Państwo wie lepiej, co jest szkodliwe?

25 lipca, 2024

Sejmowa Komisja ds. Petycji, w której większość (9 osób na 16) mają posłowie należący do obecnej koalicji rządowej, przekazała do dalszych prac w komisjach zdrowia i praw człowieka projekt ustawy złożony przez Ordo Iuris, zakazujący lekarzom (pod groźbą kary pozbawienia wolności do 3 lat) podejmowania „działań medycznych w celu uzyskania cech płciowych typowych dla płci przeciwnej względem męskiej albo żeńskiej płci pacjenta, rozpoznanej przy urodzeniu” wobec pacjentów niepełnoletnich, ubezwłasnowolnionych (nawet częściowo) oraz u których stwierdzono „zaburzenia neurorozwojowe, choroby lub zaburzenia psychiczne, w tym zaburzenia osobowości”.
Póki co, nie przetłumaczono jeszcze oficjalnie na język polski klasyfikacji chorób ICD-11 opublikowanej przez WHO w 2018 r., więc nadal obowiązuje w Polsce klasyfikacja ICD-10, zgodnie z którą zaburzenia identyfikacji płci zaliczają się do zaburzeń psychicznych. A prawnej definicji zaburzenia psychicznego nie ma. Gdyby więc tę ustawę uchwalono w takim brzmieniu dzisiaj, terapia w kierunku korekty płci u ogromnej większości osób byłaby zabroniona, a przynajmniej byłyby uzasadnione obawy, że tak jest.
Nie mam pojęcia, czy terapia polegająca na upodobnieniu ciała pacjenta do ciała osoby płci przeciwnej niż biologiczna jest właściwą czy też najlepszą metodą leczenia niezgodności płci. Jednak uważam, że powinni decydować o tym lekarze, a nie państwo. A każdy jest właścicielem swojego ciała i ma prawo korzystać z takiej zaoferowanej mu terapii, z jakiej uzna za stosowne skorzystać, nawet jeśli ktoś, czy nawet większość środowiska medycznego, uznaje ją za nienaukową. Dotyczy to w takim samym stopniu terapii w kierunku korekty płci, jak i np. terapii mających leczyć homoseksualizm, projekt zakazu których został złożony w Sejmie w 2019 r. przez posłów Nowoczesnej i których zakazu domagał się jako Rzecznik Praw Obywatelskich obecny minister sprawiedliwości Adam Bodnar.
Rozumiem, że pewne osoby, np. niepełnoletnie albo cierpiące na niektóre choroby psychiczne, mogą mieć trudność w ocenie swojej sytuacji i że w takich przypadkach mogłaby być wskazana dodatkowo zgoda ich rodziców, opiekunów czy kuratorów. Obecnie w stosunku do wszystkich terapii i zabiegów o podwyższonym ryzyku obowiązuje zasada, że można je wykonać za zgodą przedstawiciela ustawowego osoby małoletniej, ubezwłasnowolnionej lub niezdolnej do świadomego wyrażenia pisemnej zgody – i to w przypadku pacjentów poniżej 16 roku życia nawet bez zgody ich samych. Dlaczego akurat w przypadku terapii w kierunku korekty płci przedstawiciele ustawowi mieliby nagle okazać się niegodni zaufania? O ile z chęcią przyjąłbym tu bezwzględny wymóg zgody samego pacjenta, nawet takiego poniżej 16 lat, o tyle zakaz nawet przy łącznej zgodzie pacjenta oraz jego przedstawiciela ustawowego oznacza, że dysponentem ciała człowieka staje się w tym zakresie państwo, które „wie lepiej” (od pacjenta, jego przedstawiciela ustawowego oraz lekarza), że taka terapia jest szkodliwa.
Co ciekawe, w przypadku szczepień ochronnych Ordo Iuris sprzeciwiało się ingerencji państwa w wolność wyboru ludzi, w tym również rodziców odmawiających szczepienia swoich dzieci. Jak widać, zdaniem członków tej organizacji rodzice są wystarczająco kompetentni, by decydować o szczepieniu lub nieszczepieniu swoich dzieci (mimo iż taka decyzja jest obarczona ryzykiem), są jednak niekompetentni, by zgodzić się na terapię swoich dzieci w kierunku korekty płci.
To, że Ordo Iuris wyznaje filozofię Kalego (jeśli ktoś chce narzucać coś, czego my nie lubimy – źle, jeśli my chcemy narzucać coś, czego inni nie lubią – dobrze) nie jest niespodzianką. Jednak poparcie sejmowej komisji petycji dla ich projektu świadczy o tym, że chęć do ingerencji w życie ludzi jest zakorzeniona w politykach wszystkich opcji.

