowej na żądanie „uprawnionego podmiotu” narusza użytkownikom Internetu wolność pozyskiwania informacji, a podmiotowi, którego strona jest blokowana – wolność rozpowszechniania informacji (art. 54, ust. 1), jednak nie mają oni możliwości zaskarżenia takiej blokady do sądu. I co z tego?
Funkcjonariusz wysyła żądanie, najwięksi dostawcy Internetu w Polsce blokują, poskarżyć się nie można.
Dlatego uczmy się obchodzić blokady, bo za chwilę może przybrać to rozmiary takie jak w Rosji czy Chinach.
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
luty 14th, 2023
Dzisiaj głośno o raporcie „Przyszłość miejskiej konsumpcji w świecie 1,5 stopnia Celsjusza” („The Future of Urban Consumption in a 1.5°C World”) stworzonym w 2019 r. przez firmę Arup, University of Leeds oraz C40 Cities Climate Leadership Group – sieć burmistrzów 96 miast świata, wśród których jest i Warszawa (ale i np. Moskwa, Szanghaj, Stambuł, Nowy Jork, Dubaj czy Nowe Delhi).
Raport zawiera m. in. wskazówki, co miasta mogą zrobić w celu ograniczenia emisji gazów cieplarnianych i tym samym powstrzymania ocieplania się klimatu. Wśród nich są wskazówki dotyczące ograniczenia konsumpcji. „Ambitne” cele na 2030 rok zakładają m. in. całkowitą likwidację konsumpcji mięsa i nabiału, spożywanie maksymalnie 2500 Kalorii dziennie, kupowanie najwyżej trzech sztuk ubrań rocznie, brak prywatnych pojazdów oraz używanie pozostałych pojazdów przez 50 lat, jeden lot samolotem na krótki dystans do 1500 km (np. z Warszawy do Paryża) najwyżej raz na trzy lata czy ograniczenie o 20% popytu na nowe budynki. „Progresywne” (mniej ambitne) cele to m. in. ograniczenie spożycia mięsa do 16 kg na osobę rocznie (ale dalej co najwyżej 2500 kalorii dziennie), 190 prywatnych pojazdów na 1000 osób czy osiem sztuk ubrań na osobę rocznie.
Oczywiście raport ten nie jest obowiązującym prawem, a i burmistrzowie nie mają w tym zakresie w większości mocy sprawczej. Tym niemniej widać, że jeśli chce się powstrzymać ocieplanie się klimatu (pytanie, czy skutecznie) trzeba byłoby żyć na niższym poziomie niż w PRL – nie mieć samochodu ani nawet motocykla, jeździć pięćdziesięcioletnimi autobusami, bardzo rzadko kupować nową odzież, nie jeść w ogóle nabiału ani mięsa (a przynajmniej jeść znacznie mniej mięsa niż przypadało nawet za czasów reglamentacji w latach 80.), spożywać o tysiąc Kalorii dziennie mniej (obecnie Polak średnio spożywa dziennie 3500 Kalorii, próg niedożywienia wg WHO to 1800 Kalorii). Należałoby też budować jeszcze mniej mieszkań niż obecnie i nie latać zbyt często samolotem na wakacje, a zamiast tego spędzać je na przykład na Mazurach albo we Władysławowie (rzecz jasna podróżując tam pociągiem lub autobusem, a nie swoim samochodem).
Powiem więc tak – jeśli taka ma być cena za powstrzymanie ocieplania się klimatu, to nie mam zamiaru jej ponosić. Niech się ociepla. Niech się zmienia klimat i przyroda – zmieniały się już w dziejach Ziemi wielokrotnie, a nasza epoka geologiczna nadal jest jedną z chłodniejszych (choć najprawdopodobniej był i czas, gdy cała nasza planeta była pokryta lodem). A jeśli ma to prowadzić do jakichś niekorzystnych skutków dla ludzi (choć przypuszczam, że mogą być i korzystne), to zasoby i energia ludzkiej cywilizacji mogą być przeznaczone w celu przystosowania się do życia w zmienionym klimacie poprzez tworzenie sztucznego środowiska do życia. Lepsze wygodne życie w sztucznych habitatach niż biedowanie w naturalnym środowisku.
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »
luty 4th, 2023
Jeśli przygotowany przez Ministerstwo Zdrowia projekt ustawy o zmianie ustawy o ochronie zdrowia psychicznego wejdzie bez zmian w życie, to będzie można zamknąć przymusowo w szpitalu psychiatrycznym już nie tylko osobę chorą psychicznie (czyli wykazującą zaburzenia psychotyczne), ale i każdą osobę z zaburzeniami psychicznymi – jeśli tylko „jej dotychczasowe zachowanie wskazuje na to, że z powodu tych zaburzeń zagraża bezpośrednio własnemu życiu albo życiu lub zdrowiu innych osób” (o tym decyduje lekarz po zasięgnięciu opinii drugiego lekarza – projekt znosi wymóg, by tym drugim był psychiatra! – lub psychologa), albo jeśli „jej dotychczasowe zachowanie wskazuje na to, że nieprzyjęcie do szpitala spowoduje znaczne pogorszenie stanu jej zdrowia psychicznego” (w tym drugim przypadku orzeka sąd na wniosek np. bliskich krewnych).
Pojęcie zaburzeń psychicznych w ustawie nie jest zdefiniowane. Jest zdefiniowane natomiast (jako „zaburzenia psychiczne, behawioralne i neurorozwojowe”) w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych. Zgodnie z tą ostatnią takim zaburzeniem jest np. uzależnienie od nikotyny (6C4A.2), od marihuany (6C41.2) i oczywiście od alkoholu (6C40.2). A także od… gier (6C51). Albo parafilie seksualne, w tym również takie z udziałem osób wyrażających zgodę, jak np. oddawanie się praktykom BDSM (6D36), a nawet uporczywa masturbacja czy oglądanie pornografii (6C72 – compulsive sexual behaviour disorder). Do zaburzeń psychicznych, behawioralnych i neurorozwojowych zaliczają się też wszelkie zaburzenia ze spektrum autyzmu oraz zaburzenia osobowości, obsesyjne gromadzenie rzeczy (6B24) czy rozmaite fobie (6B03).
Niby lekarz, niby sąd… ale jednak rozszerzenie furtki do przymusowego zamykania ludzi w psychiatrykach jest w najwyższym stopniu niepokojące. Bo łatwiej będzie znaleźć pretekst do potraktowania tak kogoś, kto podpadł rodzinie czy władzy.
Zaszufladkowany do Polityka | Brak komentarzy »