„Liberałowie”

17 lipca, 2024

Tak się zastanawiam, dlaczego właściwie ktoś widzi jakąś różnicę między ludźmi Kaczyńskiego a ludźmi Tuska i nazywa tych drugich „liberałami”. Czy obecny rząd zrobił choćby jakiś krok w kierunku nawet umiarkowanego liberalizmu?
Powiedzmy w sferze wolności handlu?
Czy zniesiono wprowadzone przez rząd PiS ograniczenia handlu w niedziele? Nie. Nawet nie uchwalono ustawy, którą prezydent mógłby zawetować.
Czy zniesiono wprowadzone przez rząd PiS ograniczenia dotyczące rynku aptek („apteka dla aptekarza”)? Odpowiedź jest taka sama, nie próbowano.
Czy zniesiono wprowadzone przez rząd PiS regulacje w obrocie ziemią rolną? Również nie próbowano. (Pewna liberalizacja nastąpiła jeszcze za poprzedniego rządu – na mocy ustawy z lipca 2023 r.)
„Podatku cukrowego” też oczywiście nie zniesiono. Za to przygotowywany jest projekt zakazu sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych oraz ograniczenia w sprzedaży e-papierosów.
No to może zrobiono jakiś kroczek w kierunku liberalizmu w sferze wycofywania się państwa z gospodarki?
Czy sprywatyzowano jakieś państwowe spółki? Nie, zmieniono tylko ich władze na politycznie zależne od nowego rządu.
Rozpoczęte za rządów PiS projekty wielkich państwowych inwestycji – Centralny Port Komunikacyjny, produkcja samochodów elektrycznych, elektrownia atomowa – też są kontynuowane. Oczywiście podobnie jak za czasów PiS, to znaczy nic konkretnego nie powstało – ale są spółki zasilane państwowymi pieniędzmi.
A może krok w kierunku liberalizmu zrobiono w sferze polityki socjalnej lub dyscypliny finansów publicznych? Nie, jest budżet z nominalnie największym w historii deficytem. (Jeśli chodzi o relację do PKB, to pomijając „pandemiczny” rok 2020, wyższy deficyt był tylko w latach 2009 i 2010 – też za rządów Tuska – oraz w 2003 i 2004 r., za rządów Leszka Millera). I tak samo, jak za czasów PiS państwo dopłaca miliardy z kieszeni podatników do rodzin z dziećmi, tylko już więcej – „500 plus” zamieniono na „800 plus” i wprowadzono dodatkowo „babciowe”. Planuje się również ponownie dopłacać wybranym grupom do zakupu mieszkań, choć doświadczenie pokazało, że bogacą się na tym raczej deweloperzy, a mieszkania drożeją – zamiast „kredytu 2%” planowany jest kredyt „0%”.
Nie wygląda również na to, by zrobiono jakiś krok w kierunku kojarzonego zwykle z liberalizmem „państwa prawa”. Podobnie jak za czasów PiS rząd i większość sejmowa lekceważy wyroki nieprzychylnego im Trybunału Konstytucyjnego, a czasami i sądów (sprawa mandatu Macieja Wąsika) oraz przejmuje instytucje państwowe działając na granicy prawa (zmiany władz mediów publicznych, prokuratury, odwołanie Jacka Kurskiego z Banku Światowego, planowane zmiany w placówkach dyplomatycznych).
No to może liberalne kroki poczyniono przynajmniej w dziedzinie wolności osobistej – jakkolwiek rozumianej – i praw człowieka?
Ustawy dekryminalizującej aborcję i pomoc w niej nie uchwalono.
„Pushbacki” wobec osób nielegalnie przekraczających granicę polsko-białoruską nadal się stosuje – i tak samo jak za czasów PiS zakazano przebywania w wybranych miejscowościach w strefie przygranicznej, choć na mniejszym obszarze niż wtedy, na podstawie ustawy uchwalonej za rządów PiS.
Żołnierze i funkcjonariusze mają za chwilę dostać możliwość używania w niektórych sytuacjach na granicy broni palnej niezgodnie z zasadami – teoretycznie nawet bezkarnego zastrzelenia kogoś, kto nie podporządkuje się wezwaniu do porzucenia „niebezpiecznego przedmiotu”.
Legalna imigracja została ograniczona – trudniej dostać polską wizę.
Ekipa Tuska nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek liberalizmem i w ogromnej większości kontynuuje politykę ekipy Kaczyńskiego – cokolwiek jedni i drudzy by tu sądzili. Różnią się od siebie mniej niż kiedyś frakcje w PZPR. Niby tam też byli „liberałowie” i „twardogłowi”…

Rząd Tuska nie chce cudzoziemców

25 czerwca, 2024

Taki paradoks – elektorat PiS jest bardziej ksenofobiczny (co można sądzić na podstawie tego, że partia ta regularnie – również obecnie – straszy imigrantami, których do Polski ma jakoby ściągać Tusk), a wyborcy Koalicji Obywatelskiej i jej koalicjantów wydają się być bardziej przyjaźnie nastawienie do cudzoziemców (co z kolei pokazywały propagandowe działania polityków KO w związku z sytuacją na granicy polsko-białoruskiej w ubiegłych latach). Ale to za rządów PiS, jeszcze w zeszłym roku, wydawano cudzoziemcom więcej wiz pracowniczych (prawie trzykrotnie więcej w przeliczeniu na miesiąc), wiz humanitarnych (ponad czterokrotnie więcej w przeliczeniu na miesiąc) i wiz Schengen.
Nie jest to wynik zmniejszonego zainteresowania ze strony obcokrajowców, ale celowej polityki rządu. Rząd Donalda Tuska zaczął prowadzić pod tym względem politykę, której mógłby przyklasnąć Ruch Narodowy. Opłaty za wydanie polskiej wizy krajowej są obecnie wyższe niż w innych krajach strefy Schengen i wynoszą 135 euro.
Ponieważ imigranci z prawem do pobytu na podstawie ww. wiz nie powodowali dotąd żadnych istotnych problemów w Polsce – ci, którzy chcieli tu pracować, robili to i przyczyniali się do wzrostu bogactwa w naszym kraju, a ci, którzy tego nie chcieli, bo np. woleli wysoki „socjal”, wyjeżdżali legalnie do innych krajów Europy – można sądzić, że obecny rząd realizuje tu bardziej interesy Niemiec i innych państw Unii, które nie chcą na swoim terytorium imigrantów z polskimi papierami, aniżeli polskie.
Niewykluczone że dzięki tej polityce odczujemy za chwilę większy brak pracowników w niektórych branżach, a także większy napór imigrantów usiłujących przedostać się na teren Unii Europejskiej nielegalnie (to ostatnie być może już się dzieje). Ale Niemcy będą zadowoleni.

Imigranci nie dostaną więcej od Polaków

19 czerwca, 2024

Od kilku dni krążą po Internecie alarmujące informacje, że w następstwie dyrektywy unijnej 2024/1346 w sprawie ustanowienia norm dotyczących przyjmowania osób ubiegających się o ochronę międzynarodową imigranci w Polsce będą dostawać wyższe świadczenia finansowe od obywateli polskich i lepsze warunki pobytowe niż Polacy. O takiej możliwości informuje m.in. Niezależna, powołując się na twitterowy wpis ustępującego europosła Jacka Saryusza-Wolskiego. Według Niezależnej, wynika to z „punktu 11. dyrektywy”. Niektórzy wysnuli stąd wniosek, że będą to świadczenia o takiej wysokości, jak w Niemczech.
Nie jest to jednak prawda. Wspomniany „punkt 11. dyrektywy” wskazywany przez europosła Saryusza-Wolskiego, to tzw. motyw (przyczyna wskazana w dyrektywie jako powód jej ustanowienia), a nie artykuł dyrektywy. Motywy nie są legalnie wiążące dla państw członkowskich i mogą służyć co najwyżej jako pomocnicza interpretacja, gdyby dyrektywa była niejasna. A jak stanowi sama dyrektywa w swoich artykułach?
Po pierwsze, na co warto zwrócić uwagę, dyrektywa dotyczy osób ubiegających się o ochronę międzynarodową. Nie dotyczy osób, które taką ochronę już uzyskały czy też osób przebywających w Polsce legalnie na innej podstawie (wizy humanitarne, wizy pracownicze, pobyt tolerowany itp.). Zasadniczo (wyjąwszy zapewnienie edukacji małoletnim) nie dotyczy też osób, co do których zapadła prawomocna decyzja o odmowie takiej ochrony i wydaleniu. Tak więc dotyczy stosunkowo wąskiego grona migrantów. Jeżeli polscy urzędnicy sprawnie będą legalizować ich pobyt, bądź wydawać decyzje odmowne, państwo polskie nie będzie miało wobec nich żadnych zobowiązań wynikających z tej akurat dyrektywy.
Po drugie, artykuły 16-22 tej dyrektywy, dotyczące świadczeń i uprawnień, jakie państwa członkowskie zapewniają osobom ubiegającym się o ochronę międzynarodową, określają ich poziom następująco:
Edukacja – „taki sam dostęp do edukacji, jaki mają ich obywatele oraz na podobnych warunkach”.
Zatrudnienie – „dostęp do rynku pracy nie później niż sześć miesięcy od dnia rejestracji wniosku o udzielenie ochrony międzynarodowej (…) rzeczywisty dostęp do rynku pracy zgodnie z prawem krajowym”, w pewnych przypadkach ten dostęp może być gorszy niż obywateli.
Kursy językowe i szkolenie zawodowe – „dostęp do kursów językowych, kursów wychowania obywatelskiego lub szkoleń zawodowych, które te państwa członkowskie uznają za odpowiednie, aby pomóc w zwiększeniu zdolności osób ubiegających się o ochronę międzynarodową do samodzielnego działania i kontaktu z właściwymi organami lub aby znaleźć zatrudnienie”, a w przypadku, gdy „osoby ubiegające się o ochronę międzynarodową dysponują wystarczającymi środkami” można żądać od nich pokrycia kosztów tych kursów i szkoleń.
Opieka zdrowotna – ma zapewniać „odpowiedni poziom życia, gwarantujący im utrzymanie i ochronę ich zdrowia fizycznego i psychicznego”, dalej jest sprecyzowane, że „musi być odpowiedniej jakości oraz musi obejmować co najmniej opiekę medyczną w nagłych przypadkach, podstawowe leczenie chorób, w tym poważnych zaburzeń psychicznych, a także opiekę zdrowotną w zakresie zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego, która jest niezbędną w przypadku poważnych problemów zdrowotnych”. Od osób, które „posiadają do tego wystarczające środki” można żądać partycypacji w kosztach w przypadku, jeżeli obywatele nie dostają danego świadczenia nieodpłatnie.
Świadczenia materialne – również mają zapewniać „odpowiedni poziom życia, gwarantujący im utrzymanie i ochronę ich zdrowia fizycznego i psychicznego”, przy czym „państwa członkowskie mogą uzależnić przyznanie wszystkich lub niektórych świadczeń materialnych w ramach przyjmowania od nieposiadania przez osoby ubiegające się o ochronę międzynarodową wystarczających środków do życia na odpowiednim poziomie”, a w przypadku świadczeń pieniężnych lub w talonach „ich wysokość ustala się na podstawie wartości określonych na podstawie prawa lub praktyki danego państwa członkowskiego w celu zapewnienia odpowiedniego poziomu życia obywatelom”. Co więcej, państwa członkowskie „mogą w tym zakresie traktować osoby ubiegające się o ochronę międzynarodową mniej korzystnie niż obywateli”, a także mogą ograniczyć lub cofnąć świadczenia materialne w przypadku, jeżeli cudzoziemiec nie współpracuje, opuszcza bez zezwolenia miejsce pobytu lub wyznaczony obszar, ucieka albo zachowuje się w sposób agresywny.
Z żadnego z tych artykułów nie wynika, że osoba ubiegająca się o ochronę międzynarodową może dostać świadczenie wyższe niż obywatel, a z niektórych wynika coś odwrotnego.
Co najważniejsze – dyrektywa nie jest aktem prawnym stosującym się bezpośrednio do osób fizycznych czy organów państwa. Zobowiązuje jedynie państwo członkowskie – np. Polskę – do wydania odpowiednich przepisów krajowych. O tym więc, jakie faktycznie świadczenia i uprawnienia będą przysługiwały w Polsce cudzoziemcom ubiegającym się o ochronę międzynarodową będą decydowały polskie przepisy.
Nie jestem zwolennikiem regulowania tej kwestii na poziomie europejskim, ani też nie jestem zwolennikiem finansowania świadczeń dla kogokolwiek z podatków, ale obawy o wyższy „socjal” dla imigrantów niż dla Polaków wymuszony tą dyrektywą wydają mi się bzdurne.

Legalna migracja to spokój na granicy

7 czerwca, 2024

Do zabójstwa polskiego żołnierza na granicy doszło z powodu irracjonalnej polityki polskiego rządu, który zamyka legalne drogi migracji do Polski i Europy mimo tego, że przykład uchodźców z Ukrainy pokazał, że napływ nawet kilku milionów uchodźców w krótkim czasie (plus wcześniejsze miliony imigrantów ekonomicznych) nie stanowi specjalnego problemu.
Skoro nie ma legalnej drogi migracji (w każdym razie łatwej), to ludzie z krajów afrykańskich i azjatyckich szukają dróg nielegalnych, a Rosja i Białoruś wykorzystują to, robiąc z nich „mięso armatnie” do wojny hybrydowej. A obrona granicy przed tłumem zdesperowanych migrantów niestety czasami będzie skutkowała ofiarami w ludziach, po obu stronach.
Gdyby ci wszyscy migranci z biednych krajów mogli łatwo – np. w polskim konsulacie w swoim kraju, pocztą, lub bezpośrednio na granicy – uzyskać polską wizę humanitarną (D21) z czasowym prawem pobytu w Polsce, to nie mieliby powodu jechać do Białorusi i przedzierać się przez zieloną granicę. Przyjechaliby do Polski legalnie. A potem mogliby legalnie przekroczyć granicę polsko-niemiecką (tak – wiza krajowa również uprawnia do podróżowania po terytorium innych państw obszaru Schengen), o czym zapewne większość z nich marzy. Putin z Łukaszenką nie mieliby mięsa armatniego, albo przynajmniej mieliby go o wiele mniej.
Myślę, że w rządzie PiS ktoś to do pewnego stopnia rozumiał, dlatego przez pewien czas ułatwiano wydawanie polskich wiz, wprawdzie być może nierzadko za łapówki, ale jednak, i planowano uproszczenie procedur wizowych dla obywateli 21 krajów. Obecny rząd zrobił z tego „aferę wizową” i jeszcze bardziej utrudnił legalną drogę migracji do Europy przez Polskę.

Strefa Tuska

31 maja, 2024

17 listopada 2021 roku niemal wszyscy obecni na sali sejmowej posłowie Koalicji Obywatelskiej, Polski 2050 i Lewicy (łącznie 167 osób) głosowali przeciwko uchwaleniu ustawy o zmianie ustawy o ochronie granicy państwowej i niektórych innych ustaw, dającej ministrowi spraw wewnętrznych możliwość wprowadzania rozporządzeniem zakazu przebywania na określonym obszarze strefy nadgranicznej, bez konieczności wprowadzania stanu wyjątkowego. Przeciwko uchwaleniu tej ustawy głosował m.in. obecny minister spraw wewnętrznych i administracji, Marcin Kierwiński.
Przepisy tej ustawy były krytykowane jako niekonstytucyjne, ponieważ dają możliwość określenia ograniczeń konstytucyjnej wolności poruszania się po terytorium Rzeczypospolitej Polskiej nie w ustawie, a w rozporządzeniu. (O niekonstytucyjności tej regulacji pisałem również ja, dwa dni przed jej wprowadzeniem). Obecny minister sprawiedliwości, Adam Bodnar, powiedział dziennikarzom: „To w zasadzie utrzymanie w dalszej mocy restrykcji stanu wyjątkowego, z kilkoma drobnymi wyjątkami. Po raz kolejny jest to marginalizowanie roli Parlamentu oraz omijanie uregulowań konstytucyjnych”.
Ustawa ta została mimo to, oczywiście, uchwalona, ponieważ wówczas większość w Sejmie miało Prawo i Sprawiedliwość ze swoimi koalicjantami. Na jej podstawie ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński wprowadził następnie zakaz przebywania w 183 obszarach ewidencyjnych w 28 gminach przy granicy białoruskiej. Zakaz ten obowiązywał do 30 czerwca 2022 r.
Zakaz ten, zabraniając przebywania w tych obszarach m. in. turystom, wpłynął negatywnie na miejscowych przedsiębiorców. W przypadku podmiotów świadczących usługi z zakresu zakwaterowania ograniczenie to (łącznie z wcześniejszym trwającym trzy miesiące zakazem wprowadzonym w ramach stanu wyjątkowego) spowodowało spadek przychodów o 34%, a w przypadku podmiotów świadczących usługi gastronomiczne aż o 88%. Wprawdzie miały one możliwość ubiegać się o odszkodowania, rekompensaty i dodatkowe wsparcie finansowe od państwa, jednak z takiej możliwości – jedynie w formie rekompensat stanowiących pomoc de minimis – skorzystała tylko część z nich. Nie został uwzględniony żaden z wniosków o odszkodowanie ani o wsparcie finansowe.
Jednak po zmianie rządu i większości sejmowej wymienionych wyżej przepisów nie uchylono. I obecnie minister Kierwiński planuje wprowadzić taki zakaz ponownie. Tym razem na razie na mniejszą skalę – w 27 obszarach w siedmiu gminach – ale i tak „strefa Tuska” ma sięgać kilka kilometrów w głąb Polski, obejmując m. in. Białowieski Park Narodowy. Dlaczego? Bo nadal cudzoziemcy „z państw wysokiego ryzyka migracyjnego” usiłują przekraczać nielegalnie granicę polsko-białoruską. Z uzasadnienia projektu rozporządzenia nie wynika jednak, w jaki sposób zakaz przebywania w strefie nadgranicznej miałby utrudnić im przekraczanie granicy. Przecież im i tak nie wolno tej granicy przekraczać oraz przebywać nie tylko w strefie nadgranicznej, ale i w ogóle na terenie Polski. Wprowadzenie dodatkowego zakazu przebywania w strefie nadgranicznej nic w ich przypadku nie zmieni.
O co tak naprawdę chodzi, można przeczytać w dalszej części uzasadnienia: „Zaproponowane ograniczenia zmierzają głównie do ograniczenia obecności osób postronnych w rejonie działań służbowych”.
Z uzasadnienia nie wynika jednak, w jaki sposób obecność osób postronnych może przeszkadzać funkcjonariuszom Straży Granicznej, policji oraz żołnierzom w powstrzymywaniu osób nielegalnie przekraczających granicę. Można się domyślać, że chodzi najprawdopodobniej o to, żeby w okolicy nie kręcili się dziennikarze, którzy mogą dokumentować postępowanie żołnierzy i funkcjonariuszy wobec cudzoziemców, a także wolontariusze organizacji pozarządowych, którzy mogą być świadkami zgłaszania przez cudzoziemców chęci ubiegania się o ochronę międzynarodową. To z kolei prowadzi do wniosku, że przy powstrzymywaniu cudzoziemców wciąż najprawdopodobniej łamane jest międzynarodowe oraz polskie prawo i władze – tak jak te poprzednie – nie chcą, by ktoś postronny to widział.
Tak przy okazji – ograniczanie dostępu dziennikarzom do strefy nadgranicznej zostało uznane za nielegalne przez Sąd Najwyższy nawet na podstawie przepisów o stanie wyjątkowym.
Okazuje się więc, że obecnie rządzący politycy bez żenady zamierzają skorzystać z przepisów, przeciwko którym głosowali jako opozycja, które krytykowali i które wielu prawników uznało za niekonstytucyjne. Bo tak naprawdę nie różnią się od polityków rządzących poprzednio. Tak samo zresztą, jak w innych kwestiach, na przykład zwiększania deficytu budżetowego, ignorowania wyroków niesprzyjającego im Trybunału Konstytucyjnego czy przejmowania instytucji państwowych na podstawie własnej interpretacji prawa. Tusk czy Morawiecki, Kamiński czy Kierwiński – wszystko jedno.

CPK i prywatne samoloty

30 maja, 2024

Andrzej Duda użył jako argumentu za budową Centralnego Portu Komunikacyjnego stwierdzenia, że „jeżeli będziemy się rozwijali i będziemy coraz zamożniejsi, to coraz więcej ludzi nie tylko będzie chciało korzystać z transportu lotniczego, ale proszę państwa, będzie miało swoje samoloty”, i że „ci z naszych rodaków, którzy doczekają się prywatnych aeroplanów (…) będą potrzebowali lotnisk, będą potrzebowali miejsc, gdzie te samoloty będą mogły być parkowane, przetrzymywane”.
To mniej więcej tak, jakby przekonywać kilkadziesiąt lat temu, że ponieważ w przyszłości coraz więcej ludzi będzie miało samochody, to potrzebny jest wielki centralny dworzec autobusowy na całą Polskę.
Bo jeżeli ludzie będą mieli prywatne samoloty, to nie będą chcieli ich trzymać na wielkim centralnym lotnisku na drugim końcu Polski i dostawać się do tego lotniska pociągiem. Nie po to się ma samolot, by tłuc się pociągiem.
Będą chcieli je trzymać blisko domu – na lokalnym lotnisku czy nawet na swojej prywatnej posesji.
Jeżeli dużo ludzi będzie kupowało prywatne samoloty – przypuszczam, że jeśli tak się stanie, to będzie to raczej coś w rodzaju latających samochodów czy motocykli – to spowoduje to budowę i rozwój lotnisk regionalnych, a potem powiatowych i gminnych. W normalny, rynkowy sposób, o ile tylko nie będzie krępujących regulacji. Plus może w początkowym okresie w postaci nacisku na lokalne samorządy.
Osobiście mam nadzieję, że dożyję czasów, w którym będę sobie latał latającym samochodem i nie stał w korkach. A państwo w końcu nie będzie „musiało” budować Centralnych Portów Komunikacyjnych, linii kolejowych i dróg.

Zyski Orlenu nie są naszymi zyskami

25 maja, 2024

Zwolennicy PiS wytykają obecnemu rządowi kilkumiliardowy spadek zysków Orlenu w pierwszym kwartale w stosunku do podobnego okresu w zeszłym roku.
A mnie dziwi, czemu ma to dla nich – i miałoby mieć dla innych zwykłych Polaków – takie znaczenie.
Przecież wysokość zysków Orlenu ma podobny wpływ na przeciętnego Polaka, co wysokość zysków Microsoftu, Amazona czy Coca-Coli. Czyli praktycznie żaden.
Jeżeli ktoś nie jest akcjonariuszem Orlenu, to zysk tej spółki nie przynosi mu żadnej dywidendy. Nie jest też tak, że większy zysk przekłada się na niższe ceny paliw. Prędzej już odwrotnie – może on pochodzić właśnie z wyższych cen paliw.
Gdyby większość akcji Orlenu należała bezpośrednio i pośrednio nie do Skarbu Państwa, ale do spółdzielni, której członkami byliby wszyscy Polacy, lub ich większość, i gdyby ta spółdzielnia postanowiła dopłacać do paliwa dla swoich członków, tak, że płaciliby oni o ileś tam groszy mniej za litr na podstawie karty członkowskiej – wtedy owszem, zysk Orlenu miałby jakieś znaczenie dla tych, którzy tankują na stacjach benzynowych. Ale tak nie jest.
Owszem, ktoś może wysunąć argument, że zyski Orlenu mogą zasilać Skarb Państwa, a ten będzie miał więcej pieniędzy na finansowanie różnych pożytecznych dla nas rzeczy. Jednak w tym przypadku argument ten jest nietrafiony, bo spadek zysków Orlenu wynika w pewnej części z tego, że w I kwartale br. spółka ta zapłaciła dużo większą (o ponad 4 mld) składkę na Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny, czyli faktycznie podatek, z którego państwo dopłaca do zużywanej przez nas energii elektrycznej. Jest to znacznie więcej od dywidendy, którą Skarb Państwa pobrał od Orlenu w całym 2023 r. (niecałe 2 mld zł).
To, że komuś wydaje się, że jest za pośrednictwem państwa współwłaścicielem Orlenu, i z tego powodu większy zysk tej spółki oznacza w jakimś sensie większy zysk jego osobiście, i dlatego powinien wybierać takie władze, które zapewnią Orlenowi większe zyski, jest złudzeniem.
Bo państwo to nie my.

Propaganda Tuska droższa od tej Kaczyńskiego

23 maja, 2024

Już nawet gazeta.pl, przychylna obecnej ekipie rządzącej, przyznaje, że kwota wsparcia dla państwowej telewizji i radia ze środków publicznych – czyli zabranych pod przymusem podatnikom oraz właścicielom telewizorów i radioodbiorników – będzie wyższa od wydatków na ten cel za rządów PiS.
Bo trzeba „we właściwym zakresie” realizować „misję publiczną”. Czyli, mówiąc bez ogródek, rządową propagandę plus nieco darmowych igrzysk dla mas.
Ja nie oglądam telewizji w ogóle i nie mam nawet telewizora. Ale i tak muszę płacić na „misję”. A jeśli kupię telewizor po to, by oglądać na większym ekranie filmy z Internetu, to będę miał obowiązek płacić jeszcze więcej.
Najbardziej absurdalne jest to, że „publiczne” telewizja i radio są oficjalnie w likwidacji. Ale oczywiście nikt nie zamierza ich naprawdę likwidować. Wszyscy wiedzą, że to tylko kruczek prawny wymyślony po to, by realizowano propagandę Tuska zamiast propagandy Kaczyńskiego.
Czekam na opcję polityczną, która opowie się jednoznacznie za faktyczną likwidacją państwowych środków masowego przekazu.

Allegro ważniejsze niż miliony Polaków?

12 maja, 2024

Rząd planuje zadbać o to, by Polacy nie mogli kupować zbyt tanio. Miliony Polaków, starających się oszczędzić przez kupowanie tanich produktów na platformach sprzedażowych Temu i Shein – należących do kapitału chińskiego, choć z siedzibami w USA i Singapurze – mają zostać obciążone dodatkowymi opłatami.
Bo inaczej może stracić Allegro – spółka wprawdzie z dominującym udziałem kapitału brytyjskiego, luksemburskiego i ogólnie międzynarodowego, ale mimo wszystko płacąca podatki w Polsce (ok. 250 mln zł z CIT w 2022 r.). Czyli docelowo może stracić sam rząd. A do tego rząd nie może dopuścić, nawet jeśli tworzą go – he, he – „liberałowie”.
Więc nazywa – ustami swojego ministra finansów – legalne oferowanie tańszych produktów „nieuczciwą konkurencją” i zamierza spowodować, by kupowanie na Temu oraz Shein (a może i na AliExpress) stało się mniej atrakcyjne, a użytkownicy wrócili do Allegro i innych sklepów z siedzibą w Polsce. A jeśli ktoś nie będzie chciał wrócić, to i tak rząd zarobi na dodatkowej opłacie.
Ograniczanie wolnego – względnie – rynku wbrew interesom milionów zwykłych ludzi (Temu ma w Polsce ponad 14 milionów użytkowników, Shein prawie 7 milionów), za to w interesie rządu i powiązanych z nim przedsiębiorstw – tym jest właśnie współczesny kapitalizm.